Rozdział XLI ''Winterfell''
Ostatnie tygodnie nie były dla niej proste, nie tylko przez spędzenie ich w drodze, ale również poczucie odrzucenia. Sama nie rozumiała do końca dlaczego, w końcu otaczało ją mnóstwo ludzi, miała z kim porozmawiać. Nawet z osobą, przez którą to najpewniej czuła się w ten a nie inny sposób, na co dzień zamieniała co najmniej kilka zdań. Była to jednak przyjacielska relacja i nie wyglądało na to, by się zmieniała.
Postój w Harrenhal nie był długi, jako iż wszystkim udało się całkiem dobrze zgrać. Dotrzymywała słowa. Cel podróży widziała już na horyzoncie, nawet nie musiała wyglądać nad maszerujących przed nią w szeregu Nieskalanych, bo siedziała na grzbiecie konia.
Pierwszy raz była tak daleko na Północy i dziękowała w duchu za ciepłe, futrzane ubranie. Płaszcz nie różnił się za bardzo od tego, co nosiła na co dzień przez ostatnie miesiące. Fasonem nie było to nic nowego, kolorem również - bo było czarne, w miejscach tłoczenia futra czerwone, i był to jedyny akcent kolorystyczny.
Włosy były inne. Wyjątkowo upięte wysoko, w kok z kilku warkoczy i tylko po jednym pasemku z każdej strony twarzy było opuszczone luzem. Z drugiej strony, przez to nic nie zasłaniało srebrnego łańcucha, który - jak zresztą często było - przechodził na skos przez jej pierś. Tak samo niezmienna była ozdoba w jej włosach i pewnie podobnie byłoby z pierścionkami, gdyby nie to, że i tak rękawiczki zakrywają jej dłonie.
Spojrzała w bok bez obracania głowy i rzuciła dość chłodne spojrzenie na Robba, który w tym momencie nawet na nią nie patrzył. Za to sporo osób, które zgromadziły się przy drodze przechodzącą przez wioskę posyłało jej bardzo intensywne spojrzenia. Czuła się przez nich oceniana jak tylko się da, chociaż nie powiedziała do nich nawet jednego słowa. Widzieli ją jedynie przelotnie, ale wiedziała, że będą o niej między sobą rozmawiać - i to niekoniecznie w pozytywach - o ile już tego nie robią.
Przeniosła wzrok na budowlę na horyzoncie, starając się nie przejmować spojrzeniami, chociaż nie było to proste. Przypominało jej to moment wjazdu do Królewskiej Przystani, nawet towarzyszyły jej podobne odczucia. Mimo iż nie przyjechała tutaj jako zdobywczyni.
Nie potrafiła skupić się na zamku, który od dawna chciała zobaczyć i porównać z wielkimi budowlami, które już miała okazję zobaczyć: Czerwoną Twierdzę, Smoczą Skałę, Harrenhal i Piramidy w Meereen. Mimowolnie znowu zaczęła patrzeć po ludziach, przesuwając się cały czas wzrokiem między nimi.
— Uprzedzałem cię, że ludzie północy nie przepadają za obcymi.
Odwróciła głowę i spojrzała na Robba, który wyglądało na to, że chciał ją jakoś pocieszyć po nieprzychylnych spojrzeniach, jakich doświadczała. Niewiele to pomogło, chociaż miło, że nie zapomniał o tym, że jedzie po jego lewej stronie. Starała się nie myśleć o tym, że dzisiaj prawie że nie rozmawiali. Pewnie cieszył się, że w końcu wraca do domu. Nie pozwoliła mu przecież wrócić kiedy chciał, mimo iż podkreślała, że nie jest jej więźniem.
Mógł jej nie posłuchać. Kiedy już opuścili Smoczą Skałę mógł razem z ser Davosem wziąć konie i wyjechać, nikt ich nie pilnował, nie potrzebowali statku. Jednak został. Między innymi dlatego, że lepiej to wygląda, że przyjeżdżają razem, jadąc obok siebie.
Pomimo że on sam czuje się oceniany, że po raz kolejny u jego boku znalazła się jakaś obca kobieta.
— Szczególnie gdy o tej obcej krążą plotki, że ma rogi i ogon. — odpowiedziała żartobliwie, próbując w ten sposób odciągnąć myśli od nieprzyjemnej reakcji otoczenia. Przeniosła na niego wzrok akurat by zobaczyć, jak chichocze.
— Ja podobno w nocy zmieniam się w wilka i pożeram wnętrzności swoich wrogów. — przytoczył jedną z rzeczy, którą usłyszał podczas wojny na swój temat, by odpowiedzieć w takim samym duchu co ona.
Uśmiechnęła się, słysząc tę absurdalną plotkę. Poczuła się trochę pewniej, więc pomimo poczucia się wcześniej odrzuconą, chciała go podrażnić o to zmienianie się w nocy w wilka. Zabawne, przez większość swojego życia nie była w nastroju do żartów i nie jest to dziwne biorąc po uwagę, jak to życie wyglądało.
Daario lubił z nią żartować, to przy nim podłapywała jego dobry humor i czasem się z nim droczyła i żartowała.
Nie powiedziała jednak nic, ponieważ w powietrzu rozszedł się głośny ryk, a za nim kolejne. Podniosła głowę i uśmiech na jej twarzy się poszerzył, kiedy zobaczyła swoje dzieci na niebie. Większość ludzi spanikowała, uciekając do swoich domów. Kilku strach sparaliżował w miejscu, niektórzy z nich odwrócili wzrok, kucali na ziemi, inni wręcz nie mogli oderwać spojrzenia od bestii.
Visenya natomiast na ich widok poczuła przypływ pewności siebie. Uniosła brodę, trzymając głowę wysoko. Krzyki nie zdawały się jej przejmować. Smoki przeleciały nad nimi i w stronę zamku, zapoznając się z nowym obszarem. Widziała jak krążą nad murami, jak kiedy przypłynęła w końcu na Smoczą Skałę.
— Na pewno są jeszcze plotki, o których nie słyszeliśmy. Może jest ktoś, kto wierzy, że ty zamieniasz się w nocy w wilka, a ja w smoka i razem terroryzujemy ludzi? — odparła w końcu, ale brzmiało to jak plotka, którą Cersei naprawdę mogłaby rozpuścić wśród ludzi.
Zaśmiał się, a ona to odwzajemniła.
W Winterfell, Sansa stała na murach i widziała zbliżające się wojska, które rozciągały się tak daleko, że nie była w stanie dostrzec ich końca. Widziała też, jak smoki lecą w stronę zamku. Pierwszy był zielony, zaraz za nim śnieżnobiały, za nimi pozostała dwójka leciała w miarę obok siebie. Kiedy pierwszy przeleciał jak na jej gust za nisko nad jej głową, pęd powietrza rozwiał jej włosy i śnieg, który leżał na murach poleciał jej prosto na twarz. Zmrużyła oczy, krzywiąc się. Przetarła twarz ręką i odwróciła się, patrząc jak bestie zaczynają latać wokół budowli. Potem rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na nadjeżdżających ludzi i poszła zejść z murów, na dziedziniec, na który wjeżdża się przez bramę.
Stała tam razem z innymi, między innymi Jonem, Branem i obecnym Maesterem zamku.
"Jest Targaryenem, oczywiście, że jest wrogiem." - powiedziała to Robbowi, kiedy kłóciła się z nim, że nie powinien odpowiadać na zaproszenie na Smoczą Skałę. Dalej nie była przekonana co do postaci Smoczej Królowej.
Obserwowała, jak wjeżdża na śnieżnobiałym koniu, z wysoko uniesioną głową. To był pierwszy raz kiedy ją widziała, mimo że przez pewien okres obie były równocześnie w stolicy.
Visenya Targaryen, ostatnia ze swojego rodu i jak widać z bardzo dużymi ambicjami. Wyglądała jak Królowa, a przynajmniej przez swój ubiór. Nie chciała się dopasowywać, nawet nie próbowała. Jej futrzany płaszcz ją wyróżniał, mimo iż był czarny, to i tak rzucał się w oczy, szczególnie w kontraście z jej jasną skórą i srebrnymi włosami. Z tej odległości nie byłaby w stanie określić koloru jej oczu, gdyby nie to, że były jasno fioletowe. Kolejna rzecz, która sprawiała, że była inna.
Nie powinno się oceniać ludzi po samym wyglądzie, ale nie sprawiała dla niej wrażenia miłej. Sam jej strój i to jak się nosiła wystarczało, by odnieść takie wrażenie. Nawet nie trzymała splecionych przed sobą rąk, a miała je luźno opuszczone po bokach - kolejny znak jej pewności siebie, albo i arogancji.
Nie spuszczała z niej wzroku nawet kiedy witała się z Robbem.
Natomiast Visenya? Visenya skupiała się na tym, dlaczego tu jest i kim jest, żeby znieść wszystkie wymierzone w nią spojrzenia. To nie byli już tylko ludzie, którzy po prostu mieszkali nieopodal. Nawet nic nie zdążyła jeszcze powiedzieć, a już czuła się potraktowana jak wróg przez niektórych Lordów.
Co mam zrobić, by mnie polubili?
— Przesadziłam z tym futrem? — szepnęła, do stojącego za nią ser Arthura.
Przez krótką chwilę poczuła się jak mała dziewczynka, a nie silna Królowa, która przeszła długą drogę by być tam gdzie jest, i miała ochotę schować się za jego plecami. Potem chciała już tylko zrobić krok do tyłu, żeby poczuć, że jest blisko niej. Jednak nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Nie może złamać swojego wizerunku, są gotowi uznać ją za słabą.
Niech patrzą sobie ile chcą, wytrzyma nawet, jeśli będą wskazywać na nią palcami i głośno wypowiadać jej imię, gdy rozmawiają między sobą. Przeżyła gorsze rzeczy, chociażby gdy była porwana przez Dothraków. Jest Visenyą z wielkiego rodu Targaryenów, z krwi Starej Valyrii, jest smokiem, a smoki nie boją się byle spojrzeń.
Przyjechała tu, by uratować ludzkie życia i to zrobi.
— Powinnaś założyć to białe, byłabyś jeszcze bardziej widoczna. — gdyby nie to, że chciała utrzymać swoją aparycję, co właśnie uderzyłaby go łokciem w bok.
— Już i tak wszyscy na mnie patrzą. — odmruknęła, przejeżdżając wzrokiem po twarzach wszystkich wpatrzonych w nią. — A biały nie jest kolorem Targaryenów. — dodała.
— Jednak ostatnio znowu polubiłaś go nosić. — zauważył, za co znowu miała ochotę uderzyć go żartobliwie łokciem. Tak, kazała sobie zrobić jeszcze biały płaszcz, bardzo podobny do tego, który ma teraz na sobie, lecz nie zdecydowała się go dzisiaj założyć. — Nie jesteś przykuta do dwóch kolorów tylko dlatego, że są w twoim herbie.
Odwróciła się i spojrzała na niego, zaraz potem wywracając oczami i wróciła do swojej poważnej postawy.
W końcu przyszedł czas, by ją przedstawić i poczuła się zestresowana, ale zepchnęła to uczucie gdzieś na bok. Mogą jej nie ufać, ale Robb już to zrobił. Oni też na pewno zmienią swoje nastawienie do niej, jeśli tylko da im czas i pokaże, że chce jak najlepiej.
— To jest Królowa Visenya Targaryen. Zgodziła się pomóc w walce z Nocnym Królem. — przedstawił ją Robb, kiedy podeszła bliżej. — To moja siostra, Sansa Stark, Lady Winterfell. — czuł się, jakby był dzieckiem i zakochał się w jakiejś dziewczynie, i musiał ją przedstawić rodzicom. Wiedział, jakie nastawienie miała jego siostra do Visenyi, ale nie wiedział nic o myślach tej drugiej.
Opowiadał jej kilka razy o swojej rodzinie, zdawała się lubić o tym słuchać (zresztą było to dobre wrażenie. Z racji, że sama nie znała swojej rodziny w ogóle, jedynie z opowieści, lubiła słuchać jego opowieści i wspomnień z dzieciństwa. Wyobrażała sobie, że sama doświadczyła przeżyła takie dzieciństwo), więc dzielił się wieloma rzeczami. Szczególnie, kiedy siedzieli wieczorem w namiocie, a na zewnątrz padało, atmosfera sprzyjała powrotom do tej szczęśliwej części historii.
Pomimo tego, że Visenya nie miała za dużo radosnych wspomnień z dzieciństwa, to była bardziej otwarta na jego temat, kiedy Robb opowiadał o sobie. Czuła, że też powinna dać coś od siebie. Miała kilka radosnych chwil, z Selarią, służącą, która w dużej mierze zastępowała jej matkę. Zawsze opowiadała jej bajki na dobranoc, to pamiętała bardzo dobrze, szczególnie jedną opowieść, która tak naprawdę była historią samej Selarii, ale dopiero później to zrozumiała. O prostej dziewczynie, która straciła prawie wszystko, ale złożyła obietnicę swojej przyjaciółce i zamierzała jej dotrzymać, nieważne jak trudne będzie życie.
— Nie miałyśmy przyjemności poznać się, kiedy obie byłyśmy akurat w stolicy. — powiedziała grzecznie Visenya, nie mając pomysłu, co lepszego mogłaby powiedzieć.
— Wątpię, że byłaby to wtedy przyjemność. — odparła Sansa, lustrując wzrokiem swoją rozmówczynię. — To przeszłość. Teraz wszystko się zmieniło, przyjemność jest po mojej stronie, Wasza Miłość.
— Jestem wdzięczna za przyjęcie nas wszystkich w swoim domu. Od dziecka chciałam zobaczyć Winterfell, jest piękne. — dopiero jak to powiedziała zorientowała się, że jej szczere słowa mogą zostać uznane za fałszywą uprzejmość, lecz było już za późno, by je cofnąć, więc uśmiechnęła się delikatnie i miała nadzieję, że jednak będzie dobrze.
— Jest duże, ale nie wszyscy się tu zmieszczą. — odparła, wracając myślami to ogromu ludzi, których widziała z murów. — Ale postaramy się, by nawet ci obozujący poza murami mieli odpowiedni komfort. — dodała, co z kolei Visenya odebrała jako uszczypnięcie, jakoby wymagała luksusów.
— Nie jestem tu dla komfortów, a by pomóc w sprawie, która dotyczy nas wszystkich. — wyjaśniła, zaraz potem przelatując wzrokiem też po innych zebranych, na których akurat mogła spojrzeć patrząc w bok, jakoby podkreślając swoje słowa.
***
Bez względu na to, co zostało powiedziane przez samą Visenyę, Sansa pozostawała nieufna, oczywiście przez przykre doświadczenia z przeszłości. Wieczorem, kiedy kwestia zagospodarowania przestrzenią i wolnymi komnatami została rozwiązana, nastąpiła chwila spokoju, po pełnym napięcia spotkaniu.
Sansa poszła porozmawiać ze swoim starszym bratem, który w końcu wrócił do domu. Cieszyła się, że wbrew jej pesymistycznym przewidywaniom jest cały i zdrowy, lecz miała mieszane uczucia co do osoby, którą przyprowadził pod ich dach.
Zdawała sobie sprawę, że wojska, które sprowadziła ze sobą Visenya są ogromną pomocą, lecz nie była pewna motywów, które nią kierowały. Cersei była dla niej miła, Petyr Baelish był miły, wiele innych osób się do niej uśmiechało, a potem wbijało nóż w plecy, wykorzystywało do własnych celów. Nie miała powodów myśleć, że ona jest inna. A przynajmniej na razie.
I - niestety - przez doświadczenia ciężko było jej dać szansę nieznajomej.
Mimo, że przytulili się już na dziedzińcu, to pierwszym co zrobiła jak weszła, było podejść do niego i go objąć. Krótko, ale wystarczająco, by mógł oddać uścisk, mimo tego, że właśnie chciał zacząć się przebierać i iść spać po ostatnim dniu długiej podróży.
— Ugiąłeś kolano? — było pierwszym o co zapytała, jak tylko się odsunęła. Nieważne, że jeszcze zanim przyszedł się z nimi przywitać na dziedzińcu, widziała, jak zamienia jeszcze kilka zdań z Visenyą i nic nie wyglądało, jakby traktował ją jako ważniejszą od siebie. Musiała to usłyszeć od niego, a i tak nie wie, czy mu uwierzy.
— Nie. — odpowiedział zgodnie z prawdą, tłumiąc w sobie odruch skrzywienia się na to, że przyszła tylko po to, by o to zapytać.
— Mam uwierzyć, że po prostu... Uwierzyła ci i z dobrego serca tu przyjechała? — zadała kolejne pytanie.
— Tak właśnie jest. Czemu tak ciężko ci-
— Bo ludzie nie są dobrzy. Szczególnie bezinteresownie. — stwierdziła.
Nie spotkała na swojej drodze w ostatnich latach osoby, która byłaby dla niej tak po prostu dobra. Zawsze towarzyszył temu jakiś ukryty motyw. Kiedyś była naiwna, teraz nie ufała nikomu poza swoją rodziną. Wiedziała, że czasem potrzeba innych do przeżycia, ale tak jak inni wykorzystywali ją, tak ona może wykorzystywać ich. Na pewno nie chce znowu być głupią dziewczyną, którą łatwo można było zmanipulować.
— Więc uważasz mnie za złego? I Jona też? Brana, Aryę? Siebie? — zapytał. — Istnieją dobrzy ludzie Sansa, i Visenya jest jednym z nich. Poza tym, to jest w jej interesie, by walczyć, bo sprawa Nocnego Króla dotyczy wszystkich.
"Wszyscy, którzy przypłynęliśmy z nią z Essos, wierzymy w nią. Nie jest naszą Królową, bo jest córką księcia z jakiejś dynastii, o której nigdy nawet nie słyszeliśmy. Jest Królową, bo ją na nią wybraliśmy" - Missandei tak kiedyś powiedziała, kiedy jeszcze byli na Smoczej Skale. Wtedy podchodził do tego raczej sceptycznie.
A potem sam przekonał się, że ta kobieta nie jest potworem, bezwzględnym zdobywcom, jakim mogła się zdawać podczas ich pierwszego spotkania. Takie tylko sprawiała wrażenie, a w rzeczywistości miała delikatne serce.
Nie musiała dawać mu smoczego szkła. Kiedy pierwszy raz odmówił ugięcia kolana mogła użyć siły, zabić go, a ona to zaakceptowała - przynajmniej na razie. Mogła zniszczyć stolicę wraz z każdym żołnierzem Lannisterów, Cersei i wszystkimi innymi ludźmi w mieście, kończąc wojnę w kilka godzin. Cersei na jej miejscu na pewno by tak zrobiła, Tywin i wielu innych w swoim okrucieństwie być może też. Na podstawie tego co widział, był w stanie uwierzyć, że te dobre historie o jej dokonaniach w Zatoce Niewolniczej są jak najbardziej prawdziwie.
Dlatego też wierzył w jej dobre motywy. Inni mogą pozostawać jeszcze nieufni, ale ma nadzieję, że kiedy bliżej ją poznają, zmienią swoje nastawienie, tak jak on zmienił swoje. To dobra kobieta i będzie dobrą Królową.
— To co innego, my jesteśmy rodziną. Ale mimo to, nie zaufam obcej osobie tylko dlatego, że tobie wydaje się, że ma czyste intencje. Musisz to zrozumieć. Nie będę się dzisiejszej nocy czuła bezpieczna pod własnym dachem, o który tak walczyliśmy, by go odzyskać. — wyjaśniła spokojnie.
Chciał spojrzeć na to z jej perspektywy, jak może się czuć nie znając Visenyi, lecz jednocześnie chciał ją usilnie przekonać, że ma rację i powinna mu zaufać.
— Wyglądałaś z murów, gdy nadjeżdżaliśmy? Żołnierze z pozostałych części Westeros i ci, których przywiozła zza morza, wszyscy tu są, przyjechali walczyć o nasz dom. Razem z zapasami i z kolejnymi wozami pełnymi smoczego szkła. Wiesz, ilu ludzi moglibyśmy sami wystawić do walki i była to kropla w morzu potrzeb. Jedynie dzięki niej mamy szanse.
— Widziałam. Widziałam też cztery smoki, jeden przeleciał tuż nad moją głową.
— Chociaż spróbuj być dla niej miła. — prosi o tak wiele? By dała jej szansę, tak jak zrobił to on, to tak dużo?
— Czemu tak jej bronisz? — zapytała, a zaraz przyszło jej do głowy jeszcze coś, czego wcześniej nie brała pod uwagę. — Ty... Zakochałeś się w niej? — zapytała niepewnie, ściszając nieco głos, zupełnie jakby obawiała się, że urazi go tym pytaniem.
Na te słowa poczuł jak nieprzyjemny dreszcz przechodzi przez jego ciało i rozchodzi się po nim chłód, mimo iż jego serce przyspieszyło.
Nie, oczywiście że nie. Co to w ogóle za pytanie? - było pierwszym, co chciał powiedzieć, ale tego nie zrobił. Chociaż była to oczywista odpowiedź, prawda? Przeżył już miłość swojego życia. Kobieta, której oddał swoje serce nie żyje i to co mieli nigdy nie wróci.
Sam w odpowiedzi na jego pytanie o to, czy można się zakochać po raz drugi, odpowiedział mu, że dlaczego by nie. On wtedy zapytał go czy nie byłaby to zdrada.
Ukochana osoba już nie żyje, ale jeśli istnieje jakieś życie po śmierci, to czy nie powinno się cierpliwie zaczekać, aż znowu będzie się razem? Z drugiej strony, nie można stwierdzić, że takie coś nastąpi. A jeśli nie? A nawet, przecież nie ma się wpływu na to kogo się kocha.
Nie potrafi już stwierdzić czym jest miłość. Pomyślał o srebrnym naszyjniku, który zawsze ma przy sobie. To kolejna kwestia, którą ciężko wyjaśnić.
— Nie. — odpowiedział w końcu, po nieco zbyt długiej chwili ciszy, która sama w sobie sugerowała zawahanie.
Ponownie: Nie uwierzyła mu.
Robb sam sobie nie uwierzył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro