część 3 - rozdz. 70
Pięć miesięcy później.
Z perspektywy Alan.
-Alan.- usłyszałem przerażony krzyk dziewczyny.
Wyrwałem się ze snu i usiadłem na łóżku.
-Zaczyna się.- powiedziała panicznie.
Przez moment nie wiedziałem co robić. Siedziałem tak na łóżku i się nie ruszałem.
-Alan- powtórzyła panicznie.
Zerwałem się z łóżka i zapaliłem lampkę nocną. Że też nie mogli sobie wybrać innego momentu, tylko środek nocy.
Ubrałem na siebie pierwsze lepsze spodnie które znalazłem i jakąś koszulkę. Podeszłam do dziewczyny i podałem jej luźną sukienkę.
Pomogłem jej ją ubrać i pomogłem jej wstać. Wsparła się o mnie. Widziałem, że jest przerażona i ledwo stoi na nogach.
Zebrałem w sobie całe siły i podniosłem ją jak pannę młodą, zbiegłem po schodach. Włożyłem stopy do tenisówek i wyszedłem z nią na dwór.
Mimo nocy i późnej pory, było ciepły
Naprawdę pogoda w Sydney jest sprzyjająca.
Posadziłem ją w samochodzie i okrążyłem pojazd. Usiadłem za kierowcą i włączyłem silnik.
Z piskiem opon opuściłem podjazd i jak najszybciej mogłem jechałem w stronę szpitala. Złapałem jej dłoń w swoją. Dziewczyna mocno ją ścisnęła i zaczęła szybko oddychać.
-Spokojnie skarbie, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie stresuj się. Spokojne oddychaj, spokojnie.- Nie wiem czy mówiłem do niej czy do siebie. Nie wiem czy próbowałem uspokoić ją czy siebie.
Zatrzymałem się pod szpitalem.
Znów wziąłem ją na ręce i wyniosłem z samochodu. Gdy tylko weszliśmy do szpitala podbiegły do nas dwie pielęgniarki. Po chwili jedna przyszła z wózkiem, posadziłem na nim dziewczynę i pobiegłam za nią w stronę sali porodowej, po drodze wysyłają sms- a, do tych osób, które powinny wiedzieć o porodzie.
Z perspektywy Nadii.
Po dziesięciu godzinach porodu, leżałam w sali poporodowej i czekałam aż przyniosą mi dzieci. Alan cały czas był przy mnie. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
-Alan?- szepnęłam cicho.
-Tak skarbie?- spojrzał na mnie.
-Boję się.- szepnęłam łamiącym się głosem.
Dopiero teraz moje obawy wróciły. Bałam się, że nie dam sobie rady. Z jednym dzieckiem, a nie co dopiero dwójką. Po moim policzku zaczęły spływać łzy.
Mężczyzna pochylił się do przodu i oparł łokcie na łóżku, na którym leżałam i jedną dłoń położył na moim policzku. Spojrzał mi głęboko w oczy.
-Ja też.- szepnął.- Ale mamy siebie. Poradzimy sobie. Nie jesteśmy sami. Dookoła nas są osoby, które nam pomogą. Wszystko będzie dobrze. Nie martw się. Nie teraz gdy już jest po wszystkim. Teraz jedyne czym mamy się martwić to imiona dla dzieci.- uśmiechnęłam się przez łzy.- Poradzimy sobie. Skoro przez dziewięć miesięcy, sobie radziliśmy to teraz tez sobie poradzimy. Wszytko będzie dobrze damy sobie rade. Mamy dwójkę zdrowych chłopców. Nasze dzieci. Te które nosiłaś pod serce, już są z nami.
Jakby na potwierdzenie jego słów do środka weszła pielęgniarka z tym czymś w czym leżą dzieci.
Usiadłam na łóżku i z łzami w oczach popatrzyłam na maluchy. Przyłożyłam dłoń do ust, z których wydarł się cichy szloch. Ale nie strachu, a szczęścia.
Byli tacy śliczni, słodcy, mali. Takie dwie małe kruszynki.
-Gratuluję- powiedziała kobieta i podała mi jednego synka.- Urodziła pani dwójkę zdrowych chłopców.
Odebrałam od niej dziecko i przytuliłam je do siebie. Chłopiec był taki słodki. Mały i piękny. Po mojej twarzy spłynęła łza szczęścia, a wszystkie obawy odpłynęły gdzieś daleko.
-Chce pan potrzymać syna?- zapytała Alana.
Mężczyzna spojrzał na nią niepewnie i skinął głową. Podała mu synka i pokazał jak ma go trzymać. Odebrał go od niej i delikatnie do siebie przytulił.
Spojrzał na chłopca z łzami w oczach, łzami szczęścia i wzruszenia.
Przeniosłam wzrok na mężczyznę, Alan wyglądał... tak dojrzale, odpowiedzialne i kochanie z synem na rękach.
Tak męsko.
Poczułam w sercu coś dziwnego, jakby wszystkie jego odłamki, złożyły się w jedną całość i to co działo się kiedyś, nie miało znaczenia.
Jakby nasz kłótnie i rozstania nie miały miejsca.
W tym momencie liczyła się tylko ta chwila, a wszystko inne nie miało znaczenia.
-Witaj na świecie- szepnął. Uśmiechnęłam się, a on spojrzał na mnie.
-To nasze dzieci.- powiedzieliśmy w tym samym momencie.
-Kocham cię- szepnęłam do Alan, w tym samym momencie co on do mnie.
-Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, jestem przy tobie. Jestem przy was.- powiedział patrząc mi w oczy.
-Wiem.- odpowiedziałam.- Już wiem.
-Musi ich pani nakarmić.- powiedziała pielęgniarka, o której obecności już zdążyłam zapomnieć.
Spojrzałam na nią przerażona. Jak? Co ja mam zrobić? Widziałam już nie raz jak matki karmią swoje dzieci. Ale jak to zrobić? Nigdy tego nie robiłam.
-Ja nie wiem jak, co mam zrobić.- przyznałam zawstydzona.
-Wszystko pani wytłumaczę.- powiedziała z uśmiechem.
**********
170 🌟 + 80 💬 = następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro