Rozdział 69
Piątek stał się dniem, w którym naszym domu panował nadzwyczajny chaos. Wszyscy kręcili się po parterze oraz piętrze, szykowali się do swoich wyjść, a rodzice tylko oglądali nas sprzed kanapy.
- Zostajesz na noc u Niny? - spytała mnie mama, kiedy wychodziłam z kuchni, trzymając w dłoni butelkę małej wody gazowanej.
Podniosłam wzrok znad ekranu telefonu, odrywając się od pisania z dziewczynami.
- Tak - skłamałam gładko.
Prawda była taka, że wybierałam się do Jacka. Dopiero jutro miał imprezę urodzinową, ale jego rodzice wyjechali już dzisiaj. Z tych względów zaprosił mnie do siebie, a ja przecież nie mogłam mu odmówić. Mimo że byłam prawie pełnoletnia, za bardzo bałam się przyznać rodzicom, że jadę do mojego chłopaka na całą noc. Jak by wtedy zareagowali? Nawet jeśli by się zgodzili, z pewnością urządziliby mi kilkugodzinny wykład na temat bezpiecznego seksu i zabezpieczania się. A ja chciałam tego uniknąć za wszelką cenę. Prędzej spaliłabym się ze wstydu, niż uczestniczyła w tym. W pełni wystarczyły mi dodatkowe zajęcia edukacyjne w szkole.
- Tylko bez szaleństw - ostrzegł tata, grożąc mi palcem, a ja mimowolnie wywróciłam oczami.
- Wychodzę! - krzyknęła Mandy, biegnąc po schodach.
Szybkimi ruchami założyła na siebie kurtkę, a nogi włożyła w buty.
- Wrócę niedługo - dodała, zanim trzasnęła drzwiami.
Odblokowałam ekran telefonu, by dowiedzieć się, o czym tak zażarcie pisały przyjaciółki. Wolnymi krokami zaczęłam kierować się w stronę schodów, jednocześnie starając się nie przeoczyć żadnej wiadomości. Vanessa właśnie opisywała swój pobyt w kawiarni, podczas którego spotkała Brandona i razem przesiedzieli tam dobre dwie godziny.
- Te nasze dzieci rosną tak szybko - westchnęła mama.
- Może zrobimy sobie kolejne? - zaproponował tata znaczącym tonem. Wciągnęłam gwałtownie powietrze.
- Nie! - wrzasnęłam, zanim postawiłam stopę na schodku.
- To ja przez tyle lat musiałam wytrzymywać z całą czwórką, nie skazuj mnie na piątkę, proszę - mruknęła Stella.
Ignorując dalsze przekomarzania rodziców, pobiegłam na górę. Nie chciałam specjalnie stroić się dla Johnsona, ale musiałam się prezentować co najmniej dobrze. Weszłam do pokoju i ujrzałam Anabelle siedzącą przy toaletce. Akurat nakładała na twarz puder.
- Wracasz na noc? - spytałam, przy okazji otworzyłam szafę. W czym prezentowałam się świetnie?
- Nie wydaje mi się. U Andrew jest gruba impreza - powiedziała podekscytowana - Wydaje mi się, że nawet Sam na nią idzie.
- Sam idzie na każdą imprezę - mruknęłam, a blondynka zachichotała.
- A może jednak przyjdziesz? Bo Mia i Patricia też nie idą. - Zrobiła smutną minę.
- Nie mogę, jadę do Jacka - odpowiedziałam. Wyjęłam z szafy dwie bluzki. - Czerwona czy biała?
- To przyjdź z Jackiem. A do czego?
- Myślałam o tej czarnej spódniczce, tej rozkloszowanej - mruknęłam, wertując szafę w poszukiwaniu odpowiedniej części garderoby.
- Dobry pomysł. Idealny strój na imprezę, proszę, przyjdźcie! - jęknęła bliźniaczka i podniosła się z krzesła. Stanęła tuż przede mną, a dłonie złożyła w geście modlitwy. Parsknęłam śmiechem.
- Any, daj spokój. Muszę z Jackiem zorganizować jutrzejszą imprezę, bo przecież ten debil zaprosił połowę szkoły i nic więcej - mruknęłam zirytowana głupotą oraz nieodpowiedzialnością ukochanego.
- No na pewno. Ja już wiem, co wy tam będziecie robić - mruknęła. Podniosła wysoko kołdrę, by odnaleźć telefon. Kiedy już to zrobiła, zdjęła z małego wieszaka torebkę, włożyła do niej wszystkie potrzebne pierdoły, w tym maskarę, szminkę oraz puder, po czym stanęła przed lustrem. Przez kilka minut gapiła się na swoje odbicie, wygładziła dłonią czarną, opinającą jej ciało sukienkę, wysłała do siebie buziaka, pocałowała mnie w policzek na pożegnanie i wyszła.
Szybko przebrałam się w wybrane ubrania. Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone, bo dzisiaj zakręciły się w ładne, lekkie fale. Spryskałam się wielokrotnie perfumami Anabelle, a następnie nałożyłam jasny, różowy cień do powiek z błyszczącym drobinkami. Do tego przypudrowałam twarz i mogłam powiedzieć, że byłam gotowa. Schowałam komórkę do kieszeni i opuściłam pokój. Zbiegłam na dół.
- Czy wy nie możecie normalnie chodzić po tych schodach? - warknęła mama - Zaraz je rozwalicie.
Szukając w szafie czarnej ramoneski, wywróciłam oczy na słowa rodzicielki. Była zirytowana, bo nie mogła w spokoju obejrzeć swojej ulubionej meksykańskiej telenoweli. Oparłam się o jasną ścianę, by założyć ciemne botki na cienkim obcasie ze złotymi klamerkami, które należały do Any.
- Ubierz się, bo znowu będziesz chora - powiedział tata, a ja miałam ochotę prychnąć.
- Nie przesadzaj, jest ciepło - mruknęłam, po czym zgarnęłam kluczyki od samochodu z szafki.
- Jeśli będziesz leżeć w łóżku z gorączką, nie mam zamiaru gotować ci zupy! - krzyknęła mama, zanim wyszłam. Dobrze wiedziałam, że tylko tak mówiła.
Odpaliłam samochód i ostrożnie wyjechałam z podjazdu. Pogłośniłam radio, kiedy usłyszałam moją ulubioną piosenkę Cardi B. Przejeżdżając obok domu Sama, dostrzegłam palące się światło w jego pokoju. Byłam pewna, że on też poszedł na imprezę do Andrew. Bardzo martwił mnie stan Wilkinsona. Coś złego się z nim działo, aczkolwiek chłopak nie chciał mi nic powiedzieć. Próbowałam kilkukrotnie jakoś zacząć ten temat, ale za każdym razem kończył się on jego wybuchem złości. Nie odrywając jednej ręki od kierownicy, wyciągnęłam telefon z kieszeni i poprosiłam Siri, by do niego zadzwoniła. Po kilku sygnałach odezwała się poczta. Westchnęłam głęboko, odjeżdżając. Rzuciłam telefon na fotel pasażera. Zagryzłam wargę. Nie chciałam się przejmować przyjacielem, ale bardzo mnie to dręczyło. Wiedziałam, że przyjdzie do mnie, kiedy nadejdzie na to czas. Teraz ważniejszy był Jack. Tylko jak ja miałam wyciągnąć metrowe pudło owinięte papierem z bagażnika? Nie miałam pojęcia, jakim cudem Nate je tam wsadził, skoro nie mógł z nim wyjść od jubilera.
Zgasiłam silnik i wyszłam niechętnie. A może Wilk się zakochał? Ostatnio widziałam go z pewną dziewczyną. Mówił, że to koleżanka, z którą chodzi na francuski. Dała mu kosza? Ich randka się nie udała? Czy to ona stoi za jego złym samopoczuciem? Co się wydarzyło w szkole podczas mojej nieobecności? Dziewczyny też nic nie wiedziały.
Ciągnąc za sobą prezent, stanęłam przed drzwiami. Zapukałam głośno. Po około dwóch minutach blondyn otworzył mi drzwi. Miał na sobie białą bluzę z logo jego wytwórni muzycznej oraz dżinsy z podwiniętymi nogawkami.
- Hej - mruknął i pocałował mnie czule w usta.
Chwilę później odsunęłam się od niego, by wejść do środka. Tata miał rację. Wcale nie było tak ciepło, jak mi się wydawało.
- Co to jest? - zapytał chłopak przerażonym tonem, a ja parsknęłam śmiechem.
Oparłam pudełko o drzwi.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! - pisnęłam i zarzuciłam mu ręce na szyję. Mówiłam dzisiaj te słowa co najmniej dwadzieścia razy, ale to i tak nie było wystarczająco.
- Jeszcze raz dziękuję! - zaśmiał się, obejmując mnie mocno w talii. Zbliżył swoją twarz do mojej, a nasze usta połączyły się na dłuższy czas. Jack przesunął językiem po mojej dolnej wardze, więc lekko je uchyliłam, a wtedy rozpoczął się prawdziwy ogień. Niechętnie go zgasiłam.
- Otwórz prezent - poprosiłam i ruszyłam do salonu, gdzie w telewizorze akurat leciał jakiś horror.
- Aż się boję. Co ty wymyśliłaś? - zapytał, niosąc pakunek tuż za mną.
Z szerokim, podekscytowanym uśmiechem usiadłam na kanapie. Dokładnie obserwowałam poczynania chłopaka, który powoli, ostrożnie otwierał pudełko. Zaczęłam się trochę stresować. A co, jeśli nie miał mu się spodobać prezent? Sam pomagał mi wybierać, bo też się na tym znał, ale... Zawsze istniało pewne ryzyko.
- Jack, rozmawiałeś z Samem? - spytałam nagle, gdy dostrzegłam na ścianie zdjęcie, na którym był Johnson, Gilinsky oraz Wilkinson. Fotografię zrobiono, kiedy chłopcy byli w podstawówce, nie zauważyłam jej wcześniej. Obok wisiała ramka z podobnym ukazaniem przyjaciół, ale w czasie teraźniejszym. Najwidoczniej to też był prezent.
- Jasne, przecież rozmawiamy codziennie - odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Nie o tym mówię. - Wywróciłam oczami zirytowana, a blondyn parsknął śmiechem. - Wiesz, co się z nim dzieje?
Jack westchnął głęboko i odsunął od siebie prawie rozpakowane pudełko. Zaczął rozglądać się po pokoju, bał się mojego spojrzenia.
- Sam jest smutny, bo większość uczelni w Omaha, a zwłaszcza tych ze stypendiami sportowymi, odrzuciły jego aplikację - oznajmił, a ja otworzyłam szerzej usta ze zdziwienia.
- Jak to? - zapytałam cicho zaskoczona.
Co im się nie podobało w Samie? Fakt, nie był wzorowym uczniem, ale jego oceny były wystarczająco dobre. A osiągnięcia w koszykówce? Ile razy wygrał mecz? W ilu zawodach stanowych brał udział? Co za niesprawiedliwość!
- Zostało tylko Los Angeles - dodał J, wracając do prezentu - Ale on chce zostać w domu. Wiesz, z jego rodzicami nie jest dobrze, rozważają separację, a nawet rozwód. Wilk uważa, że jeśli zostanie, to ich pogodzi, zatrzyma razem.
Zapadła cisza, którą przerywał tylko głośny szelest papieru. Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Było mi tak cholernie przykro z powodu Sama! Co się teraz musiało dziać w jego głowie? I został z tym całkiem sam. Musiałam z nim koniecznie porozmawiać, przecież on i tak nie zatrzyma na siłę rodziców razem, a tylko zmarnuje sobie życie w byle jakiej uczelni w Omaha. Westchnęłam głęboko.
- Nie wierzę! - krzyknął szczęśliwym tonem Jack, gdy wyjął z pudełka gitarę akustyczną. Miała czarną barwę, a na jej brzegu widniały dwa słowa - wyznanie miłości i dwie litery - moje inicjały.
- To uwierz - uśmiechnęłam się, a długim, niebieskim paznokciem wskazałam na szczególny znak. Tylko cudem udało mi się namówić jubilera, by wykonał to trudne zlecenie. Cudem i pieniędzmi.
Johnson uśmiechał się szeroko, oglądając nową gitarę z każdej strony. Był zszokowany, ale również bardzo zadowolony, co sprawiało, że i ja byłam szczęśliwa.
- Kochanie, jest piękna! - powiedział oczarowany.
- Ale to nie znaczy, że masz zamienić mnie na nią! - Zagroziłam palcem, udając poważny ton.
J zaśmiał się, po czym odłożył gitarę na stół.
- Ciebie nie da się zamienić - stwierdził, nim dorwał się do moich ust.
Zachichotałam cicho, czując jego zachłanność oraz brutalność. W szybkim tempie chłopak odnalazł krawędź mojej bluzki, a następnie szybko jej się pozbył i rzucił za kanapę. Nie pozostawałam mu długo dłużna i chętnie zdjęłam jego bluzę, a moje palce od razu zaczęły dotykać jego nagiej klatki piersiowej. Opadłam plecami na kanapę, a on poleciał razem ze mną.
- Kocham cię - wydyszał nad moją głową.
- A ja kocham ciebie - odparłam.
Kilka minut później zostaliśmy w samej bieliźnie. Jack przez chwilę szarpał się z zapięciem mojego chabrowego stanika, zanim w końcu udało mu się go rozpiąć. Nasze usta znowu się połączyły, lecz nie zwalniały rytmu, jakby obawiały się, że ktoś znowu im przerwie. Była to całkiem niepotrzebna obawa, nic takiego się nie wydarzyło.
******
Komentarze? Mało ich... Wiecie, że istnieje taka opcja, prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro