Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 17 •

Podwinięta koszula ukazywała skrawek pleców, równie zsiniaczonych i poranionych, jak chude ręce Solveigh Ekker. Wodzące po jej ciele palce, stykały się z jej skórą w najbardziej delikatny i ledwo wyczuwalny sposób. Zamknięte oczy blondynki świadczyły jednak o fakcie, że dotyk w każdej postaci napawał ją lękiem, powodującym, że po jej ciele przechodziły dreszcze. Ran nie było wiele. Kilka krwiaków, w różnym położeniu, o rożnej wielkości i zdrapań, jakby od paznokci wbijanych w te same miejsca parę razy z rzędu. Znajdujące się jednak na bladych plecach Norweżki, sprawiały, że ręce Chrisa drżały co jakiś czas zatrzymując się na wybranych miejscach nieco dłużej.

Nie odpowiedziała, kiedy zadał jej pytanie. Nie protestowała, kiedy przywiózł ją do swojego domu. Nie opierała się, kiedy błądził palcami po jej rękach, zadając kolejną serię pytań, które sprawiały, że odwracała wzrok. Dwie minuty i cztery prośby zajęło mu odkrycie, jak bardzo mało wiedział i jak wiele Solve ukrywała pod ubraniami, zasłaniającymi każdą tajemnicę. Wypuszczał głośno powietrze, kiedy ciało Solveigh uginało się pod delikatnym dotykiem jego dłoni. Oderwał palce od jej pleców, dopiero kiedy poczuł jak bardzo próbowała zapanować nad drżeniem swojego ciała i jak bardzo nieskuteczne to było.

Jej koszula znów opadła w dół, a przestrzeń między nimi wypełniła się niewypowiedzianym słowami, które wisząc w powietrzu, zaczynały łamać pewną barierę. Wpatrywał się w jej plecy i choć widok ran zniknął mu sprzed oczu, bez zastanowienia mógłby wskazać ich miejsce i barwę. Stali w ciszy, starając się oddychać spokojne, a wręcz bezgłośnie, wiedząc, że głośniejsze wdechy mogłyby zdradzić ich stan. Kiedy ręka Chrisa powędrowała na jej ramię, drgnęła gwałtownie, nadal stojąc do niego tyłem i nadal bojąc się odwrócić, odpowiadając na te wszystkie pytania. Dlatego to on zrobił pierwszy krok. Mały i niepewny, zmniejszający odległość między nimi do kilku centymetrów. Kolejny krok sprawił, że wyminął dziewczynę, by móc stanąć przed nią. Ich spojrzenia spotkały się na krótką chwilę. Jedno puste i nieobecne, drugie przejęte i wystraszone.

— Kto ci to zrobił? — Spuściła wzrok, zaciskając powieki, jakby starając się aby łzy nie dotarły do jej oczu. Miała mętlik w głowie. Pragnęła poczuć się bezpiecznie w objęciach Chrisa, jednocześnie wyrzekając się potrzeby bliskości. Nie chciała odpowiadać na jego pytanie, choć rozpaczliwie potrzebowała pomocy. Deski ratunku, którą od pewnego czasu nie był Christoffer, a ktoś bardziej gwałtowny i nieprzewidywalny, ktoś kto bólem sprawiał, że choć przez chwilę czuła ulgę. Rozsypywała się wewnętrznie, kiedy czuła zdecydowany uścisk Edgara na swoich chudych rękach, lecz jej oczy zachodziły łzami przy delikatnym dotyku Chrisa. Tak bardzo potrzebowała pomocy.

— Proszę, Chris, błagam cię, nie pogarszaj sprawy, nie zadawaj tych durnych pytań i po prostu daj mi spokój. — Mimo że jej głos był cichy i słaby, starała się mówić pewnie, chcą przekonać nie tylko jego, ale również siebie.

— Gdybyś chciała spokoju, wysiadłabyś z samochodu już na parkingu szkolnym. — Nie spuszczał z niej wzroku, wiedząc, że musi wydobyć z niej całą prawdę, nie ważne jak bolesna mogła dla niej być.

— I tak po prostu byś odpuścił? Powiedział: do zobaczenia na norweskim? Jesteś upierdliwy i nie dałbyś mi spokoju przez całą wieczność — rzuciła i pokręciła głową na boki. Ale miał rację. Jej słowa mogły wskazywać, że naprawdę chciała świetego spokoju, lecz czyny mówiły co innego. Przeniosła wzrok na jego twarz, przyglądając się każdemu jej skrawkowi jak kilkanaście dni temu, kiedy po raz pierwszy mu zaufała, opowiadając o swoim życiu. Nie zmienił się od tamtego czasu, nie licząc włosów pozostających w jeszcze większym nieładzie przez ulewę nadal panującą na zewnątrz.

— A myślisz, że teraz odpuszczę? — zapytał, lecz nie przez nadgorliwość, a przejęcie, które opanowało cały jego umysł. Przyglądając się jej z taką samą zawziętością, zauważył sińce pod oczami i wklęśnięte policzki. Dwa tygodnie zmieniły ją zbytnio, co tylko sprawiło, że przeklął w myślach, bo gdyby był obok niej, wszystko byłoby w porządku. A przynajmniej w większym niż teraz.

— Czy ty choć raz nie możesz odpuścić i mnie posłuchać? Cholera, nie możesz wchodzić w moje życie, kiedy tylko ci się zachce, rozumiesz? — Bezsilność przejęła nad nią kontrolę, dlatego oderwała od niego spojrzenie i przyłożyła obydwie dłonie do twarzy, rozmasowując czoło, jakby próbowała pozbyć się denerwującej migreny, którą wywoływał stojący przed nią Norweg. Nadal znajdowali się w salonie, który już kiedyś miała okazję oglądać. Nie lubiła tego miejsca. Kojarzyło jej się z zapachem alkoholu unoszącym w powietrzu i z Chrisem obściskującym z jakąś dziewczyną. Obydwie rzeczy napawały ją takim samym obrzydzeniem.

— Mam odpuścić widząc w jakim stanie jesteś? Czy tobie na mózg padło? — Podniósł głos i spotkał się z nieco przerażonym spojrzeniem Solve, która odrywając dłonie od twarzy, zrobiła krok do tyłu. Wystraszyła się go. Czego automatycznie pożałował, biorąc głęboki wdech. — Przepraszam, nie powinienem się unosić. — Lecz wyraz jej twarzy nadal się nie zmienił, a strach w oczach, przerodził się w smutek. Solveigh zaczęła spostrzegać w nim kogoś innego. Kogoś z kimś łączyła ją toksyczna relacja, od której nie potrafiła się odciąć.

— Wracam do domu — rzuciła, czując jak jej tętno przyśpiesza, a fala gorąca uderza jej ciało.

— Na zewnątrz panuje ulewa jakiej Oslo chyba nigdy w życiu nie widziało. Nie wyjdziesz z tego domu, dopóki znów nie zaświeci słońce. — Nie lubiła kiedy ktoś jej rozkazywał, dlatego prychnęła i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Wcale nie chciała wychodzić i ryzykować swojego życia przez tę cholerną pogodę, jednak ta wizja wydawała się być bardziej odpowiednia niż rozmowa z Chrisem. — Proszę, porozmawiaj ze mną jak rozsądny człowiek i powiedz skąd są te wszystkie siniaki i zadrapania. Solveigh widzę, że coś jest nie tak. Zachowujesz się inaczej i myślisz, że ta zmiana jest niewidoczna, ale mylisz się. — Tym razem panował nad głosem, choć dziewczyna pozostawała niewzruszona i gdyby nie wibrujący w kieszeni jej kurtki telefon, najpewniej pozostałaby w bezruchu. Sięgnęła po komórkę, ignorując obecność Norwega i jego natarczywe spojrzenie, by odebrać połączenie, z twarzą bledszą niż do tej pory.

— Będę w domu za niedługo... jestem u Chrisa, wszystko ci wytłumaczę. Nie, nie musisz... Edgar, proszę. — W jej oczach znów widoczny był strach, kiedy oderwała telefon od ucha, by ze spokojem włożyć go do kieszeni kurtki i bez namysłu rzucić się z pięściami na Schistada. Okładając go rękoma w klatkę piersiową, jej oczy napełniały się łzami, które szybko zaczęły spływać po jej policzkach. Kilka chwil później, Chris trzymał ją w swoich objęciach ignorują przekleństwa wypadające z jej ust. — Dlaczego mnie tu przywiozłeś? Jesteś pieprzonym egoistą. On mi tego nie wybaczy. — Jej głos łamał się przy każdym słowie, a łzy skapywały na kurtkę Norwega, który kurczowo ściskał ją w swoich objęciach. Nie musiał pytać, by dowiedzieć się kim był Edgar. Znał go doskonale.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro