Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 19 •

Przerażenie pojawiło się pierwsze. Zaćmiło zdrowy rozsądek kierujący ciałem Solveigh Ekker. Wybiegając z domu nie odrywała wzroku od ręki Chrisa systematycznie opadającej w dół. Nie liczyła, który raz jego pięść stykała się z niegdyś delikatną i nieskazitelną skórą Edgara. Biegła nie mogąc wydusić z siebie słowa. Otwierała usta. Chciała krzyczeć, ale ciszę przerywały tylko przekleństwa wypadające z ust Schistada.

Obrzydzenie nadeszło równie szybko. Brzydziła się nie tyle krwi oplatającej dłonie Chrisa, opuchniętą twarz Edgara i krawężnik, a z odrazą patrzyła na niego. Odciągając go od starszego chłopaka, mogła tylko ujrzeć uśmiech na obydwóch twarzach. Odepchnął ją, nadal przytrzymując jedną dłonią kołnierz leżącego Norwega. Nie odpuszczał.

Czysty strach zawitał na sam koniec. Kiedy w końcu się jej udało, a Chris oderwał się od bruneta, spojrzała w jego oczy. Był wściekły, jego ręce drżały a kropelki krwi skapywały na chodnik. Było jej niedobrze. Oddychała ciężko widząc przed sobą oblicze Chrisa, którego jeszcze nigdy nie spotkała. Uderzyła drobną pięścią w jego klatkę piersiową. Później kolejny i kolejny. Nie miała ochoty płakać, znaleźć się w jego objęciach i  słuchać uspokajającego głosu, tak jak jeszcze chwilę temu w salonie, kiedy ufała, że nie zrobi nic głupiego. Jej oczy nawet nie zaszkliły się łzami, kiedy okładała go pięściami, a on zwyczajnie stał, nie unikając jej ciosu ani razu. Była słaba i prędzej zrobiłaby krzywdę jemu niż sobie.

— Czemu. — Kolejne uderzenie. — Jesteś. — Kolejne. — Taki. — Kiedy chciał chwycić jej nadgarstki, odskoczyła od niego, nie chcąc żeby jej dotykał. — Głupi! — wrzasnęła i znów spojrzała na sylwetkę Edgara, która sprawiła, że żołądek podskoczył jej do gardła. Nadal leżał obok swojego samochodu i w normalnych okolicznościach rozpoznanie go byłoby praktycznie niemożliwe. Jego twarz pokryta krwią, była opuchnięta w każdym możliwym miejscu. Ciemnoczerwona maź spływała po jego policzkach i nawet śnieżnobiałe zęby przybrały jej barwę. Zauważyła to, kiedy uśmiechnął się szeroko. — Sprowokował cię. Nie przeszło ci to przez myśl, kiedy nie próbował się bronić? Do kurwy, czy ty musisz być takim skretyniałym egoistą? — mamrotała przez zaciśnięte zęby, a Chris nadal stał w bezruchu z miną nie wyrażającą żadnych odczuć. Nienawidziła kiedy milczał, a jedynie patrzył na nią pustym wzrokiem. Zazwyczaj to zadanie należało do niej. Czekała na jakiekolwiek słowa skruchy, ale jego usta nawet nie drgnęły. Wyminęła go szybko w głębi siebie licząc na najmniejszy ruch z jego strony, jednak do tego również nie był zdolny, dlatego lekko się skrzywiła i przykucnęła obok Edgara. Tym razem się zaśmiał, z oczami skierowanymi wprost na jej osobę, obdarzył ją uśmiechem, który wbijał szpilki w jej serce.

— Mówiłem ci — wychrypiał i najwyraźniej lubił nie tylko zadawać ból, ale sam go odczuwać. Solveigh założyła włosy za ucho, starając się nie wyglądać jak przestraszone dziecko choć właśnie tak się czuła. — Nie znałaś go z tej strony? — Znów usłyszała jego słaby głos i podała mu dłoń, wstając do pionu. Silny uścisk sprawił, że po jej twarzy przemknął lekki grymas bólu przypominający jej każdy dzień spędzony w towarzystwie Edgara. Podniósł się dość sprawnie, od razu opierając się o samochód. Splunął w bok i choć jego twarz wyglądała jakby przeżyła bliskie spotkanie z asfaltem kilka razy pod rząd, jego stan wydawał się być dobry, jakby nie odczuwał bólu, który zagłuszała satysfakcja.

— Kluczyki — powiedziała i wyciągnęła dłoń w stronę Edgara, który spojrzał przelotnie na Chrisa i powolnym ruchem sięgnął do kieszeni, wygrzebując z niej przedmiot, o który domagała się Solve. Otworzyła drzwi i kiwnęła głową w ich stronę, napotykając roześmiane oczy chłopaka. — Do zobaczenia, Schistad — rzucił głośno i wtoczył się do samochody, pozwalając wziąć Ekker głębszy oddech. Dosłownie ułamek sekundy po zamknięciu drzwi drogę zablokował jej Christoffer. Czyżby w końcu się ocknął?

— Co ty robisz? — zapytał marszcząc brwi. Blondynka próbowała go ominąć, jednak on cały czas torował jej drogę, opierając drżącą dłoń o samochód. Zatrzymała na niej wzrok, by szybko go odwrócić. Tak bardzo nienawidziła widoku krwi.

— A jak myślisz? Wiozę go do szpitala — oznajmiła, robiąc krok w tył. Chris dostrzegł z jaką odrazą na niego patrzyła i jak bardzo bała się, kiedy wykonywał jakikolwiek szybszy ruch. Jeszcze kilka minut temu był osobą, której ufała bezgranicznie, a teraz widziała w nim kogoś obcego.

— Nie ma mowy — rzucił, co spotkało się z głośnym prychnięciem. — On jest nieokrzesany, a ty nie prowadziłaś od wypadku i pewnie nadal nie chcesz tego robić. Jesteś przez niego zaślepiona. — Patrzyła na niego niewzruszona i znów zrobiła krok w tył.

— Nieokrzesany? I mówi to ktoś, kto prawie roztrzaskał mu głowę o chodnik? — Prawdziwy strach w jej oczach widział kilka razy, jednak ten, który dostrzegał teraz był inny. Nie chciał do tego doprowadzić.

— Zrobiłem to dla ciebie. — Usłyszawszy te słowa zacisnęła mocniej pięści, mimochodem zerkając na szybę, za którą znajdował się Edgar. Był spokojny i opanowany, jakby wszystko sobie zapanował. Więc czemu to Chris napawał ją taką odrazą?

—Przestań pieprzyć. Możesz sobie wmawiać, że zrobiłeś to dla mnie, ale czy zapytałeś mnie o zdanie? Myślałeś, że pobicie go załatwi sprawę? — warknęła i nawet nie starała się hamować swojej złości. Być może do Chrisa docierało, że jego napad agresji nie był najlepszym wyjściem, ale co miał teraz powiedzieć? Że mu przykro? Nie było. Że nie zrobiłby tego ponownie? Zrobiłby. Że nie byłby w stanie powtórzyć tej sytuacji w przypadku każdej osoby, która skrzywdziłaby Solve? Byłby. Ale żadne słowa nie byłyby w stanie wyrazić tego co teraz czuł i żadne nie zapewniłyby tego co Ekker chciała usłyszeć.

— Proszę cię, Solveigh, przemyśl to. Mogę go tam odwieźć, naprawdę mogę...

— Zamknij się — rzuciła nie pozwalając mu dokończyć zdania. — Nie widzisz, że odkąd pojawiłeś się w moim życiu wszystko się sypie? Musimy od siebie odpocząć Christoffer. Ja muszę odpocząć. — Zatrzymała na nim spojrzenie na nieco dłużej. Zawsze chciała ratować wszystkich, stawiając siebie na samym końcu. Więc czy w końcu poszła po rozum do głowy? Czy dotarło do niej, że czasami musi zadbać również o siebie?

— Solveigh. — Zawsze działało. W sposób w jaki wypowiadał jej imię, sprawiał, że łamała się każda bariera, jednak tym razem było inaczej.

— Przestań mieszać mi w głowie — jęknęła rozpadając się w środku i wyminęła go, zanim choćby w jej oczach pojawiły się łzy. Oderwał dłoń od samochodu i spojrzał na nią, czując pieczenie. Zaschnięta krew przypominała mu kolor bordowego swetra Solveigh Ekker. A już na pewno przypomniała, że uczucia zmieniały człowieka nie do poznania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro