Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 15 •

Pierwszy listopada.
9:32

Tykanie zegara powodowało destrukcyjne myśli u Solveigh Ekker i choć lista czynników mogących wprowadzić ją w ten stan była wyjątkowo długa, ona wolała zwalać to na uciążliwy przedmiot, a raczej jego dźwięk. Smętnie podążała wzrokiem za wskazówkami zegara, leniwie zmieniającymi swoje położenie. Ten zwykły mechanizm doprowadzał ją do szału, choć nadal patrzyła na niego niczym zahipnotyzowana. Unoszący się w pokoju zapach spalanych kadzideł drażnił jej nos, co skutkowało marszczeniem go zbyt często i zbyt ekspresyjnie. Podobnie było z mrużeniem oczu, przez gryzące się ze sobą kolorowe przedmioty poustawiane w każdym kącie i na każdej powierzchni płaskiej. Pomieszczenie odzwierciedlało wszystko co działo się w głowie Norweżki. Chaos.

— Co cię gryzie, Solveigh? — Niechętnie oderwała zmęczony wzrok od zegara, by rozejrzeć się po pomieszczeniu, nieco przekrwionymi oczyma. Since pod nimi świadczyły tylko o nieprzespanej nocy, a nerwowe poruszanie palcami, o wyjątkowo złym nastroju. Blondynka westchnęła cicho i przycisnęła jedną z nóg do klatki piersiowej, pozwalając drugiej na swobodne opadanie z kanapy. Zazwyczaj czuła się bezpiecznie w tym miejscu, jednak dziś jej niepokój narastał wszędzie, a już na pewno w pokoju, którego ściany słyszały wszystko o jej życiu.

— Nie rozmawiamy od dwóch tygodni — rzuciła krótko, wiedząc, że pytanie było niepotrzebne. Kobieta starsza przynajmniej dwa razy od siedzącej na przeciwko trzecioklasistki, czytała z niej niczym z otwartej księgi. Dokładnie przyglądając się każdej stronie i słowu, a przy tym wiedząc wszystko o Pannie Ekker i jej życiu. Wiedziała o Chrisie i choć podczas każdej z ostatnich rozmów, Solve zapewniała, że to mała sprzeczka nie ciągnąca za sobą wielu konsekwencji, szare oczy pedagog sygnalizowały, że nasłuchała się w życiu zbyt wielu kłamstw by uwierzyć w kolejne. — Do wczoraj wysyłał mi kilka wiadomości dziennie, dzwonił minimum raz, a ja za każdym razem udawałam, że nie widzę. Aż do wczoraj. Wczoraj przestał — oparła zaczerwieniony policzek o kolano i pozwoliła paru kosmykom włosów opaść na twarz, by zakryły jej smutne oczy.

— Nie uważasz, że byłaś dla niego zbyt szorstka? Wydaje mi się, że dwa tygodnie starania się o odbudowanie wszystkiego to dużo. Solveigh, jemu naprawdę zależy. — Blondynka prychnęła i podkuliła drugą nogę. Kto jak kto, ale pedagog znająca Chrisa nie mogła mówić o nim takich rzeczy. Bo jemu nigdy nie zależało. Bawił się, ranił i porzucał.

— Pisał, dzwonił, ale odwracał wzrok za każdym razem widząc mnie na korytarzu, nie odezwał się nawet, kiedy przechodziłam obok. Jest egoistą, który boi się wychylić przy znajomych, a kiedy nikt nie patrzy, udaje, że mu zależy. — Założyła włosy za ucho i objęła się ramionami, które nieco drżały.

— Skąd ta nagła zmiana? Jeszcze niedawno nazwałaś go swoim przyjacielem. Był dla ciebie kimś ważnym, a to nie oznaczałoby, że jeden gest mógł to zepsuć. — Bo nie zepsuł. Oni zniszczyli to razem. On, nie gwarantując jej tego co chciała usłyszeć tkwiąc z nim w tej dziwnej relacji. Ona, wychodząc tamtego wieczoru z pokoju i zostawiając go z setkami pytań. Obydwoje zbyt uparci, nie zamierzali przepraszać i dochodzić do porozumienia. Woleli zadręczać się nocami i przyłapywać się na myśleniu o tym drugim.

— Najwidoczniej nigdy nie był moim przyjacielem. Pomyliłam się. — Wzruszyła ramionami, choć nie lubiła przyznawać się do błędu, podobnie jak on i równie podobnie nienawidziła widzieć podobieństw między sobą a Chrisem. Opuściła nogi na dywan i przyłożyła dłonie do kolan.

— Co wpłynęło na tę zmianę? — Kobieta nadal dążyła do swojego, opierając się o wiele biurko i ilustrując blondynkę wzrokiem. Dłonie Ekker zaczęły mocniej przylegać do ciała, a paznokcie bijały się w materiał. Zauważyła to. Pedagog szybko omotała jej sylwetkę, a Solveigh wiedziała, że takie gesty zdradzały ją bardziej niż jakiekolwiek słowa. Cudownie.

— Powtarzam, że to nie żadna zmiana. Ta relacja była toksyczna i uwolniłam się od niej, zanim zaczęła mnie pochłaniać. — Kłamiesz Solve, matko, jak bardzo łżesz, pomyślała i zmusiła się do lekkiego uśmiechu, który kobieta odwzajemniła z nieco większą szczerością. Bardziej od udawania była zmęczona wszystkim bezsennymi nocami i myślami, które rozsadzały jej głowę, nie pozwalając normalnie funkcjonować.

— Ty tak uważasz? Czy może ktoś inny? — Trzecioklasistka drgnęła niewidocznie, zastygając w bezruchu i przekręciła głowę na bok, nie do końca wiedząc jak wybrnąć z tego bagna. Nie była jednak Chrisem unikającym odpowiedzi na niewygodne pytania, dlatego przybrała najmniej zdziwioną minę. Zerknęła mimochodem za okno, by z niesmakiem stwierdzić, że deszczu nienawidziła bardziej od cebuli, saren i Chrisa razem wziętych. Bo powinna go nienawidzić i tym samym wyrzucić go ze swojej głowy, zapominając o wszystkich rozmowach i pomocy, którą tak często sobie oferowali.

— Ja tak uważam — oznajmiła twardo, choć jej głos zaczynał drżeć, nie mogąc utrzymać ciężaru emocji, wyżerających ją od środka. Potrzebowała rozmowy, posiedzenia na dachu nocą i opowieści o najbardziej durnych rzeczach, które odciągnęłyby ją od rzeczywistości. A to pokrywało się z potrzebą jego bliskości. Przeklęła w myślach swoją głupotę, bo Chris powinien być ostatnią osobą, o której myślała potrzebując pomocy. Tym bardziej, że sam był sprawcą całego zamieszania. — A Edgar to popiera — dopowiedziała szybko, po raz pierwszy widząc cień niepewności na twarzy kobiety, która ponownie otworzyła usta. — Edgar to mój przyjaciel — oznajmiła, wyprzedzając jej pytanie i naciągnęła rękawy czerwonej bluzy, jakby bojąc się, że siniaki na jej dłoniach i liczne zadrapania staną się widoczne. Miał rację, od toksycznych relacji powinno odciąć się jak najszybciej. Lecz w tym przypadku nie była to przyjaźń między Chrisem a Solve, a wszystko dziejące się między nią a Edgarem, mając na nią większy wpływ niż mogłaby przypuszczać. Widząc przenikliwy wzrok pedagog, wstała z kanapy zbyt szybko i gwałtownie, co nie umknęło jej uwadze. — Muszę wrócić na lekcję. Odwiedzę panią jutro — oznajmiła nawet nie zastanawiając się nad opuszczeniem pomieszczenia.

'Nigdy bym cię nie zranił' powiedział kiedyś i pocałował jej chude, pokryte krwiakami ramię. Skinęła tylko niepewnie głową. 'Ale nie chcę, żebyś kręciła się wokół Chrisa, on i tak nie da ci tego co ja, rozumiesz Solve? To egoistyczny człowiek' mocniej ścisnął jej nadgarstek, a ona zamknęła tylko zapełnione łzami oczy. Nie rozumiała, lecz silny ból dłoni zapewnił ją, że kłamstwo będzie najlepszym wyjściem. Odwróciła się przodem do wysokiego bruneta i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Niewiele dla niej znaczył. Ale mogła udawać, bo miejsce w piekle miała zarezerwowane już od dawna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro