「Jak zwierzę」
Bywają ludzie groźni, niebezpieczni, agresywni, cokolwiek. Z takimi jednak z reguły potrafimy sobie radzić. Co innego jednak z takimi, którzy są sadystami i po nich tego nie widać?
Takich trzeba szukać. Praca w policji dała mi taką możliwość. Pomagania zwierzętom i ludziom. Ratowanie ich z rąk sadystów. Tak też było dziś. Dostaliśmy przedziwne zgłoszenie, wedle którego z pewnego domu dochodziły nieboskie jęki, nie brzmiące bynajmniej jak takie należące do kogoś oddającego się przyjemnościom.
Postanowiliśmy to sprawdzić. Dom był zapuszczony, a szyby w oknach na tyle brudne, że nie było przez nie nic widać. Zapadła dziwna cisza. Na nasze pukanie i dzwonienie nikt nie odpowiedział. Miałem jednak prawo szukać dalej, bo często wiedziałem, co się może święcić za takimi zamkniętymi drzwiami. Po prostu je wyłamałem.
Pierwsze wrażenie? Wewnątrz tak śmierdziało, że odrzucało mnie do tyłu, ale to tylko utwierdziło mnie w mysli. Podłogi niemal w każdym fragmencie się kleiły, prądu nie było. Na ścianach był dziwny układ drobnych plamek, biegnący na jednej wysokości. Zaintrygowało mnie to.
W końcu docieram z moim towarzyszem do salonu, gdzie na kanapie śpi najwyraźniej pan domu. Jest zapuszczony, ale nie wygląda na kogoś potrzebującego pomocy.
Chyba że z życiem, ale ja nie od tego. Mój współpracownik budzi go i zaczyna z nim rozmawiać, ja szukam dalej, ale z tego co widzę, dla niektórych mieszkańców domu jest za późno.
W drobnej klatce widzę kilka chomików i stado much. Wzdycham cicho.
Szukam dalej i widzę inne klatki, śmierdzące jeszcze bardziej, ale puste. Już wiem, że Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami nie zostawi na nim suchej nitki.
Wtem jednak słyszę płacz. Idąc za dźwiękiem docieram do drugiej części domu. Tutaj śladów na ścianach jest jeszcze więcej. Docieram do pokoju, z którego słychać ten dźwięk. Otwieram drzwi od niego bardzo powoli, pozwalając, by te zaskrzypiały głośno.
W kącie pokoju nie ma zwierzęcia, a dość drobna osoba o rudych włosach. Na dźwięk drzwi odwraca głowę w moją stronę. Ma na oczach ciemne okulary, pewnie dlatego, że w pokoju mocno świeci słońce.
Podchodzę bliżej. To chłopak, kulący się na dźwięk moich kroków. Ile może mieć lat? Nie mam pojęcia. Kucam przed nim i łapię go za rękę.
- Kim jesteś? - pyta mnie bardzo cicho.
- Jestem z policji.
Wtedy dostrzegam, że jego głowa niewiele się ruszyła, a spojrzenie na pewno nie było skierowane w moją stronę. Rozumiem.
Chłopak jest niewidomy.
Na poświadczenie słów daję mu do ręki odznakę policyjną. Rudzielec oddycha bardzo szybko i przebiega palcami po kawałku metalu. Uspokaja się i wyciąga rękę przed siebie, chcąc mi to oddać.
- Zabiłeś go? - pyta mnie jeszcze ciszej.
- Kogo?
- Jego. Chyba, że on śpi. Jeśli nie śpi to musiałbyś go zabić, żeby mnie znaleźć. On nie lubi, gdy ktokolwiek się tu pojawia.
- Śpi.
- Więc wyjdź, póki jeszcze możesz. - szepcze, szukając mnie dłonią. Gdy znajduje moją klatkę piersiową, lekko mnie odpycha.
Nie mam jeszcze zamiaru odchodzić. Spoglądam na chłopaka ze zmartwieniem - jego ubranie jest brudne, a same włosy tylko w słońcu wydawały się takie piękne. Jest zaniedbany.
- Jak ci na imię?
- Nie mogę powiedzieć, on mi nie pozwala.
- On już ci nic nie zrobi. To ktoś z twojej rodziny?
- Mówił, że mnie kocha. - szepcze, jakby to miało być odpowiedzią. - A potem powiedział, że skoro on poza mną nie widzi świata, to ja też nie mogę.
Że co? Spoglądam na chłopaka ze zgrozą. Jego słowa brzmią co najmniej dwuznacznie.
W pewnym momencie zdjął okulary. Jego oczy były tak niebieskie... ale znam też te ślady.
- On cię oślepił?
Milczy i zakłada spowrotem okulary. Następnie odsuwa się ode mnie i wstaje. Przeczesuje dłonią włosy, a potem wystawia obie ręce przed siebie i podchodzi do ściany. Następnie idzie w bok, w stronę drzwi, a po jego brudnych palcach zostają nowe ślady.
- Chuuya. - mruczy cicho, chyba mając na myśli własne imię. - Uważaj.
- Na co?
Słyszę trzaski i chichot. Wyciągam paralizator i gdy tylko tamten chłopak z kanapy pojawia się przede mną, porażam go prądem. Pada na ziemię. Z rąk wypada mu siekiera. Wołam swojego współpracownika, ale z tego co słyszę, nic mu nie jest.
- Nie żyje?
Milczę, a Chuuya staje przed tamtym chłopakiem. Czekam w pogotowiu, czy rudzielec go nie udusi. Temu jednak wystarczy jeden kopniak w brzuch.
- Nie chcę być taki jak on. - wzdycha i idzie przed siebie, wpadając na mojego kolegę. - Jak ty chodzisz!? - rzuca mu bezczelnie, jakby nic się nie stało, po czym idzie dalej, znów sunąc po ścianie.
W ten sposób dociera do kuchni. Odwraca się lekko w moją stronę.
- Co teraz? - pyta mnie, otwierając lodówkę i błądząc w niej ręką.
- Nie wiem. - wzdycham cicho.
Nie mam jeszcze pojęcia, jak skończy się rozprawa w sprawie właśnie skuwanego i prowadzonego do auta chłopaka. Chuuya wyciąga puszkę i kilkukrotnie ją obraca.
- To piwo czy cola?
- Groszek. - odpowiadam, a chłopak z lekkim wkurzeniem odkłada przedmiot do środka i wyciąga następny. - A to jest Sprite.
Chuuya opiera się o blat i otwiera ze zrezygnowaniem puszkę. Znów odwraca głowę w moją stronę i zaczyna pić.
- Nie chcę tu zostać.
- Domyślam się.
- Jak ci na imię?
- Sakunosuke.
Uśmiecha się lekko. Powtarza je kilka razy, nawet w pewien sposób, który przyprawia mnie o dreszcze. Dziwny z niego chłopak.
- Ładnie. - mówi w końcu. - Nie idziesz z tym kimś, kto go zabrał?
- Jeszcze nie.
Znów nastaje moment ciszy, a Chuuya przygryza wargę. Zastanawia się.
- Chciałbym cię wziąć ze sobą. - mówię, a on wygląda, jakby na to czekał. Przez moment nasłuchuje, a potem ostrożnym krokiem idzie w moją stronę, by następnie przejechać po mnie dłońmi i ostatecznie się do mnie przytulić. - Mam to uznać za zgodę? - pytam retorycznie.
- Chcę. - mówi głośniej. - Sa... Sakunosuke?
- Tak?
- Czy na wieszaku jest... taki czarny kapelusz? - próbuje coś gestykukować dłońmi.
Podaję mu owy przedmiot. Chuuya obraca go w dłoniach i zakłada na głowę. Widzę na jego twarzy lekki uśmiech, a jego ręką sama odnajduje moją. Wychodzimy, a rudzielec prycha i trzaska drzwiami.
- Dziękuję. - szepcze, a ja wiem, że mógłbym powiedzieć mu to samo.
W końcu nie będę sam, a Chuuya już nigdy nie będzie przez nikogo trzymany jak zwierzę. Dopilnuję tego.
Nie pytajcie, skąd mi coś takiego wpadło do głowy, bo sama nie wiem i ten pomysł mnie lekko przeraża.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro