「24 godziny」
Pamiętam to jakby to było wczoraj. Była godzina... 15:00. To zabawne, że tyle rzeczy zdarzyło się nam o pełnych godzinach. O dokładnie piętnastej się poznaliśmy, w niezbyt przyjaznych okolicznościach. W końcu chyba planowaliśmy się pozabijać, co? Wydawałeś mi się wtedy taki słaby i bezbronny, ale szybko pokazałeś pazury. Dosłownie. Utkwiłeś mi w pamięci na długo, ale minęło mnóstwo czasu nim "słaby" zmieniło się w "kruchy" i "mój".
Z tego co wiem, innym razem, o godzinie 16:00 wpadłem na gablotę zegarmistrza, myśląc o tobie. Dostrzegłem cię, byłeś na spacerze i głaskałeś bezpańskiego kota. Nie miałem siły zaczynać kolejnej bójki, więc tylko cię obserwowałem. Wyglądałeś tak niewinnie, wiesz? Tego uroku nigdy nie potrafiłeś się pozbyć, nadal go trochę masz, a ja nie potrafię temu zaprzeczyć i czasem mówię ci to na głos. Od tamtego czasu twoje imię wpadło mi w pamięć na dłużej.
17:00. Wtedy właśnie spotkaliśmy się wieczorem w barze, tak zmęczeni, że żadnemu z nas nie chciało się przenieść na inne miejsce i siedzieliśmy tuż obok siebie, kompletnie się sobą nie przejmując. Parę razy tylko się nawzajem poobrażaliśmy. Barman co chwila spoglądał na nas z niepokojem, jakby cokolwiek o nas wiedział, pomyleniec. Ty nie piłeś dużo, ja w sumie też, ale nigdy nie mieliśmy mocnych głów.
O 18:00 pokłóciliśmy się tak na poważnie, spychając się ze stołków i bijąc. Na szczęście właścicieli baru, zapomnieliśmy o swoich umiejętnościach, więc po prostu rzucaliśmy się, aż zostaliśmy wyrzuceni z baru. Nic dziwnego, też bym tak pewnie zrobił. Tak więc jako tako się pogodziliśmy i chybotliwym krokiem wróciliśmy do domu. Wtedy jednak żaden z nas się nie domyślał, że ta przygoda będzie miała swoje konsekwencje w przyszłości.
Następnego dnia, o dziewiętnastej, tak, dokładnie 19:00, gdy znalazłeś mnie na ulicach miasta w miarę trzeźwego, przeprosiłeś mnie za swoje zachowanie. Niezmiernie mnie wtedy rozbawiłeś, ale nie przyznałem się do tego. Co jeszcze śmieszniejsze, zaprosiłeś mnie do kawiarni właśnie o tej godzinie. Nie miałem nic do roboty, więc poszedłem tam, twierdząc, że zabiję cię po dobrej kawie. Już wtedy wiedziałeś, że żartowałem. Po prostu nie wiem jak, ale od tak to wiedziałeś.
Gdy zrobiła się dwudziesta, w kawiarence zaproponowali nam grzane wino. Nie miałeś przy sobie pieniędzy, więc ja za nie zapłaciłem, dobrze pamiętam. Bim, bam, bom. 20:00 na starym zegarze. Pierwszy raz coś takiego piłem, ale nie było złe. Trochę nawet mocne, o czym też dowiedzieliśmy się później. Po tym przestałeś się tak trząść gdy do mnie mówiłeś. Było już w sumie milej. Nie wiedziałem czemu, ale nie miałem ochoty cię udusić.
Spotkaliśmy się innym razem, w pewnej niedużej restauracji. Była niemalże pusta, w końcu za godzinę mieli ją zamykać. Dokładnie o 21:00 wszedłeś z niepewnością, czy ktokolwiek tu jest. Tym razem nie przerażałem cię ja, a to miejsce. To był odruch, ale kiedy coś zaskrzypiało, objąłem cię ramieniem. Ucieszyło cię to, ale dopiero po paru minutach zrorientowałeś się, co właściwie robisz. Uśmiechnąłem się koślawo. Naprawdę byłeś wtedy dla mnie dziwakiem.
Nasze jeszcze późniejsze spotkanie miało się o tej godzinie zakończyć, ale tak nie było. Gdy na telefonie sprawdziłem godzinę, byłem w trakcie zakluczania mieszkania, w którym zostaliśmy we dwóch. 22:00. Szybko wtedy zasnąłeś na mojej kanapie. Nie miałem tyle złośliwości, by cię wyrzucić, więc tylko przykryłem cię kocem i poszedłem do siebie. Dziwnie było mi zasnąć, wiedząc, że wcale nie jestem tutaj sam. W przyszłości to odczucie miało się odwrócić, ale jeszcze nie wtedy.
Tą godzinę musiałem sobie zapisać, naprawdę musiałem. Nie powiedziałem ci tego nigdy, ale w tej godzinie coś we mnie pękło. Nakajima Atsushi pocałował mnie o godzinie 23:00. Nim godzina na zegarze zmieniła się choćby o jedną jedyną minutę, odwzajemniłem to i już wiedziałem, że się z tego nie wyplączę. Czy wtedy tego żałowałem? Możliwe, ale jeśli tak, to najwyraźniej szybko mi przeszło.
Gdy miała wybić północ, a ja poświęciłem mnóstwo czasu, by przeanalizować to wszystko, byłem już gotowy. Nie wiedziałeś, co chce powiedzieć, znów się mnie bałeś. A ja naprawdę nie chciałem, żebyś się mnie bał, nie w takiej chwili! Jednak postarałem się i spróbowałem się nie wściekać na ciebie. Pamiętam, że położyłem dłonie na twoich policzkach, zatrzymałem cię, uciszyłem i wyszeptałem te dwa słowa, które wszystko zmieniły. W tle było słychać wrzaski. W końcu jest Nowy Rok, godzina idealnie 00:00.
- Kocham cię.
Wiedziałem, że dobrze zrobiłem, gdy jakiś czas później nie mogłem zasnąć, i o godzinie 01:00 leżałem, mając przy sobie ciebie. Naprawdę mocno grzałeś mnie swoim ciałem. Mruczałeś coś przez sen. Robisz to nadal, ale wtedy słyszałem to po raz pierwszy. To mnie nie bawiło jak inne rzeczy w tobie. Spodobał mi się ten widok, więc przez niejedną noc nie chciałem spać, by móc to słyszeć.
Zrobiliśmy to w środku nocy. To ty mnie do tego namówiłeś, pamiętasz? W sumie zacząłeś o tym rozmawiać, a ja nie mogłem oderwać wzroku od twojej zarumienionej twarzy. W końcu sam zacząłeś temat, ja kompletne nie wyobrażałem sobie rozmowy o seksie o 02:00. Zaproponowałem, że skończymy właśnie w ten sposób temat, stwierdzając, że to najlepsza droga. Nie mówiłem tego na poważnie, nie uwierzyłbym wtedy, że się zgodzisz, ale się zgodziłeś i musiałem latać do sklepu. Było jednak warto.
Kolejną godzinę wspominam z nerwami. Był środek nocy, naprawdę, nawet dla mnie. Wtedy przyszli oni. Byliśmy u ciebie, obudziłem się wcześniej i ledwo udało mi się ciebie uratować. O 03:00, okropnie wczesnej godzinie, zdradziłem ich. Od razu wiedziałem, kto to. Zdradziłem Portową Mafię, bojąc się o twoje życie. Jednak jak się okazało, to nie twoje życie było zagrożone.
Nie raz byłem na ostrym dyżurze, ale jeszcze nigdy o 04:00. Migające światła, piszczące urządzenia moniturujące moje ciało i twoje łzy, skapujące na łóżko. Nie miałem siły podnieść się i ich wytrzeć, a tak bardzo tego pragnąłem. Nie chciałem być powodem twojego płaczu. Lekarka jednak cię wygoniła i podała mi narkozę, mrucząc coś o operacji. Pierwszy raz bałem się, że tego nie przeżyję.
Nie trwała długo, udało im się, znowu. Nie mam pojęcia, ilukrotnie byłem już na stole tego szpitala. Pozwolili wejść tobie na moment. Powiedziałeś, że mój dom został wysadzony i że się boisz. Ja też się bałem, ale złapałem cię za rękę i powiedziałem, że będzie dobrze. Była już 05:00. Nie chciałem zamykać oczu, ani na moment utracić kontaktu wzrokowego z tobą. Pozwoliłem jednak, byś ty zasnął.
O 06:00 miasto, a przynajmniej jego grzeczna część budziła się do życia. Ty jednak wciąż spałeś, a lekarka kilkukrotnie mnie upewniała, że nic ci nie jest. Ona miała więcej serca ode mnie i nie potrafiła cię wyrzucić. Patrzyła na nas z rozklejeniem i zaintrygowaniem. Z pewnością dla niej, jednej z osób, które bez gadania zszywały tego, kogo jej położono pod igłę, taki widok był odskokiem, mimo smutku, który musiał wtedy wokół nas być.
Dostrzegam, że ta rana będzie nową blizną. Wolę już do końca życia mieć ciało pokrywające się bliznami jak tylko się da, niż cię stracić. Lekarka twierdzi, że mam gościa. Dziwne, jeszcze nigdy mnie nikt nie odwiedził, a przecież na pewno nie ma odwiedzin o 07:00. Mrużę oczy, ale otwieram je szerzej. Nade mną stoi Dazai, a bliżej drzwi stoi ten prezes Agencji. Tym razem jednak nie ma we mnie ani krzty tego, co kiedyś. Nie mam już siły być na niego zły. On pyta mnie, czy dołączyłbym do Agencji. Unoszę wzrok na tego prezesa i mogę powiedzieć tylko dwa słowa.
- Jeśli dożyję.
Od tamtych czasów minęło sporo tygodni, w trakcie których z twoją pomocą stanąłem na nogi i zmieniłem się. Może nie w pełni, bo czasem nadal nie panowałem nad gniewem, ale nie było aż tak źle jak kiedyś. W końcu byłeś ze mną. Krótki całus na moment, nim punkt 08:00 do biura wchodzi Kunikida i spogląda na mnie nieufnie. Nie jest źle, wcześniej chciał mnie wyrzucić za drzwi.
Uśmiechasz się do mnie i trzymasz za rękę, gdy w drodze spotykamy kogoś z Mafii. Chuuya śmieje się ze mnie, twierdząc, że zostawiłem ich dla Dazaia, czy jak on woli mówić, "tej marnującej bandaże i samobójczej makreli", jednak w sekrecie wiem, że to właśnie rudzielec kocha się w Dazaiu. Napominam o tym i pierwszy raz, tego i tego dnia o godzinie 09:00, odmawiam bójki. Chuuyi oczy wychodzą na wierzch, a ja odchodzę, wciąż trzymając cię za rękę.
Jemy razem lunch, a ty raz po raz mnie pytasz, czy zostawiłbym Mafię, gdybyś mnie o to poprosił. Mówisz tak i twierdzisz, że gdybyś mnie na to namówił wcześniej, obyłoby się bez mojego wypadku. Ja jednak wiem, że kłamiesz i po prostu chcesz zrzucić na siebie winę. Stwierdzam, że i tak bym odmówił, bo bym się bał. Śmiejesz się i mówisz, że żartuję, ja stwierdzam, że ty zrobiłeś to samo, więc ci oddaję. Jest 10:00, a my znów trzymamy się za ręce.
Innym razem Dazai wzywa mnie do siebie. Boję się co powie, ale rozmawiamy o tobie, o mnie, o nas. Rzeczy, o które mnie pyta, są trudne, ale wyczuwam w tym jakiś cel. Cel, który on pragnie mi wyznaczyć, a ja w sumie go potrzebuję. Słucham więc uważnie i zaczynam rozumieć, do czego chce mnie namówić. Nie spodziewa się jednak, że już o tym myślałem. Jest 11:00, a ja wraz z tobą wymykam się na godzinkę z pracy. Tym razem się nie boisz, zastanawiasz się raczej, co się dzieje.
Śmiejesz się ze mnie, gdy we włosach mam płatki wiśni, ale nie każesz mi ich strzepywać i twierdzisz, że mi ładnie. Ja stwierdzam podobnie i obaj się śmiejemy. Przysuwam się do ciebie, a ty zamykasz oczy, bo myślisz, że chcę cię pocałować. Ja jednak klękam przed tobą i czekam, aż spojrzysz na mnie swymi pięknymi oczami. Robisz to, a z wrażenia spływają ci łzy i bez wahania zgadzasz się, pozwalając, bym wsunął ci na palec pierścionek. Jest piękne... południe. 12:00.
Denerwowałem się, wiesz? Jak jeszcze nigdy i sądzę, że już nigdy bardziej nie będę. Byłeś taki piękny, a ja nie omieszkałem o tym wspomnieć, przez co mówiąc sakrament rumieniłeś się jak nigdy, wahając się, czy aby ucieczkanie jest dobrym umysłem. Gdzieś w tle słyszałem bójkę, ale nie musiałem nawet patrzeć. Byłem nawet zbyt szczęśliwy, by spojrzeć w twoją stronę. Była 13:00 i od tamtego jesteśmy razem, mój mężu i Chuuya z Dazaiem bijący się w tle na pewno nie przeszkodzili i nie przeszkodzą nam w tym.
Doba godzin, których na pewno nigdy nie zapomnę i nie chcę niektórych zapomnieć zamyka się w tym momencie, bo właśnie w tej chwili dzieje się ostatnia z tych pamiętliwych rzeczy. Jest punkt 14:00, słychać dzwonek, a ja cię tam widzę, jak trzymasz naszą córkę za rękę i prowadzisz ją w moją stronę. Czekam przy naszym samochodzie. Już z daleka słyszę, jak Yuzuki opowiada o swoim pierwszym dniu w szkole, jakich ma kolegów w klasie, jaką miłą ma nauczycielkę.
Życie jest pełne niespodzianek, o każdej możliwej godzinie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro