Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 11 •

Piętnasty października.
9:40

Wpatrywała się w migający punkcik, a jej ciało drętwiało. Starła się poruszyć kończynami, kiedy podobnie jak jej głowa tkwiły w bezruchu, bez większych szans na przemieszczenie się. Czy ja umrę? Bo kiedy dzieją się takie rzeczy, człowiek zaczyna myśleć, jak wiele złych rzeczy w życiu zrobił i czy zostanie za to ukarany, kiedy nadejdzie jego czas. A jej czas właśnie dobiegał końca. Głowa dziewczyna drgnęła nieznacznie, choć nadal wlepiała wzrok w migający punkcik. Czuła metaliczny posmak w ustach, kiedy zaczęły do niej docierać głosy.

— Solveigh? — Jednak nie był to rozpaczliwy bełkot młodszego o rok chłopaka, który tamtego dnia siedział obok. Był to głos spokojny i mocny, który sprawił, że Ekker oderwała się od punktu zaczepnego. Nie była w samochodzie, a w gabinecie szkolnej pedagog. Była bezpieczna. — Jesteś  dość nieobecna — rzuciła niska i pulchna kobieta w średnim wieku, która zawsze obdarowywała blondynkę swoim szczerym uśmiechem. Najpewniej dlatego, że tylko ona przychodziła do niej z własnej woli. Bo Solve Ekker była osobą nieufną, więc nie dziwnie, że o wypadku wiedziało tylko kilka osób, wliczając w to jej przyjaciółki, panią psycholog i rodziców. Jednak szkolna pedagog przekonała Norweżkę pewnego dnia, kiedy przy każdym wypowiedzianym słowie wciskała jej cukierka do ręki, później stawiając po prostu całe opakowanie na stoliku przed nią. Dogadywały się.

— Przepraszam, zamyśliłam się. — Lampka stojąca na szafce obok blondynki, migała jeszcze chwilę, a po chwili zgasła, co tylko sprawiło, że starsza kobieta westchnęła.

— Nie masz za co przepraszać, każdy się czasami zamyśla. Więc jak się trzymasz Solve? — Właśnie to najbardziej lubiła w tej relacji. Przychodziła do gabinetu, siadała na zielonej kanapie i nie musiała nic mówić, a kobieta po prostu zadawała pytania, które dawał trzecioklasistce ulgę.

— Jest dobrze — oznajmiła krótko, bo czasami nawet najdłuższe odpowiedzi nie równały się z najprostszym zdaniem.

— Dziś czy ogólnie? — zapytała i wstała zza wielkiego hebanowego biurka, by przejść kilka kroków i stuknąć parę razy paznokciem w niedziałającą lampkę. — Drugi raz w tym tygodniu muszę wymienić żarówkę — mruknęła pod nosem i zrezygnowana usiadła na oparciu kanapy, nie zamęczając się tak bezużytecznym przedmiotem, jak ten, na który Solve czasami spoglądała. Trzecioklasistka doskonale pamiętała tamtą noc i migające światła samochodu, które oświetlały pustą drogę, by później zgasnąć i dać jej poczucie, że to już koniec, bo przecież kiedy nadchodziła ciemność, koniec zbliżał się wielkimi krokami.

— Ogólnie. Dziś jest przeciętnie — oznajmiła i podkuliła nogi, oplatające je drobnymi rękami. Ta pozycja ją uspokajała.

— Dlaczego? Czy coś na ciebie wpłynęło? — blondynka pokiwała lekko głową, wprawiając długie pukle w ruch.

— Po prostu wydaje mi się, że wielki kamień leży na mojej klatce piersiowej, czuję przygnębienie i najchętniej wróciłabym do domu — westchnęła i pociągnęła nosem. — Mam przyjaciela — dodała jeszcze i napotkała radosny wzrok kobiety. Skakała z tematu na temat, najczęściej wprawiając w ten sposób swoich rozmówców w zakłopotanie. — Jednak nie wiem czy on uważa mnie za przyjaciółkę. — Pedagog klasnęła w dłonie i podniosła się do góry.

— Kto to taki? — zapytała i znów wróciła za biurko, grzebiąc przy okazji w kilku szufladach.

— Christoffer Schistad — oznajmiła, a twarz kobiety zastygła w bezruchu.

— Chris? — Blondynka przytaknęła rozglądając się po pomieszczeniu, w którym dominowały jasne kolory, właściwie wszystkie zlewały się ze sobą i gdyby dłużej się przyjrzeć, to można by stwierdzić, że dostanie migreny w tym pokoju jest wyjątkowo łatwe. — Myślisz, że to dobry kandydat na przyjaciela? — Tym razem jej głos był niepewny, jakby bała się zauważyć prawdy, którą Solve również dostrzegała. Trzecioklasistka wlepiła wzrok w swoje dłonie i wzruszyła ramionami.

— Ludzie oceniają książki po okładce — dodała, co pedagog najwyraźniej doskonale zrozumiała. — I tak samo jest w jego przypadku. Nie jest aż takim dupkiem, znaczy, często go tak nazywam, ale nie sądzę, że nim jest. Dobra, czasami zachowuje się jak największy narcyz na świecie i odwraca się za każdą atrakcyjną dziewczyną, ale potrafi mnie rozśmieszyć i zrobić zjadliwą jajecznicę, to już coś, prawda? — Słowa szybko wylatywały z jest ust, bo przecież dziwnie było się jej przyznać, że spędzanie z nim czasu ją uspokajało i odciągało od problemów. Czasami myślała jak wszyscy wokół i brała Schistada za kretyna, który nie ma uczuć i sprawia, że dziewczęta tylko za nim płaczą. Jednak później uświadamiała sobie, że każdy skrywa coś, czego nie chce wypuścić na światło dziennie i ona mogła ujrzeć to w Chrisie. Ba, dostrzegała to praktycznie w każdej chwili, kiedy przebywali sam na sam, bo w większym towarzystwie Christoffer Schistad działał zupełnie inaczej.

— Ile o tobie wie? — Nigdy wcześniej nie zwierzała się osobie, z którą nagle złapała dobry kontakt. Bo przecież była nieufna i małymi kroczkami, docierała do momentu, kiedy mogła komuś zaufać i wyznać wszystko co leżało jej na sercu. Norweg nie należał do grona osób, na których mogła polegać, co zmieniło się w ciągu jednego dnia. Zdradzenie mu wszystkich sekretów, zrzuciłaby na swoje zmęczenie i stres wynikający ze spotkania z tamtą kobietą na parkingu, jednak prawda była inna. Solveigh Ekker potrzebowała kogoś. W jej wymagania nie wpisywały się przyjaciółki, o były zbyt nadopiekuńcze i oceniały każdy krok Norweżki, zastanawiając się, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Rodzicom przestawała ufać z każdym dniem, choć nie dawali jej do tego większych powodów. Pani psycholog, do której uczęszczała denerwowała ją swoim piskliwym głosem i sutkami, które przebijając się przez koszulkę, rozpraszały ją w każdej sekundzie. Szkolna pedagog mimo że pomagała Ekker, czasami zadawała dużo pytań i choć Solve na co dzień lubiła na nie odpowiadać, zdarzało się, że nie miała na to najmniejszej ochoty. A Chris? Umiał słuchać i doradzić, choć nie interesował się zbytnio jej problemami, a co najważniejsze, nie zadawał pytań i odrywał ją od rzeczywistości. Właśnie dlatego go potrzebowała. Musiała mieć własną kotwicę, która nadal utrzymywałaby ją przy życiu. Jednak relacja z Chrisem ciągle się zmieniała, co chwilę wchodząc na nowy poziom. Bo przecież Schistad zaczynał przejmować się jej problemami, co widziała gołym okiem.

— Dużo. Powiedziałam mu o wypadku. — To oznaczało, że wiedział o niej praktycznie wszystko, dlatego pedagog pokiwała głową.

— Czyli oprócz szczęśliwej Ekker zna również tą, którą stajesz się, kiedy nikt nie patrzy? — Czasami zapominała jak dobrze ta kobieta ją znała. Solveigh podobnie jak Chris, miała wiele oblicz. Oficjalne, które okazywała tylko przy ludziach, czy te zmienne, kiedy siedziała w samotności, obserwując gwiazdy na dachu. On działał tak samo, przy ludziach stawał się zupełnie inni, niż wtedy, kiedy pozostawał sam na sam z blondynką.

— Zna również tą, która dostaje napadu panik w najmniej odpowiednim momencie — dodała i opuściła nogi na podłogę, kładąc ręce na kolanach. — Wczoraj pojechaliśmy na obiad po szkole i stało się coś, co może być przełomem — oznajmiła ciszej, a obrazy z tamtej chwili zaczęły przewijać się po jej głowie.

— Opowiedz mi o tym i poczęstuj się cukierkiem — powiedziała, wyciągając w kierunku Ekker paczkę ze słodkościami, która wypełniona po brzegi zawierała jej ukochaną lukrecję. Trzecioklasistka wzięła głęboki wdech, sięgając do pudełka i szykując się na opowiedzenie historii, która była zbyt długa i nie powinna mieć miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro