część 3 - rozdz. 41
-A co sadzisz o tym?- zapytał Alan gdy zwiedziliśmy trzeci dom.- Bo mi nie bardzo się podoba.
-Za duży moim zdaniem.- odpowiedziałam.- Chyba potrzebujemy czegoś mniejszego. Co nam z wielkiego domu?
-Masz rację- powiedził z uśmiechem i odwrócił się w stronę pani Shawn, która zajmuje się sprzedażą nieruchomości.-Ma pani coś mniejszego?... Bardziej rodzinnego?
-Myślę, że mam coś specjalnie dla was. W drugiej dzielnicy. Niewielki dom z dużym podwórkiem. Myślę, że się wam spodoba. Do tego jest tam jeszcze basen.
-A co sadzisz o tym?- zapytał Alan gdy zwiedziliśmy wspomniany dom.
-Idealny.- powiedziłam z rozmarzeniem.
-Bierzemy ten.- powiedził patrząc na panią Shawn.
-Idealnie.- odpowiedział z uśmiechem.- Gratuluję wyboru. Myślę, że się wam tutaj spodoba. Dzielnica jest bezpieczna, a sąsiedzi mili.
Po załatwieniu wszystkich formalności wróciliśmy do samochodu.
-Gdzie teraz?- zapytał Alan i włączył silnik.
-Po żelki i sok pomarańczowy.-odpowiedziałam i zapiełam pasy.
-Zjadłaś już dwa opakowania kotku i wypiłaś trzy soki pomarańczowe. Nie żałuję ci ale czy nie sądzisz, że to trochę nie zdrowe?- zapytał z troską w głosie.
-Jeśli mam być szczera to wiem o tym.- odpowiedziałam.- Ale mam na to straszną ochotę.
- Sok możemy kupić, ale żelek już nie. Zamiast żelek owoce. Co ty na to?- zapytał patrząc na mnie przez chwilę, a po tem znów przeniósł wzrok na jezdnię.
-Okey.- odpowiedziałam.
-W drodze powrotnej pojedziemy jeszcze do szpitala, zapisać cię na wizytę do ginekologa.- powiedział, a na moje policzki wpłynął rumieniec.
No co ja poradzę, że krępujące mnie te tematy.
-Musimy?- jęknełam i usiadłam wygodniej w fotelu. Położył rękę na moim kolanie, a ja położyłam na niej swoją. Kątem oka zauwarzyłam, że się na to uśmiecha.
-Musimy.- odpowiedział.- Nie mamy pewności czy jesteś. A musimy wiedzieć. Nie chce żeby potem coś ci się stało.
-Dobrze.- odpowiedziałam cicho i odwróciłam głowę w stronę okna, oparłam o nie głowę i zamknęłam oczy.
Poczułam, że robi mi się niedobrze, ale po chwili to uczucie zniknęło.
-Wszystko w porządku?- zapytał Alan i potarł palcami moje kolano.
-Chyba tak.- odpowiedziałam cicho.
-Chyba?
-Trochę źle się czuje.- powiedziła i zobaczyłam, że na jego twarzy maluje się zmartwienie.- To naprawdę nic. Nic mi nie jest.
-Martwię się o ciebie- powiedził i kątem oka na mnie spojrzał.
-Naprawdę to nic. Przeszło mi, już się lepiej czuję.
-Jesteś pewna?
-Tak, jestem pewna.- zapewniłam go z uśmiechem.
-No dobrze, niech Ci będzie. Ale jeśli będziesz się źle czuć to masz mi od razu powiedzieć.
-Dobrze.- odpowiedziałam i się delikatnie uśmiechnęłam.
Po niewielkich zakupach, wróciliśmy do samochodu.
Po tem tak jak Alan mówił w drodze powrotnej wstąpiliśmy do szpitala i na oddział położniczy i zapisałam się do ginekologa.
Super wizytę mam na jutro. Szybciej się nie dało. Mam nadzieje, że czujecie ten sarkazm.
Wróciliśmy do domu mojej cioci i wujka.
Zdziwiłam się gdy zobaczyłam na podjeździe nieznany mi samochód.
Pomyślałam, że zapewne ciocia i wujek mają gościa no bo w końcu, prowadzą stadninę koni.
Uśmiechnęłam się i wyszłam z samochodu.
Alan podszedł do mnie i z reklamówkami w dłoniach ruszyliśmy w stronę domu.
-Wróciliśmy.- powiedziłam tak żeby ciocia usłyszała i weszłam do domku, a Alan za mną.
Ściągłam buty w przedpokoju i ruszyłam w stronę kuchni.
Stanełam w progu jak wryta, gdy GO zobaczyłam.
-Co jest?- zapytał Alan gdy wpadł na mnie.
Zaczęłam się powoli wycofywać przestraszona. Alan objął mnie od tyłu rękami w pasie i przyciągnął moje plecy do swojego torsu.
Podniósł wzrok na osobę, która spędziła obok mojego wujka i z jego ust wydobyło się głośne warknięcie.
******
110🌟+ 55 💬= następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro