część 2-rozdz. 22
Obudził mnie dźwięk telefonu, przetarłam dłońmi oczy i otworzyłam je. Alan zobaczył, że się obudziłam i pocałował mnie w czoło.
-Śpij, zaraz wrócę.- szepnął i zszedł z łóżka, wziął telefon z szafki obok łóżka i wyszedł z pokoju.
Mruknełam cicho sama nie wiem co i przekręciłam się na bok, tak żeby nie raziło mnie słońce. Przykryłam się szczelniej kołdrą i zamknęłam oczy. Próbowałam zasnąć ale to było na nic. Więc leżałam na łóżku z zamkniętymi oczami.
Do pokoju wrócił Alan, położył się koło mnie, przykrył kołdrą i przyciągnął mnie do siebie. Odwróciłam się w jego stronę i położyłam głowę na jego piersi, a on zaczął gładzić mnie o plecach.
-Obudziłem cię?- zapytał, a raczej stwierdził.
-Nie- odpowiedziałam.- Twój telefon mnie obudził.
-To prawie jedno i to samo.- zauwarzył.
-Prawie- powiedziłam z uśmiechem.
-Jesteś nie możliwa.- powiedział i pocałowała mnie w głowę.
-Możesz przestać całować moją głowę?- jęknełam.- Od kąd wróciłam ze szpitala, ciągle całujesz mnie w głowę.
-Nie podoba cie się?
-Nie o to chodzi, że mi się nie podoba, ale robi się to denerwujące.
-Przyzwyczajaj się. Za kilka lat, no za rok czy dwa będę tak robił codziennie swojej żonie- powiedziła ze śmiechem.
-Jakiej żonie?- zapytałam gdy dotarło do mnie co powiedział.
-No mojej- odpowiedział. Zmróżyłam oczy, nie wiedząc o co chodzi.- O tobie mowie.- powiedział po chwili ze śmiechem. A ja poczułam, że ogarnia mnie ulga.
Położyłam dłoń na jego brzuchu i zaczęłam jeździć po nim opuszkami palców.
-Kiedy ty chodzisz na siłownię?- zapytałam, zdając sobie sprawę, że nigdy nie widziałam i nie słyszałam żeby szedł, no a brzuch ma wyrzeźbiony, może nie bardzo ale ma.
-Kilka razy w miesiącu. To zależy jak mi się chce.- odpowiedział wzruszając ramionami.- A dlaczego pytasz?
-Z ciekawości. Po prostu nigdy nie słyszałam i nie wiedziałam, żebyś chodził.
-Zdarza się.
-Kto dzwonił?- zapytałam ciekawa.
-Alison.
-Kim jest Alison?- zapytałam podejrzliwie, z myślą, że to może być jego była dziewczyna.
-To mama Samanty.- powiedziła ze śmiechem.- Chodź, czas wstawać. Mamy być u nich jeszcze przed dziewiątą, a już ósma.
-Ja też?- zapytałam ze strachem.
-Tak - chłopak kiwnął głową z uśmiechem.- Nie bój się, nie gryzie jest bardzo fajna.- powiedził pocieszająco gdy zobaczył moja minę.
-Mam nadzieję- mruknełam cicho sama do siebie i zeszłam z łóżka.- Nie gapię się na mnie- powiedziłam gdy poczułam na sobie jego wzrok.
-Dlaczego?
-Bo się wstydzę- przyznałam cicho.- To jest krępujące.
-Naprawdę nie masz czego.- powiedził i przytulił mnie od tyłu- położył głowę między moim obojczykiem, a szyją i pocałował ją delikatnie z czułością.
-Alan, proszę nie. Jeszcz nie- powiedziłam zbierając w sobie całą silną wolę.
-Przepraszam- mruknął i odsunął się ode mnie.
-Nie przepraszaj, to ja powinnam. Po prostu, nie czuje się pewnie.
-Rozumiem- westchnął cicho.
-Poczekaj jeszcz troszkę, proszę, zobaczysz za nie długo... naprawdę potrzrbuję jeszcz troszkę czasu, na takie gestu z twojej strony.- powiedziłam i uśmiechnęłam się do niego nie pewnie.
-Poczekam.- odwiedziła i po raz kolejny pocałował mnie w głowę.- Będę czekał ile będzie trzeba.
-Dziękuję.- wyszeptałam i przytuliłam się do niego.- Ale przez ten czas możesz mnie przyzwyczajać do tych gestów, powoli i pomału, zacznijmy od przytulania się.
-I całowania cie w głowę- dodał ze śmiechem.
-Idiota- szepnęłam i lekko uderzyłam go w ramię.
-Twój idiota, którego kochasz.- powiedził z uśmiechem.
-Mój, którego kocham- powtórzyłam patrząc mu w oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro