Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 10 •

Czternasty października.
7:54

— Nienawidzę cię. Nienawidzę cię bardziej niż fizyki, którą mam za sześć minut. — Głośny gwar rozchodzących się po szkolnym korytarzu, skutecznie zagłuszał słaby i zmęczony głos Ekker. Christoffer Schistad z lekkim uśmiechem wymalowanym na twarzy, trzymał ręce w kieszeniach kurtki i próbował nie spoglądać co chwilę na Solveigh, która idąc z nim krok w krok, ciagle mamrotała niezrozumiałe pod nosem. — Dlaczego w ogóle się na to zgodziłam? —  zapytała, lecz kierując pytanie bardziej do siebie, niż osobnika płci przeciwnej, który jak gdyby nigdy nic promieniował, stawiając kolejne kroki na zatłoczonym korytarzu. Bo przecież ona czuła się gorzej niż źle i była pewna, że potwierdzał to jej wygląd. Włosy, przestały współpracować, kiedy rano po raz setny próbowała spiąć je w najprostszy kucyk, dlatego pozostawiła je rozpuszczone, będąc zmuszoną do odgarniania ich co jakiś czas, kiedy opadały na jej twarz. A jeśli mowa o twarzy, widoczne były na niej skutki niewyspania. Nawet nie starła się zbytnio zakryć worów pod oczami. — Nigdy więcej nie pójdę z tobą na imprezę. Nigdy więcej nie wrócę do domu o czwartej nad ranem, wchodząc przez okno, bo powiedziałam rodzicom, ze śpię u Kari i nie mogłam nagle wrócić nad ranem w takim stanie, a raczej nie mogłam dopuścić do tego, żeby mnie zobaczyli. Nigdy więcej, rozumiesz? — zapytała nieco głośniej, marszcząc brwi i lekko mrużąc oczy, napotykając przy tym rozbawiony wzrok Schistada, który zatrzymał się przy jednej z szafek.

— Na kacu stajesz się wyjątkowo agresywna, Ekker — zaśmiał się pod nosem, wyciągając książki z uprzednio odtworzonej szafki. Blondynka kopnęła go w kostkę, co sprawiło, że syknął niezadowolony, mierząc ją wzrokiem. — No widzisz? — dodał jeszcze, powstrzymując się od uśmiechu, bo jej widok był co najmniej zabawny, wliczając w to fakt, że mordowała go wzorkiem.

— Dlaczego ty czujesz się tak dobrze, kiedy mi wydaje się, że zwrócę całe śniadanie i nie tylko to z dziś? — zajęczała, opierając się plecami o szafkę i ściskając w dłoni torebkę, w której trzymała wszystko, o czym Chris zdążył się dowiedzieć wcześniejszego wieczoru.

— Bo ja potrafię pić. — Mrugnął do niej i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Jeśli dłużej się nad tym zastanowił, od dziecka nie miał żadnej przyjaciółki. Bo przecież jako siedmiolatek, jedynie ciągnął wszystkie dziewczynki za włosy, a aktualnie bawił się nimi, nie dając im nawet szansy na lepsze zapoznanie się. Jednak Solveigh była do niego na tyle podobna, że zbliżali się do siebie w zastraszająco szybkim tempie. Jakby byli bratnimi duszami.

— Dupek — mruknęła jeszcze, co tylko spowodowało, że jego uśmiech się poszerzył. — Idę na fizykę, a po lekcjach zabierzesz mnie na coś do jedzenia, bo musisz wynagrodzić mi moje złe samopoczucie — rzuciła oddalając się w stronę klasy i nawet na niego nie patrząc, nie dała mu szansy na odmowę. Ale czy chciał odmawiać? Pokręcił jeszcze głową na boki, podążając wzrokiem za Norweżką wtapiającą się w tłum. Kiedy ponownie przeniósł spojrzenie na szafkę zapchaną od góry do dołu, usłyszał głośne chrząknięcie za swoimi plecami.

— Christoffer. — Tylko jedna osoba mogła wymówić jego imię z taką nienawiścią i spokojem jednocześnie. Trzecioklasista przeklął niesłyszalnie pod nosem, by szybko odwrócić się twarzą, w stronę osoby, która mierzyła go wzrokiem, krzyżując ręce na piersiach.

— Rosa, cudowna podobnie jak w każdy piątkowy poranek — rzucił, nie spuszczając z oczu tej córki szatana, która ubrana w czerwoną kurtkę, próbowała zabić go wzrokiem, podobnie jak Ekker chwilę wcześniej. Jednak różnica między tą dwójką była znacząca, bo Solve go lubiła, a Fjerdingen już nie do końca. — O czym chcesz porozmawiać?

— Czemu uważasz, że chcę z tobą rozmawiać? — prychnęła, kiedy Chris lekko się uśmiechnął.

— Gdybyś nie chciała teraz rozmawiać, to nie przyszłaby wypowiedzieć mojego imienia z tym jadem w głosie — dodał i nadal się uśmiechał, bo wiedział, że podobnie jak jego charakter, to niesamowicie ją denerwowało.

— Czemu dochodzą mnie słuchy, że kręcisz się koło Solveigh? — zapytała ignorując jego pytanie i przechodząc do sedna. Chris doskonale wiedział, że Rosa zawsze martwiła się o swoje przyjaciółki, a tym bardziej o Ekker, bo ku temu miała powody.

— Może dlatego, że plotki w tej szkole roznoszą się szybciej, niż rzeżączka na imprezach u Williama? — Ze znudzenia oparł się o szafkę i ujrzał lekką ulgę wymalowaną na jej twarzy.

— Czyli nie kręcisz się koło niej? — zadała koleje pytanie, spoglądając na niego podejrzliwie.

— Kręcę — odparł zgodnie z prawdą, a ulgę widoczną w mimice jej twarzy, zastąpiła złość.

— W takim razie przestań. Ta dziewczyna przeszła zbyt wiele, a twoje towarzystwo tylko pogorszy sprawę — rzuciła wyciągając przez siebie ręce, niekontrolowanie wyrzucając je w powietrze co jakiś czas.

— Chodzi Ci o wypadek? Tamtego chłopaka, który był z nią wtedy w samochodzie? A może o jego matkę, która wini Solve? — odpowiedział jej spokojnie i wzruszył ramionami, bo przecież znał całą prawdę i to również sprawiło, że Rosa nie wiedziała co powiedzieć, więc jedyne patrzyła na niego zaskoczona.

— Skąd wiesz to wszystko? Kto ci powiedział? — Oczywiście nawet nie przypuszczała, że jej przyjaciółka mogła zwierzać się komuś takiemu jak Chris.

— Solveigh. Dlatego nie sądzisz przypadkiem, że jeśli ona mi ufa, to ty również powinnaś? — Rosa prychnęła usłyszawszy jego słowa i znów skrzyżowała ręce na piersiach.

— Ona może tego nie widzieć, ale jesteś dupkiem i nie powierzyłabym ci najmniejszego sekretu, czego ona też nie powinna robić. Mam nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i pośle cię do diabła — rzuciła z odrazą w głosie i bez słowa wyjaśnienia odwróciła się, by ruszyć przed siebie.

— Co takiego ci zrobiłem, że tak mnie nienawidzisz? — mruknął pod nosem, choć właściwie słowa Rosy nie wpłynęły na niego zbytnio. Bo czemu miałby się przejmować, tym co dziewczyna wyrzuciła z siebie w złości? Do uszu Chrisa dobiegł dźwięk szkolnego dzwonka, który sprawił, że Norweg zamknął szafkę i wziął głęboki wdech. Uczniowie powoli zaczęli przemieszczać się w kierunku klas, by szybko zniknąć za drzwiami różnych sal.

— Panie Schistad, lekcje się już zaczęły. — Usłyszał za sobą pogodny głos nauczyciela chemii i skinął głową, na znak, że zrozumiał. Jednak nie skierował się do klasy, a w stronę wyjścia ze szkoły, międzyczasie pisząc sms'a do najbardziej zaufanej osoby.

Do William:
Za pięć minut na szkolnym dziedzińcu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro