Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Elister * Szacunek

Elistr miał jednego wroga. Nie interesowała go Czarna armia, pomagał tylko Białym bo uważał ich działania za lepsze. Nie obchodzili go złodzieje ani mordercy, bo o ile robił coś gdy był świadkiem zbrodni, nie miał zamiaru wkręcać się w to. Jego prawdziwym wrogiem był Keren, mężczyzna o kruczoczarnych włosach i ciemnym stroju, z mieczem ciemności u boku. Byli tacy różni, lecz podobni zarazem. Chłopak wspierał okazyjnie siły dobra, mężczyzna siły zła. Ich motywy co prawda były trochę różne, myślenie inne, jednak robili to samo, jakby byli po dwóch stronach zwierciadła. Keren był samotny choć o tym nie mówił, przeszedł wiele w życiu i ukształtowało go to. Elister nie miał nikogo oprócz starej wiedźmy a jego doświadczenia, nauczyły go żyć po swojemu. I choć mogło by się wydawać, że ich charakter jest zupełnie inny, obaj byli jakbym swoimi odpowiednikami po dwóch stronach sporu.

Elister miał wtedy około dwudziestu lat, gdy stracił coś bardzo cennego. Jego złociste włosy nadal były przydługie, brązowy płaszcz skrywał, jak zwykle, skromny strój złożony z prostej koszuli, kamizelki i ciemnych spodni. U pasa przypięty miał biały, szlachetny miecz wyciągnięty ze skały parę lat temu a woreczki z ziołami i drobnymi rzeczami były zarówno na nogach jak i na piersi. Wyszedł z chaty i pożegnał się z zielarką. Mimo braku uśmiechu, kobieta widziała w oczach chłopaka radość. Lubiła go, był ciekawym człowiekiem, inteligentnym i uprzejmym. Dzięki niemu nie była samotna. Elister skierował swe kroki w stronę zamku Białych, czuł ,że tego dnia coś się stanie. Nie cieszył się na myśl o kolejnej walce ale też się jej nie bał. Znał swoje możliwości, wiedział, że nie jest łatwo go pokonać.

Stanął na skromnym dziedzińcu i rozejrzał się. Szare mury niewielkiej budowli rozciągały się nieopodal, studnia znajdowała się prawie na środku pustej przestrzeni a wokół zamku były drzewa. Nie przepadał za tym miejscem, wydawało mu się chłodne i puste. Niedługo po jego przyjściu, podszedł głównodowodzący, miał na imię Sirian ( czyt.Syrian ). Jego brązowych włosów nie skrywał tym razem hełm jednak miał na sobie resztę zbroi. Była aż nadto biała, kolczuga pod spodem była syrebrnej barwy a na plecach spoczywała równie jasna peleryna. Każdy wyższej rangi miał taką, na tym zamku miał ją tylko on i jeden człowiek.

- Co cię tu sprowadza przyjacielu? - zapytał z uśmiechem mężczyzna. Był bardzo miły i radosny gdy widział Elistera i niezmiennie przez te wszystkie lata nazywał go swoim przyjacielem.

- Czuję, że będę tu potrzebny. - odparł młodszy, patrząc w niebo.

- Czarni dawno nie atakowali, znając ich, bardzo możliwe, że zrobią to dziś. - odparł tamten a uśmiech zszedł mu z twarzy.

Biali byli zawsze przygotowani do ataku, zazwyczaj się tylko bronili. Ta jednostka trwała nadal, jednak każdy podejrzewał, że udało się to tylko dzięki Elisterowi. Dlatego każdy go szanował i zawsze gdy przychodził, mówiąc, że ma przeczucie, szykowali się do walki. Nie zawsze słowa te się sprawdzały jednak rycerze nie mieli z tym problemu. Gdy pod wieczór nikt nie atakował, w pogodnych nastrojach rozchodzili się do komnat i na wieczerzę. Nikt nie zaczął ignorować słów młodzieńca, zawsze byli chętni do założenia zbroi i czekania. Zaraz po słowach Elistera, Sirian zaczął zwoływać ludzi i wysyłać ich po ekwipunek.

Jednak tego dnia, słowa Elistera niestety się sprawdziły. Czarna armia, trochę liczniejsza od Białej, wkroczyła do części lasu należącej do jasnej strony. Nie to jednak zdziwiło i przeraziło rycerzy, lecz fakt, że tuż nad nimi leciało wielkie stado czarnych smoków. Przed żadną z poprzednich potyczek, młody mężczyzna nie czuł strachu. Jednak gdy ujrzał istoty, gardło ścisnęło mu się a serce przyspieszyło. W głowie tłukło mu się jedno pytanie ,,Jak ?". Przecież żaden z rycerzy nie posiadał mocy magicznych, zawsze walczono tradycyjnie, czasem jedynie jakoś czarnoksiężnik wplątał się w potyczki. Lecz tak wielka moc... Nigdy jeszcze nie widział takiej potęgi używanej do walk.

Widząc to, postanowił, że i on musi użyć swych zdolności. Zmienił wiele drzew w smoki a swego przyjaciela dosiadł. Trzymał się blisko zamku, stworzenia natomiast wysłał do walki. Na ziemi obie armie starły się w krwawej potyczce, na niebie piękne i jakże niebezpieczne istotny, zmieszały się. Szary, czasem czerwonawy kolor łusek był w miarę dobrze widoczny wśród tych czarnych, jednak to nie miało znaczenia. Elister zaczął odczuwać kłócie w sercu, znał to uczucie i nie chciał go czuć. Jego towarzysze ginęli a ból ich odejścia wręcz go paraliżował. Wiedział jednak, że to konieczne, nie mógł się poddać. Do walki przywołał nawet trzy białe smoki, na które i wrogowie i sprzymierzeńcy, patrzyli przez chwilę.

Niedługo po rozpoczęciu bitwy, pojawił się on. Dumny, z szyderczym uśmiechem i równie ciemnymi włosami co zwykle, podleciał na czarnym smoku i przyjrzał się chłopakowi. Jego, przepełnione pewnością siebie spojrzenie , przeszyło go na wskroś. Elister poczuł niepokój ale i złość. Adrenalina zabuzowała mu w żyłach a lewa ręka sama sięgnęła po broń. Biała klinga starła się z czarną a walka na niebie i na ziemi zagorzała. Rywale kierowali w pewnym stopniu smokami i często ich serca przeszywał ból, jednak mimo to, walczyli. Obaj równie potężni i dobrzy we władaniu mieczem, obaj równie zawzięci i pewni siebie. Dumni i szybcy, byli jak woda i ogień, obaj równie niebezpieczni. Jednak to Keren był bardziej bezwzględny a takie osoby mają przewagę. Czarnowłosy nie pokierował kolejnego ciosu w chłopaka, celował w jego smoka, jego przyjaciela. Elister robił wszystko by nie skrzywdzić niewinnej istoty, Keren taki nie był. Trafił. A młodzieniec poczuł nie tylko ból fizyczny. Czas jakby spowolnił a chłopak patrzył jak jego przyjaciel zamienia się w popiół. Choć starał się ze wszystkich sił, nie potrafił go ocalić, nie potrafił powtórzyć cudu. Mógł tylko patrzeć. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że spadał, nie zwracał uwagi na białe stworzenie łapiące go w locie. Dla niego trwał właśnie prawdziwy koszmar i wiedział, że się z niego nie wybudzi.

Spojrzał pustym wzrokiem na wroga. Zwrócił ponownie uwagę na ból, pojawiający się co chwilę. I stwierdził, że już nie chce go czuć. Więc go zatrzymał. Jego poległe smoki odrastały w postaci żywych drzew. Tylko nie ten jeden, najważniejszy. Nie potrafił również nic zrobić dla poległych dwóch białych istot. Został ostatni z trójki i właśnie unosił go na swym grzbiecie. Czuł głęboki smutek ale z każdą chwilą przybywała również wściekłość. Mimo wyczerpania, odnalazł w sobie nowe pokłady energii, by móc skończyć tą bitwę. Wygrać ją, bo teraz nawet przez myśl by mu nie przyszło przegrywać. Wściekły, skierował wszystkie pozostałe przy "życiu" stworzenia na swojego przeciwnika i dam również rzucił się ku niemu. Uniósł broń a szybkość jego ruchów wzrosła przez emocje i adrenalinę. Nie zamierzał odpuścić. Keren zabił jego przyjaciela... Nie mógł odpuścić...

Zadał mężczyźnie parę ran, tylko tyle zdołał zrobić, parę nacięć nie zagrażających życiu. Keren odwołał smoki. Był zbyt wyczerpany walką, nie mógł już ich utrzymać... Uciekł. Jak tchórz. Albo jak ktoś planujący odwet. Czarni którzy trzymali się praktycznie na równi z Białymi, odeszli razem z nim, jak widać to on nimi rządził. I choć rycerzem się cieszyli i wiwatowali, chwalili młodzieńca na smoku i świętowali wybraną, Elister nie czuł nic oprócz smutku. Nie obchodzila go już wygrana, rycerze czy reszta smoków. Stracił tego który był przy nim praktycznie od zawsze. Jak do tego mogło dojść? Jak mógł na to pozwolić? I choć ostatkiem sił, starał się go zakorzenić, odbudować jak resztę, nie potrafił. Drzewo które stwarzał rozsypywało się w popiół. Gdy tylko stanął na ziemi a radośni mężczyźni okrążyli go, on tylko wyszukał wzrokiem Siriana i przywołał go gestem.

- Ma tu stanąć pomnik. Skała z wyrytym wspomnieniem mojego przyjaciela - oznajmił słabym, załamanym głosem.

- Przyjaciela? - zapytał zmartwiony mężczyzna.

- Był smokiem. Jednak i moim przyjacielem. Nie potrafię mu już pomóc... Keren go zabił... Ma być upamiętniony. I dwa poległe białe smoki. - pogłaskał po pysku pozostałe białe stworzenie i zrozumiał, że teraz to on będzie jego przyjacielem. W końcu rozumiał co to ból po utracie... Tylko czy chłopak zdoła utrzymać go przy życiu?

- Dobrze Elisterze. - choć Sirian nie potrafił zrozumieć przyjaźni z magiczną istotą, to rozumiał czym jest ból po utracie kogoś bliskiego.  Na dodatek to dzięki temu młodemu czarnoksiężnikowi wygrali walkę, miał prawo żądać. Był to też jeden z nielicznych chwil gdy mężczyzna nsxesl chłopaka po imieniu. Nie użył słowa,, Przyjacielu". Nie pasowało tu. Nie wtedy. Nie kiedy on właśnie kogoś stracił. Bo to by znaczyło, że jest równy poległemu, a przecież nie był. Bo czy kiedykolwiek Elister bez wahania nawał go w ten sposób?

Tak jak młodzieniec kazał, tak też się stało. Niedługo później na dziedzińcu stał już kamień, wielki i wyszlifowany, gładki i szary z wyrytym wspomnieniem poległych stworzeń. Nie miały imion. Trzeba było to zapisać więc inaczej. Od czasu do czasu Elistera widywano przy pomniku, patrzącego na niego chwilę i odchodzącego spowrotem w las. Cierpiał. W przeżyciu tej tragedii pomagał mu biały smok i wiedźma, jednak czy to wystarczające wsparcie? Sirian również starał się go pocieszać. Tylko ile mógł zdziałać , w stosunku do kogoś kogo niewiele znał? Praca, obowiązki wobec ludu i dobra. Tylko to ich łączyło. Więcej niż z innymi, jednak za mało by mógł dostatecznie pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro