Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 5

Miało być już regularnie, a wyszło jak zawsze. Nie wiem jak wy ze mną wytrzymujecie! 

Miłego czytania!

_________________________________________

* Harry POV *

Gdy stałem się Bossem, starałem się zebrać grupę tych najbardziej zaufanych. To właśnie na tym budowałem fundament mojej rodziny i nigdy, ale to nigdy nie spodziewałem się, że zostanę zdradzony. A niestety nie zdarzyło się to tylko raz. Najpierw mój własny wujek - Nick, który oszukiwał mnie od samego początku, pozwalając mi być naiwnym. Ufałem mu, bo był starszy i doświadczony. Dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Złudnego bezpieczeństwa. Później Zack. Był jednym z tych niewielu, których darzyłem stu procentowym zaufaniem. On od samego początku wybierał nowych rekrutów, dlatego nawet nie kwestionowałem jego decyzji. Nigdy się nie pomylił, nigdy mnie nie zawiódł. Walczył u mojego boku i zawsze wykonywał rozkazy, nawet te wydawałoby się, że niemożliwe. Był moją rodziną. Osobą, która pocieszała mnie po tym jak musiałem zająć się gangiem. Doradzał, cierpliwie tłumaczył. Nie czułem się aż tak samotny. Pamiętałem jak bardzo zaangażował się w poszukiwania Louisa. Tylko czy pomagał mi znaleźć ukochanego czy swojego brata? 

Zacisnąłem zęby. 

Tyle osób zginęło przez jego tchórzostwo. 

Mdliło mnie na jego widok. Już nie widziałem ciepła w jego oczach, jego głos nie działał na mnie kojąco. Zamienił się w węża, który chciał otruć mnie swoimi słowami. Nawet wiedząc, że jego błagania nie miały sensu, starał się mnie omotać. 

Tylko, że nie byłem już głupim dzieciakiem, który bawił się w gang. Nie. Byłem dorosłym, doświadczonym mężczyzną - Bossem. Byłem jebanym Harrym Edwardem Stylesem, który zrobiłby wszystko byleby tylko móc znowu zobaczyć Louisa.

- Harry! Nie miałem wyboru! - krzyknął. - Musiałem z nim współpracować! 

Nie miałem pojęcia skąd brał siłę, żeby nadal walczyć o swoje życie. Wydawało mi się, że ludzie Kris wystarczająco go zmaltretowali. Jak się okazało niewystarczająco. Kopnąłem go w twarz. 

- Mogłeś przyjść do mnie! On jest chory! Potrzebował pomocy! Zamknięcia - splunąłem. - Takie bestie nie powinny być na wolności! Ilu pomogłeś mu zabić?! 

- To mój brat!

- Ilu?!

- Dwudziestu pięciu - szepnął po chwili. - Pomogłem mu dwadzieścia pięć razy... 

- Chryste - mruknąłem, zaciskając pięść. - Mogliśmy tego uniknąć! Załatwiłbym mu najlepszych lekarzy! Nikt by nie zginął! O czym ty kurwa myślałeś Zack?! 

Nie odpowiedział. 

- Mogłeś to skończyć - podjąłem. - Nikt by  nie ucierpiał. Jak to się zaczęło? - Gdy ponownie nic nie powiedział, uderzyłem go w twarz. - Gadaj Zack! Powiedz mi wszystko!

- Josh od zawsze był mordercą - splunął krwią. - Pierwszy raz zabił, gdy miał szesnaście lat. Chłopak nazywał się Henry i był z Joshem. Często się kłócili, czasami pobili. Ćpali i pili i wariowali. Chciałem pomóc mu zerwać z nałogami i z tym jego chłoptasiem też, ale byli zakochani - zamilkł na chwilę. - Josh przyszedł do mnie w nocy, gdy nasi rodzice spali. Był cały we krwi, cały. Twarz, ręce, ubrania. Mamrotał pod nosem i płakał. Minęło kilka godzin zanim w końcu powiedział mi co zrobił. Wieczorem kupił z Henrym jakiś lewy towar. Naćpali się i zaczęli kłócić, aż w końcu on przyznał się Joshowi, że kurwił się za jego plecami. Że jakiś dealer dawał mu działki za to, że ten mu obciągał. Wtedy mój brat... On miał szesnaście lat Harry. Kurwa, szesnaście. Wziął cegłę i uderzał go tak długo, aż... Zmasakrował go. Wtedy pomogłem mu pierwszy raz. Spaliliśmy to co zostało z Henrego, a resztki zakopaliśmy. Nikt o tym nie wie. Był tak młody, nie mógł iść do więzienia i zmarnować sobie życia. Po tym wszystkim przestał ćpać i pić i zamknął się w sobie. Minęło kilka miesięcy, a on znowu do mnie przyszedł. Płakał i śmiał się głośno, znowu kogoś zabił. Powtarzał w kółko, że Henry znowu go zdradził i musiał go ukarać. Zaprowadził mnie do piwnicy, gdzie, jak później mi powiedział, przez dwa tygodnie przetrzymywał i znęcał się na kolejnym chłopakiem. Jakimś autostopowiczem Karlem? Udusił go, ale wcześniej go gwałcił. Chciało mi się rzygać, gdy to zobaczyłem. Ten chłopak był tak bardzo podobny do Henrego. Niebieskie oczy, niski, brązowe włosy. 

- Dlatego upatrzył sobie Louisa? Bo był podobny? 

- Identyczny. Wiedziałem, że będzie problem, kiedy tylko go zobaczyłem. Tamci chłopcy nie przypominali Henrego tak jak Louis. Josh postawił mi ultimatum, a ja chciałem chronić Lou, dlatego się zgodziłem. To wymknęło się z kontroli. Zanim się zorientowałem było już za późno. 

- Kim jest drugi morderca?

- Nie wiem!

- Zack - westchnąłem - ostatni raz zapytam: kto jest drugim mordercą?

- Musisz mi uwierzyć! Josh nigdy mi nie powiedział!

Wyciągnąłem pistolet. Nie mogłem tego słuchać. 

- Nie możesz mnie zabić! Harry! Traktowałem cię jak syna! Mam rodzinę! Błagam!

- Ci chłopcy też mieli rodziny - szepnąłem i nacisnąłem spust. 

Zack nie żył. Przyszedł czas na Josha. 

* Wspomnienie *

- Sąd uznaje Desmonda Stylesa za winnego popełnienia zarzucanego czynu i skazuję go na karę dożywotniego pozbawienia wolności.  Strażnicy, zabrać oskarżonego - powiedział sędzia, uderzając młotkiem o podstawkę. 

  - Zabije każdego z was wy skurwiele! Wyjdę i was pozabijam! - Krzyknął Des, próbując wyrwać się strażnikom.   

Na sali wybuchł chaos. Inni płakali i śmiali się równocześnie, czując ulgę, że taki potwór jak mój ojciec został w końcu zamknięty. Ale byli i tacy, których pochłonęła rozpacz. Dla niektórych Des był niczym guru. A ja? Ja wliczałem się do grupy tych pierwszych. W końcu dostałem szanse, żeby żyć normalnym życiem i móc kochać kogo tylko będę chciał. 

Nigdy więcej mordów, broni i krwi. Uścisnąłem dłoń mamy, by po chwili na nią spojrzeć. Wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu stał mój ojciec. 

- Mamo - szepnąłem, uśmiechając się lekko. - To koniec, jesteśmy wolni. 

Pokręciła głową. 

- Nigdy nie będziemy - odpowiedziała. - To dopiero początek. 

Wtedy jej nie rozumiałem.

Wszystko zmieniło się tego samego wieczoru, gdy tylko wróciliśmy do domu. Wszyscy gangsterzy, którzy współpracowali z Desem przyjechali do naszej rezydencji. Rozsiedli się, jakby byli u siebie i zaczęli walczyć o miano Bossa. 

- To ja współpracowałem z nim najdłużej! 

- Mi ufał najbardziej! 

- Zabiję cię zanim zdążysz wstać! 

- Panowie i Panie - odchrząknął Nick, uderzając dłonią o stół. - Mój brat był przygotowany na taką ewentualność - kontynuował, gdy nikt mu nie przerwał. - I wiem, że kilku z was podpisało to jako świadkowie - spojrzał na mężczyzn, trzymając nad głową jakiś dokument. 

- Och nie - westchnęła mama, zaciskając dłoń na moim kolanie. 

Spojrzałem na nią, gdy wolno podała mi srebrny pistolet. Potrafiłem go używać, Des tego dopilnował, ale nie miałem pojęcia po co mi go dawała.

- Ja, Desmond Styles, powierzam gang w ręce mojego jedynego syna, Harrego Edwarda Stylesa, z nadzieją, że będzie kontynuował rodzinną tradycję i zaopiekuję się naszym imperium do mojego powrotu... 

Reszty już nie słyszałem. Po raz kolejny straciłem wolność, którą cieszyłem się niespełna kilka godzin. Nie chciałem być Bossem. Nie mogłem być. Po prostu nie potrafiłem. 

- Zabijmy ich - nagle usłyszałem. - Zabijmy i podzielmy się! 

Ktoś głośno przytaknął. 

Nie zdążyli nawet wyciągnąć swoich pistoletów, gdy zastrzeliłem tego, który to zaproponował. Nikt nie miał prawa grozić mojej mamie. 

- Ktoś jeszcze? - zapytałem głośno, rozglądając się po sali. 

Mój głos nawet nie zadrżał, ale gdzieś w środku byłem przerażony. Moja dłoń trzęsła się nieznacznie. 

- Przywitajmy nowego Bossa - krzyknął Nick, klaszcząc. 

Później, większość z nich zabiłem.

* Koniec wspomnienia *

- Dobrze zrobiłeś Harry - powiedziała Kris, siadając obok mnie na kanapie. - Jesteś bardzo dzielny. 

- Mówisz tak jakbym nadal był chłopcem - zaśmiałem się cicho. 

- Bo nadal nim jesteś. To, że nosisz spodnie dużego chłopca, nie znaczy, że nim jesteś. To, że zabiłeś też nie. Po prostu... Życie zmusiło cię, żebyś dorastał inaczej i to cię ukształtowało. To kim teraz jesteś to nie Ty. To co mówię ma sens?

- Średnio.

- Chodzi mi o to Harry, że ten obrazek groźnego, bezlitosnego Bossa to nie ty.

- To w takim razie gdzie jest prawdziwy Harry? - zapytałem, biorąc łyka whisky.

- Z Louisem - szepnęła. 

Poklepała mnie po ramieniu, zanim opuściła pokój. 

I znowu byłem sam, ale najgorsza była cisza. Ta jebana wieczna cisza. 

Zamknąłem oczy, próbując przypomnieć sobie jak brzmiał śmiech Louisa. Odtwarzałem te najpiękniejsze wspomnienia, ale szybko zmieniały się w koszmary. Krzyki o pomoc, błagania o litość. Byłem kurwa bezradny. Potrafiłem tylko użalać się nad sobą, jak bardzo było mi bez niego ciężko. Ale mój ból był niczym w porównaniu z tym co przechodził Louis. 

Musiałem się napić. Musiałem upić się do nieprzytomności, bo tylko wtedy nie śniłem. Nie mamiły mnie piękne obrazy Louisa. Nie mogłem pozwolić, żeby wszystko mi się przypomniało, żebym znowu czuł. Bo, gdy tylko otwierałem oczy, traciłem go na nowo. 

Piłem, a łzy same ciekły mi z oczu. Już nie krzyczałem, nie szlochałem. Po prostu pozwalałem im płynąć, wlewając w siebie coraz więcej. Może zasługiwałem na samotność? Może to, że go kochałem było karą za mój egoizm? 

Koniec końców nie mogłem przestać. Przestać go kochać. 

Byłem coraz bardziej pijany, coraz mniej kontaktowałem. Nie chciałem być sam. Zasługiwałem na to, ale nie mogłem już tego wytrzymać. Sam, sam, sam. Cały czas sam. Wśród ludzi, ale samotny. Ironia. 

Na czworaka przemieściłem się z kanapy, w stronę komody. Zbierając każdą siłę jaką jeszcze miałem sięgnąłem po telefon. Wszystko mi się rozmazywało, gdy drżącymi palcami wystukiwałem numer. On sprawiał, że nie byłem samotny. 

Odebrał po trzech sygnałach. 

- Harold - zaczął wolno. - Wszystko w porządku? 

- Nie - wybełkotałem. - Nic nie jest - czknąłem - w porządku. Mogę przyjechać? Proszę, ja muszę... 

- Harry - przerwał mi. - Nie musisz o to pytać. 

Łzy znowu zebrały się w moich oczach. 

- Dziękuję - szepnąłem. 

- Czekam. 

Ochroniarz Kris niechętnie zawiózł mnie tam, gdzie chciałem. Cały czas powtarzał jaki głupi był to pomysł, ale kazałem mu się zamknąć. 

On nie rozumiał jakie straszne było bycie samemu. 

- Jesteśmy na miejscu - poinformował mnie po godzinie. 

Nie mogłem ustać na nogach i wiedziałem z jaką niechęcią mi pomagał. 

- Powodzenia - warknął, gdy tylko drzwi się otworzyły, a ja wpadłem w jego ramiona. 

- Coś ty ze sobą zrobił Harry - westchnął, przyciągając mnie bliżej. - Połóżmy cię do łóżka - zaproponował, a ja ochoczo pokiwałem głową. 

- Łóżko... Tak... 

Ściągnął moje spodnie i bluzkę, zadrżałem z zimna. Runąłem na duże łóżko, a świat wirował przed moimi oczyma. 

- Przytul mnie, proszę - szepnąłem, łapiąc go za rękę. - Nie mogę być już sam. 

Ucałował mnie w skroń. 

- Zawsze przy tobie będę - odpowiedział, przytulając się do moich pleców. 

- Dziękuję Nick, dziękuję. 

Nie byłem już sam, ale nadal samotny. 

_________________________________________

Rozdział krótki, bo emocjonalny. Czas rozkręcić akcję nie? 

Jak wrażenia? :) 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro