Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 6 •

Trzynasty października.
14:47

Po trzynastu przekleństwach, które Chris wypowiedział w myślach. Trzech głębszych wdechach, niż te, które brał do tej pory. Ośmiu próbach odezwania się i setkach minut, których naprawdę upłynęło może pięć, Schistad poczuł ruch na swojej klatce piersiowej. Przez te kilkaset sekund, podczas których Solve spoczywała w jego objęciach, co jakiś czas pociągając nosem, bał wykonać się jakikolwiek ruch, jakby myśląc, że większe uniesienie klatki piersiowej może ją zranić. Właśnie dlatego jego mięśnie napięły się, kiedy łzy przestały spadać na jego koszulkę, a panna Ekker poruszyła się nerwowo, wypuszczając go z objęć i odsuwając się na kilka centymetrów, przy tym wracając do poprzedniej pozycji. Blondynka z uporem wpatrywała się w czubki swoich butów, kiedy wyciągnęła przed siebie nogi i wytarła twarz wierzchem kurtki. Chris nie należał do osób, którym brakowało słów i potrafił odezwać się w najbardziej niedorzecznej sytuacji, choć ta sprawiła, że zupełnie zapomniał jak się to robi. Przyjął taktykę Norweżki i również zwiesił swój wzrok na jednym punkcie, jednak nie był on butami, a sylwetką dziewczyny. Nie powinien poruszać poważnych tematów, nie on, Christoffer Schistad, osoba, która myślała, że świat kręci się wokół niej.

— Powiesz mi co to miało być? — zapytał spokojnie, a przynajmniej taki był zamiar, bo w jego głosie można było usłyszeć nutkę zdenerwowania i stresu. Solve nie drgnęła, cały czas wpatrując się w buty, którymi poruszała na boki.

— Określ, o jakie 'to' ci chodzi. — W jej głosie natomiast słyszalny był smutek i lekki strach, jednak w żadnym stopniu nie równał się z tym, czego świadkiem chłopak był chwilę wcześniej.

— O wszystko, chodzi mi o wszystko. — Zmarszczył brwi, bo przecież chciał znać odpowiedzi na każde pytanie, które kłębiło się w jego myślach. Jednak Solveigh przeniosła na niego wzrok na tyle leniwie i obojętne, że wiedział jedno: nie zamierzała mu mówić.

— Przepraszam, że musiałeś to oglądać, ale to nic takiego, naprawdę — dodała, a na jej twarz wkradł się lekki, ledwo widoczny uśmiech. Jeśli wydawało mu się, że w jakikolwiek sposób znał tę dziewczynę, to żył w błędzie. Solveigh Ekker z każdą chwilą stawała się coraz większą niewiadomą. — Jesteś głodny? A może się czegoś napijesz? — Blondynka nie patrzyła już na niego, a podnosiła się do góry, otrzepując ubrania z kurzu, którego w tym perfekcyjnie wysprzątanym domu nie powinno być.

— Żartujesz, prawda? — Zmrużył oczy, nie spuszczając z niej wzroku i sam wstał, cały czas obserwując Norweżkę. W żadnym stopniu nie przypominała osoby, która wypłakiwała się w jego koszulkę jeszcze chwilę temu. Jej oczy, mimo że zaczerwienione, nie okazywały przerażenia. Twarz, wcześniej pełna bólu i smutku, teraz wydawała się być zupełnie neutralna, a wręcz mógł widzieć na niej lekki uśmiech. Stała przed nim, jakby zapominając co przed chwilą się wydarzyło. W głowie Chrisa utworzył się jeszcze większy i bardziej niezrozumiały mętlik.

— Nie wiem jak ty, ale ja jednak coś zjem. — Zignorowała jego pytanie, przechodząc kilka kroków w bok i otwierając sporą lodówkę. Schistad nadal stał w miejscu, z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Czy to był tylko jakiś głupi sen? A może Solve zwyczajnie go wkręcała?

— Solveigh, co się z tobą dzieje? — Tyko to pytanie wydawało się mieć jakikolwiek sens i właśnie ono sprawiło, że dziewczyna na chwilę zamarła, by kilka sekund później wrócić do wyciągania jedzenia z lodówki.

— Nic czym mógłbyś się przejmować — mówiła tak swobodnie, że mógłby jej uwierzyć, ba, był skłonny to zrobić, ale tylko jeśli były ślepym idiotą, który wymazałby sobie pamięć. Dlatego przemieścił się do przodu, tak aby móc stanąć obok niej.

— Kim była tamta kobieta? — Nadal na niego nie patrzyła i cały czas milczała. — Czemu zareagowałaś w ten sposób? — Nic, cisza. — Co stało się tamtego wieczoru, kiedy cię spotkałem? — Lekkie drgnięcie kącików jej ust, było jednym znakiem, który mu wtedy dała. — Cholera, Solve, martwię się, nie wiem co się z tobą dzieję, a ty robisz pieprzoną jajecznicę? — powiedział  przez zaciśnięte zęby i najwyraźniej podniesienie głosu mogło sprawić, że coś do niej dotarło, kiedy układała jajka na blat. Nadal starała się uśmiechać, nadal ubrana w kurtkę, nadal z praktycznie niezauważalnie trzęsącymi się dłońmi. Z każdą chwilą dostrzegał, że wcale nie było lepiej, że tylko chciała aby tak myślał.

— Jest okej — powiedziała głośno i twardo, niczym robot z fabrycznymi ustawieniami. Chris westchnął i pokręcił głową.

— Kłamiesz.

— Nie kłamię, Christoffer.

— Dlaczego ci nie wierzę? — Z hukiem odłożyła na blat deskę do krojenia, wyjętą sekundę wcześniej i odwróciła się twarzą w jego stronę, patrząc prosto w jego oczy. Mimo, że jej uśmiech był coraz szerszy, spojrzenie wydawało się być puste. Miała dość jego pytań. — I dlaczego nie chcesz powiedzieć mi prawdy? — Chciał aby jego głos brzmiał spokojnie, bo właśnie to uznawał za klucz do sukcesu. Musiał pokazywać jej, że się martwił, żeby się przed nim otworzyła. Ale czy był na to gotowy? Na wysłuchiwanie żalów i smutków? Ktoś taki jak on?

— Świetnie. Chcesz znać prawdę? Przykro mi, przykro mi Chris, że nie czuję do ciebie zaufania, że wydajesz się dla mnie dupkiem bez manier, że żadna cząstka mnie nie chce zwierzyć ci się z czegokolwiek. Takie osoby jak ty nie mogą liczyć się z tym, że zdobędą zaufanie innych, skoro traktują ludzi przedmiotowo i zwyczajnie się nimi bawią. Właśnie taki jesteś, więc nie oczekuj, że rzucę się w twoje ramiona tylko dlatego, że zawiozłeś mnie do domu. Tak, dziękuję, że to zrobiłeś, ale nie potrzebuję twojej pomocy, czy miłych słówek, które mają ponieść mnie na duchu, rozumiesz? — Słowa wypadały z jej ust niczym pociski i każde wydawało się być bardziej bolesne. A przynajmniej mogły wydawać się takie dla zwykłej osoby, dlatego Schistad po prostu stał. Nie ruszał się, a wpatrywał się w jej jasne oczy, które z każdą chwilą zaczynały przypominać mu o tym, jak bardzo Solve wydawała mu się zagubiona. W każdej sytuacji odgryzłby się dwa razy bardziej nieprzyjemnymi słowami, przekląłby, zareagowałby agresją, albo najzwyczajniej w świecie, ulotniłby się, nie chcąc marnować czasu na kogoś takiego. Jednak nadal stał i bezczelnie się gapił, nie ukazując żadnych emocji. — Możesz już sobie iść, albo powiedzieć jaka to okropna jestem, ale taka jest prawda, jesteś dupkiem i właśnie dlatego unikałam cię przez wszystkie dni. Nie chcę, żeby moje życie stoczyło się jeszcze bardziej, a wiem, że do tego doprowadzisz. — Najwyraźniej Ekker długo czekała, żeby wyrzucić to z siebie i Chris mógł stwierdzić, że gdzieś w jego podświadomości, poczuł się urażony. Poruszył się, ale nie zaczął oddalać się w stronę wyjścia, a zwrócił się twarzą do blatu, spoglądając na składniki, które blondynka wyjęła z lodówki.

— Gdzie masz patelnię? — Tym razem, to ona stała w bezruchu, a przez jej twarz przechodziły wszelkie możliwe emocje. Po raz pierwszy Solveigh zamilkła, nie wiedząc co powiedzieć, a Chris nie uśmiechał się. — Coś nie tak? — zapytał jeszcze, spoglądając na nią kątem oka. Widział nie tylko zaskoczenie w jej oczach, ale również lekki smutek. Przejrzał ją na wylot i z każdą sekundą wiedział o tym coraz bardziej. Jednak jego usta nawet nie drgnęły.

— Żartujesz? Właśnie oznajmiłam, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego — dodała twardo, nadal trzymając się swojej wersji, kiedy Schistad zaczął przeszukiwać szafki, rozglądając się za patelnią.

— Czy ty to w końcu zrozumiesz? Możesz udawać przez każdym, ale ja się na to nie nabiorę. — Nie spodziewała się tego, wsadziła ręce do kieszenie kurtki i wbiła wzrok w podłogę. Była zbyt dobra na słowa, które wcześniej wypowiedziała i była tego świadoma. — Nie musisz tego robić. Nie baw się w zbawcę świata, bo to właśnie oni najbardziej cierpią. Nie odtrącaj ludzi, którzy chcąc ci pomóc i nie dźwigaj wszystkich problemów na własnych barkach — dodał i oparł się rękami o blat, rezygnując z poszukiwań. Blondynka podniosła wzrok i pokiwała głową na boki.

— Zachowując się w ten sposób, nie dajesz mi powodu do nazywania cię dupkiem — rzuciła i w tamtej chwili utworzyła się między nimi jakaś dziwna nić porozumienia. Obydwoje lekko unieśli kąciki ust ku górze, patrząc na siebie i nie zamierzając odwracać wzroku.

— Uwierz, dam ci jeszcze wiele powodów, żebyś mogła to robić, a teraz, znajdź mi patelnię — dodał ściągając kurtkę i nie zamierzając się gdziekolwiek wybrać, Solve postąpiła podobnie i wiedziała, że każde słowo, które wypowiedział zawierało w sobie czystą prawdę. Jednak najbardziej zapadło jej w pamięć ostatnie zdanie i miał rację, w przyszłości często przez niego cierpiała. On za to wiedział, że prędzej czy później dziewczyna wyjawi mu każdy sekret, szczególnie ten, który okazał się głównym powodem smutku tkwiącego w jej umyśle od miesięcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro