Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 9

Musiałam was trochę rozpieścić tymi rozdziałami! <3 Ale to ostatni na dzisiaj! 

Kto pomoże mi dokończyć Kopciuszka ? :(

Tak was przepraszam za ten rozdział. Wierzcie mi na słowo, ale pisanie tych rozdziałów jest dla mnie trudne. 

_____________________________________ 

*Wspomnienie* 

Były moje urodziny. Przez cały dzień udawałem, że nie miałem pojęcia o przyjęciu niespodziance, które organizował dla mnie Louis. Był, kurwa, tak mało subtelny. Na przykład rano widziałem jak upychał różowe balony w naszej szafie, albo przemycał girlandy z jednorożcami z kuchni do domowego kina. Nie powiedziałem mu też o tym, że otwierając garderobę wysypał się na mnie wodospad konfetti. Zamiast tego wszystko odkurzyłem i kolejną godzinę wyciągałem je z włosów. 

Widziałem jak wszyscy między sobą szeptali, chichocząc po kątach. I czułem w kościach, że Louis chciał coś odjebać. A patrząc na dekorację, które pochowane były po całej rezydencji... Moja impreza urodzinowa miała być w tematyce Barbie. Było okej, dopóki to ja miałem być Kenem, a nie księżniczką. Chociaż było mi obojętnie. Byłem w stanie zrobić wszystko byleby Louis był szczęśliwy. 

Nadal nie mogłem uwierzyć, że mi wybaczył. Minęły już dwa miesiące od kiedy znowu byliśmy razem. Ostatnie kilka dni było spokojne. Cisza przed burzą? Prawdopodobnie. 

Wiedziałem, że Louis czasami o tym myślał. O mnie i Nicku. Niby rozumiał czemu to zrobiłem, ale były momenty, w których nie chciał, żebym go dotykał. Szanowałem to i rozumiałem, ale to tak cholernie bolało. Próbowaliśmy o tym zapomnieć, ja szczególnie. 

- Harold - powiedział Louis, wchodząc do mojego biura. - Potrzebujemy mleka - poinformował mnie. 

- Wyślij kogoś do sklepu - stwierdziłem, odnajdując potrzebne mi papiery. 

Przez dobę wzbogaciłem się o kolejne dziesięć milionów. 

- Wszyscy są zajęci - powiedział przez zęby. - Potrzebuję mleka!

- Po chuj ci to mleko Louis? Jestem zajęty. 

- Harry - szepnął, podchodząc bliżej. 

Spojrzałem na niego i to był błąd. Jego oczy zeszkliły się delikatnie, a dolna warga zaczęła drżeć. No chyba sobie kurwa żartował. Jebany aktorzyna! Wiedziałem, że udawał! Bo kto normalny popłakałby się przez brak mleka! 

- Proszę - usiadł mi na kolanach, obcałowując moją twarz. 

I jak mógłbym mu odmówić? Szybko scałowałem pierwszą łzę, która spłynęła po jego policzku. 

- Jakie mleko? - warknąłem, zwalając go ze swoich kolan.

- Odtłuszczone sojowe!

- Jest coś takiego? 

- Oczywiście, że tak! Tylko, że... 

- Tylko, że co Louis?

- Moje ulubione jest w Dartford? 

- To prawie godzina w jedną stronę! Chyba zwariowałeś! 

- Harry - spojrzał na mnie, trzepocząc rzęsami. 

- Dobra! 

Oczywiście, że nie miałem zamiaru jechać do Dartford po jebane mleko. Wiedziałem, że Louis po prostu chciał pozbyć się mnie z domu, żeby móc dokończyć przystrajanie rezydencji. Dlatego też pojechałem do niewielkiego baru na obrzeżach Londynu. Ja i właściciel robiliśmy razem interesy, ale byliśmy też dobrymi znajomymi. 

- Richard - przywitałem go, ściągając rękawiczki. - Dobrze Cię widzieć - uścisnąłem jego dłoń, zajmując miejsce przy barze. 

- Dawno cię nie było Styles - powiedział, wycierając szklankę. - Polać? - zaproponował. 

- Prowadzę. Ale napiłbym się kawy. 

Richard skinął głową, podchodząc do ekspresu. 

- Jak sprawy? - zapytał, podając mi filiżankę. - Słyszałem, że niezbyt dobrze. 

- Stary dobry Des - mruknąłem, upijając łyk. - Może być trochę kłopotów - ostrzegłem go. - Znasz go. 

Spędziłem w barze kolejne dwie godziny, zanim postanowiłem wrócić do domu. Byłem pewny, że Louis już ze wszystkim się uwinął. Robiło się też ciemno, a patrząc na wcześniejsze wydarzenia, bycie w pojedynkę nie było zbyt mądrym pomysłem. 

Gdy zaparkowałem w całym domu panowała całkowita cisza. Wiedziałem, że gdy tylko przekroczę próg rezydencji, zostanę obsypany brokatem, konfetti i innym gównem. I właściwie to się stało, gdy tylko zamknąłem drzwi. Z głośników zaczęło lecieć "Barbie girl", a wszyscy domownicy krzyknęli "niespodzianka". Starałem się, żeby moje zaskoczenie było autentyczne! Ale jednego na pewno się nie spodziewałem. Każdy mężczyzna z mojego gangu ubrany był w sukienki, tiary, tiule, a na ich głowach widniały różnorodne korony. Kobiety zaś wyglądały jak faceci. Ubrane w garnitury, albo szerokie spodnie i bluzy. 

- Wszystkiego najlepszego Harriet! - krzyknął Louis, ściągając ze mnie płaszcz. 

Chwilę później położył mi na głowie ogromną, srebrną koronę. 

- Sto lat wujku! - krzyknął Max, poprawiając swoją spódniczkę. 

- Ładny kolor Kells - zaśmiałem się, patrząc na swojego przyjaciela. 

Miał na sobie swoje za duże spodnie, a nich tiulową, różową spódniczkę. Na głowie, oprócz korony, miał też swoją czerwoną bandanę. 

- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni! - Poklepał mnie po plecach, by zaraz lekko mnie przytulić. - Zaraz przestaniesz się uśmiechać jak zobaczysz co twój facet dla ciebie przygotował - szepnął mi do ucha. - Mam zamiar robić dużo zdjęć - podkreślił, odchodząc. 

Louis zabrał mnie do sypialni, gdzie przez całe dziesięć minut nakłaniał mnie do założenia "mojej" sukienki. No za chuja nie mogłem tego sobie zrobić. Straciłbym resztki szacunku wśród swoich ludzi! 

- Masz świetne nogi Harriet - zachęcał mnie Louis, odpinając moje spodnie. - Zrób to dla mnie! Ja też mam na sobie kieckę. 

- Nie wiem czy powinno mi się to aż tak podobać - mruknąłem, patrząc na niego wygłodniale. 

- Mówiłeś coś?

- Nie - szybko zaprzeczyłem. 

- Jeśli ją ubierzesz to... 

- Niczym mnie już nie zaskoczysz - zaśmiałem się diabelsko. - Zdążyliśmy spróbować już wszystkiego! 

- Jesteś tego pewny? - zapytał, podchodząc do naszej szafy. - Wszystkiego Harry? 

Przełknąłem ślinę. 

Louis wyciągnął z szafy długi sznur, a mój penis drgnął w bokserkach. 

- Jeśli ją założysz - wskazał głową na sukienkę - to cię zwiąże. A później będę cię ujeżdżał. 

- Daj mi ją - powiedziałem, praktycznie wyrywając mu sukienkę z rąk. 

Nie mogłem uwierzyć, że tak łatwo mną manipulował! Boże... Wyglądałem okropnie. Strasznie, paskudnie, och! Rzeczywiście miałem zajebiste nogi! Odwróciłem się tyłem do lustra, przyglądając się mojemu tyłkowi. 

- Wyglądasz obłędnie - szepnął Louis, klepiąc mnie w pupę. - Nie mogę doczekać się nocy. Tymczasem pora na zabawę! 

Byłem seksualnym niewolnikiem, a zdjęcia, które zrobił Kells miały prześladować mnie do końca życia, ale zrobiłbym to jeszcze raz i jeszcze raz. Bo uśmiech Louisa wszystko mi wynagradzał. Jego dźwięczny śmiech, który słuchać było nawet przez głośną muzykę i rozmowy. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Był wszystkim i byłem wdzięczny, że dał mi kolejną szanse. Szanse, którą miałem zamiar wykorzystać. 

Pijalni weszliśmy do naszej sypialni. Od razu popchnąłem go na drzwi, wpijając się w jego usta. Jęknął głośno, wypychając biodra. 

- Pozbądźmy się tego - zaproponował, rozwiązując sznurki mojego gorsetu. 

Ja pierdole, brzmiało to strasznie słabo. 

Potykaliśmy się o własne stopy, zanim opadliśmy na łóżko. Louis usiadł na moich biodrach, dociskając tyłek do mojej erekcji. 

- Zwiąż mnie - warknąłem, zrywając z niego bokserki. 

Jak powiedziałem tak zrobił i chwilę później wokół moich nadgarstków zaciśnięty był sznur. Nie było możliwości, żebym sam mógł się rozwiązać. 

Byłem nagi, twardy i całkowicie na jego łasce. 

- Kupiłeś mleko? - zapytał Louis, liżąc moją dolną wargę. 

- Myślałem, że chciałeś pozbyć się mnie z domu... - zacząłem ostrożnie. - Serio chciałeś to mleko?!

- TAK! - uderzył mnie z pięści w ramie. 

Zszedł z moich kolan, naciągając na siebie spodnie. 

- Gdzie ty się wybierasz?! 

- Po mleko - uśmiechnął się diabelsko. - Będę za dwie godzinki - nachylił się nade mną, mocno całując mnie w usta. 

- Chyba sobie kurwa żartujesz Louis! - krzyknąłem, gdy wyszedł z pokoju. - LOUIS!

Odpowiedział mi jego głośny śmiech. 

Nigdy nie kochałem kogoś tak mocno. 

* Koniec wspomnienia *

Liam mnie osłaniał, gdy szybko starałem się zatamować ranę Kellsa. Jego oczy były zamknięte i nawet z ust leciała mu krew. Byłem praktycznie stu procentowo pewny, że miał przebite płuco. Nie miałem dużo czasu, nie mógł umrzeć na moich rękach. 

- Zabierzcie go! - krzyknąłem do Nialla, który już biegł w moją stronę. - Zabierz go stąd szybko! Calum i Luke się nim zajmą! 

- Musimy uciekać Harry! Jest ich za dużo! - wrzasnął Liam, chowając się za budynkiem. 

- Zabrali Luke! Harry! 

Chaos. 

Harry, Harry, Harry. 

- WSZYSCY DO AUT! - ryknąłem. 

Sam zacząłem biec w przeciwną stronę. Kells mógł nie przeżyć, Luke wzięli jako zakładnika. Nie wiedziałem co robić. Dlatego biegłem najszybciej jak potrafiłem. Byłem już tak cholernie blisko, gdy auto zajechało mi drogę. Zobaczyłem swojego ojca, który uśmiechał się do mnie szeroko, machając ręką. 

- Znajdź mnie synu, a oddam Ci ich obu! 

I wtedy go zobaczyłem. Trwało to sekundę, ale wyraźnie widziałem jego twarz. Puste oczy i dziwny uśmieszek. Louis. Boże, Louis. 

- LOUIS!

I biegłem na przód goniąc widmo samochodów, które już dawno zniknęły poza zasięg mojego wzorku. 

Zayn znalazł mnie dopiero następnego dnia. Straciłem przytomność na środku jakiejś jebanej pustyni. I gdy tylko mnie ocucił, znowu chciałem biec. Gonić to co było już dla mnie niedostępne. 

- Harry - powiedział Zayn, łapiąc za tył mojej koszuli. - Musisz ze mną wrócić!

- Widziałem go Zayn! On go tu przywiózł! Po co?! Po co go tu zabrał?! Czemu nas nie zabił?! Nic nie wiem, nic nie wiem - mamrotałem, padając na kolana. 

I usłyszałem przeraźliwy krzyk. Mój własny krzyk. 

- On umiera Harry - szepnął, przytulając mnie. - Kells tego nie przeżyje. Zabrali Lukę. Dallas nie żyje. Musimy wracać, musisz pozbierać się do kupy! 

Reszta była jak jakiś koszmar. 

Minęło sześć miesięcy od kiedy Louis został porwany. 

Życie Kellsa było podtrzymywane przez aparatury. Był sparaliżowany, ale "żył". Wszyscy mieliśmy nadzieję, że z tego wyjdzie. Modliłem się o cud. Większość nocy spędzałem w jego szpitalnym pokoju, błagając o wybaczenie. Co innego mogłem robić? To z mojej winy tam leżał. To przeze mnie walczył o życie. Bo byłem jebanym egoistą, który był w stanie poświęcić wszystko i wszystkich byleby tylko odzyskać Louisa. Nie miałem już siły. 

 Nie mieliśmy żadnej informacji o Luce, ani o Louisie. Wiadomości ustały, a ja wariowałem. Praktycznie nie jadłem i nie spałem, poświęcałem się treningom, niejednokrotnie mdlejąc w siłowni. 

Zawiodłem wszystkich, a mimo tego wszyscy ze mną byli. 

W końcu przyszedł do mnie email. Tym razem nie odpaliłem go od razu, zbierałem się na to dwa dni. Czterdzieści osiem godzin wpatrywałem się w jebanego laptopa i walcząc z myślami. Nie byłem na to gotowy. Nie na kolejną dawkę bólu, którą na pewno miałem poczuć po obejrzeniu filmu. 

Ucałowałem czoło Kellsa, uważając na wszystkie rurki podłączone do jego ciała. 

- Dobranoc Kelly - szepnąłem, odsuwając się od niego. - Przyjdę później. 

Tej nocy odpaliłem nagranie. 

Oczywiście wszystko działo się w pokoju, w którym od sześciu miesięcy przebywał Louis. Siedział skulony na łóżku, obejmując kolana ramionami. Bujał się w przód i w tył, mamrocząc coś pod nosem. Ogolili mu włosy, a on co chwila przejeżdżał dłonią po swojej głowie. Josha nigdzie nie było. Byłem pewny, że właśnie śmiał się z moim ojcem jak wszystko im się udawało. Nagle drzwi się otworzyły, a on jeszcze bardziej skulił się w sobie. 

- Luka - powiedział, szeroko otwierając oczy. - Boże... 

- Witaj Louis - odezwał się Des, siadając na jego łóżku. - Przyprowadziłem Ci kolegę!

Louis rzucił się na Desa, zaciskając dłonie na jego szyi. Ale był za słaby, żeby cokolwiek tym zadziałać. Wręcz odwrotnie, bo to szło na jego niekorzyść. Wystarczyło jedne uderzenie, aby pozbawić go sił, otumanić. Zacisnąłem pięści, a łzy mimowolnie spływały po moich polikach. 

- Dzisiaj dam Ci spokój - oznajmił dobrodusznie Des, a ja odetchnąłem. - Dzisiaj popatrzysz jak zabawiamy się z Luką! 

- Nie! Błagam nie! - krzyknął Louis. 

- Ile masz lat chłopcze? - zapytał Des, odwracając się w jego stronę. 

Luka splunął, próbując wyszarpać się od ochroniarzy. Ten w lokach uderzył go w szczękę.

- Rób co mówią - powiedział Louis, kaszląc głośno. 

- Siedemnaście - syknął Luka, nadal się szarpiąc. 

- Taki młody, a będzie tak zniszczony - westchnął Des. - Chłopcy - machnął ręką w jego stronę. 

- Nie - powiedziałem na głos, Louis powiedział dokładnie to samo. 

- Mnie - wychrypiał, łapiąc za nogawkę spodni Desa. - Niech wezmą mnie, ale go zostawią, proszę. 

- Nie, nie, nie - mamrotałem. 

- Ciebie już mieli - odpowiedział Des, głaszcząc go po policzku. 

- Nie będę się stawiał, obiecuję - zaproponował Louis, całując go po ręce. 

- Na kolana Louis. 

Zrzuciłem laptopa z biurka, chaotycznie przeszukując szuflady. Drżącymi dłońmi odkręciłem pudełko i wysypałem jego zawartość na dłoń. Popiłem wszystko wodą i zapłakałem. 

Nie miałem już siły. Samobójstwo wydawało mi się jedynym wyjściem. 

Zamknąłem oczy. 

- Skarbie wstawaj - usłyszałem cichy głos Louisa. - Harold - zaśmiał się - strasznie chrapiesz!

- Louis? - otworzyłem oczy, czując ciepło jego ciała.

- A kto inny wariacie? 

- Ciebie tu nie ma, nie ma cię - szepnąłem, dotykając jego twarzy. 

Louis przewrócił oczyma, składając na moich ustach delikatny pocałunek. Czułem go. Czułem jak ciepłe i wilgotne były jego wargi, jak miękkie były jego dłonie. 

- Nie ma mnie - potwierdził - ale musisz mnie znaleźć. Chyba nie zamierzałeś mnie tak porzucić, co? - zacmokał. - Nieładnie Harold, nieładnie. Znajdź mnie skarbie - powiedział, przeczesując moje włosy. - Wole je troszeczkę dłuższe - uśmiechnął się. - Ty wiesz gdzie jestem. Wiesz, ale jesteś ślepy i tego nie widzisz. 

- Gdzie jesteś? - zapytałem zdesperowany. - Powiedz mi gdzie jesteś, błagam!

- Tęsknie za tobą Harry. Codziennie coraz bardziej. Musisz się śpieszyć kochanie. 

Louis zaczął zanikać, a ja desperacko trzymałem jego dłoń.

- Znajdę. Louis, obiecuję, że cię znajdę! Wytrzymaj!

- Kocham Cię Harry - zaśmiał się głośno. 

Gwałtownie odetchnąłem.

- Zayn! Zayn! Żyje! Boże! On żyje! Harry - poczułem klepnięcie w polik. - Harry otwórz oczy! -Słyszałem błaganie w głosie Nialla. 

- Niall - wychrypiałem, gardło paliło żywym ogniem, a na języku czułem kwaśny posmak. 

W powietrzu unosił się smród rzygowin. Musieli zmusić mnie do wymiotów. 

- Znaleźliśmy cię na czas - odetchnął. - Wszystko będzie dobrze Harry - rozpłakał się. - Kells się obudził. Będzie dobrze, będzie - całował czubek mojej głowy. 

Otworzyłem oczy. 

Dwa razy byłem martwy i dwa razy Louis mnie uratował. Była moja kolej, żeby go ocalić. 

______________________________

Tekst pisany kursywą - Gdyby ktoś nie ogarniał to Harry miał taki zjazd po tabletkach, które połknął. 

Pora działać nie?! 

Jak się podobało?!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro