• 1 •
Czwarty października.
00:54
Cisza w takim miejscu jak to przerażała Chrisa Schistada. Lista rzeczy, których chłopak bał się i obawiał była wyjątkowo krótka i zazwyczaj kończyła się na braku papierosów w tylnej kieszeni jeansów. W dodatku, jego aktualne położenie, odbiegało od normalnego i w pełni moralnego, bo przecież jeszcze kilka minut temu zostawił przyjaciół na pastwę losu, a raczej zostawił ich, kiedy policja zaczęła interweniować, uważając, że domówka, którą organizowała wyjątkowo urocza drugoklasistka z Hartvig Nissen skole wymykała się właścicielce spod kontroli, czego dowodem był samochód pływający w basenie. Również owe położenie sprawiało, że Norweg kurczowo zaciskał pięści w kieszeniach bluzy, zastanawiając się, czy jakieś dzikie zwierze wyskoczy zza zarośli i go zagryzie, czy jednak padnie na gwałciciela lubiącego starszych chłopców. Obydwie opcje wydawały się być tak samo przerażające.
Z każdym kolejnym krokiem przeklinał samego siebie w myślach, bo przecież mógł wybrać którąś ze sprawdzonych ścieżek prowadzących do jego domu. A przede wszystkim, mógł nie przejmować się faktem, że ktoś może go porwać i sprzedać jego organy na czarnym rynku. Zaciągnął się mroźnym powietrzem, które docierając do jego płuc, sprawiło, że głośno kaszlnął i na chwilę się zatrzymał. Czy on w ogóle wiedział gdzie jest? Nigdy nie wracał tym skrótem, a swoje położenie zawdzięczał zjaranemu chłopakowi, którego spotkał zaraz przed opuszczeniem domówki. Chyba nie powinien ufać ludziom, którzy chwilę wcześniej z zaangażowaniem opowiadali mu o teoriach spiskowych i latających krowach. Jednak jego myśli nie mogły schodzić z głównych ścieżek, bo zupełnie odcinał się od świata i wlókł się przed siebie, nie zważając na nic co działo się wokół. Dlatego kiedy ponownie ruszył i po kilku sekundach zatrzymał się na czymś niewątpliwie twardym, będąc zbyt zamyślonym i wstawionym na ucieczkę, spojrzał w dół, napotykając najpewniej włosy i głowę; właściwie jeśli bardziej się przyjrzał, mógł stwierdzić, że zatrzymał się na jakiejś drobnej blondynce, która podnosząc głowę do góry i nadal stojąc zaraz przed jego klatą piersiową, syknęła rozmasowując nos. Wtedy go oświeciło.
— Solveigh? — mruknął, wykonując krok w tył i mrużąc oczy, jakby próbując wyostrzyć wzrok. Chris był w stanie wymienić dziesiątki osób, które mógłby spotkać w takim miejscu i o takiej porze, jednak Solveigh Ekker zdecydowanie do nich nie należała. Odznaczająca się anielską osobowością dziewczyna stojąca przed nim była; chodzącą perfekcją. A to oznaczało, że przechadzki w środku nocy nie wchodziły w grę, tak idealne panny po prostu tego nie robiły. Nie zdziwiłby się, gdyby miała rozplanowany grafik całego dnia, chodząc przy tym jak w zegarku. Jeśli miałby powiedzieć coś o Solve, to oznajmiły, że każdy ją znał i podziwiał. Jedyni za urodę, drudzy za inteligencje, trzeci za charyzmę, a czwarci za wieczną chęć pomocy. W tym wszystkim ta dziewczyna nie miała żadnych wad, jakby wyciągnięta z zupełnie innej rzeczywistości, reprezentowała wszystkie dobre cechy. A w dodatku, nie należała do szkolnych elit. Zawsze trzymała się swojej małej i przeciętnej grupki, a reszta mogła tylko obserwować ją z daleka.
Ale teraz nie widział przed sobą tej Ekker, która zawsze wracała tą samą drogą do domu co on. Swoje gęste i falowane włosy, upięła w nierównego koka. Zupełnie zrezygnowała z makijażu, a ubrania podkreślające jej figurę zamieniła na szare dresy i rozciągnięty, bordowy sweter, w którego rękawy wbijała paznokcie. Wzrok Norwega zatrzymał się jednak na jej załzawionych oczach. Nie emanowały radością, a biła od nich rozpacz. Zaskoczony widokiem trzecioklasistki, zadawał sobie jedno pytanie: Czy życie Solveigh Ekker nie było idealne? Blondynka nie pozwoliła mu za długo patrzeć w swoje oczy. Odwróciła wzrok i wbiła go w świecące w oddali miasto.
— Chris. Cześć — rzuciła, najwyraźniej starając się opanować swój głos, który drżał, co chłopak mógł bez problemu usłyszeć. Nigdy nic nie łączyło go z blondynką. Zdarzało im się zamienić dwa słowa na jakiejś domówce, ale nie należała do tego grona dziewczyn, które odwracało się za nim za każdym razem, gdy przeszedł obok niego zupełnie niewzruszony.
— Co tu robisz? Coś się stało? — Schistad nie należał do osób, które rzucały radami życiowymi na prawo i lewo, pozwalając ci wypłakać się na swoim ramieniu. Był prostym chłopakiem, który żył bezstresowo i zapatrzony w siebie, uważał, że każdy egzystuje podobnie. Oczywiście, był też dobrym aktorem i potrafił dobierać słowa, co w większości przydawało mu się do manipulowania ludźmi. Ale kiedy w grę wchodziły emocje, uczucia, czy inne pierdoły? Nie miał bladego pojęcia co powiedzieć, żeby jeszcze bardziej nie dobić osoby, której chciał tylko pomóc. Właśnie dlatego blondynka spojrzała na niego, lekko marszcząc czoło. Sam nie wiedział, czy spowodowane było to jego niezręcznymi pytaniami, czy jego osoba zwyczajnie ją onieśmielała. W duchu liczył na to drugie.
— Myślałam, że żyjemy w wolnym kraju i wyjście na spacer nie jest niczym zakazanym — oznajmiła spokojnie. Czy tak wyglądała Solveigh kiedy nikt nie patrzył? Jak zagubione i przytłoczone ciężarem świata dziecko? Nie brzmiała wesoło jak zawsze, nie uśmiechała się, nie żartowała. Zaciskała mocno zęby i błądziła wzrokiem po wszystkim, byleby nie patrzeć w oczy Norwega, cała się trzęsła, jednak nie z zimna, a stresu i najpewniej niezręczności tej całej sytuacji, co tylko potwierdzały ręce, które skrzyżowała na klatce piersiowej i mocno przyciskała do swojego ciała.
— Po prostu myślałem... okej, nie będę owijał w bawełnę, wyglądasz jakby się coś stało i dziewczyno, czy wiesz, która jest godzina? — zapytał, lecz Ekker nawet nie drgnęła, a cały czas obserwowała swoje wyjątkowo interesujące buty.
— Serio, Chris? Najpierw chcesz złamać mi nos, kiedy na mnie wpadasz, a później bawisz się w moją mamę. Tego mi trzeba było. — Nie brzmiała agresywnie, nie oskarżała go, a jej ton głosu sugerował, że była zwyczajnie zmęczona. — I nie, nic się nie stało. Ludzie nie są idealni, ich życia nie są idealne. Czasami coś sprawia, że wszystko się sypie. Tak było, jest i będzie, Christoffer. Zrozum to — dodała, mówiąc powoli, co najwyraźniej miało sprawić, że każde słowo powinno dotrzeć do Norwega, który marszcząc brwi, nie spuszczał z niej wzroku.
— Wcale nie chciałem złamać ci nosa — odburknął, a Solve znów przeniosła swoje spojrzenie z jego osoby w dal. — Zdecydowanie nie powinnaś przyjmować ode mnie rad, ale Solve, wal to. Cokolwiek sprawiło, że płakałaś, olej to. Pokaż, że dasz radę i wiem, że dasz. Zawsze potrafisz znaleźć rozwiązanie każdej sytuacji i zrobisz to ponownie, bo tak robią silni ludzie. — Wtedy na niego spojrzała. W jej oczach ponownie zaszkliły się łzy, a ręce jeszcze bardziej zacieśniły się na jej klatce piersiowej. — Zresztą, widziałaś Williama? Jego nos był złamany chyba trzy razy, a laski i tak na niego lecą — oznajmił Norweg, wspominając swojego przyjaciela. Wtedy po raz pierwszy tej nocy, Soveigh się uśmiechnęła, by po chwili zacząć się śmiać.
— Nie wiem czy chcę, żeby laski na mnie leciały — dodała równie poważnie, sprawiając, że obydwoje buchnęli śmiechem. Ekker przetarła swoje wyjątkowo zmęczone oczy i wzięła głęboki wdech. — Dziękuję za rady, Chris, ale chyba powinnam już iść.
— Odprowadzić cię? — zapytał ze szczerym uśmiechem na ustach, choć nadal nie miał bladego pojęcia gdzie właśnie się znajduje i czy potrafi dotrzeć choćby do swojego domu.
— Mieszkam kilka minut drogi stąd. Dam sobie radę — rzuciła i machnęła ręka, powoli wycofując się do tyłu. — Jeszcze raz dziękuję — dodała i skłoniła się do niewielkiego uśmiechu. Schistad kiwnął głową, obserwując jak dziewczyna się oddala.
— Solveigh! — krzyknął nagle, nie zważając na godzinę i ludzi w domach dookoła. — Myliłaś się. Ty jesteś idealna — oznajmił i wzruszył ramionami, kiedy przypomniał sobie jej słowa. Ekker zatrzymała się gwałtownie i spojrzała na niego przez ramię.
— Nie ma idealnych ludzi, Chris. To tylko złudzenia. Prędzej niebo przybierze kolor mojego swetra, niż ja stanę się idealna. Dobranoc, Schistad — po tamtych słowach zniknęła za zakrętem. Jednak on jej nie wierzył. Mimo braku maski, którą nosiła na co dzień i tak mógł uznać ją za czystą perfekcję i musiał udowodnić jej, że się myli, bo Christoffer zawsze miał rację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro