Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 9 •

Trzynasty października.
20:56

Zimne powietrze wydawało się być coraz ostrzejsze, dotkliwie działając na ciała dwójki osób siedzących na dachu. Gdyby dokładniej im się przyjrzeć, można by zobaczyć ich trzęsące się z zimna sylwetki i nerwowe spojrzenia, które posyłali sobie nawzajem. Jednak robili to z zupełnie innych powodów. Solveigh Ekker miała wiele zasad, którymi kierowała się w życiu, miedzy innymi, nigdy nie wracała do przeszłości. Nie lubiła mówić o czymś co spędzało jej sen z powiek. Ale Christoffer Schistad był jej małą oazą. Czując się przy nim swobodnie mogłaby całymi dniami rozmyślać o tym co zaszło i co jeszcze zajdzie, a tym samym licząc się z jego opinią. Ludzie rzadko kiedy przejmowali się problemem innych i jeszcze rzadziej starali się pomóc. Norweg wyczekujący na jej opowiedz mimo złej reputacji jaką posiadał, przekonywał ją z każdą chwilą coraz bardziej i podobnie jak on, zaczynała się otwierać. Pomagał jej, a ona pomagała jemu, zupełnie nieświadomie. Jednak różniło ich to, że ona w porównaniu do niego, potrafiłaby się do tego przyznać.

— Tamtej nocy odwoziłam do domu swojego znajomego. Właściwie ciężko nazwać go znajomym, bo widziałam go może dwa razy w życiu na oczy. Nasi rodzice znali się od dawna, dlatego dając nam kredyt zaufania, pozwoli nam pójść na tę imprezę. — Solve zastukała parę razy paznokciami o dach, bo ostatni raz miała okazje wspominać to wydarzenie trzy miesiące wcześniej. W dodatku rozmawiała o nim ze swoimi przyjaciółkami, o których widziała wszystko, twierdząc, że może im zaufać. Ale czy mogła zaufać jemu? — To moja wina. To ja wtedy chciałam jechać, choć on nalegał żebyśmy zostali, ale musiałam postawić na swoim. Byłam zła, bo wypił za dużo i ledwo doprowadziłam go do samochodu. Po prostu mnie denerwował, ale zanim choćby kazałam mu się zamknąć, to auto w nas uderzyło. — Mimo że starła się ukryć emocje za maską obojętności, Chris mógł dojrzeć smutek w jej oczach. Nie była podła i nigdy nie życzyła nikomu źle, ba, była najbardziej dobrą osobą jaką mógł poznać, a to utwierdzało go w przekonaniu, że nawet zabicie komara mogło na nią wpłynąć, nie mówiąc już o jakimkolwiek wypadku. — Wiesz jakie to uczucie, kiedy ty wyszedłeś z wypadku cało, a osoba, która siedziała obok już nigdy nie stanie na nogi i skazana będzie na wózek? — Jej głos się łamał, co również starała się ukryć, odwracając głowę w bok. W świetle księżyca ujrzał łzy spływające po jej policzkach. — Jego matka mnie znienawidziła i to właśnie ją miałeś okazję dzisiaj poznać. Od tamtego czasu często daje mi do zrozumienia, że to moja wina, że to ja okaleczyłam jej syna. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że on mi wybaczył, nie ma mi tego za złe, choć mogłam zrobić tak wiele... — Kolejne słone łzy pojawiały się w jej oczach, a słowa grzęzły w jej gardle. Znów się rozkleiła. Tego samego dnia płakała przy nim już drugi raz, choć teraz mniej rozpaczliwie. Co jakiś czas pociągała nosem i wyglądała jak zagubione dziecko. Dokładnie tak samo jak tamtego wieczoru, kiedy na nią wpadł. Jej maska została rzucona gdzieś w kąt i właśnie teraz mógł ujrzeć ją w całej okazałości. Piękną, ale cierpiącą. Delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, choć to sprawiło, że buchnęła jeszcze większym płaczem.

— Solve... — W pierwszej klasie podstawówki złamał swojemu koledze nos, ten niefortunny wypadek sprawił, że było mu przykro. W drugiej klasie liceum rozwalił samochód ojca i również było mu przykro, bo panny leciały na takie auta. Teraz? Tracił grunt pod nogami, a jego żołądek mocno się zaciskał, powodując u niego mdłości. Nigdy nie martwił się o kogokolwiek, jednak Solveigh Ekker potrzebowała kogoś kto martwiłbym się o nią i padło na Chrisa. Musiał przyznać jedno, że było mu przykro jak nigdy do tej pory

— To mogłam być ja. Oddałabym wszystko, żeby znaleźć się na jego miejscu. Żeby nie musiał cierpieć, żeby jego matka mnie nie nienawidziła, żeby moi rodzice nie patrzyli na mnie ze smutkiem w oczach, Christoffer, oddałabym wszystko. — Znów załkała, a on przyciągnął ją do siebie, już drugi raz tego wieczoru dając jej ukryć się w swoich ramionach, które lekko drżały.

— Nie mów tak. Nie zasługujesz na to, żeby tak myśleć. — Starał się zachować pozory i przynajmniej udawać, że cała sytuacja nie rusza go w tak mocny sposób. Ale jednak. Czuł ból Ekker, a ich więź zacieśniała się jeszcze bardziej.

Trzynasty października.
21:14

Solveigh znów pozostawała dłużej w jego objęciach, niż obydwoje przypuszczali. Po dłuższej chwili oderwała się od niego, jednak tym razem nie emanowała szczęściem, tak jak robiła to tego samego dnia w kuchni. Przestała udawać i wiedząc, że Chris zna całą prawdę, mogła choć przez chwilę pokazać, że nawet ktoś taki jak ona cierpi. Kiedy odsunęła się od niego, pogłaskał ją lekko po włosach, w nieco czułym geście, na który w normalnym przypadku by się nie odważył. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy, jakby rozkoszując się chwilą, która mogła już nigdy więcej się nie powtórzyć i wytarła mokre policzki rękawem swojego swetra.

— Wróćmy do domu — rzuciła tylko, praktycznie bezgłośnie, by chwilę później ruszyć pewnym, jednak powolnym krokiem w kierunku okna od swojego pokoju. Chris podążył za nią, obserwując jej sylwetkę, od której nie mógł oderwać wzroku. Coraz częściej się na tym przyłapywał. Spoglądał na nią dłużej niż zwykle, uśmiechał się widząc, jak śmieje się na korytarzu w towarzystwie swoich koleżanek, wyszukiwał jej twarzy w tłumie i myślał o niej częściej niż kiedykolwiek do tej pory. Solveigh Ekker przestawała być mu obojętna, jak wszystkie osobniki płci pięknej. Była kimś kto fascynował go i całym swoim bytem sprawiał, że Chris nie mógł przestać zastanawiać się, jak połączą się ich ścieżki. To również go przerażało. Wizja, że ktoś może stać się dla niego ważny i on stanie się taki sam dla tej drugiej osoby. Wizja ukazywania głębszych uczuć. Wizja otworzenia się przed drugą osobą. Wszystko to sprowadzało się do upadku, który zbliżał się wielkimi krokami.

— Chris? — Dziewczyna przerwała jego zamyślenia, kiedy obydwoje wślizgnęli się do jej pokoju. Odwróciła się w jego stronę, nadal ściskając bordowy sweter. — Mówiłam kiedyś, że twoje sekrety są ze mną bezpieczne... czy ty też możesz mi to obiecać? — zapytała niepewnie, a on wsadził ręce do kieszeni bluzy.

— Obiecuję, że zabiorę wszystkie twoje tajemnice do grobu. — Uśmiechnął się praktycznie niewidocznie i mógł ujrzeć ulgę na twarzy blondynki. — Zastanawia mnie jedno. Dlaczego powiedziałaś o tym wszystkim mnie? Dlaczego nie wybrałaś kogoś, kogo nie uważasz za dupka bez manier? — Bo przecież nie łączyło ich nic szczególnego. Potrafili ze sobą rozmawiać i czuli się dobrze w swoim towarzystwie, choć żadne z nich nie chciało się przyznać pierwsze. Mimo tego, Solve doskonale wiedziała jak działa Chris, jak traktuje innych i jak bezuczuciowy potrafił być.

— Oni tamtego wieczoru dali mi kredyt zaufania, miałam pilnować tego chłopaka, ale zawaliłam sprawę. — Trzecioklasistka usiadła na skraju łóżka, nie spuszczając z niego wzroku. — Ja daję go dziś tobie i mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. Jesteś dobrym człowiekiem, może nieco zagubionym, ale nadal dobrym — dodała i wzruszyła ramionami, spotykając się z prychnięciem ze strony Chrisa. Zamienili się rolami, nie do końca mając o tym pojęcie.

— Skąd możesz to wiedzieć? Wiesz jaki jestem na co dzień. Lubię się bawić, pić i podrywać panienki, taki jestem, a to nie wiąże się z byciem dobrym. — Mimo że ukazywał jej swoje wnętrze i tak zapierał się rękami i nogami, by nie ujrzała wszystkiego. Bał się tego, przerażało go to, że ktoś mógł poznać jego słabości.

— Z naszej dwójki, nie tylko ja udaję kogoś kim nie jestem i doskonale o tym wiesz. — Mogło wydawać się, że spojrzenie jasnych oczu Solve prześwietlało go na wylot, dlatego odwrócił głowę i lekko nią pokręcił. — Ale jak mówiłam, twoje sekrety są ze mną bezpieczne — dodała, co nieco go uspokoiło i sprawiło, że przemieścił się do przodu, by usiąść zaraz obok niej. — I jeszcze jedno. Wiesz już o wszystkim, dlatego proszę, nie pytaj, zostawmy ten temat w spokoju. Przynajmniej ty nie pogarszaj sprawy — dorzuciła jeszcze, by następnie uśmiechnąć się szeroko. — Koniec smutków na dziś, bo jak widzę twoją minę, to chce mi się płakać. — Przewróciła oczami i dźgnęła go łokciem w żebra. Tym razem jej uśmiech był szczery, podobnie jak i ten Chrisa, który wkradł się na jego twarz.

— Wiesz, noc jest jeszcze młoda, a tobie przyda się trochę rozrywki. Co powiesz na małą wycieczkę do miasta? — zapytał i uniósł jedną brew ku górze, napotykając jej zamyślone spojrzenie.

— Moi rodzice zaraz wrócą i jeśli wyjdę teraz z domu to najpewniej mnie zamordują, czy ty rozumiesz...

— Solveigh Ekker, zaszalej. Młodość nie trwa wiecznie, żyj pełnią życia.

— Wiem, jak to jest żyć pełnią życia, idioto.

— Udowodnij.

— Idiota.

— Boisz się? — zapytał, gdy Solve gwałtownie podniosła się z łóżka.

— To gdzie idziemy? — Na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech i sam podniósł się do pionu, klaszcząc triumfalnie w dłonie.

— Zobaczysz, to niespodzianka — dodał i właśnie wtedy Norweżka zaczęła żałować swojej decyzji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro