Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Omega

Trwało właśnie upalne lato, gdy wszystko się  zaczęło. W niewielkim bliźniaku - białym domu z zadbanym podwórkiem- mieszkała skromnie rodzina. Rafael, niespełna dziesięcioletni jedynak, był szczęśliwym dzieckiem. Miał jasne włosy, opaloną cerę i piegi oraz jasno brązowe oczy. Był inteligentnym i sprytnym dzieckiem. Lubił gotować z mamą, niską blondynką o przyjaznym obliczu, oraz chodzić nad morze z ojcem - rybakiem. Mężczyzna był wysoki, miał brązowe włosy i jasne oczy, chłopiec zawsze podziwiał jego siłę, wytrwałość i spokój z jakim podchodził do pracy i rodziny. Jego matka była bardziej wybuchowa, miała ognisty temperament i była żywiołowa. Wszystko co robiła, wydawało się Rafaelowi bardzo głośne i pełne życia, kompletnie różniła się od swojego męża. Chłopiec choć z wyglądu bardzo ją przypominał, charakter miał po ojcu. Ponad wszystko kochał też wyprawy nad morze, gdy mógł obserwować niespokojne, ciemne wody. Rodzice zawsze mówili mu, że nie może wchodzić do wody - jest niebezpieczna - mawiali. 

Po kolejnym słonecznym dniu, Rafael tak jak zawsze, szykował się do  snu. Jego ojciec zdążył już wrócić z połowu, zmęczony i głodny. Chłopiec cierpliwie czekał aż ten się naje i tradycyjnie, opowie mu bajkę. Choć miał już dziesięć lat, nie potrafił wyobrazić sobie snu bez niej. Położył się do łóżka a gdy mężczyzna przyszedł, ten uśmiechnął się do niego. Słuchał cudownej opowieści o dzielnym podróżniku Jacku Bursonie, przemierzającym niebezpieczne i nieznane wody oraz lądy. Codziennie ojciec mówił mu inną przygodę. Kiedyś bohaterem był ktoś inny jednak  od pewnego czasu, to właśnie Jack był w opowieściach główną postacią. Chłopiec nie przerywał, był dobrym słuchaczem. Wyobrażał sobie rzeczy o których słuchał i powoli zapadał w sen. Głos mężczyzny był coraz cichszy, ale nieprzerwanie mówił, swoim spokojnym i pewnym tonem. 


***


Na twarz chłopca padły pierwsze promienie słonecznego światła. Nastał ranek. Mimo panującego lata, Rafael poczuł chłód. Otworzył leniwie oczy, zastanawiając się gdzie podziała się jego kołdra. Coraz bardziej dochodziły do niego obce dźwięki i wrażenia. Gdy tylko uchylił powieki, zdziwił się mocno. Czy śnił? Nad głową nie ujrzał sufitu a korony drzew i błękitno- żółte niebo. Nie leżał już nawet w swoim łóżku a na miękkiej trawie i mchu. Usiadł szybko, nie wierząc własnym oczom. Był ta niewielkiej  polanie w głębi lasu, nieopodal był bardzo niewielki wodospad z małym stawem. Podszedł do wody, była  ona idealnie czysta a i dno było jednolite, stworzone z jasnego piasku. Chłopiec przypatrzył się tafli a gdy po chwili zwrócił uwagę na odbicie, doznał kolejnego szoku. Jego wygląd różnił się od pierwotnego. Teraz był pewien, że to sen. Jego oczy były jaśniejsze, przybrały żółto-pomarańczową barwę, tak jak i włosy, oraz dziwne symbole. Jego opaloną skórę pokrywały gdzieniegdzie żółte, jaskrawe plamki a na grzbiecie ujrzał małe, pierzaste skrzydła. Wyglądał dziwacznie i choć gdyby ujrzał kogoś wyglądającego tak jak on, uznał by to za ciekawe i ładne, teraz chodziło o niego. Skrzywił się na myśl, że mógłby wyglądać tak w rzeczywistości. Rówieśnicy by go wyśmiali a rodzice wypędzili.  Jednak to był tylko sen i zaakceptował zmiany. Rozejrzał się uważnie po otoczeniu. Las w  którym się znalazł, wydawał się niezwykle urokliwy, pełen zieleni i bardzo żywy. Panowała w nim podniosła atmosfera i cisza, jakby wszelkie zwierzęta zamarły a wiatr ustał. 

-Podoba Ci się tu? - usłyszał nagle męski głos. Rafael rozejrzał się z niepokojem. Na skarpie, przy szczycie wodospadu, stał cudacznie ubrany mężczyzna. Był szczupły i wysoki, miał ciemne włosy i żółte oczy. Na głowie miał brązowy kapelusz z okrągłym rondem i szpiczastym końcem. Nosił płaszcz oraz ciemne, obszerne spodnie, ale brakowało mu butów. Na  plecach  natomiast, miał bardzo podobne skrzydła co chłopiec, trochę tylko bardziej pomarańczowe. Nie brakowało też żółtych plamek na ciele. Jego twarz była  przyjazna, spojrzenie ciekawskie a uśmiech ciepły. Wydawał się pewny siebie a zarazem spokojny i pełen energii oraz optymizmu. 

- Kim pan jest?- zapytał Rafael, zbywając pytanie nieznajomego. 

- Jestem Strażnikiem mój drogi - zapewnił ze śmiechem człowiek po czym z gracją zeskoczył ze skarpy, używając skrzydeł by lekko wylądować.  Wydawał się mieć nie więcej niż czterdzieści lat.

- Strażnikiem? Czego? I gdzie ja jestem? - pytał dalej chłopka, uważnie obserwując obcego.

- Strażnikiem tego świata mój mały, tej  pięknej krainy. Poznasz ją jeszcze. Właśnie w niej obecnie jesteśmy. Witaj w Omedze Rafaelu. -mówił, uroczystym tonem, przechadzając się po polanie. Od czasu do czasu  zerkał na swego rozmówcę, z błyskiem w oku i coraz większym uśmiechem. 

- Skąd zna pan moje imię? - zdziwił się, odrobinę się cofając -  chyba wolę się już obudzić. 

- Obudzić? - roześmiał się przybysz - Nie dasz rady. Od dziś jest  to twój dom. Sam cię wybrałem mój chłopcze, jak więc mógłbym nie znać twego imienia? Będziesz moim następcą, kolejnym Strażnikiem. Spokojnie, mamy czas, jeszcze zdążysz się wszystkiego dowiedzieć...

- Ale jak to?! - przerwał mu przerażony Rafael -  nie godziłem się na  to, nie chcę... Chcę wrócić do rodziny!

- Spokojnie mój drogi - mężczyzna zdawał się posmutnieć. - musisz zrozumieć... że znalezienie godnego następcy nie jest proste. Długo zajęło mi znalezienie ciebie, a teraz nie ma już czasu, na zaczęcie od nowa. Mój czas się kończy a ktoś musi cię jeszcze wyuczyć, pokazać ci ten świat i wyjaśnić na czym polega. Omega bez Strażnika nie ma przyszłości, to zadanie jest bardzo ważne... jeśli go nie przyjmiesz mój chłopcze, obawiam się, że skończy się to tragicznie... a nie mogę cię już odesłać. 

- Nie zostanę tutaj - odparł chłopiec, z lekkim wahaniem. Nie wierzył by była to rzeczywistość. Magiczne krainy nie istnieją. Jednak mimo wszytko myśl, że miał by już nie zobaczyć rodziny, przerażała go. Nie chciał by jakiś inny świat upadł przez jego decyzje, lecz... jak mógłby opuścić dom?

- Chłopcze - zaczął po chwili mężczyzna z zamyślonym spojrzeniem. - Kiedyś, gdy to ja pojawiłem się tutaj, mówiłem to samo. Wiem co myślisz. Nie chcesz zostawić rodziny prawda? Pewnie nawet do końca nie wierzysz by Omega była prawdą... Ale ja po pewnym czasie zrozumiałem dwie rzeczy - wrócić się nie da... i chyba nawet bym nie chciał. Byłem potrzebny, czułem, że nie mogę skazać na zagładę tak pięknego świata tylko dlatego, że tęsknie za domem.

- To czemu nie może pan sam się nim dalej zająć? - zapytał  Rafael, obserwując uważnie Strażnika. 

- Ponieważ niebawem przyjdzie mój czas. Strażnikiem można być tylko do czasu mój chłopcze. Przychodzi taki dzień, gdy trzeba sprowadzić następce, wybór ma się jeden i nie  można go zmienić. Nie myśl o mnie jako o okrutniku, który zabrał ci dom. Wiem, że gdy bliżej poznasz ten świat, także poczujesz, że tu pasujesz.

- A co jeśli wcale nie chcę tej odpowiedzialności? Chciałem być podróżnikiem... - powiedział chłopiec.

- I tu możesz nim być. To część tej pracy, podróżujesz po Omedze, nadzorujesz prawa i porządku... Obowiązek jaki się z tym wiąże jest czymś, do czego jeszcze dojdziesz... Na początku będziesz uczniem, potem zajmiesz moje miejsce a po latach i ty wybierzesz swojego następce. - mężczyzna spojrzał na Rafaela i uśmiechnął się lekko, choć był on nieco przygaszony. - pokochałem to miejsce... i nie żałuję, że zostałem wybrany. Proszę, daj mi szansę, myślę, że i ty nie będziesz żałował. 

- Chyba nie mam wyjścia - odrzekł niepewnie chłopak, patrząc znów w swe odbicie. Czy był gotowy na coś takiego? Jednak mimo niepewności i smutku, czuł też ciekawość. Jak wyglądał ten świat? Na czym polegało bycie strażnikiem? 

- Możesz mi mówić Horhe. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro