Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 1

Kochani, cieszę się, że prolog wam się spodobał. Znacie mnie, lubię być polsatem! ]:>

________________________________

- Harry - szepnął Kells, szturchając mnie lekko w ramię. - Harry, obudź się. 

Z całych sił starałem się otworzyć oczy, ale moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Byłem całkowicie sparaliżowany. Ale czym? Bólem? Strachem? Bezsilnością? Chyba tym wszystkim razem wziętym. Jęknąłem cicho czując rwący ból, który kumulował się tuż pod moim pępkiem. Thomas. Postrzelił mnie zanim go zabiłem. Wtedy nie czułem nic, tylko adrenalinę, która pompowała moją krew. Straciłem siły dopiero wtedy, gdy upewniłem się, że jesteśmy z Louisem bezpieczni. 

Louis. 

Gdzie był Louis?! Chciałem krzyczeć, wrzeszczeć. Zrobić cokolwiek byle tylko mnie usłyszał. 

- Zayn! On żyje! Budzi się! - usłyszałem krzyk Kellsa, a chwilę później, czyjeś dłonie dotknęły mój policzek. -Trzymaj się Harry!

- Hazz - mruknął Zayn, odgarniając włosy z mojej twarzy. - Wszystko będzie dobrze.

- Louis - szepnąłem słabo. - Muszę... muszę go... 

- Cii - uciszył mnie. - Znajdziemy go. Znajdziemy, obiecuję. Musimy cię najpierw poskładać - powiedział i było to ostatnie co usłyszałem. 

Ponownie straciłem przytomność.  

Cały czas byłem przytomny. Słyszałem i czułem co mówili i robili, ale nadal nie mogłem otworzyć oczu. Ciemność otulała całe moje ciało, zimnymi dłońmi trzymając mnie w tym półstanie. 

- Uratował mu życie - usłyszałem głos Caluma. - Wyciągnął kulę i oczyścił ranę. To on do ciebie zadzwonił? 

- Tak - odpowiedział Kells. - Powiedział mi gdzie byli i prosił, żebym zabrał go stamtąd jak najszybciej. 

- Miałeś z nim jakiś kontakt? - zapytał Zayn, podchodząc do mojego łóżka. 

- Nie. Staraliśmy się go namierzyć, bo pamiętaliśmy o chipie, który był w jego zębie, ale został usunięty. 

- Więc nic nie wiemy? 

- Nie Zayn, przykro mi. Robimy co możemy, żeby go znaleźć. Postawiliśmy na nogi wszystkie gangi, ale zniknął bez śladu. 

- Kurwa - przeklną głośno. - Kurwa! Louis ty jebany bohaterze! 

- Powiesz mu o tym? - zapytał Michael, a ja wiedziałem, że chodziło o mnie. 

- Tak - odpowiedział krótko. - I mam nadzieję, że mnie nie zabije. 

Zasnąłem. 

Żyłem... Nie ja trwałem w takim stanie siedem długich dni. Dopiero wtedy byłem w stanie otworzyć oczy i ponownie zapanować nad swoim ciałem. Ból fizyczny był niczym w porównaniu do tego jak zniszczony psychicznie byłem. Mój ojciec wygrał. Wygrał i zabrał coś cenniejszego niż moje życie. Zabrał mi jego. 

Szukałem go niczym szaleniec, wywracając Londyn do góry nogami. Zabiłem wielu mężczyzn, którzy nie chcieli ze mną współpracować. I po tygodniu nie miałem nic. Nawet najmniejszej, kurwa, wskazówki. Jakby rozpłynęli się w powietrzu. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Dlatego skończyli martwi. 

- Harry - zaczął ostrożnie Zayn. Usiadł na skraju łóżka, wpatrując się we mnie niepewnie. - Musisz odpocząć. Ledwo co uszedłeś z życiem, dopiero co stanąłeś na nogi. Wyczerpany mu nie pomożesz. 

- Zamknij się - powiedziałem. - Ktoś musi coś zrobić. 

- Myślisz, że nic nie robimy?! Wszyscy od tygodnia jesteśmy na nogach! Chcemy go z powrotem tak samo jak ty! Robimy co możemy!

- To kurwa za mało! - krzyknąłem, przewracając biurko. - ZA MAŁO! Nic o nim nie wiem! Rozumiesz to Zayn?! Byłem z nim rok i gówno o nim wiem!

- Niall - zaczął Zayn, ale wtedy moja pięść zderzyła się z jego szczęką. - Nie mów przy mnie o tym psie! Gdyby miał jaja i powiedział o tym całym syfie szybciej - oddychałem szybko - jakoś bym go uchronił! Louis byłby bezpieczny!

- Czy ty kurwa nie rozumiesz, że nic nie mogłeś zrobić?! Harry! On odszedł dobrowolnie! Zrobił to dla nas! Dla ciebie! Poświęcił się, żebyś był bezpieczny, a ty robisz wszystko, żeby zginąć! Nie marnuj życia!

- Zamknij się! ZAMKNIJ! - ryknąłem, okładając go pięściami. - Nie - uderzenie - mów - uderzenie - o nim - uderzenie- jakby - uderzenie - był - uderzenie - martwy! 

Ani razu nie starał się mnie powstrzymać. I zanim się obejrzałem kilka par rąk odciągnęło mnie od nieprzytomnego Zayna. Widziałem ich spojrzenia przepełnione strachem. Zakrwawiona twarz mojego najlepszego przyjaciela wyryła się w mojej pamięci. Prawie go zabiłem. Byłem jebanym potworem. 

- Zostawcie mnie - rozkazałem, wpatrując się w swoje dłonie. Krew powoli zasychała, barwiąc moje ręce na brązowo. - Wynocha! - wrzasnąłem i nikt nie protestował. 

Traciłem rozum. 

Na dworze było już ciemno, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Cisza i samotność byli moimi jedynymi przyjaciółmi, bo wiedziałem, że ich nie dam rady skrzywdzić. 

- Harry - powiedział Niall, wchodząc do mojego biura. 

Delikatnie kuśtykał, przyciskając prawą rękę do brzucha. Prawie mu ją złamałem, gdy wpadłem w szał. Był pierwszą osobą, którą poturbowałem, gdy tylko stanąłem na nogi. 

- Żyje? - zapytałem, nadal nie mając odwagi, aby spojrzeć mu w oczy. 

- Tak - odpowiedział krótko. - Jest trochę spuchnięty, cały czas dotyka swojego nosa. Wiesz jak bardzo go lubi - szepnął. 

Skinąłem krótko głową, a ogromny kamień spadł mi z serca. 

- Niall, ja... - zacząłem, szukając właściwych słów.

Bo co tak na prawdę miałem mu powiedzieć? Przeprosić za to, że chciałem go zabić? Czy za to, że prawie wykończyłem Zayna? 

- Wysłuchaj mnie, proszę. Wysłuchaj mnie i później chodźmy go szukać. 

- Tak... Okej. 

- Nazywam się Niall James Horan i jestem, byłem agentem SIS. I to jednym z lepszych - zaśmiał się gorzko. - Louisa i Liama poznałem w Akademii, gdzie szybko zostaliśmy przyjaciółmi. Znasz Lou, ciężko mu się oprzeć. Zawsze tryskał energią, nawet po najbardziej morderczych treningach. Dodawał otuchy tym, którzy jej potrzebowali, chociaż sam nieraz zasypiał płacząc. Był dla mnie jak młodszy brat, Liam zresztą też. I gdy Ringo i Matka wpadli na genialny plan, aby wmieszać się w szeregi twojego gangu to nie ja byłem ich pierwszą myślą. Mimo tego, że byłem najlepszy w swoim przedziale. A ja nie chciałem, żeby Liam albo Louis brali udział w tej misji. Chyba trochę za wysoko się ceniłem, bo myślałem, że... Myślałem, że sprawię, żebyś mnie pokochał? Ale od początku starałem się za bardzo, a ty nie zwracałeś na mnie uwagi. I wtedy poznałem Zayna. I... Chryste, Harry. Zakochałem się. Wierz mi albo i nie, ale to prawda - szepnął.

- Wierzę Ci - odpowiedziałem, patrząc na swoje buty. - Mów dalej. 

- Walczyłem z tym co czułem do Zayna, bo miałem misję do wypełnienia. A ci w SIS zaczęli robić się niecierpliwi, dlatego sprzedawałem o was informację. W większości mało ważne dla gangu, ale znaczące dla nich. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i żądali więcej i więcej. A ja nie mogłem go nie kochać. Zayn otworzył mi oczy na wiele rzeczy, w tym też na ciebie. Poznałem twoją rodzinę i po czasie czułem się jej członkiem. Nawet nie wiesz ile razy chciałem mu powiedzieć, ale w ostatnim momencie tchórzyłem. Ja... Ja po prostu się bałem. Nie mogłem go stracić. I oni jakoś dodali jedno do drugiego i postanowili działać. Wtedy wiedziałem jak bardzo spieprzyłem sprawę. Czekałem tylko na odpowiedź, który z moich braci do mnie dołączy i padło na Louisa. Wiesz... Czasami myślę, że gdyby to trafiło na Liama nie siedzielibyśmy tutaj. On załatwiłby te sprawę o wiele szybciej czy byś się w nim zakochał czy nie. Teraz widzę, że jest żołnierzem idealnym. Louis myślał, że będzie to łatwe zadanie. Był pewny siebie, dokładnie tak samo jak ja na samym początku. chyba po części wiedziałem jak to się skończy. Widziałem jak na siebie patrzyliście. I zanim mogłem zareagować wy... Wy... tak po prostu się w sobie zakochaliście. Cieszyłem się, że jest ze mną ktoś kto mnie rozumie. Kto jest w takiej samej sytuacji. 

- Trudno byłoby się w nim nie zakochać - stwierdziłem. - Louis William Tomlinson - powiedziałem wolno. 

- Kochasz go? - zapytał i wtedy na niego spojrzałem. 

Przyglądałem się jego twarzy, z której mogłem wyczytać jak bardzo zmęczony był. Jak bardzo obwiniał się o tą całą sytuację. 

- Najbardziej na świecie. 

- On ciebie też. Jeszcze bardziej. 

Jeszcze długo o nim rozmawialiśmy. I właśnie dzięki temu mogłem go zrozumieć. Powoli docierało do mnie czemu tak postąpił. Czemu wolał mnie zostawić niż zostać. Czemu wybrał tą gorszą drogę niż tą łatwiejszą. Bo taki był Louis. Silny, mądry, piękny i mój. 

*Wspomnienie*

Cały dom tętnił życiem. Nawet siedząc w swoim biurze byłe w stanie słyszeć śmiech dzieci i krzyki swoich ludzi. Było Halloween, ulubione święto większości mojej rodziny i moje z resztą też. Byliśmy gangiem, owszem, ale też w moich oczach, nadal byliśmy dzieciakami. 

- Hazz - mruknął Zayn, wchodząc do biura. - Maria właśnie wyprasowała twój kostium - zaśmiał się. - Czemu mnie to nie dziwi co? 

- A ty niby za co się przebierasz? - zapytałem, podpisując kolejny papier. 

Pierdoleni Włosi, znowu chcieli mnie oszukać. 

- Nie powiem Ci - odpowiedział krótko. 

- Niech zgadnę. Macie z Horanem przebranie dla par? Ty frytki, a on hamburger? - zaśmiałem się, a policzki Zayna poryły się czerwienią. - Ty sobie, kurwa, robisz jaja? 

- Może nie będę hamburgerem, a on frytkami, ale... Ta. Mamy pasujące kostiumy - westchnął. 

- Robisz się taki pizdowaty! Chryste, owinął cię wokół swojego kutasa, co nie? 

- Co?! Oczywiście, że nie! Ach, kurwa. Co ja pieprze. Ma mnie w małym palcu - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. - Jestem dupolizem, jakkolwiek to brzmi. 

- Brzmi to dosyć dosłownie - powiedziałem, odkładając długopis. - Louis też będzie - bardziej stwierdziłem niż zapytałem. 

- Och tak. I będziesz musiał trzymać małego w spodniach. Widziałem jego strój i - spojrzał na mnie. - Nie gap się tak na mnie stary. Kocham Nialla, ale umiem docenić dobry tyłek, a Louis? U niego jest co podziwiać. 

- Za co będzie przebrany? 

- Mam ci zepsuć niespodziankę? Nie ma takiej opcji. Będę się śmiał najgłośniej ze wszystkich - podkreślił, kładąc dłonie na swoich szczupłych biodrach.

- Co to ma znaczyć? 

- Och... Przekonasz się już za trzy godziny - uśmiechnął się szelmowsko. - To ja będę się śmiał ostatni, Kapitanie- wymamrotał, zanim wyszedł z biura. 

No cóż. To zdecydowanie było dziwne. Nawet bardzo. 

Musiałem przyznać, że dom wyglądał zaskakująco dobrze. Szczególnie, że w tym roku dekoracjami zajmowali się mężczyźni. Nie brakowało plastikowych kościotrupów, czy nietoperz. Pajęczyny rozwieszane były w każdym kącie i wyglądały dziwnie prawdziwie. Może potrzebowaliśmy dodatkowej gosposi? 

Była jednak jedna rzecz o którą się martwiłem, a mianowicie jedzenie. Znając moich chłopców, stół obładowany był fast foodami, którymi tak gardziłem i byłem w stu procentach pewny, że nikt nie zadbał o warzywa. A przecież brokuły były nie tylko smaczne, ale i zdrowe! A brukselka? Mogli obtoczyć ją w cieście i wrzucić na głęboki olej! Dzieciaki pewnie byłyby zachwycone! A z resztą... Co ja pieprzyłem. Te małe szkodniki wolały ociekającą tłuszczem pizze niż zdrowe jedzenie. Ciekawe czy nadal będą to wpieprzać, gdy ich cholesterol... 

- Harry - powiedział Kells, podając mi butelkę z piwem. - Czy raczej Kapitanie! 

Muzyka bębniła z głośników, a na parkiecie tańczyło już kilka osób. 

- A ty kim jesteś? - zapytałem, patrząc na niego. 

- No jak to? Nie poznajesz?! Jestem raperem! 

- Kells - westchnąłem. - Byłeś tak ubrany rano, gdy wracaliśmy z centrum. Cały czas wyglądasz jak raper. 

- Zmieniłem bandanę - stwierdził z dumą. - Rano była czarna, teraz jest czerwona - wskazał na swoje włosy. 

- Taaa... Okej. Gdzie Zayn? - zapytałem, chcąc jak najszybciej zmienić temat. 

- Tam - wskazał palcem.

Jedyne co widziałem to jak Han Solo wciska swój język do gardła, mało urodziwej, księżniczki Leii. Złoty biustonosz zsunął się z płaskiej klatki piersiowej Nialla, odkrywając jego sutki, a ja zachłysnąłem się piwem. 

Nigdy im tego nie zapomnę. Do końca moim marnych dni miałem zamiar im o tym przypominać. Dwie godziny później, gdy alkohol leniwie krążył w moim organizmie, ja nadal nie widziałem Louisa. Do czasu!

- To są kurwa jakieś kpiny - usłyszałem głos Louisa, a w moim żyłach zapłoną ogień. Mój piękny Louis. Miałem nadzieję, że będę mógł wymacać jego tyłek, gdy więcej wypije. Ugniatać jego jędrne pośladki dłońmi, żeby później móc włożyć w niego... 

- Wiedziałem, że ten Irlandzki drań coś kombinował! 

Odwróciłem się w jego stronę, uśmiechając się uwodzicielsko. I zdębiałem. Przede mną stał Louis, a raczej Piotruś Pan. Miał na sobie ciasne, zielone rajstopy, tunikę tylko o ton ciemniejszą i ledwo co zasłaniającą jego tyłek. Czułem nadmiar śliny w ustach. Mój penis zdecydowanie był zainteresowany tym widokiem. 

Słodki Jezu. Czemu wystawiasz moją wolę na taką pokusę?! 

- Louis - powiedziałem wolno. - Jak udało ci się wcisnąć dupę w te, w te - wskazałem palcem na jego nogi. - No jak? 

- Och Harry, Harry... - zamruczał niebezpiecznie. - Jak masz zamiar sobie obciągać na ten widok - dotknął swojego torsu - gdy zamiast ręki masz hak? 

- Trafne spostrzeżenie. Może ty mi w tym pomożesz? Chciałbym widzieć te niewyparzone usta wokół mojego kutasa. 

- Nie puszczam się na pierwszej randce Kapitanie Hak. 

- Bogu dzięki nie jesteśmy na randce! 

- Idiota - westchnął Louis. - Muszę się napić - zmierzył mnie od stóp do głów - i to sporo. 

Godzinę i kilkanaście szotów później, moje krocze dociskało się do pośladków Louisa, gdy perwersyjnie tańczyliśmy na parkiecie. Jak dla mnie, wyglądało to tak jakbym pieprzył go wśród tych wszystkich ludzi, ale nie mogłem narzekać. 

- Czy to twoja szabla Kapitanie, czy po prostu cieszysz się, że mnie widzisz? - zapytał, gdy leniwie całowałem jego szyję. 

- Och, zdecydowanie się cieszę Piotrusiu - mruknąłem, przygryzając płatek jego ucha. 

Wybiła północ, a Louis odepchnął mnie delikatnie. 

- Na mnie już pora Kapitanie Hak, ale powodzenia z tym - zaśmiał się, łapiąc moje krocze. 

Mój biedny, samotny penis drgnął. 

- Jesteś jebanym Piotrusiem Panem, a nie Kopciuszkiem - krzyknąłem, idąc za nim. - Myślałem, że będziemy się pieprzyć!

- Najwidoczniej myślenie nie jest twoją mocną stroną - odpowiedział, zanim zamknął mi drzwi przed nosem. 

Pieprzony Kusiciel! Ale to tylko sprawiło, że chciałem go bardziej. 

Zaraz. Przecież dzieliliśmy pokój! Gdzie ja niby miałem teraz spać?!

*Koniec wspomnienia*

Był środek nocy, gdy w końcu zebrałem się na odwagę i wyszedłem ze swojego pokoju. Minąłem kilku ludzi, którzy pilnowali naszego nowego domu. Skinąłem na nich krótko, zanim zszedłem na niższe piętro. 

Miałem nadzieję, że Zayn mi wybaczy. Że będzie w stanie zrozumieć czemu taki byłem. Nie zapukałem, tylko cicho wślizgnąłem się do pokoju szpitalnego. Zayn nie spał, jakby przeczuwał, że przyjdę. Bo niezależnie od wszystkiego, zawsze do niego wracałem. 

- Zayn - zacząłem cicho, ale on wyciągnął do mnie rękę. 

Ująłem ją w ułamku sekundy i gdy lekko pociągnął mnie w swoją stronę, zacząłem płakać. Wtuliłem się w jego poturbowane ciało i ryczałem, dusząc się własnymi łzami. Płakałem pierwszy raz od kiedy on odszedł, a Zayn? Był przy mnie, kurczowo zaciskając pięść na mojej koszuli. 

- Znajdziemy go Hazz - wychrypiał. - Obiecuję. 

I wtedy obiecałem sobie, że zrobię co w mojej mocy, żeby tak się stało. 

- Musimy porozmawiać z Liamem - powiedział mi kilka godzin później. - Nie damy rady bez jego ludzi. - On też go szuka, a razem będziemy silniejsi. 

Pokiwałem głową. 

Wytrzymaj Louis, wytrzymaj. 

__________________________________

Miałam dzisiaj dobry dzień na pisanie :) Kolejny pojawi się prawdopodobnie dopiero w przyszłym tygodniu, ale kto tam wie!

Oczywiście nie jest sprawdzony, ale kto by zwracał na to uwagę. :) 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro