Rozdział 64
- Nate! - wrzasnęłam - Jesteśmy spóźnieni!
Powinniśmy wyjechać kwadrans temu, tymczasem ja szukałam torebki, a brat próbował zawiązać krawat, stojąc na korytarzu przed lustrem. Mama śmiała się z nas, tata również. Jedynie Mandy okazała się bardzo pomocną osobą w tej rodzinie, bo postanowiła szukać mojej czarnej torebki, która nagle zaginęła bez śladu.
- Nie drzyj mi się do ucha, przecież jestem tego świadom! - warknął również głośno co ja.
- Boże, Jack mnie zabije - mruczałam pod nosem.
Blondyn naprawdę zaangażował się w ten bal. Już od południa siedział w sali gimnastycznej, by doprowadzić każdy najdrobniejszy szczegół do istnej perfekcji. Z tego również powodu musiałam jechać z Nathanem, a po drodze mieliśmy jeszcze zgarnąć Sama. Charlie oraz Nessie też musiały być wcześniej, by pomóc w organizacji jedzenia i balonów. Anabelle wraz z pieprzonym panem Lemondem pojechali pół godziny temu. Na zegarze właśnie wybiła szósta, o tej porze powinniśmy już być na sali.
Zdenerwowana szybkim krokiem podeszłam do brata. Zwinnymi ruchami zawiązałam mu krawat, a on uśmiechnął się szeroko.
- Gdzie jest ta pieprzona torebka? - jęknęłam, ponownie rozglądając się dookoła.
Przecież zniosłam ją na dół! Miałam ją w dłoni, gdy zadzwonił Wilk, a potem... Gdzieś ją odłożyłam. Usiadłam na kanapie zrezygnowana i zaczęłam zakładać moje nowe szpilki z paseczkami przy łydce w srebrnym kolorze. Ponownie wstałam, wygładziłam dłonią długą do ziemi sukienkę w pudrowy różu. Miała głęboki dekolt oraz wcięcie w talii. Trzymała się jedynie na cienkich ramiączkach. Od dołu lekko się rozchodziła i ukazywała szczupłą nogę za pomocą rozcięcia do samego uda. Do tego zrobiłam sobie loki, usta podkreśliłam matową szminką z drobinkami srebrnego błysku. Na moich oczach widniały czarne kreski oraz świecący się cień do powiek.
- Mam! - pisnęła Mandy.
- Boże, kocham cię! - krzyknęłam i pocałowałam siostrę we włosy, przy okazji zabierając torebkę - Gdzie była?
- W łazience - odparła.
Zmarszczyłam brwi. Nie miałam jednak czasu, by zastanawiać się nad tym, jakim cudem ona tam się znalazła. Nagle czyjś telefon zadzwonił.
- Już jedziemy! - rzucił wesołym tonem Nate, to był zapewne Sam.
Na sukienkę zarzuciłam szare futro, po czym prawie wybiegliśmy z domu. Chłód owiał moje nagie palce stóp, ale nie przejęłam się tym. Uważając, by nie stracić równowagi, weszłam do samochodu i od razu włączyłam ogrzewanie na najwyższą możliwą liczbę.
- Jezu, Johnson się wścieknie - westchnęłam, kiedy dostałam od niego wiadomość.
- Powiedz, że siedzisz w łazience - odparł brat, a ja rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
- Ty naprawdę jesteś głupi - stwierdziłam w końcu - I zwolnij trochę, bo zaraz wjedziesz w czyjąś bramę. A wtedy Jack naprawdę się wkurzy, że nie przyjedziemy.
Nathaniel wywrócił oczami zirytowany.
- No tak, najważniejsze jest to, co sobie pomyśli Jack - mruknął, a po chwili zatrzymał się przed domem Wilkinsona. Chłopak zatrąbił kilkukrotnie, lecz przyjaciel w dalszym ciągu się nie pojawił.
Westchnęłam głęboko. Wybrałam numer do Sama, lecz odezwała się poczta po kilku sygnałach.
- Jezu... - mruknęłam.
W końcu drzwi otworzyły się i wybiegł przez nie Sam. Wsiadł do samochodu, trzaskając drzwiami.
- Przepraszam! - rzucił, dysząc, a Nathan odjechał w stronę szkoły.
- Człowieku, co ci się stało? - spytał przerażony brunet, patrząc w lusterku na chłopaka.
Przestraszona również spojrzałam na przyjaciela. Musiałam przyznać, że prezentował się świetnie. Miał białą koszulę, czarną marynarkę oraz tego samego koloru spodnie. Najwyższy guzik był odpięty, brakowało jedynie krawata, ale wiedziałam, że Wilkinson ich nienawidził i praktycznie nigdy nie zakładał.
- No co? - odparł zdezorientowany Sam.
- Twoje włosy!
Obydwoje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Nasza ostatnia wizyta u fryzjera była naprawdę zabawna. Sam postanowił przefarbować się na bardzo, bardzo jasny, zimny blond, a ja wraz z nim. Z tą różnicą, że ja pozostawiłam kilkanaście ciemniejszych pasm, by nie wyglądać jak lalka Barbie. Obcy stwierdziłby, że jesteśmy rodzeństwem, wyglądaliśmy prawie identycznie.
- Jezu... - Nate kręcił głową. - Bliźniacy...
Ja i Sammy przybyliśmy sobie piątki, o to właśni chodziło.
- Nie, żeby coś, ale Johnson do mnie dzwoni - oznajmił Sam.
Zagryzłam dolną wargę, uważając na szminkę.
- Zignoruj - rzuciłam - Powiemy, że byliśmy w łazience.
Wilkinson wybuchnął śmiechem, Nate natomiast rzucił mi znaczące spojrzenie. Mimowolnie zachichotałam.
Po kilku minutach udało nam się w całości dotrzeć na parking szkolny, na którym roiło się od samochodów. Zaparkowaliśmy od strony sali gimnastycznej, a Sam pomógł mi wyjść, bym nie pogniotła sukienki.
-Ślicznie wyglądasz - stwierdził, podając mi ramię, które przyjęłam z wdzięcznością.
W ciszy ruszyliśmy w stronę głównego wejścia. Czułam ogromne podekscytowanie, ten wieczór zapowiadał się naprawdę obiecująco.
Kiedy weszliśmy na salę, doznałam istnego szoku. Johnson naprawdę się postarał. Była muzyka na żywo, okrągłe stoliki z miejscem dla każdego, słodkości oraz czerwony poncz. Nad naszymi głowami porozwieszano kolorowe serpentyny oraz różowe balony. Inni tańczyli na drewnianym parkiecie w rytm szybkiej muzyki. Niektórzy siedzieli, rozmawiając i jedząc. Byłam pod wrażeniem, J odwalił kawał dobrej roboty. Wyciągnęłam z torebki aparat, by zrobić zdjęcia, przecież nie byłam tutaj tylko w kwestiach towarzyskich.
- Cześć, gdzie wyście tak długo byli? - zapytał Jack, podchodząc do nas z szerokim uśmiechem na twarzy.
Wyglądał bardzo, bardzo pociągająco w swoim czarnym smokingu i różowej muszce, która idealnie pasowała do mojej sukni. Chłopak przywitał się uściskami z Samem oraz Nathanem, po czym podszedł do mnie i objął mocno.
- Ymm... No wiesz - mruknął Sam - W łazience.
Wraz z bratem parsknęłam śmiechem. Odwróciłam głowę w stronę twarzy Jacka. Widniał na niej szeroki uśmiech wyrażający szczerą radość. W jego oczach mogłam dostrzec wesołe iskierki. Jedną dłonią lekko złapałam go za żuchwę, po czym przyciągnęłam do siebie. Zatopiliśmy usta w głębokim pocałunku.
- Chodźmy znaleźć nasze dziewczyny - rzucił szybko Nate do sama, chłopcy zostawili nas samych.
- Pięknie dzisiaj wyglądasz - szepnął J, a mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, jeśli w ogóle było to możliwe.
- Ty również niczego sobie - odparłam - To wszystko tutaj...
- Przesada? - zapytał niepewnym tonem.
- Nie! - zaprzeczyłam od razu - Wszystko jest idealnie!
Jack przytulił mnie mocniej, zanurzając głowę w moich włosach.
- Jestem taki zestresowany - powiedział.
- Chyba znam na to radę - odparłam, odsuwając się od niego.
Akurat leciała wolna piosenka. Złapałam jego rękę i pokierowaliśmy się na parkiet. Zarzuciłam blondynowi ręce na szyję, a on objął mnie w talii. Zaczęliśmy się kołysać powoli w rytm muzyki. Położyłam podbródek na jego ramieniu, czułam zapach perfum.
W pobliżu dostrzegłam Ninę w pięknej, długiej do stóp, sukni z tiulem. Miała czarną barwę, dekolt oraz ramiona zakrywała cienka koronka. Przyjaciółka prezentowała się w niej jak prawdziwa księżniczka. Przytulała się do Gilinskiego, który uśmiechał się szeroko. Ubrany był w czarny garnitur, czyżby chłopcy się zmówili? Dziewczyny puściła mi oczko, a ja odwzajemniłam ten gest.
- Kocham cię, wiesz? - zapytał, wywołując na mojej twarzy uśmiech.
- Wiem - przytaknęłam - Ja ciebie też kocham.
Blondyn westchnął głęboko, a ja zmarszczyłam brwi.
- Jack... - zaczęłam cicho.
Coś tutaj nie grało, od razu wyczytałam to na jego twarzy. Martwił się, ale też i cieszył. Zdezorientowało mnie to.
- Rozmawialiśmy rano z Clemontem, tym gościem, co nas promuje. Specjalnie dla nas się postarał i przedłużył naszą trasę do sześciu miesięcy.
Otworzyłam szerzej usta ze zdziwienia, przystanęłam lekko.
- Sześć miesięcy? - Podniosłam lewą brew.
- Tak, odwiedzimy każdy stan, będą koncerty, wywiady i spotkania z fanami - przyznał.
- To... Wspaniale - oznajmiłam nadal oszołomiona. Mój ton nie brzmiał przekonująco.
Miałam się z nim rozstać na pół roku? Całe sześć miesięcy bez Jacka? Czy to było w ogóle możliwe?
- Aria... - westchnął blondyn.
Przytuliłam go mocno, by nie widział mojej twarzy.
- To naprawdę świetna wiadomość, J - dodałam, próbując uwierzyć w swoje słowa.
Ta trasa była szansą chłopaków, postanowiłam wspierać ukochanego, bez względu na wszystko. On motywował mnie w rozwijaniu siebie, więc musiałam mu się odwdzięczyć, na tym opierał się związek. Nie mogłam zwracać uwagi na własne uczucia, tutaj liczył się J, jego pasja oraz marzenia. A sześć miesięcy to nic takiego. Znając mnie, i tak będę pochłonięta nauką, a następnie studiami oraz tym wszystkim.
Pocałowałam blondyna.
- To nic takiego, damy radę - szepnęłam, patrząc w jego oczy - A teraz nie myślmy o tym.
- Właśnie za to cię kocham - powiedział Jack.
Nie dane nam było jednak spędzić tych chwil samotnie, bo zaraz podeszła do nas Charlie.
- Aria, Nate gdzieś zginął - oznajmiła gorączkowo.
Zmarszczyłam brwi, rzucając jej mordercze spojrzenie, niemo prosząc, by sobie stąd poszła i nam nie przeszkadzała.
- Pewnie poszedł zapalić - mruknęłam lekceważącym tonem.
- Nie, ty nie rozumiesz. On coś zobaczył, zostawił mnie na parkiecie i prawie wybiegł z sali. Coś się stało - dodała.
Odsunęłam się od Jacka. Od razu zrozumiałam, że przyjaciółka miała rację.
- Okej, poszukajmy go - zarządziłam.
Postanowiliśmy się rozdzielić, Lottie wyszła na zewnątrz, Johnson skierował się na górę, ja natomiast ruszyłam korytarzem w stronę tylnego wyjścia. Panował tutaj półmrok, ale od razu dostrzegłam znajomą sylwetkę. Nate stał oparty o ścianę.
- Nate, co się stało? - zapytałam, stojąc obok niego.
- Lemond pieprzony Bishop - wysyczał przez zęby tonem pełnym nienawiści, a mnie aż ciarki przeszły.
Spięłam się.
- Co się stało? - powtórzyłam lekko przestraszona.
Czyli to się jeszcze nie zakończyło.
- Jesteśmy przyparci do muru - oznajmił - Musisz powiedzieć o wszystkim Johnsonowi, to się wymyka spod kontroli!
- Ale co się stało?! - krzyknęłam.
Co zaszło między chłopakami? Czemu Nate nie chciał mi o niczym powiedzieć? O co mu chodziło? Naćpał się?
- Lemond zaczął szantażować i mnie, jeśli powiesz o wszystkim Jackowi, nasze problemy się zakończą - powiedział w końcu.
Zamurowało mnie.
- Czym cię szantażuje?
Brat odwrócił głowę, a usta zacisnął w wąską linię. Zmrużyłam oczy. Nie chciał mi powiedzieć, czyli ta sprawa dotyczyła również i mnie.
- Po prostu powiedz Jackowi - warknął.
- Co mam mu powiedzieć? - wybuchnęłam - Jack, Lemond się do mnie dobierał, całowałam się z nim, a teraz nas wszystkich chce zniszczyć?!
- Co?!
Przerażona odwróciłam głowę. Nate postąpił podobnie. Obok stał Jack. Miał szeroko otwarte oczy, jego twarzy wyrażała złość, wręcz wściekłość.
- Jack... - zaczęłam, podchodząc do niego, lecz on się oddalił - Ja tego nie chciałam, to Lemond mnie pocałował, a potem szantażował, nie mogłam ci nic powiedzieć!
Zaczęłam płakać, J spuścił głowę.
- Całowałaś się z Lemondem? - spytał cicho.
- Tak, ja tego nie chciałam!
Złapałam blondyna za rękę, lecz on ją wyrwał.
- Potem cię szantażował? - Widziałam ból na jego twarzy, słyszałam go w jego głosie.
Cholera jasna, co ja zrobiłam?! Do czego ja doprowadziłam? Wiedziałam!
- Tak - wychrypiałam.
- Zmusił cię do tego?
Koniec, to był koniec.
- Tak - powtórzyłam - Jack... - dodałam, próbowałam go przytulić.
- Potrzebuję czasu - oznajmił, po czym odszedł.
**********
Ostatnio mało komentarzy, smuci mnie to...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro