「Nie otwieraj oczu」
Obejrzcie filmik w mediach.
Zabrałeś mnie do siebie, wciągnąłeś do mieszkania, przyparłeś do pierwszej z brzegu ściany i zacząłeś całować. Od razu bardzo dobrze wiedziałeś, czego chcesz, nie to co ja.
Nie potrafiłem cię uderzyć, choć próbowałem. Wtedy też nasze usta złączyły się w tym chciwym pocałunku. Uwielbiałem takie, pokazywały zawsze najlepiej to, co się czuje, a jednak odepchnąłem cię. Gdy wstaliśmy z chłodnej podłogi, od razu wiedziałeś, gdzie pójść. Zmrużyłem oczy, gdy przewróciłeś mnie na łóżko. Od razu znów byłeś przy mnie, ciążąc mi na biodrach. Jedną dłonią sunąłeś po mej szyi, drugą w dół mego uda. Twój dotyk był uzależniający, wiesz?
Mój kapelusz uciekł gdzieś w dal, a ty przyparłeś mnie do łóżka i znów zacząłeś całować. Czułem, że przestajesz mi ciążyć, bo dotyk naszych ciał tylko mnie nakręcał. Wszystko we mnie buzowało. Gdy podniosłeś się nieco, poddałem się, złapałem cię za koszulę i tym razem to ja cię pocałowałem. Noc była nasza.
Światła zgasły, a ty zdejmujesz zębami moje rękawiczki i całujesz mnie w palce, jeden po drugim, bo dobrze wiesz, że odbiera mi to mowę. Tak jest także tym razem. Stałem się dla ciebie aż tak przewidywalny?
Przyczepiasz się do mojej skóry jak wampir, ale zależy ci na moich reakcjach, nie krwi. Robisz mi malinę, dłońmi na oślep zdejmując kurteczkę i rozpinając kamizelkę. Suniesz palcami po paskach na mojej koszuli, ciągniesz za nie lekko. Następnie schodzisz dłonią niżej, na brzuch i bawisz się przez moment paskiem od spodni. Rezygnujesz na moment, bo znów przejeżdżasz w dół mego uda dłonią. Twój dotyk mnie rozgrzewa, niecierpliwię się. Dostrzegasz to i rozpinasz mi spodnie, jednak okrutnie powoli, chcąc chyba poczuć moją irytację na sobie. Je jednak jestem cierpliwy, bo wiem, co za to dostanę.
Chwilę później zrzucasz ze mnie kamizelkę i rzucasz nią w kąt, twoje usta lądują tuż nad moim uchem. Będę musiał długo układać włosy, by mieć pewność, że poza nami nikt tego nie zobaczy. Kocham cię, wiesz?
Wspominam, gdy czytałeś te moje durne wiersze. Zachwalałeś mnie wtedy, a potem złapałeś w pierwszy pocałunek, na ulicy. Wkurzyłeś mnie, ale odpuściłem sobie, bo czułem się jak w niebie. Był też czas, gdy udawałem dziewczynę, a ty zawsze przywracałeś mnie do prawdy. To było przyjemne, tak cholernie przyjemne, nawet wtedy, gdy miałeś jakieś chore pomysły. Teraz też cię kocham, nawet gdy mnie zdradziłeś, bo wróciłeś do mnie, odpuszczając sobie nawet samobójstwo. W twojej książce, w twoim podręczniku pomiędzy notatkami o ty jak się zabić były notatki, co byś ze mną zrobił, co byś ze mną zrobił w naprawdę wielu miejscach. Kusisz mnie tym, za każdym razem.
Wracam, a ty znów coś ze mnie zdejmujesz. Robi się chłodno, więc zakrywasz nas kołdrą. Zdejmujesz ze mnie koszulę tak delikatnie, ale z nią samą tak się nie obchodzisz, skoro ląduje na lampie. Twój pocałunek jest zawsze identyczny, nie do podrobienia, całujesz zawsze tak, jakby jutra miało nie być...
Zawsze zabierałeś mi wino, chcąc, żebym przeżywał to na trzeźwo. I dobrze, inaczej bym tego nie zapamiętał. Wiedziałem, że przegrałem, gdy każde moje uderzenie ciebie i tak kończyło się pocałunkiem.
Nie mogę otworzyć oczu,
nie mogę ich otworzyć,
bo wtedy zrozumiem,
że ciebie już nie ma
obok mnie.
•●•●•
Jestem okrutnym człowiekiem. Czuję, że ktoś w przeciągu kilku minut mnie zabije. Tym kimś jest Chuuya. Zawiodłem go, zostawiłem, a on na pewno mnie nienawidzi. W końcu decyduję się na krok do środka, bo od kilku minut siedziałem w oknie jego mieszkania. Jest bardzo wcześnie, więc niemożliwe, by nie spał. Wolę nie zobaczyć go obudzonego. Jestem naprawdę okrutny.
Oczywiście, że tęskniłem, ale widziałem, co z nim robię. Jakaś cząstka mnie kazała mi przestać, więc to zrobiłem. Usłyszałem nagle jęk. Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie było śladu po obecności kogoś poza tym rudzielcem.
Wchodzę do pokoju. Chuuya śpi, ale jakoś dziwnie. Wierzga, rumieni się, wzdycha... Czyżby śniło mu się coś takiego? Sądząc po jego ruchach, jest na dole. Siadam na krańcu łóżka, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Jest taki jak kiedyś, jak zawsze.
- Dazai... - słyszę i już czekam na cios, cokolwiek, ale odpowiada mi jęk.
Spoglądam na niego. On dalej śpi i znów mnie woła, jeszcze żarliwiej. Chyba jednak spodziewałem się kogoś na moim miejscu, kogokolwiek, ale nie tego, że wciąż mu się śnię. Gdy schylam się i go całuję, on odruchowo chwyta mnie w łapczywy uścisk i odpowiada na to, jednak nadal śpi. W końcu mnie puszcza, a tym razem to ja trzymam go za policzki i całuję. Wtedy otwiera oczy. Jest zszokowany, a spomiędzy długich rzęs spływa kilka łez. Nie uderza mnie, jak się tego spodziewałem, a gdy podnoszę się, wciąż mnie trzyma za koszulę, nasze twarze dzielą centymetry.
- Osamu... - rzadko nazywał mnie po imieniu, bardzo rzadko, więc teraz to mnie niepokoi. - ...jesteś tutaj. - trudno ustalić, czy było to pytanie, czy fakt.
- Jestem. - odrzekłem cicho.
- I będziesz. - mruczy tuląc się do mnie. W tych dwóch słowach nie ma pytania, ani nawet niepewności, brzmią bardziej jak rozkaz.
Nigdy nie pozwalałem ci rozkazywać, Chuuya. Ale teraz ci pozwolę.
To miało być smutne, ale ostatnio piszę tyle smutnych rzeczy, że postanowiłam to sobie odpuścić. Mam nadzieję, że się wam podoba ♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro