「Dedukcja była błędna」
A/N: dla RustyCloud, słówko: choroba
Edgar, w przeciwieństwie do swego ukochanego, potrafił uwierzyć w pomyłkę. Z Ranpo bywało różnie, ale do jednego nigdy się nie przyznawał - rzadko kiedy udawało mu się cokolwiek wydedukować na temat samego siebie.
Łącznie z tym, czy się rozchoruje, co przez jego roztrzepanie stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Tak jak teraz, gdy podczas chlodniejszych dni po prostu ubrał się za lekko i wrócił zaziębiony. Oczywiście twierdził, że to nieprzewidywalna wpadka, że to wina choroby zakaźnej i inne takie, ale Edgar był już do takich gadanin przyzwyczajony.
Najkrócej mówiąc, oddelegował swego chłopaka do łóżka i poszedł zaparzyć mu herbaty. Niestety, nie było tak łatwo i kilkakrotnie musiał na nowo tam zaciągać swojego detektywa. W końcu pod groźbą wyrzucenia do rzeki wszystkich zebranych w domu słodyczy, Ranpo skapitulował i został w łóżku. Przypilnować miał go Karl, co skończyło się tym, że szop zasnął detektywowi na brzuchu i nie miał zamiaru ruszać się ani o milimetr.
Edgar wiedział, jak zajmować się swoim chłopakiem. Razem z ziołową herbatką musiał przynosić mu coś słodkiego i pilnować, by zawartość kubka nie wylądowała w pobliskiej doniczce. Ranpo nie lubił chorować, a kurować się równie bardzo albo nawet bardziej. Nie mógł wtedy za bardzo pracować, a zagadki, jakiki mógł się wtedy raczyć, były tak trywialne, że bolała go od nich głowa.
- A mogę jeszcze trochę słodyczy?
- To co? Może do tego karocę zaprzężoną w białe rumaki?
- Nie, wystarczy mi mój książę prosto z bajki. - odparł dziecinnym głosem. - Ale jednej rzeczy mu brakuje.
- Co tym razem?
- Przyniósłbyś mi grzebień?
Edgar prychnął pod nosem, ale poszedł po wspomniany przedmiot. Podszedł spokojnie do Ranpo, a ten zabrał mu grzebyk i wsunął porządnie we włosy swego pisarza. Uśmiechnął się wtedy lekko i spojrzał na efekt swego działania z uwagą.
- Teraz widać ci oczy, a ja lubię na nie patrzeć.
Edgar zarumienił się lekko, uciekając twarzą w bok, ale jeszcze nie wyciągając nieszczęsnego grzebienia. Temu nie mógł zaprzeczyć, że lubił, gdy Ranpo ukradkiem powiedział mu jakiś komplement. W końcu usiadł na łóżku i spuścił wzrok, jeszcze bardziej się rumieniąc.
Ranpo spojrzał na swego chłopaka z uśmiechem, po czym położył mu rękę na policzku.
- Jest jakiś postęp, przestałeś zaprzeczać.
- Bardzo śmieszne.
- Ale za to jakie prawdziwe. - droczył się Ranpo. - Obrazisz się, jeśli teraz cię pocałuję?
- Ja nie choruję tak łatwo jak ty. - odparł krótko Edgar i musnął jego usta.
Detektyw nie przepadał za takimi lekkimi pieszczotami, więc tak jak zwykle przyciągnął do siebie swego pisarza i zainicjował nieco mocniejszy pocałunek.
Karl uniósł głowę, a widząc zaistniałą scenę, profilaktycznie schował się pod łóżkiem. Jakoś nie lubił widoku tego, co działo się z reguły zaraz po tym.
- Twój szop już jest pewien, że będziemy się kochać. Chyba nue będziemy mu psuć dedukcji, co?
Edgar przewrócił oczami, a z włosów wyleciał mu ten grzebyk.
- Tobie tylko jedno w głowie.
- Nie mi, Karlowi.
- No dobrze, możemy to zrobić, ale pod jednym małym warunkiem.
- Zamieniam się w słuch.
Edgar uśmiechnął się triumfalnie i położył dłoń ma policzku Ranpo.
- Przyznaj się, że dziś dedukcja cię zawiodła, bo jednak się pochorowałeś.
Detektyw nagle szeroko otworzył oczy i spojrzał z wyrzutem na Poe. Przygryzł wargę, sięgnął po zagubionego cukierka, którym od razu się zajął, a następnie zaczął kalkulować, czy to mu się w ogóle opłaca.
- Masz rację. - mruknął w końcu.
- Ale masz to porządnie powiedzieć, Ranpo.
- Uch... Dobra, moja dedukcja była błędna. Zadowolony?
- Jak nigdy. Czyli teraz jeszcze zadowolimy ciebie i będzie dobrze, tak?
Ranpo odpowiedział na to głupie, retoryczne pytanie kolejnym pocałunkiem. To nie chodziło o to, że nasz detektyw był jakiś niewyżyty, po prostu lubił ten czas i niejednokrotnie zdarzało się, że próbował go jak najbardziej przedłużyć. Ostatecznie przecież Edgar również to lubił.
Na ziemi powolutku pojawiały się ich ubrania, uprzednio z lekka składane.
- Możesz być moją zagadką? - zapytał Ranpo.
- Oczywiście. - uśmiechnął się Edgar, uwielbiając to jedno małe pytanie, od którego to wszystko się zaczęło. - A ty możesz być moją muzą?
- Bedę zaszczycony. - zamruczał Ranpo, jednak mówiąc to był myślami w kompletnie innym miejscu.
Paluszkami również sięgał w kompletnie inne miejsce. Gdy tylko Edgar jęknął głośniej, Karl zrozumiał, że najlepiej jednak uciec do innego pokoju i zabarykadować się w jakiejś szafce. Wybiegł spod łóżka jakby go diabli gonili.
No i miał rację, bo słysząc to wszystko nie trzeba patrzeć, by bardzo dobrze wiedzieć, co się tam dzieje.
Karl chyba będzie mieć traumę.
Edgar będzie całkiem zadowolony.
A Ranpo nauczy się, że warto się czasem pomylić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro