• 3 •
Ósmy października.
23:21
Czucie tego czegoś było wyznacznikiem każdej porządnej, lub tej mniej, imprezy. A tym czymś, określany był stan niepohamowanego uczucia szczęścia i nieśmiertelności, spowodowanych przez nadmiar alkoholu, skąpo ubrane dziewczęta, głośną muzykę i marihuanę przekazywaną w kątach z rąk, do rąk. Czynniki sprawiające, że uśmiech nie schodził z twarzy Schistada, decydowały o tym, o czym szeptało się w szkole przez kolejny tydzień. W przypadku domówek organizowanych przez samego Christoffera, czy któregoś z jego bliższych przyjaciół, nie było mowy o wypowiedzeniu jakiegokolwiek złego słowa na temat imprezy. Reprezentowali wysoki poziom, za każdym razem kończąc na tłumaczeniu się sąsiadom, czy policji, że to już nigdy więcej się nie powtórzy, a towarzystwo zaraz się ulotni. Każda ta sytuacja zapisywała się w pamięci Norwega z dopiskiem: o czym nie opowiadać swoim wnukom.
Jednak, tym razem Chris przełykał alkohol lekko się krzywiąc. Nie spoglądał na wyzywający ubiór większości dziewcząt, a dokładniej na zbyt wiele odsłaniające spódniczki i koszulki, nie wypatrywał również kogoś kto za okazyjną cenę mógłby wcisnąć mu trawę do ręki, a zwyczajnie opierał się o blat w kuchni, błądząc wzrokiem po całym pomieszczeniu. Stukał palcami o trzymany w dłoni kubek i raz na jakiś czas, zawieszał spojrzenie na kimś nieco dłużej. Starał się wyszukać w tłumie burzy tych jasnych włosów i nieziemskiego uśmiechu, ale z każdą chwilą uświadamiał sobie, że mimo pojawienia się w jego domu wielu atrakcyjnych dziewcząt, w tłumie nie mógł dostrzec drobnej sylwetki Solveigh, która powinna się tam zjawić razem ze swoją paczką, widoczną na imprezie od samego jej początku. Więc gdzie w takim razie była panna Ekker?
Chris odepchnął się biodrami od blatu, mimochodem okładając na niego kubek z czymś, co miało przypominać alkohol i ruszył w kierunku salonu. Po drodze mijał mniej i bardziej znane twarze, co jakiś czas uśmiechając się zalotnie do wybranych dziewcząt. Jednak nic nie sprawiało mu takiej frajdy jak powinno i każdy uśmiech wydawał mu się tak samo pusty i nijaki, podobnie jak każda osoba znajdująca się aktualnie w jego domu. Wszyscy byli jedynie marionetkami, które często umilały mu czas. Chłopak odgonił od siebie myśli, które jeszcze bardziej psuły mu niewielką zabawę i przekroczył próg salonu, automatycznie wyszukując jednej z trzech twarzy, które były jego celem. Dostrzegając rude pukle z drugiego końca pomieszczenia, z triumfalnym i nieco wymuszonym uśmiechem, zaczął przemieszczać się w stronę trójki dziewcząt oblegających kanapę.
— Johanne, Kari, Rosa, piękne jak zwykle — rzucił swobodnie, skupiając swój wzrok na posiadaczce rudych włosów, bo przecież to Kari z nich wszystkich była najłatwiejszym celem, który bez zastanowienia zrobiłby wszystko o co Schistad tylko by poprosił, a taki układ niesamowicie mu odpowiadał. — Gdzie zgubiłyście panią idealną? — zapytał, siadając na oparciu kanapy, obserwując każdy najdrobniejszy ruch dziewcząt. Znał się na ludziach, mimikach ich twarzy, gestach, czy innych pierdołach, zdradzających więcej niż ludziom się wydawało.
— Źle się czuła i została w domu. — Po dłuższym czasie i trzech głośnych wdechach, Johanne zabrała głos, z zupełnym niewzruszeniem patrząc w oczy Chrisa. Schistad podniósł się z oparcia i klasnął w dłonie, wiedząc, że stoi na wygranej pozycji.
— W takim razie potrzebuję waszej pomocy — dodał, a dziewczęta wymieniły między sobą zaniepokojone spojrzenia. Żaden z pomysłów Christoffera Schistada nie należał do tych mądrych, a większość z nich skutecznie pakowała go w kłopoty, o których zwykły nastolatek nawet nie chciał myśleć.
***
— Ona nas zamorduje. — Głuchą ciszę panującą w samochodzie przerwał głos Rosy, siedzącej na tylnym siedzeniu, z głową opartą o szybę. — I chętnie powiem jej, że to był wasz pomysł, a ja zostałam zmuszona do brania w tym udziału — dodała, odrywając się od okna i mierząc siedzącego obok Chrisa morderczym, zupełnie nie podobnym do całej jej osoby, wzrokiem.
— Nie panikuj Fjerdingen, Chris ma dobry powód, żeby ją odwiedzić, prawda? — zapytała Johanne, która prowadziła samochód i uśmiechała się pod nosem. Jej zainteresowanie psychologią przerażało Norwega, ale mógł spodziewać się, że to właśnie ona będzie tą, która zgodzi się na małą przejażdżkę pod dom Solveigh, bez zbędnych kłótni i sprzeczek. Oczywiście, wystarczyła szczypta manipulacji i ukazanie sympatycznej strony, którą ciągnęło do Ekker, a jej przyjaciółki były skłonne zrobić wszystko, żeby ją i Schistada połączyła piękna miłość niczym w filmach. Prawda była taka, że Christoffer wcale nie chciał jechać wyznawać jej miłości, co oznajmił trzem Norweżkom siedzącym w tym samym samochodzie, a jedynie pragnął... właściwie czego on chciał? Był niewyrośniętym dzieckiem, które musiało postawić na swoim i nawet jeśli Solve nie chciała widzieć go tego wieczoru, to Schistad nie zamierzał odpuścić i chciał trochę pomęczyć ją swoją obecnością. A przynajmniej tak sobie wmawiał, kiedy obraz Ekker ciągle pojawiał się w jego głowie, powodując dziwne uczucie zafascynowania, którego nie czuł nigdy wcześniej.
— Owszem, bardzo dobry — odpowiedział w końcu, czując na sobie spojrzenie kipiących złością oczu Rosy. Nie spojrzał na nią, bo nigdy nie wiadomo co Norweżce wpadnie do głowy, a tymi długimi pazurami bez problemu mogłaby wydrapać mu oczy.
— Naprawdę uważacie, że Christoffer Schistad, nazywany przez Solve 'dupkiem', chce tam jechać, bo nie może przeżyć bez niej chwili i musi jej to wyznać, jak sam to określił? Czy wy naprawdę nie macie oczu? — Fjerdingen wychyliła się między dwa przednie siedzenia, mierząc wzrokiem swoje dwie przyjaciółki, które milczały.
— Ja tu siedzę — oznajmił Chris, kładąc z oburzeniem rękę na sercu i udając, że jej słowa jakoś go obchodzą. Mógł powstrzymać się od owego gestu, bo Rosa w mgnieniu oka wróciła do swojej poprzedniej pozycji i bez zawahania chwyciła kołnierz bluzy Norwega, przyciągając go w swoją stronę i zatrzymując kilka centymetrów przed swoją twarzą.
— Słuchaj, kochany, jeśli ta dziewczyna przez ciebie zapłacze, bo ty chcesz się nią pobawić, to przysięgam, że odetnę twojego małego przyjaciela i przerobię go na mielone, rozumiesz? — Jeśli wcześniej wydawało mu się, że Rosa to normalna i spokojna nastolatka, to zdecydowanie żył w błędzie przez te wszystkie lata. Jednak po jego twarzy nie przemknął cień niepokoju, a wręcz przeciwnie, uśmiech poszerzył się bardziej niż do tej pory.
— Masz na myśli mojego penisa? — Ostatnie słowo dodał konspiracyjnym szeptem, dając jej do zrozumienia, że wcale nie są w przedszkolu, choć jego zachowanie mogło temu przeczyć. Zanim twarz Rosy przybrała kolor czerwieni, a sama dziewczyna puściła jego bluzę, żeby rzucić się na niego z pięściami, samochód gwałtownie się zatrzymał, a wrzaski rozzłoszczonej Fjerdingen przerwała Kari:
— Stop! — krzyknęła, zwracając na siebie uwagę wszystkich osób w samochodzie, bo przecież ta dziewczyna rzadko kiedy się odzywała, a co dopiero krzyczała. — Rosa, nie możesz grozić każdemu chłopakowi, który tylko plącze się przy Solve. A ty Chris, nie bądź dupkiem, bo świat nie kręci się wokół ciebie. — Głos Kari stał się spokojniejszy, a jej twarzy pokrył rumieniec. Schistad orientacyjnie spojrzał na każdą z dziewcząt, napotykając ciągle rozzłoszczoną i mrużącą oczy Rosę, zawstydzoną Kari i zaszokowaną całą sytuacją Johanne.
— Jesteśmy na miejscu — odezwała się nieśmiało Norweżka siedząca za kierownicą, wskazując na jeden z domów, przerywając napiętą atmosferę i sprawiając, że chłopak na chwilę zawiesił na niej wzrok, zaczynając przesuwać się w stronę drzwi, cały czas kontrolując, czy Fjerdingen nie zechce rozszarpać mu gardła.
— Dzięki za transport i możecie wrócić na imprezę. William przejął rolę gospodarza — zwrócił się do Johanne, bo to ona była tą, z którą mógł spokojnie porozmawiać. Dziewczyna kiwnęła lekko głową, dając mu znać, że zrozumiała. Zanim sytuacja przybrała jeszcze gorszy obrót niż do tej pory, Chris wyślizgnął się z samochodu i po raz ostatni spoglądając na siebie, widząc przyklejoną do szyby Rosę z twarzą, na której gościła czysta nienawiść, ruszył przed siebie. Norweg wyciągnął telefon i od razu zajął się pisaniem sms'a, bo przecież nie mógł tak po prostu zadzwonić dzwonkiem do drzwi, kiedy dochodziła dwudziesta czwarta, prawda?
Do Solveigh:
Przyjaźń poznaje się po tym, że nic nie może jej zawieść, a prawdziwą miłość po tym, że nic nie może jej zniszczyć.*
Otwórz okno, Ekker.
W jednym z pomieszczeń zapaliło się światło, by po chwili ktoś otworzył okno i próbując pohamować uśmiech, widoczny nawet z zewnątrz, odezwał się:
— Przychodzisz tu w środku nocy, cytując teksty z książki, której nawet nie lubię i myślisz, że pozwolę wejść ci do środka? — Właśnie taką ją zapamiętał. Niewinną i piękną, z uśmiechem odbijającym się w świetle księżyca.
— Wręcz przeciwnie, uwielbiasz 'Małego Księcia' i trzymasz jego trzy egzemplarze w swojej szafce — rzucił Chris, uśmiechając się lekko się i unosząc jedną brew ku górze. — Więc, wpuścić mnie? - zapytał, a Solve przewróciła oczami, kręcąc głową na boki.
— Daj sobie spokój, Schistad. Nie powinieneś być na swojej imprezie? Kółeczko uwielbienia Chrisa pewnie się martwi — powiedziała Ekker, układając usta w podkówkę i ocierając niewidzialną łzę spływającą po jej policzku.
— Kółeczko... uwielbienia... Chrisa? Musisz mi o tym opowiedzieć, ale obudzimy sąsiadów, jeśli nadal będziemy się tak porozumiewać. — Wzruszył ramionami, wiedząc, że wystarczyła jeszcze chwila, aby Solve się złamała.
— Dobra, opowiem ci o tym. W poniedziałek na biologii, a teraz, dobranoc — rzuciła, machając na pożegnanie i zamykając okno, zanim Schistad zdążył się odezwać. Norweg otworzył usta z niedowierzaniem, bo każda normalna dziewczyna już dawno przygotowałaby drabinę, czy swoje długie włosy, żeby Chris mógł się wspiąć do jej sypialni, a Ekker po prostu go spławiła. Nagle okno ponownie się otworzyło i znów stanęła w nim Solve. Czyżby Christoffer jednak wygrał?
— I nie jesteśmy przyjaciółmi, mój drogi — dodała jeszcze, ze szczerym uśmiechem na ustach, jakby bawiło ją pogrywanie z nim, co o dziwo nie sprawiało, że Schistad uznał siebie jako tego, który przegrał. Odwzajemnił uśmiech i pokiwał głową, wsadzając ręce do kieszeni.
— Nie wpuścisz mnie? — zapytał jeszcze raz, mając nadzieję, że blondynka zmieniła zdanie, jednak ona westchnęła, kręcąc głową na boki. — Mogłabyś przynajmniej powiedzieć co było prawdziwym powodem, dla którego dzisiaj nie zobaczyłem cię w swoim domu — dodał, zanim Solveigh zniknęła w swoim pokoju. Dziewczyna spojrzała w jego oczy i na chwilę czas jakby się zatrzymał.
— 'Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić'**. Dobranoc, Christoffer — odpowiedziała i zamknęła okno, po raz kolejny zostawiając go samego z setką myśli krążących po jego głowie. Wtedy po raz pierwszy Solveigh Ekker wygrała i sprawiła, że Norweg nie mógł wyrzucić jej ze swoich myśli przez kolejne tygodnie.
* Cytat pochodzący z książki pt. "Mały Książę"
**Cytat pochodzący z książki pt. "Mały Książę"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro