Rozdział 4
- Wejdź - powiedziałam i wpuściłam go do domu. Byłam strasznie zdziwiona tym, że chłopak przyszedł. Niby mówił wczoraj, że dziś przyjedzie, ale nie wierzyłam. Nie powinien tu przychodzić. Przecież my się nie znamy, jedynie z widzenia, wiemy jak mamy na imie i tyle.
- Mówiłem, że przyjdę - powiedział z uśmiechem. - Jak ręka?
- Dobrze - uśmiechnęłam się w jego stronę niepewnie i skierowałam się do kuchni, a on za mną. - Chcesz cos do picia? - zapytałam wyciągając szklankę z szafki.
- Wody. Po co ci to? - Kiwnął głową w stronę rzeczy wyciągniętych z apteczki. Podniosłam lewą dłoń do góry, a chłopak się zaśmiał.
- To nie śmieszne - próbowałam być poważna, ale przez to, że on się miał ja też wybuchłam śmiechem. Miał taki fajny śmiech. Czekaj stop powiedziałam do siebie w myślach. On wcale nie ma fajnego śmiechu. Opanowałam się i nalałam do szklanki wody. Podałam ją chłopakowi, wziął ją ode mnie i powiedział ciche dzięki. Schowałam rzeczy do apteczki.
- Nie opatrzysz ręki? - zapytał brunet. Pokręciłam przecząco głową i już miałam wejść na szafkę, żeby odłożyć apteczkę, poczułam duże ręce na swoich biodrach. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Mam nadzieje, że on tego nie poczuł. - Daj ja odłożę - wziął ode mnie apteczkę i odłożył ją na miejsce, w którym powinna być.
- Dzięki - powiedziałam nieśmiało i odwróciłam się przodem do niego. Gdyby Alan się ode mnie nie odsunął na krok, to stykalibyśmy się ciałami, ale on się odsunął i posłał mi ten swój piękny uśmiech. Ja tego nie pomyślałam, ten uśmiech wcale nie jest piękny. Zaprzeczam sama sobie. Do cholery, przecież ja go nie znam. Nie powinnam tak o nim myśleć. Chociaż musze przyznać, że mi się podoba. Zaprzeczam sama sobie. Potrząsnęłam głową, żeby odepchnąć od siebie te myśli. Wydaje mi się, że teraz są troszkę nie na miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro