Prolog. Bilet marzeń
➵
Był to zwyczajny dzień w życiu Kim Taehyunga. Zwykły jak każdy inny...
— Tae, poród właśnie się zaczął! — Trzask drzwi wyrwał go z kilkuminutowej drzemki i postawił na nogi mocniej niż filiżanka podwójnego espresso. Wypadł z gabinetu jak poparzony, kierując się do sali, do której przed nią biegły również dwie wolontariuszki. Jednak pomimo stresu i ogólnego samopoczucia, wśród personelu dało się również czuć podekscytowanie.
Razem zatrzymali się przed szklaną ścianą, która oddzielała ich od terytorium pandy wielkiej i wstrzymali oddech, obserwując jak zwierzę szykuje się do wydania na świat swojego potomstwa. Niezauważalnie ścisnęli się za ręce w nadziei, że wszystko przejdzie bez zarzutu. Czekali na ten moment od kilku miesięcy i nie dopuszczali do siebie porażki. Zajmowanie się tymi zwierzętami nigdy nie było łatwe, ale Taehyung był zadowolony ze swojej pracy i wiedział, że poświęca swój czas dla ratowania gatunku.
Dźwięki radości rozeszły się po pomieszczeniu, gdy na świat wyszło pierwsze jasne i niemal gołe maleństwo, a parę minut po nim także jego brat lub siostrzyczka. Był to dla nich spory sukces, a także i łzy wzruszenia. Ochrona rezerwatu nigdy nie była łatwa i wymagała od nich dużo wkładu, jednak za każdym razem, gdy odnosili sukces, motywował ich on podwójnie do ciężkiej pracy.
— Byłaś bardzo dzielna, skarbie — szepnął pod nosem mężczyzna, kiedy po skończonym porodzie wraz z pomocą stażystek upewnili się, że nowo-narodzone pandy są w dobrym stanie i nie zagraża im żadne niebezpieczeństwo, podczas gdy ich mama relaksowała się po wyczerpującym dniu przy porcji świeżego bambusa.
Taehyung od dziecka poświęcał dużą uwagę przyrodzie i ważne było dla niego dbanie o planetę. W ciągu swojego życia wybrał się już na kilka wolontariatów i kontynentów, aby pomagać ludziom odbudowywać straty i zwiększać nacisk na ochronę środowiska, ale to właśnie przy opiece pand zatrzymał się najdłużej. Jako weterynarz chciał pomagać wszystkim zwierzętom, jednak jego życie wyznaczało własne ścieżki. Nie był jeszcze pewien, dokąd miała zaprowadzić go kolejna.
Od papierkowej pracy odciągnęło go pukanie do drzwi. Zsunął okulary z nosa, unosząc wzrok w tym samym momencie, gdy do gabinetu zajrzała uśmiechnięta starsza pani w białym uniformie. Znał panią Zhao od czasu, gdy po raz pierwszy się tutaj pojawił. To ona zapoznała go ze wszystkimi obowiązkami, przedstawiła personelowi i opowiedziała intrygującą historię o rezerwacie. Możliwe, że gdyby nie ta kobieta, stopy Tae nigdy nie spędziłyby w tym miejscu dłużej niż minuty. Ale jej ciepło i energiczność nie pozwalały na odmowę stanowiska pracy. Od dawna szukał dla siebie takiego miejsca. Posady, którą mógłby chociaż w pewnym stopniu uratować ziemię; ocalić te wyjątkowe stworzenia, które przez wieki zamieszkiwały ich planetę. I wreszcie miejsca, w którym poczuje się potrzebny i zapomni o przeszłości.
— TaeTae, słyszałam, że odebrałeś dzisiaj poród! Przyniosłam ci mały poczęstunek w zamian za pomoc. — Kobieta położyła na stoliku tackę ciasteczek, a on w błyskawicznym tempie ukłonił się jej w podziękowaniu. — Aż serce mi się kroi na myśl, że za niedługo będziemy się musieli stąd wynieść... — dodała nagle bez myślenia, skupiając na sobie uwagę lekarza.
— Ale jak to, planują zamknąć naszą placówkę? — Spojrzał na nią ze zdziwieniem, bo przecież o takich rzeczach dowiaduje się z wyprzedzeniem. Dlaczego więc nie słyszał o tym wcześniej? Czy coś przed nim ukrywano?
— Och, przepraszam... Wiem, że niedługo wracasz do domu, więc nie chciałam cię martwić. Od kilku miesięcy zaczyna brakować nam funduszy, aby pokryć utrzymanie kliniki. Potrzebujemy weterynarzy i całodobowej opieki, a nasz budynek jest zbyt mały by pomieścić pełny sprzęt. Potrzebujemy przebudowy, a w pobliżu są już rezerwaty, które się tym zajmują.
— Więc nie jesteśmy już im potrzebni? A co stanie się z nimi? — Odruchowo wskazał ręką za siebie, gdyż właśnie za ich ścianą znajdowała się część wybiegu dla zwierząt.
— W najlepszym wypadku trafią do zoo, w najgorszym... — zamilkła, wykrzywiając usta w grymasie, a młodym lekarzem wstrząsnęło. Dlaczego dowiadywał się o tym dopiero teraz?
— Nie możemy do tego dopuścić! Musi istnieć jakieś inne rozwiązanie... Cztery miesiące to naprawdę sporo czasu. Zorganizujemy zbiórkę pieniędzy, nagłośnimy akcję w mediach i na pewno nam się uda...
— Ach, Tae... Rodzice muszą być z ciebie dumni, że mają takiego uczynnego syna, ale uważam, że wystarczająco nam już tutaj pomogłeś. Powinieneś wrócić do Korei. Tam bez problemu przyjmą cię do kliniki. Może nawet znajdziesz sobie żonę. Nie marnuj się tutaj, synku — poradziła mu ze szczerym uśmiechem, ale Taehyung już jej nie słuchał. Zawsze, gdy sobie coś mocno postanowił w głowie, nikt nie potrafił zmienić jego zdania. I tak było i tym razem.
— Niech się pani nie martwi. Jeszcze odzyskamy to miejsce. Pojadę i sprowadzę pomoc — obiecał zarówno sobie jak i kobiecie, zastanawiając się jak w szybki sposób zgromadzi tak dużą liczbę pieniędzy, nie uwzględniając w tym obrabowania banku i założenia domu publicznego.
➵
— Puk puk! Wasz marnotrawny syn wrócił do domu! — ogłosił na powitanie, stawiając swoje pierwsze kroki w rodzinnym domu. Nie było go tutaj od Wielkanocy. Nie brakowało mu tego miejsca jakoś szczególnie, bo czuł się dobrze w swojej pracy, w Chinach, ale od czasu do czasu dobrze było wrócić do rodziny i odpocząć od swoich obowiązków oraz porannych pobudek. Na wejściu powitał się z ich kudłatym czworonogiem i trzymając psa w rękach podążył za niosącym się z dużego pokoju głosem.
— Tutaj! — Spod oparcia kanapy, pomachała mu jego młodsza siostra, Suran. Poderwała się z miejsca, by przytulić się ze swoim bratem, a on ze zdumieniem stwierdził, że od ostatniego czasu musiała podrosnąć o kilka centymetrów, a może to jej nogi zawsze były takie długie? — Hej, doktorku!
— Cześć, leniwcu. — Mrugnął jej na powitanie, rozglądając się po pomieszczeniu, bo brakowało mu w nim jeszcze dwóch osób. Było zdecydowanie za cicho. — A mamy i taty nie ma w domu?
— Pojechali na "wycieczkę krajoznawczą" — wyjaśniła, a on przytaknął ze zrozumieniem, bo nie od dziś było jasne, że ich matka kochała podróżować i gdziekolwiek nie ruszała, zawsze brała tam ze sobą swojego męża, jak zwykło żartować sobie rodzeństwo, jako "dodatkową pomoc do noszenia zakupów". Ale w rezultacie związek ich rodziców był dość udany i było im na rękę to, że poświęcają dużo czasu sobie, a nie na kontrolowaniu ich obowiązków.
— Nie zebrali cię ze sobą?
— Sama nie chciałam. Nie mam ochoty zwiedzać cały dzień muzeum — wymamrotała z westchnięciem. — A przywiozłeś mi coś z podróży? — Spojrzała na niego wyczekująco, robiąc słodkie oczka. Przywykła do tego, że Tae zawsze obdarowywał ją czymś ze swoich wycieczek. Kiedyś obiecał również, że gdy podrośnie, wybiorą się na nią razem, więc nastolatka z niecierpliwością odliczała dni do swoich szesnastych urodzin, mając nadzieję, że w tym roku jej nie odmówi. Każdy wiedział, że wycieczki z bratem były lepsze od tych z rodzicami.
— Wspominałaś, że chcesz dostać jakieś słodycze, więc...
— O mój Boże, kupiłeś to wszystko dla mnie? Dziękuję! — Objęła go mocno ramionami, odbierając paczkę z szerokim uśmiechem na twarzy. — A co słychać w pracy?
— W porządku. Pisałem ci już, że trzy dni temu odbierałem poród i urodziły nam się dwa bliźniaki. Zrobiłem dodatkowe zdjęcia. — W odpowiedzi podał jej do ręki swój telefon.
— O jejku, jakie maluszki! Musisz mnie tam kiedyś zabrać... Siądziesz? — zaproponowała, a mężczyźnie nie umknął włączony telewizor i rozpoczęta paczka chipsów oraz żelków leżących obok na stole.
— Tylko nie mów mi, że spędzasz przed tym cały dzień. — Spojrzał śmiertelnie poważnie na dziewczynę, która wywróciła oczami.
— Jest wolne, a poza tym... Dawno się nie widzieliśmy i to dobra okazja, żeby obejrzeć coś razem, no chodź już! — Pociągnęła go za rękę w stronę kanapy, a on posłusznie przysiadł na jej brzegu, aby po chwili podłożyć sobie poduszkę pod plecy i spojrzeć w ekran. Nie oglądał telewizji od kilku lat, ale nie dlatego, że nie miał czasu, a zwyczajnie ochoty i uważał, że współczesne programy tylko ogłupiały ludzi. Dużo bardziej wolał poświęcić swoje przerwy od pracy, na czytanie książek albo oglądanie wybranych przez siebie filmów z internetu.
— Co to za program? — Kiwnął głową na lecący w telewizji odcinek, w którym kilku uczestników wdrapywało się po ścianie wspinaczkowej, a pozostałe osoby kibicowały im z dołu. Przypominał mu się wodny tor przeszkód albo program nieustraszonych.
— Bon Voyage.
— Bon Voyage... — powtórzył za nastolatką, która nie odrywała wzroku od obrazu. — To jakieś nowe reality show?
— Nie widziałeś tego nigdy? — Mężczyzna zaprzeczył, kręcąc głową. — To patrz! Jest sobie kilkunastu uczestników, co nie? I oni wszyscy mieszkają w jednym domu przez kilka miesięcy, a każdego dnia dostają jakieś nowe zadanie do wykonania. Albo tylko jedna osoba zostaje wkręcona przeciwko grupie, żeby pod koniec dnia dostać za to jedzenie czy specjalną nagrodę. A po trzech miesiącach wybierana jest osoba, która uzyskała największą ilość punktów i otrzymuje nagrodę pieniężną. Tutaj właśnie taki jeden chłopak ją wygrał, chociaż ja i tak miałam swoich faworytów, którzy zostali parą w trakcie programu i to było słodkie... — świergotała bez przerwy na oddech.
— A ile może wynosić taka nagroda? — wtrącił od niechcenia Tae, drapiąc się po brodzie, bo nagle oferta wygrania czegoś za niewielką pracę wydawała mu się wyjątkowo zachęcająca. Prawdę mówiąc, od czasu wymeldowania się z hotelu, nie myślał o niczym innym, tylko o sposobie zdobycia tej gotówki. Nie zamierzał siedzieć z założonymi rękami.
— Kilka, kilkanaście milionów dolarów... Wszystko zmienia się wraz z nową edycją. Wiem tylko, że zwycięzca poprzedniego sezonu dostał swój własny program i kupił mieszkanie w Gangnam. Chociaż ja dalej uważam, że tamta para poradziła sobie lepiej... O, właśnie zaczyna się mój ulubiony moment, uważaj! — Dziewczyna zareagowała podekscytowaniem na zmianę bohaterów i sięgnęła po pilot, żeby podgłośnić nieco dźwięk w telewizorze. Taehyung nie chcąc jej przeszkadzać, siedział cicho i również skupiał się na rozmowie współlokatorów, których życie śledziły niegdyś na żywo miliony internautów. Wydawało mu się dziwne, że ktokolwiek chciał poświęcać dzień na śledzenie czyjegoś życia, ale jak widać, czasy się zmieniały, tak jak rozrywka.
— I ty nie widzisz jakie to wszystko jest wyreżyserowane? Pewnie zapłacili im za to, żeby udawali parę albo byli nią już wcześniej! Telewizja zawsze tak robi, żeby przyciągnąć oglądalność — prychnął, poprawiając na fotelu. Nie lubił takich sztucznych programów, gdzie zabawa widza ograniczała się do zdrad i nieszczęść innych ludzi, a uczestniczy zdawali się pozbawieni krzty rozumu, pakując się w coraz to gorsze zadania. Bo kto normalny zjadłby na przykład takie surowe mięso dla pieniędzy? On nawet za darmo nie był w stanie go przełknąć. Sam widok powodował u niego mdłości i skręty żołądka.
— Może tak, może nie. Do programu trafiają losowe osoby, a w ostatniej edycji celowo rekrutowali samych singli, żeby uniknąć problemów poza programem, po tym jak jedna osoba dostała pozew o rozwód. Więc sam widzisz, że ten program nie jest ustawiony — odpowiedziała mu dziewczyna, a on postanowił zamilczeć na resztę seansu, bo chociaż początkowo był sceptycznie nastawiony do tego programu, po czasie wciągnął się w jego oglądanie.
Słowa siostry utkwiły mu w głowie na resztę wieczoru. Tuż po tym jak nastolatka położyła się spać, włączył laptopa i wpisał w wyszukiwarkę nazwę programu. Potrzebował dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, a zwłaszcza informacji o nagrodzie. Sześć zer nie chodziło piechotą. Nie dziwił się czemu do programu zgłaszało się tylu chętnych, bo i wyzwania zdawały się dziecinnie proste, a jedyny minus całej tej zabawy stanowiły kamery i odcięcie od reszty świata. W tym przypadku musiałby skazać się na 64 dni spędzone w towarzystwie obcych ludzi, ale przecież nikt nie mówił, że musiało być źle. Może udałoby mu się z kimś zaprzyjaźnić? Nie był duszą towarzystwa, ale nadal, umiał nawiązywać kontakty z ludźmi, a taka przygoda mogłaby go czegoś nauczyć; zawsze starał się dostrzegać pozytywy w nowych przedsięwzięciach. Natomiast utrzymanie kliniki przy życiu znaczyło dla niego naprawdę dużo. To miejsce przez ponad rok było dla niego drugim domem. Nie chciał, żeby ktokolwiek stracił swoją posadę ani pozwolić na to, by zwierzętom stała się krzywda. Był gotów zaryzykować swoje szczęście dla dobra ogółu.
Dlatego po długich przemyśleniach wszedł w formularz zgłoszeniowy, poświęcając dobrą godzinę na wzbogacenie swojego profilu. Zależało mu, żeby przedstawić się od jak najlepszej strony i zwrócić na siebie uwagę telewizji. Każdy z uczestników musiał mieć w sobie coś, co będzie go wyróżniać, a czy Taehyung nie zaliczał się do ich grona? Czy nie był wyjątkowy ze względu na swoją pasję, dobre serce i wysokie ambicje? Czuł, że widzowie stanęliby za nim murem i z pewnością poruszyłby niejedną duszę zapałem i miłością do zwierząt.
Na koniec dodał jedno ze swoich zdjęć, które udało mu się wygrzebać z dysku i uznał, że wygląda na nim fotogenicznie, a następnie nakierował kursor na przycisk wysyłania. Mógł odczuć gromadzące się wokół jego serca gorąco, ale ostatecznie do decyzji przekonała go liczba zgłoszeń. A musiałby mieć naprawdę ogromne szczęście, by dołączyć do 11 uczestników z tych początkowych piętnastu tysięcy chętnych.
— Raz się żyje. — Nadusił przycisk i wypuścił powietrze w chwili, kiedy strona zdążyła się załadować, a na ekranie wyświetlił się komunikat z podziękowaniem za wysłanie zgłoszenia. Szczęśliwcy mieli zostać powiadomieni dopiero za dwa tygodnie, co zdawało się sporym odstępem czasu na to, by zdążył o tym zapomnieć. I pożałować swoich życiowych decyzji.
Ale o tym miał przekonać się już niebawem.
➵
Bon Voyage! ;))
Nie wiecie jak się cieszę, że mogę to w końcu napisać, bo czekałam na realizację tego pomysłu od miesiąca i w końcu mogę go zacząć. Napiszcie mi koniecznie pod spodem jakie są wasze odczucia po pierwszym rozdziale, czy taki Taehyung spełnia wasze oczekiwania (JK to moja słodka tajemnica). Aktualizacje będą 1/2 razy w tygodniu, ale na pewno będą spore!
Let's geeet it~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro