Rozdział 10
Z perspektywy Nadii
-Idziemy do mnie czy do ciebie?-zapytał mnie Alan.
-Po co?-jęknełam, miałam dość po dzisiejszym wuefie. Środy są najgorsze bo mamy dwie godziny. Na ale lubię wuef.
-Dyrektor powiedział wczoraj żebyśmy mu do końca tygodnia przynieśli listę rzeczy, których potrzebujemy na andrzejki.
-Do mnie- westchnęłam i udałam się za chłopakiem w stronę samochodu.
-Chcesz coś do picia?-zapytałam wchodząc do domu i zamykając za nami drzwi.
-Wody.
-Idź do salonu przyniosę- poszłam do kuchni i nalałam mu wody, a sobie soku pomarańczowego.
-Czego będziemy potrzebować?-podałam mu szklankę i usiadłam na przeciwko.
-Nie wiem. Przynieś pierwsze jakąś kartkę.- z westchnieniem odłożyłam szklankę na stół i podeszłam do plecaka żeby wziąść jakaś kartkę, a chłopak przez cały ten czas się ze mnie śmiał.
-Z czego rżysz- fuknełam w jego stronę.
-Z niczego.- Posłałam w jego stronę minę pełną dezaprobaty i usiadłam na swoim poprzednim miejscu.- Dalej jesteś zła za wczoraj?
-Nie wiem o czym mówisz.
-Dobrze wiem że wiesz.
-Nie jestem zła- westchnęłam zrezygnowana.- Jak myślisz ile soków będziemy potrzebować?-zmieniłam temat.
Z perspektywy Alana.
-Nie jestem zła- powiedziała z westchnieniem i próbowała zmienić temat.-Jak myślisz ile soków będziemy potrzebować?
-Możesz nie zmieniać tematu.
-Nie zmieniam.
-Adi przecież widzę- na zdrobnienia jakiego użyłem wyraz twarzy dziewczyny się zmienił.
-Nie nazywaj mnie tak- powiedział przez zęby.
-Czemu przecież Adi to bardzo ładne zdrobnienie od twojego imienia.
-Powiedziłam nie mów do mnie Adi. Mów jak kol wiek chcesz tylko nie mów Adi.- powiedziała cicho.
-Ale...
-Nie ma ale.- przerwała mi.- Nie mów i koniec tematu.
-Jak chcesz.- Podniosłem ręce w geście obronnym i się zaśmiałem.
-A powiesz mi chociaż dla czego jesteś na mnie zła?
-Nie jestem na ciebie zła. Daj sobie juz z tym spokój. Mieliśmy ustalić czego będziemy potrzebować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro