• 16 •
Deszczowe chmury wisiały nad całym Oslo, motywując Chrisa do przyspieszenia mozolnego kroku. Przemierzał dziedziniec szkolny w wyjątkowo marnym humorze, a nie poprawiał go fakt, że niewielkie kropelki deszczu zaczęły skapywać na niego wprost z ciemnego nieba. Zanim zdążył choćby postawił kolejny krok na nierównym chodniku, deszcz stawał się coraz mocniejszy, a krople cięższe. Tak potężnie zapowiadającej się ulewy, nie widział dawno. Nawet się nie zastanawiając, zaczął biec mając na celowniku swój samochód stojący tego dnia za daleko, ale jeśli myślał, że to jego jedyne zmartwienie, to był w dużym błędzie. Nie zdążył nawet zareagować, kiedy ktoś wybiegł zza budynku, wpadając na niego równie rozpędzonym ciałem. Różnica jednak była taka, że Schistad ustał na nogach, a druga osoba zaliczyła bliskie spotkanie z chodnikiem. Cholera.
— Nic ci nie jest? — właściwie krzyknął, próbując przebić się głosem przez falę deszczu spływającą z nieba i zagłuszającą wszystko dookoła. Wyciągnął dłoń w kierunku osoby nadal spoczywającej na ziemi, lecz ostatecznie cofnął ją szybko, widząc wzrok pewien zawodu. Solveigh. Jej kolana stykały się z mokrym podłożem, a ona sama starała się zakryć włosy rękoma, choć i tak były przesiąknięte deszczem. Patrzyli na siebie jeszcze przez chwilę, a przynajmniej do czasu, kiedy dziewczyna podniosła się z chodnika spoglądając na, przetarte w miejscach spotkania z ziemią, spodnie. Ulewa wydawała się dopiero rozkręcać, dlatego Chris chwycił jej nadgarstek nie zważając na próby buntu i oporu, które poczuł od razu. Znów zaczął przemieszczać się w stronę samochodu, tym razem z gościem niezupełnie chcianym. Kiedy dotarli do czarnego auta. Otworzył drzwi i wcisnął Ekker do środka, sam przenosząc się na siedzenie obok. Krople odbijające się od maski były interesujące na tyle, że dwójka trzecioklasistów wolała uparcie się w nie wpatrywać, niż choćby spojrzeć na siebie. Nie powinien przyprowadzać jej do samochodu, ale przecież nie mógł zostawić jej na pastwę matki natury. A ona nie powinna mu na to pozwolić.
— Nie odbierałaś. — Nadal wpatrywał się szybę, oddychając ciężko i czując jak strużki wody ściekają po jego ubraniach.
— Nie miałam ochoty z tobą rozmawiać i teraz też nie mam. Jeśli tylko deszcz przestanie padać, nie będzie mnie w tym samochodzie. — Nigdy nie słyszał aby mówiła tak pewnie i bez zawahania. Jakby wyuczona swojej kwestii przyklepywała włosy i nie raczyła obdarzyć go spojrzeniem. W samochodzie zapanowała cisza i żadne z nich nie zamierzało jej przerywać, a przynajmniej nie chcieli upadać tak nisko, przyznając się do jakiegokolwiek błędu.
— Nie przeproszę cię za twoje urojenia, Ekker — oznajmił chłodno i choć coś się w nim gotowało, nie był w stanie tego zrobić.
— Nie oczekuję tego. Ta relacja jest skończona. — Znów ten stanowczy ton, przesiąknięty kłamstwem wyczuwalnym na kilometr. Bo mogła mówić pewnie, ale to w jaki sposób patrzyła na swoje dłonie, oznajmiało co innego.
— Nie, nie jest skończona dopóki wszystkiego sobie nie wyjaśnimy. — Tym razem to on był tym, który nie bał się wypowiadać słów, mogących jeszcze bardziej im zaszkodzić. Lecz jednymi czynnikami, które im szkodziły byli oni sami.
— Nie będę ci nic wyjaśniać. — Spojrzała na niego, a w jej oczach widoczna była złość. Nie przez fakt, że był natarczywy i chciał postawić na swoim. Po prostu łamała się przy każdym słowie i nie chciała dopuścić do swojego upadku.
— Ale ja będę. — Zdziwiło ją to na tyle, że gniewnie odwróciła wzrok. Chris oparł głowę o szybę, tak aby móc się jej przyjrzeć i czekał na reakcje, która nie nadeszła. — Nie wiem co pomyślałaś o mnie w tamtym momencie i nie wiem dlaczego nie odpowiedziałem na te twoje durne pytania. Ale nie Ekker, nie chce cię zaliczyć i porzucić, ba, nigdy pomyślałem o zaciągnięciu cię do łóżka, bo jesteś moją przyjaciółką. Nie wiem też co w ciebie wstąpiło i dlaczego postanowiłaś mnie znienawidzić za milczenie, ale rób to dalej jeśli cię to uszczęśliwia. Ja nie jestem niczemu winny i jeśli chcesz żyć z kolejnym poczuciem winy, droga wolna. — Widział jak jej szczeka mocniej się zaciska, a policzki czerwienieją. Poruszyła się nerwowo, a jej oddech wydawał się być nierówny.
— Nienawidzę cię bo... — zatrzymała się, a Chris nie zamierzał pozwolić jej na dokończenie zdania.
— Nie nienawidzisz mnie, bo nie masz żadnego powodu aby to robić. Chcesz mnie nienawidzić, ale to się nie uda. — Dziewczyna przyłożyła jedną dłoń do twarzy i pokręciła głową na boki. Miał rację pod każdym aspektem, choć nadal nie wiedział co było przyczyną jej zachowania. Wyjątkowo dziwnego zachowania.
— Tak Chris, chcę cie nienawidzić. Chcę być obojętna za każdym razem, kiedy upijasz się do nieprzytomności. Kiedy William dzwoni i mówi, że znów się z nim pokłóciłeś i kiedy zachowujesz się jak skończony palant. I chcę to zrobić, zanim się przywiąże i zanim zacznę przez ciebie cierpieć — wyrzuciła gniewnie i oderwała dłoń od twarzy, patrząc na niego z wyrzutem choć nie był niczemu winny. Nie była sobą. Mógł to stwierdzić patrząc na nią przez zaledwie kilka minut. Jej nastroje wahały się bardziej niż dotychczas, a gesty były zbyt energiczne i ekspresyjne.
— Jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nie pozwoliłbym żebyś przeze mnie cierpiała, jasne? — Nie spodziewał się na jaki tor zejdzie ta rozmowa i najwyraźniej Solve również. Po jego słowach zrzuciła maskę i znów ukazała oblicze zagubionej nastolatki, nie wiedzącej jak sobie poradzić. Ale mimo tego, w błysku jej ogromnych i smutnych oczu widział coś obcego, z czym nie spotkał się do tej pory.
— Dlaczego wtedy nie odpowiedziałeś? — Znów przytoczyła wydarzenia z pamiętnego wieczoru.
— Bo byłem pijany i prawie umierałem? — Zaśmiał się starając zatuszować kłamstwo.
— Okej.
— Okej? Tylko głupie 'okej', kiedy robię ci wywód życia? — zapytał z oburzeniem, co spotkało się z jej lekkim uśmiechem. Kamień spadł mu z serca i odetchnął z ulgą, widząc jak kąciki jej ust uniosły się ku górze. Tęsknił za tym.
— Już wiesz, jak czuje się William kiedy z tobą rozmawia? — Uśmiechnęła się szerzej i on również to zrobił, zupełnie nieświadomie. Deszcz przestał padać a zza ciężkich chmur wyłoniło się słońce, oświetlające sylwetki dwóch zagubionych dusz, próbujących naprawić swoje błędy. Solve podciągnęła rękawy białej koszuli do góry i wlepiła wzrok w Norwega. — Przepraszam za to, że zachowałam się jak kretynka i masz rację, to tylko urojenia. Myślę, że nowe leki nie działają na mnie dobrze — mruknęła nie chcąc przyznawać się do winy, choć Chris nie przejmował się jej słowami i właściwie żadne do niego nie dotarło. Z szeroko otwartymi oczami mógł wydusić tylko jedno:
— Skąd masz tyle siniaków? — spoglądając na jej ręce pokryte różnokolorowymi krwiakami był pewien, że jeszcze podczas ostatniego spotkania z blondynką ich nie widział. Niektóre ciemniejsze jakby świeższe spoczywały przy nadgarstkach. Było też kilka zadrapań, choć im nie mógł się dokładniej przyjrzeć, ponieważ Solveigh nerwowo opuściła rękaw. — Skąd są te siniaki? — zapytał głośniej, mocno zaciskając szczęki, kiedy słońce schowało się za chmurami, a wraz z nim uśmiech panny Ekker.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro