• 21 •
Od: Pani Idealna
Wpuścisz mnie do środka?
Szeroko otwarte drzwi pozwoliły, aby rześkie powietrze wypełniło niewielki przedpokój. Chris, znajdujący się wewnątrz ciepłego domu, kurczowo ściskał w ręku komórkę z wiadomością otrzymaną chwilę wcześniej. Blade światło pobliskich latarni sprawiało, że sylwetka dziewczyny znajdującej się przed drzwiami, była wyjątkowo wyraźna. Taka jaką ją zapamiętał. Drobna, delikatna i nieskazitelna.
— Mogę wejść? — Cichy głos Solveigh Ekker rozniósł się po całej głowie Chrisa, uświadamiając mu, że przez te kilka dni obawiał się faktu, że już nigdy go nie usłyszy. Dlatego kiwnął głową, usuwając się na bok, by dziewczyna mogła wejść do środka. Zrobiła to bez zawahania, unikając jego wzroku. Żadne z nich nie odezwało się, kiedy stanęli naprzeciwko siebie. Dopiero nieco nerwowe chrząknięcie Chrisa sprawiło, że Solveigh zaszczyciła go spojrzeniem. Krótkim i niespokojnym, choć to i tak można było nazwać postępem. W końcu jeszcze do niedawna w jej oczach widział tylko obrzydzenie i strach.
— Dochodzi pierwsza. Ciekawa pora na odwiedziny — rzucił chłopak, widząc, że Norweżka nie może skleić choć jednego zdania. Zaśmiał się jeszcze nerwowo, nie wiedząc, od której strony powinien zacząć rozmowę. Dziewczyna nadal milczała, wpatrując się w swoje buty. Dopiero kiedy Chris przyjrzał się dokładniej, ujrzał, że jej ciało okryte było zaledwie cienką kurtką, co sprawiało, że dziewczyna drżała. W końcu temperatura na zewnątrz była wyjątkowo niska, a jednak przechadzka pod jego dom musiała jej trochę zająć. — Chodź. — Nie dotknął jej nadgarstka jak to miał w zwyczaju robić za każdym razem, kiedy chciał ją gdzieś zaprowadzić. Zwyczajnie ruszył w kierunku swojego pokoju, wiedząc, że zmusi ją to do tego samego. Nie mylił się.
— Odezwiesz się w końcu? — zapytał, kiedy znaleźli się w ciemnym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie lampką nocną. To również nie poskutkowało, dlatego Chris westchnął. Był zmęczony tym wszystkim. Wiecznymi zgrzytami, cichymi dniami, płaczami i kłótniami. Był zmęczony nią, a mimo wszystko, nadal jej potrzebował. Podobnie jak ona jego. — Okryj się kocem, wyglądasz jakbyś miała zmarznąć. — Oczywiście, musiał się martwić jak głupi. Przeklął samego siebie w myślach, bo przecież powinien być twardszy, a już na pewno powinien jej pokazać, że to spotkanie wcale go wewnętrznie nie zabijało. Nie mógł jednak tego zrobić, kiedy Solveigh patrzyła na niego swoimi wielkimi oczyma, w których widoczne było zmieszanie. Może w końcu ruszyło ją sumienie? — Słuchaj Solveigh, mówisz, że chcesz odpocząć, że jestem zły i okropny, rozumiem, okej? Szanuję wybór, ale jeśli pojawiasz się w moim domu w środku nocy, to mogłabyś przynajmniej się odezwać. Powiedz, że to koniec naszej znajomości, że jestem dupkiem, że nie chcesz mnie znać. Powiedz cokolwiek. Cokolwiek. — Nienawidził niepewności. Chciał mieć stały grunt pod nogami, jednak nie posiadł go w jej towarzystwie. Ekker drgnęła lekko, a wręcz próbowała zrobić krok w jego stronę. Jednak nadal tkwiła w miejscu. Dlatego zrezygnowany Chris podszedł do okna, chwytając mimochodem paczkę papierosów. Przetarł zaspane oczy i wsadził fajkę do ust, szybko ją odpalając. Oparł się o parapet, mierząc dziewczynę wzrokiem. A ona nadal milczała, doprowadzając go tym do szewskiej pasji. Czy naprawdę tak ciężko było powiedzieć kilka niemiłych słów?
— Przepraszam — odezwała się w końcu, kiedy Schistad wypuścił dym z płuc. — Przepraszam, że obwiniałam cię o wszystko — dodała praktycznie bezgłośnie. Christoffer znów się zaciągnął i zmarszczył brwi, kręcąc głową na boki.
— Ile razy jeszcze będziemy to przerabiać? Będę robił dla ciebie wszystko, a ty i tak uznasz mnie za tego złego, wracając do Edgara. Jaki to ma sens? — Tym razem to on zwątpił. Dotarło do niego, że przy sobie dno dosięgną znacznie szybciej. Solveigh poruszyła się, robiąc kilka kroków do przodu.
— Zaufaj mi Chris, proszę. Miałeś rację, Rosa, Johanne i Kari również ją miały. Byłeś dla mnie zawsze, mimo że wybierałam Edgara. Ale zrozumiałam, że to był błąd. — Jej głos się łamał, a to tylko udowadniało, że nie kłamała.
— Na jak długo? Przez ile wszystko będzie w porządku? — Wyrzucił niedopalonego papierosa przez okno i również przemieścił się o kilka kroków do przodu. Dzieliły ich zaledwie centymetry. — Ile Solveigh? Powiedz mi. — Spojrzał w jej błękitne oczy i przyłożył dłoń do policzka. Blondynka nie odezwała się jednak, a zbliżyła bardziej, by móc złożyć pocałunek na ustach Chrisa. Nie był zachłanny i namiętny. A spokojny i delikatny, opisujący idealnie Solveigh Ekker. Smakujący papierosami i malinami. Chłopak pogłębił go, kiedy trzecioklasistka wplotła palce w jego włosy. Ich ciała przyległy do siebie, a serca złączyły w jedno. Nie chcieli się od siebie odrywać, nie kiedy w swoich ramionach trzymali cały świat. To Solveigh odsunęła się pierwsza, chowający się w objęciach Chrisa.
— Zostaniesz? — zapytał, układając brodę na czubku jej głowy. Nie potrzebował słów zapewniających go, że wszystko będzie dobrze. W każdej chwili coś mogło się popsuć, ale w tym momencie przestał o to dbać.
— Zostanę — stwierdziła cicho, bo do czego miała wracać? Jej rodzice znów wyjechali, zajęci pracą. Przyjaciółki nie odzywały się do niej. A Edgar... Edgar był kimś, o kim starała się zapomnieć. Dlatego tego wieczoru zasnęła w objęciach Chrisa. Po raz pierwszy od dawna obydwoje poczuli się potrzebni. Poczuli coś, czego nigdy wcześniej nie czuli. Poczuli, że gdzieś należą, że należą do kogoś i nie przeszkadzała im ta myśl. Zasypiając uśmiechali się do siebie. Chris bawił się jej włosami, a ona wsłuchiwała się w rytm jego serca, kiedy ułożyła głowę na jego klatce piersiowej.
Byli naprawdę szczęśliwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro