Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

Harry's Pov;

-Chłopcy, jesteśmy! - woła z dołu moja mama. Dlaczego nie zadzwonili, że przyjadą? Przechodzi mnie dreszcz, bo w końcu jestem z Louisem w jednoznacznej sytuacji. Pospiesznie zapinam guzik od spodni, a Lou ubiera bluzkę. Musi to śmiesznie wyglądać, ale nam wcale nie było do śmiechu. Poprawiamy włosy i schodzimy na dół.

-Dlaczego nie zadzwoniliście? - pytamy w tym samym czasie.

-Liczyliśmy na miłe powitanie, a nie na zasypanie pytaniami w samych drzwiach - śmieje się Tom.

Lou wzdycha i uśmiecha się nieszczerze, po czym przytula każdego z osobna, po chwili ja robię to samo.

Powinienem cieszyć się, że wrócili, ale czuje zawiedzenie. Nie będziemy mogli już z Lou okazywać sobie uczuć tak, jak robiliśmy to przez ostatnie kilka dni. Nie będziemy mogli nawet zasypiać obok siebie. Nie wyobrażam sobie tego...

-Jesteśmy straszne zmęczeni po podróży, więc zaraz idziemy spać. Jak chcecie możecie iść juz do siebie, a jutro porozmawiamy i opowiemy wam wszystko - mówi zmęczonym tonem Anne.

Udajemy się do góry tak, jak poradziła nam moja mama. Dalej nie mogę znieść tej myśli, że to koniec naszej relacji. Przynajmniej jak będziemy w domu.

-Dobranoc Loueh - odzywam się pierwszy, gdy stoimy naprzeciw siebie i patrzymy sobie w oczy. Rozgląda się, po czym przyciąga mnie do siebie i powoli przybliża swoją twarz. Jestem trochę przestraszony, że ktoś może nas zobaczyć, ale mimo to łączę nasze usta. Pocałunek jest szybki, ale pełen uczuć. Oddalam się z głośnym mlaśnięciem i powolnym krokiem udaje się do swojej nory.

Następnego ranka budzę się przez coś mokrego na szyji. Przecieram zaspane oczy jedną ręką, a druga szukam telefonu chcąc sprawdzić, która godzina.

Gdy mój wzrok wraca do normy zauważam brązową czuprynę, która jest wtulona w zagłębienie mojej szyi.

-Jesteś idealny nawet, gdy się ślinisz - myślałem, że on śpi... -Przyszedłem cię obudzić, ale nie miałem serca tego robić - śmieje się - Chodźmy na śniadanie. Przedstawienie czas zacząć - odgarnia moje włosy z czoła i wstaje.

-Dzień dobry chłopcy - wita nas Tom. Nie lubię, jak mówią na nas chłopcy. W końcu jesteśmy już dorośli, znaczy ja niedługo, ale to nic nie zmienia. Nie jestem już małym chłopcem.

-Dzień dobry, co na śniadanie? - odpowiedź dostaję, gdy mama kładzie na stole naleśniki.

-Jak było na wakacjach? - zagaduję przełykając pierwszy kęs.

-Niesamowicie. Zrobiliśmy mnóstwo zdjęć. Jedzenie tam było pyszne. Jest tam całkiem podobnie do Londynu pod względem kulturowym, ale wszystko jest tam o wiele weselsze z powodu świetnej pogody. Wiele dzieje się każdej nocy. Ludzie są tam bardziej zrelaksowani. Było cudownie i następnym razem zabierzemy was ze sobą - mówi podekscytowana Anne. To brzmi naprawdę ciekawie, zawsze lubiłem podróżować.

-Wow - tylko to udaje mi się powiedzieć.

-Tak, następnym razem pojedziemy wszyscy - wtrąca Louis - dziękuję za śniadanie, a teraz muszę iść, jestem umówiony - mówi i wstaje od stołu.

Chwilę później również dziękuję i idę za nim. Muszę wiedzieć, gdzie się znowu wybiera.

-Zaczekaj - mówię, gdy już ma zamknąć drzwi - gdzie idziesz?

-Do Stana, wrócę pod wieczór - uśmiecha się i szybko całuje mnie w policzek tak, aby nikt nie zauważył, po czym wychodzi.

Louis’ pov:

Znowu skłamałem. Tak naprawdę to idę pomóc Zaynowi. Jedziemy kupić alkohol i takie tam na imprezę. Poprosił mnie jeszcze o pomoc w wyborze prezentu.

Gdy chce podgłośnić muzykę w radiu, mój telefon zaczął wibrować, niestety nie zdążyłem odebrać, gdyż miałem go z tyłu w kieszeni.

Jedno nieodebrane połączenie od: nieznany.

Wiedziałem, że zacznie się niedługo. Zaczynam się coraz bardziej martwić i dociera do mnie to, że to nie jest głupi koszmar, tylko to się zaczyna dziać naprawdę. Mogę otwarcie przyznać, że się trochę boje. Nie mogę teraz o tym myśleć, więc odgarniam od siebie to wszystko. Gdy jestem pod domem Malika trąbie dwa razy na co szybko pojawia się w samochodzie.

-No wreszcie - mówię, gdy zamyka drzwi - masz już pomysł na prezent? - pytam po chwili.

-Kupię mu chyba perfumy i bluzkę z Rolling Stones, wydaje mi się, że lubi ten zespół - wyciąga papierosa częstując mnie.

-On ich uwielbia - śmieje się.

Stoimy w kolejce już dobre dziesięć minut. Kupiliśmy bardzo dużo, aż boję się, że zabraknie nam pieniędzy. Tego wszystkiego jest tak wiele lepiej, że kolejnym problemem będzie przeniesienie tego do samochodu. Zaczynając od alkoholu, a kończąc na ogórkach. Nie mam pojęcia czemu Zayn je kupił.

-110£ - odzywa się młoda kobieta - miłego dnia - uśmiecha się życzliwie.

-Zayn, pomóż mi - mówię, gdy ten zadowolony wziął jeden wózek i sobie poszedł.

-Ehhh -wzdycha i wraca się - trzeba było tak od razu.

Prowadząc wózek trącam kogoś ramieniem. Przepraszam i spoglądam wyżej napotykając te znajome oczy. Cały się napinam. Jego oczy plują jadem do każdego.

-Louis? - pyta bardzo dobrze zbudowany mężczyzna.

-Nie, to chyba pomyłka - odpowiadam szybko i wracam do samochodu. Nie mogę pozwolić sobie na więcej takich sytuacji. Muszę być ostrożny.

-Kto to był?

-Nie mam pojęcia. Pomylił mnie z kimś - odpowiadam zbyt nerwowo, ale zdaje się, że Zayn tego nie zauważył.

-Zdarza się - mówi spokojnie.

Parkuje przed domem Payne’a, gdzie powinien być również Niall. Już jutro są urodziny Harry'ego, a my zaczęliśmy wszystko planować dopiero wczoraj.

-Załatwiłeś już sprawy z klubem? - pyta Zayn zapalają już trzeciego papierosa w tym dniu.

-Tak, wszystko już jest załatwione. Musimy tylko zadzwonić jeszcze do kilku znajomych. Niektórzy byli trochę źli, że dzwonimy tak późno - tłumaczy Liam.

-Nie dziwie się, też bym był zły. Mogliśmy zacząć planować wcześniej - śmieje się.

-Dobra, Zayn ty zadzwonisz do Perrie, Chrisa I Hanny, a ty Louis zadzwoń po prostu do Lottie, Tommy'ego i Fizzy - rozporządza Liam - ja i Niall zawieziemy wszystko do klubu. Klucze macie na lodówce i jak będziecie do nas jechać to zostawcie je pod wycieraczką - mówi, gdy zabiera bluzę i kluczyki od samochodu.

-Nie chce mi się dzwonić do wszystkich po kolei - marudzę i tworzę grupową konwersacje. Tak będzie szybciej.

Ty: Witam wszystkich tu zgromadzonych.

Fizzy: Nie wygłupiaj się tylko pisz czego chcesz.

Ty: Nie tak groźnie siostrzyczko.

Lottie: Tommo, nie mam czasu, pisz.

Ty: Chciałbym was zaprosić na bardzo ważną uroczystość. Dwudziestego lipca odbędzie się impreza w klubie Flight Club z okazji urodzin Harolda Edwarda Stylesa.

Śmieje się z mojej powagi.

Lottie: Jasne, że przyjdziemy. To chyba oczywiste. I tak miałam przyjść jutro i dać mu prezent. Tommy tez przyjdzie.

Fizzy: I nie można było tak od razu? Do jutra!

Tak oto ja Louis William Tomlinson szybko i sprawnie załatwiłem jedną z najważniejszych spraw.

-Zrobione - uśmiecham się dumnie i zakładam ręce za głowę kładąc przy tym nogi na stolik.

-Przecież nawet nie zadzwoniłeś - marszczy brwi Malik.

Nie odpowiadam już. Pomagam mu w tym naprawdę ciężkim zadaniu, po czym jedziemy do chłopaków.

-Nie mamy przecież tortu - mówię głośno, może za głośno. Jak mogliśmy zapomnieć o najważniejszym?

-Żartujesz tak? - pyta z irytacja w głosie mulat.

-Nie - odpowiadam i zawracam w przeciwnym kierunku - Masz jeszcze jakieś pieniądze?

-Tak, ale będziemy musieli zapłacić dużo więcej, jeśli chcemy tort na jutro.

Godzinę później siedzimy już zadowoleni. Musieliśmy nieźle przekupić starszego pana, któremu oczy zaświeciły się, gdy tylko zobaczył dodatkowe 20£.

Wchodząc do klubu zauważam chłopaków, którzy zawzięcie o czymś rozmawiają spekulując przy tym rękami.

-Musieliśmy jeszcze cofać i zamówić tort - mówi Zayn.

-Ohh, zapomnieliśmy - rumieni się blondyn - wy też zauważyliście tych dziwnych gości, którzy kręcą się tu już od jakiegoś czasu? - przez mój kręgosłup przeszedł dreszcz. Czy oni nie mogą odpuścić? Stało się. Trudno, czasu nie cofnę.

-Nie, jak wyglądają? - dopytuje.

-Jest ich dwóch i są dość wysocy, jeden jest chyba łysy, drugi ma czarne włosy. Ten pierwszy jest ubrany cały na czarno, a drugi ma brązowa kamizelkę.

-Nie widziałem, nie przejmujmy sie nimi - odpowiadam sam próbując się uspokoić.

Wracając do domu miałem wrażenie, że ktoś za mną jedzie. Wchodząc do domu również mam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale to ignoruję. Szybko udaje się do pokoju loczka.

-Cześć - chce go pocałować, ale przekręca głowę i całuje go w policzek - Co jest? - pytam.

-Nic - burczy - Nic, po za tym, że zostawiłeś mnie samego na cały dzień. Strasznie mi się nudziło, a jakbym zadzwonił po Nicka to zrobiłbyś mi awanturę. Ty czasem, tylko spędzasz cały dzień ze Stanem - zaskoczył mnie. Nie wiedziałem, że będzie na mnie o to zły.

-To nie tak Harry - wzdycham - jeśli chcesz możemy dziś spędzić cały wieczór razem - mówię i przytulam go do swojego torsu. Po chwili obejmuje mnie w pasie.

-Jutro spędzimy razem cały dzień, dobrze? - całuje moja szczękę na co przechodzą mnie dreszcze.

-Jutro cię gdzieś zabieram - uśmiecham się, gdy schodzi pocałunkami niżej.

-Jestem już śpiący.

-Dobranoc skarbie - szepcz i całuję go w czoło.

-Dobranoc Loueh.
______________________

(Tak na sprostowanie, Fizzy, Lottie, Phoebe, Daisy, Georgia oraz Ernest są przyrodnim rodzeństwem Louisa* jego mama ułożyła sobie życie z innym facetem*, a Lou wolał zamieszkać z ojcem. Wszyscy mają dobre relacje z Harrym i zachowują sie jak dobrzy przyjaciele.)

Coraz więcej pojawia się tajemniczych postaci. Co o tym myślicie? Mam nadzieje, ze rozdział się podobał; ))

Wszędzie o tym piszą, ale cóż, tu też się z tym spotkacie. Na początek chciałbym napisać, że szczerze współczuję Arianie, jej fanom, rodzinom, którym zginęli, bądź zagineli dzieci na koncercie. To naprawdę okropne, że w tych czasach tacy ludzie. Dalej to do mnie nie dociera. Nie jestem jakaś wielka fanką Grande, ale naprawdę to przeżywam.. Mam nadzieję, że każdy się odnajdzie cały i zdrowy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro