• 11 •
Piętnasty października.
9:40
Wpatrywała się w migający punkcik, a jej ciało drętwiało. Starła się poruszyć kończynami, kiedy podobnie jak jej głowa tkwiły w bezruchu, bez większych szans na przemieszczenie się. Czy ja umrę? Bo kiedy dzieją się takie rzeczy, człowiek zaczyna myśleć, jak wiele złych rzeczy w życiu zrobił i czy zostanie za to ukarany, kiedy nadejdzie jego czas. A jej czas właśnie dobiegał końca. Głowa dziewczyna drgnęła nieznacznie, choć nadal wlepiała wzrok w migający punkcik. Czuła metaliczny posmak w ustach, kiedy zaczęły do niej docierać głosy.
— Solveigh? — Jednak nie był to rozpaczliwy bełkot młodszego o rok chłopaka, który tamtego dnia siedział obok. Był to głos spokojny i mocny, który sprawił, że Ekker oderwała się od punktu zaczepnego. Nie była w samochodzie, a w gabinecie szkolnej pedagog. Była bezpieczna. — Jesteś dość nieobecna — rzuciła niska i pulchna kobieta w średnim wieku, która zawsze obdarowywała blondynkę swoim szczerym uśmiechem. Najpewniej dlatego, że tylko ona przychodziła do niej z własnej woli. Bo Solve Ekker była osobą nieufną, więc nie dziwnie, że o wypadku wiedziało tylko kilka osób, wliczając w to jej przyjaciółki, panią psycholog i rodziców. Jednak szkolna pedagog przekonała Norweżkę pewnego dnia, kiedy przy każdym wypowiedzianym słowie wciskała jej cukierka do ręki, później stawiając po prostu całe opakowanie na stoliku przed nią. Dogadywały się.
— Przepraszam, zamyśliłam się. — Lampka stojąca na szafce obok blondynki, migała jeszcze chwilę, a po chwili zgasła, co tylko sprawiło, że starsza kobieta westchnęła.
— Nie masz za co przepraszać, każdy się czasami zamyśla. Więc jak się trzymasz Solve? — Właśnie to najbardziej lubiła w tej relacji. Przychodziła do gabinetu, siadała na zielonej kanapie i nie musiała nic mówić, a kobieta po prostu zadawała pytania, które dawał trzecioklasistce ulgę.
— Jest dobrze — oznajmiła krótko, bo czasami nawet najdłuższe odpowiedzi nie równały się z najprostszym zdaniem.
— Dziś czy ogólnie? — zapytała i wstała zza wielkiego hebanowego biurka, by przejść kilka kroków i stuknąć parę razy paznokciem w niedziałającą lampkę. — Drugi raz w tym tygodniu muszę wymienić żarówkę — mruknęła pod nosem i zrezygnowana usiadła na oparciu kanapy, nie zamęczając się tak bezużytecznym przedmiotem, jak ten, na który Solve czasami spoglądała. Trzecioklasistka doskonale pamiętała tamtą noc i migające światła samochodu, które oświetlały pustą drogę, by później zgasnąć i dać jej poczucie, że to już koniec, bo przecież kiedy nadchodziła ciemność, koniec zbliżał się wielkimi krokami.
— Ogólnie. Dziś jest przeciętnie — oznajmiła i podkuliła nogi, oplatające je drobnymi rękami. Ta pozycja ją uspokajała.
— Dlaczego? Czy coś na ciebie wpłynęło? — blondynka pokiwała lekko głową, wprawiając długie pukle w ruch.
— Po prostu wydaje mi się, że wielki kamień leży na mojej klatce piersiowej, czuję przygnębienie i najchętniej wróciłabym do domu — westchnęła i pociągnęła nosem. — Mam przyjaciela — dodała jeszcze i napotkała radosny wzrok kobiety. Skakała z tematu na temat, najczęściej wprawiając w ten sposób swoich rozmówców w zakłopotanie. — Jednak nie wiem czy on uważa mnie za przyjaciółkę. — Pedagog klasnęła w dłonie i podniosła się do góry.
— Kto to taki? — zapytała i znów wróciła za biurko, grzebiąc przy okazji w kilku szufladach.
— Christoffer Schistad — oznajmiła, a twarz kobiety zastygła w bezruchu.
— Chris? — Blondynka przytaknęła rozglądając się po pomieszczeniu, w którym dominowały jasne kolory, właściwie wszystkie zlewały się ze sobą i gdyby dłużej się przyjrzeć, to można by stwierdzić, że dostanie migreny w tym pokoju jest wyjątkowo łatwe. — Myślisz, że to dobry kandydat na przyjaciela? — Tym razem jej głos był niepewny, jakby bała się zauważyć prawdy, którą Solve również dostrzegała. Trzecioklasistka wlepiła wzrok w swoje dłonie i wzruszyła ramionami.
— Ludzie oceniają książki po okładce — dodała, co pedagog najwyraźniej doskonale zrozumiała. — I tak samo jest w jego przypadku. Nie jest aż takim dupkiem, znaczy, często go tak nazywam, ale nie sądzę, że nim jest. Dobra, czasami zachowuje się jak największy narcyz na świecie i odwraca się za każdą atrakcyjną dziewczyną, ale potrafi mnie rozśmieszyć i zrobić zjadliwą jajecznicę, to już coś, prawda? — Słowa szybko wylatywały z jest ust, bo przecież dziwnie było się jej przyznać, że spędzanie z nim czasu ją uspokajało i odciągało od problemów. Czasami myślała jak wszyscy wokół i brała Schistada za kretyna, który nie ma uczuć i sprawia, że dziewczęta tylko za nim płaczą. Jednak później uświadamiała sobie, że każdy skrywa coś, czego nie chce wypuścić na światło dziennie i ona mogła ujrzeć to w Chrisie. Ba, dostrzegała to praktycznie w każdej chwili, kiedy przebywali sam na sam, bo w większym towarzystwie Christoffer Schistad działał zupełnie inaczej.
— Ile o tobie wie? — Nigdy wcześniej nie zwierzała się osobie, z którą nagle złapała dobry kontakt. Bo przecież była nieufna i małymi kroczkami, docierała do momentu, kiedy mogła komuś zaufać i wyznać wszystko co leżało jej na sercu. Norweg nie należał do grona osób, na których mogła polegać, co zmieniło się w ciągu jednego dnia. Zdradzenie mu wszystkich sekretów, zrzuciłaby na swoje zmęczenie i stres wynikający ze spotkania z tamtą kobietą na parkingu, jednak prawda była inna. Solveigh Ekker potrzebowała kogoś. W jej wymagania nie wpisywały się przyjaciółki, o były zbyt nadopiekuńcze i oceniały każdy krok Norweżki, zastanawiając się, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Rodzicom przestawała ufać z każdym dniem, choć nie dawali jej do tego większych powodów. Pani psycholog, do której uczęszczała denerwowała ją swoim piskliwym głosem i sutkami, które przebijając się przez koszulkę, rozpraszały ją w każdej sekundzie. Szkolna pedagog mimo że pomagała Ekker, czasami zadawała dużo pytań i choć Solve na co dzień lubiła na nie odpowiadać, zdarzało się, że nie miała na to najmniejszej ochoty. A Chris? Umiał słuchać i doradzić, choć nie interesował się zbytnio jej problemami, a co najważniejsze, nie zadawał pytań i odrywał ją od rzeczywistości. Właśnie dlatego go potrzebowała. Musiała mieć własną kotwicę, która nadal utrzymywałaby ją przy życiu. Jednak relacja z Chrisem ciągle się zmieniała, co chwilę wchodząc na nowy poziom. Bo przecież Schistad zaczynał przejmować się jej problemami, co widziała gołym okiem.
— Dużo. Powiedziałam mu o wypadku. — To oznaczało, że wiedział o niej praktycznie wszystko, dlatego pedagog pokiwała głową.
— Czyli oprócz szczęśliwej Ekker zna również tą, którą stajesz się, kiedy nikt nie patrzy? — Czasami zapominała jak dobrze ta kobieta ją znała. Solveigh podobnie jak Chris, miała wiele oblicz. Oficjalne, które okazywała tylko przy ludziach, czy te zmienne, kiedy siedziała w samotności, obserwując gwiazdy na dachu. On działał tak samo, przy ludziach stawał się zupełnie inni, niż wtedy, kiedy pozostawał sam na sam z blondynką.
— Zna również tą, która dostaje napadu panik w najmniej odpowiednim momencie — dodała i opuściła nogi na podłogę, kładąc ręce na kolanach. — Wczoraj pojechaliśmy na obiad po szkole i stało się coś, co może być przełomem — oznajmiła ciszej, a obrazy z tamtej chwili zaczęły przewijać się po jej głowie.
— Opowiedz mi o tym i poczęstuj się cukierkiem — powiedziała, wyciągając w kierunku Ekker paczkę ze słodkościami, która wypełniona po brzegi zawierała jej ukochaną lukrecję. Trzecioklasistka wzięła głęboki wdech, sięgając do pudełka i szykując się na opowiedzenie historii, która była zbyt długa i nie powinna mieć miejsca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro