Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 2 •

Piąty października.
13:33

Jeśli Chris Schistad posiadał cechę, która wśród jego rówieśników uznawana była za wyjątkowo denerwującą, ale tym samym, wartą pozazdroszczenia, to mówiło się na nią; bezpośredniość. Nie obawiał się, nie hamował, nie owijał w bawełnę, a mówił to co przyniosła mu ślina na język i choć w kilku przypadkach tego pożałował, niczego go to nie nauczyło. Jak mało ważny był fakt, że ktoś obił mu twarz raz, czy dwa, kiedy nadal mógł na swój sposób wyrażać własne, czasami mało przyjemne zdanie? Dokładnie. Zupełnie się nie liczył, a Christoffer ze swoim typowym uśmiechem wymalowanym na twarzy, mógł wyznawać czystą prawdę, niespecjalnie przejmując, jak bardzo cię to zrani. Zresztą, czy jego obchodziło jeśli ktoś cierpiał? Nie. Nie mogło go obchodzić. Jednak sytuacja mająca miejsce wcześniejszej nocy mówiła co innego i wręcz odczuwał, że wie czym jest empatia. Cholera.

— Więc? — Jedno słowo przywróciło go do rzeczywistości, sprawiając, że lekko drgnął zaskoczony głosem, który odezwał się obok niego. Nie spojrzał na swojego rozmówcę, bo bez tego mógł poznać jego barwę głosu, a tym samym stwierdzić, kto właśnie zadręczał go swoimi pytaniami. Zamiast tego, nawet nie krył się z wpatrywaniem w jeden z dziesiątek stolików, na szkolnej stołówce.

— Więc? — zapytał Chris, będąc zupełnie wybitym z rytmu i  nadal trzymając głowę odwróconą tak, aby móc mieć idealny widok na jej osobę. Wiedział, że ona to dostrzegła. Posłała mu nawet pytające spojrzenie, choć kiedy uśmiechnął się w ten sposób, odwróciła wzrok, wracając do głośnych rozmów ze swoją paczką.

— Impreza. W tę sobotę. Poprosimy jakieś szczegóły — rzucił chudziutki chłopak z idealnie zaczesanymi do tyłu włosami. Christoffer spojrzał na niego dosłownie na chwilę, leniwie przewracając oczami.

— Tak, będę na niej — oznajmił automatycznie, wracając do poprzedniego zajęcia. Spojrzenie jej błękitnych tęczówek znów na niego padło, a usta drgnęły w ledwo zauważalnym uśmiechu.

— Oczywiście, że będziesz. Organizujesz ją, Chris. Organizujesz! — Głos chłopaka stawał się coraz bardziej donośny i zbulwersowany, lecz Schistad nawet nie zaszczycił go swoim spojrzeniem.

— Dokładnie, więc po co pytasz? — rzucił, doskonale widząc, jak bardzo Anders nienawidził jego bezstresowego podejścia do życia. Do uszu Chrisa dobiegło głośne przekleństwo, co tylko powiększyło jego uśmiech, który był jednym punktem, na którym ta, w którą się wpatrywał zawiesiła wzrok.

— Anders, zostaw go. Nie widzisz, że rozbiera jakąś pannę wzrokiem? — Tym razem głos bardziej znany i przyjemny, a na pewno spokojniejszy i wiecznie znudzony. Jednak nadal nie na tyle ważny, żeby odwrócić dla niego głowę i rozpocząć rozmowę.

— William, bawisz się w jego pieska i obrońcę? — Oburzony głos ciemnowłosego, rozszedł się po myślach trzecioklasisty. — Panienką może zająć się później, mamy ważniejsze sprawy na głowie i założę się, że jest multum kobiet, które zaspokoją jego wszystkie potrzeby. — Dziewczyna z drugiego końca sali znów posłała Chrisowi pytające spojrzenie, pilnując tym samym, aby jej trzy przyjaciółki tego nie ujrzały, co wyglądało na tyle komicznie, że Norweg znów odsłonił szereg swoich białych zębów. — Schistad, słuchasz mnie, prawda? — Uśmiech zszedł z twarzy Christoffera, który odwrócił się w stronę swoich dwóch towarzyszy.

— Nie. Totalnie, nie — oznajmił i wzruszył ramionami, chcąc pokazać, jak bardzo ma gdzieś temat imprezy, kiedy jego myśli zapełniają się czymś zupełnie innym. — I nie rozbieram nikogo wzrokiem, w porównaniu do kogoś, kto robi to za każdym razem, kiedy w jego otoczeniu pojawi się piękna i niewinna Noora. — Tym razem Schistad zwrócił się do Williama, trzecioklasisty, który oprócz wiecznie znudzonej miny, miał najlepszego przyjaciela pod słońcem, samego Christoffera, którego pozazdrościć mu mógł każdy.

— Gdzie ty się wybierasz? Mówię do ciebie! Niech cię trafi szlag, Schistad! — Były to ostatnie słowa, jakie dotarły do Chrisa, który bez zastanowienia podniósł się z ławki, ruszając w kierunku, który nawet nie powinien go interesować. Zanim jednak zdążył to przemyśleć dwa razy, stał obok stolika, przy którym siedziała czwórka dziewczyn, pochłoniętych rozmową na tyle, że zupełnie go zignorowały. Dopiero kiedy drobna blondynka podniosła wzrok, wszystkie poszły w jej ślady. Doskonale znał każdą z nich. Kari była pupilkiem każdego nauczyciela i co chwilę poprawiała wielkie okulary spadające z jej nosa, w dodatku, za każdym razem kiedy tylko Chris pojawiał się w jej otoczeniu, spuszczała wzrok i chwytając złotą torbę, ulatniała się na drugi koniec korytarza. Sam nie wiedział, czy spowodowane było to nienawiścią, czy uwielbieniem. Johanne była tą, której Christoffer sam unikał, bo interesowała się psychologią i umysłem ludzkim, co jak sama uważała, upoważniało ją do robienia za szkolnego psychologa i jak można się domyślić, wybrała Chrisa na swoją ofiarę. Rosa za to wydawała się być najbardziej zwyczajną nastolatką, jaką Norweg miał okazję poznać. Chodziła na imprezy, kochała jeździć na nartach, a popołudnia spędzała na oglądaniu seriali, czyli nie było w niej nic co właściwie mogłoby zainteresować Schistada. Była jeszcze ona, pani idealna. Solveigh Ekker, z całej paczki wpatrywała się w niego najintensywniej i musiała liczyć się z tym, że trzecioklasista robił dokładnie to samo.

— Witam, drogie panie — rzucił z uśmiechem firmowym, sprawiając, że Kari zaczęła grzebać widelcem w swojej sałatce, Johanne szepnęła coś do Rosy, która pokręciła głową, a Solve nadal nie spuszczała z niego wzroku, udając zupełnie niezainteresowaną. — Możemy porozmawiać? — zwrócił się do Ekker, która nawet się nie zawahała, podnosząc się z ławki i bez namysłu chwytając rękaw czarnej bluzy Chrisa, tak aby móc ciągnąc go za sobą. Nie protestował, choć lekko zmarszczył brwi. Solveigh szybkim krokiem przeszła przez całą salę, nadal trzymając go za rękaw, tym samym sprawiając, że dziesiątki oczu zwróciły się w ich stronę. Kiedy znaleźli się na korytarzu, dziewczyna nadal go za sobą ciągnęła, nie odzywając się ani słowem. Otworzyła drzwi, które znajdowały się obok schodów prowadzących na drugie piętro i wciągnęła go za sobą do damskiej ubikacji. Sam fakt, że był w takim miejscu sprawił, że zupełnie nie wiedział czego się spodziewać, jednak gdyby tego było mało, Solve skierowała się do jednej z kabin, wpychając do niej Chrisa i zamykając drzwi.

— Słucham? — zapytała, stając po drugiej stronie malutkiej kabiny i przykładając palce do klatki Chrisa, tak aby ustawić go pod ścianą na przeciwko siebie. Schistad mimowolnie oblizał usta i pokręcił głową, pozwalając uśmiechowi wkraść się na swoją twarz.

— Wrócimy do wczoraj? — zapytał, podnosząc na nią wzrok i mierząc się z jej pytającym spojrzeniem i uniesioną brwią.

— Nie ma do czego wracać — rzuciła i wzruszyła ramionami, jak gdyby wszystko wypadało z jej pamięci. Uśmiechała się, w jej oczach ponownie było widać blask, ubranie leżało na niej idealnie, a całość prezentowała się co najmniej perfekcyjnie. Zwyczajnie założyła maskę.

— Obydwoje ukazaliśmy wczoraj swoje słabości i obydwoje nie chcemy, żeby to wyszło na światło dzienne, prawda? — Chris swoją wypowiedzią zwrócił jej uwagę, a w jej oczach mógł zobaczyć zamyślenie.

— Moja słabość to brak makijażu i dresy? — zapytała, kontrolując swój śmiech i przekręcając głowę na bok. Dzieliły ich centymetry, które z każdym słowem zaczynały się zmniejszać, za sprawą przybliżającego się Schistada.

— Płakałaś, pokazałaś, że nawet ideał cierpi — oznajmił i znowu zrobił malutki kroczek w jej stronę.

— Czyli jednak dotarło do ciebie, że nikt nie jest idealny? — Nie patrzyła mu już w oczy, a robiła to samo co tamtej nocy. Unikała jego spojrzenia i błądziła nim po wszystkim innym.

— Oczywiście, że nie. Jesteś idealna i wiem o tym, ale wiem również, że nie chcesz, aby ktoś wiedział o tym co stało się wczoraj. — Wiedział, że ma rację, co tylko potwierdzał jej wzrok i mimika twarzy. Uśmiech znów z niej zniknął.

— Skąd możesz wiedzieć czego chcę, a czego nie? — Zmrużyła oczy i ponownie na niego spojrzała, nadal pozwalając mu się zbliżać.

— Gdybyś chciała sprawić, że ludzie przestaną uważać się za chodzący ideał, to dałabyś im do tego powód, ale tego nie robisz. Otaczasz się przyjaciółmi, ale płaczesz w samotności, to tylko potwierdza moje słowa. — Zatrzymał się zaraz przed nią i nawiązał z nią kontakt wzrokowy, wręcz mogąc słyszeć bicie jej serca.

— A co jest twoją słabością? Dobroć? Empatia? Udajesz dupka, ja udaję kogoś idealnego, obydwoje jesteśmy hipokrytami, obydwoje robimy to dla siebie, nie dla innych. Czy to właśnie jest coś, o czym świat nie może się dowiedzieć, Chris? — zapytała i wydawało się, że byli na tyle blisko, że wstrzymali oddechy. Norweg powoli wplótł palce w jej włosy, wiedząc, że dzielą ich jedynie milimetry. Zaczynał czuć ciepło wydychanego przez nią powietrza na swoich ustach. — Twoje sekrety są ze mną bezpieczne — rzuciła i palcem wskazującym odepchnęła go do tyłu, by następnie szybko opuścić łazienkę, zostawiając trzecioklasistę zupełnie samego. Chłopak oparł głowę o ścianę i uśmiechnął się do siebie. Wszyscy jesteśmy hipokrytami Solveigh, pomyślał kierując wzrok w stronę, w którą blondynka odeszła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro