「Posłuchaj mnie czasem」
A/N: dla Airliii
- J-jeszcze raz...
- Nie, wystarczy już na dziś.
- Jeszcze raz! - wydyszał ledwo żywy chłopak.
- Naprawdę już ci tego wystarczy, ledwo stoisz na nogach. Przyniosę ci wody, a potem pójdziemy stąd. Koniec kropka.
Brunet wyszedł, pozostawiając upartego chłopaka i mając nadzieję, że ten jednak go posłucha. Kupił w automacie butelkę wody i wrócił na salę. Jego "uczeń" leżał zemdlony na materacu. Oczywiście, wbrew poleceniu wykonał swoje ćwiczenie, które spowodowało u niego przekroczenie granicy. Po prostu padł z wyczerpania.
Dazai westchnął ciężko. Ta cecha, ten upór, jest trudny do ujarzmienia. A od takich akcji Akutagawa pewnego dnia zginie.
Brunet uśmiechnął się lekko i wziął swego podopiecznego na ręce. Ten zaś, jako że był nieprzytomny, nie miał za wiele do powiedzenia.
Dazai niespiesznie wyszedł z sali treningowej i równie spokojnym krokiem zaniósł ich do wspólnego mieszkania. Głównie dlatego mieszkali razem, bo mieszkanie Akutagawy zostało niedawno wysadzone. Brunet obrzucił przelotnym spojrzeniem twarz czarnowłosego. Ryuunosuke miał naprawdę niewinną twarz, gdy spał, gdy nic go nie wściekało.
Był taki beztroski i bezbronny. Dazai to lubił, lubił wiedzieć, że nieważne, jak zły, jak morderczy i szalony potrafi być Akutagawa, w głębi jest taki sam jak wszyscy.
Najbardziej jednak lubił to, jak udowadniał swemu podopiecznemu, że nie jest bezdusznym mordercą bez krzty człowieczeństwa. Oczywiście, owo udowadnianie nie trwało za długo, bo z reguły Dazai był na tyle wredny, że momentalnie wkurzał Akutagawę na nowo.
Ich wspólnie mieszkanie nie było takie, na jakie mógł sobie pozwolić Dazai, bo było skromniejsze. Pewnie dlatego, że ostatnimi czasy w całej okolicy tego typu apartamenty są masowo wysadzane. Brunet po prostu zamieszkał w tak tanim budynku, że swoim miesięcznym zarobkiem zapłacił roczny czynsz.
Miało to swoje plusy, ale nie będziemy się z nimi teraz rozgadywać. Skupmy się może na tym, co w tejże chwili działo się w owym miejscu.
Dazai miał wprawę w zakładaniu opatrunków, której wcale nie nabrał od zakładania ich sobie, a właśnie Akutagawie. Tym też się zajmował, metodycznym już opatrywaniem ran, dezynfekcją i bandażowaniem.
W pokoju od dawna gościł zapach jodyny i wody utlenionej. Dazai czasem w samotności śmiał się, że mógłby zrobić doktorat z ran, które poznał, zajmując się Akutagawą. Łącznie z tymi, które zadali obdarzeni, nawet Chuuya swoim Uszkodzeniem. Z tego czarnowłosy ledwo ledwo się wykaraskał, dniami leżąc nieprzytomny w łóżku.
Tym razem jednak było to zwykłe zmęczenie i kilka siniaków. Dazai skończył raz dwa i zdążył jeszcze pochować elementy swojego wyposażenia, którego nie potrafił nazwać. Było przecież większe od apteczki, a mniejsze od apteki.
Akutagawa otworzył oczy i spojrzał z wyrzutem w sufit. Czasem Dazai się zastanawiał, czy Ryuunosuke czasem jie myśli wtedy, że samobójstwo mu nie wyszło.
- Długo tak leżałem?
- Trzy dni. - skłamał Dazai, wiedząc dobrze, że zamiast "dni" powinien rzec "kwadranse".
- Naprawdę? Znowu? - Akutagawa westchnął ciężko.
Czasem zapominał, ile razy już się na ten sam dowcip nabrał.
- Mówiłem ci tyle razy, żebyś nie przekraczał dziennego zakresu ćwiczeń. I tak dajesz z siebie stanowczo za dużo. - westchnął Dazai.
- Czyli mam kompletnie odpuścić?
- Tego nie powiedziałem.
- Prawdy też nie. - uciął Akutagawa. - Dazai-san, wiem, że po raz któryś wmawiasz mi, że byłem nieprzytomny przez kilka dni.
- Czyżby? Może więc wyciągniesz z tego jakiś wniosek?
- Lubisz ze mnie robić głupka, Dazai-san.
- A może jednak coś innego?
- Wątpię, żebyś się o mnie martwił.
- A jeśli? Na przyszłość mnie czasem słuchaj, Akutagawa. Idę zrobić kolację. - mruknął Dazai, czochrając go po włosach, po czym wyszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro