Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55

Nuciłam pod nosem znaną piosenkę, idąc w stronę swojej szafki. Zamyślona otworzyłam ją i włożyłam segregator z notatkami. Kiedy zamknęłam drzwiczki, zobaczyłam sfrustrowaną twarz Gilinskiego. Krzyknęłam zaskoczona jego nagłą obecnością, a chłopak parsknął śmiechem. 

- Co tam? - zapytałam. 

- Potrzebuję twojej pomocy - oznajmił poważnym tonem, a ja spojrzałam na niego zaciekawiona - Może pójdziemy do oranżerii? 

- Jasne - mruknęłam z lekkim uśmiechem.

W ciszy mijaliśmy innych uczniów. Kątem oka obserwowałam bruneta, mogłam dostrzec silny smutek na jego twarzy. Ja sama nie byłam najszczęśliwsza, od wczorajszego popołudnia w ogóle nie kontaktowałam się z tym debilem, Johnsonem. Pisał do mnie oraz dzwonił, ale ja kompletnie ignorowałam jego próby rozmowy ze mną. Przecież miał do dyspozycji Laylę, po co ja? Wiedziałam, że musiałam z nim porozmawiać, ale nawet nie miałam na to najmniejszej ochoty, dlatego od dzisiejszego poranka unikałam go jak ognia. 

Jack otworzył drzwi do niedużego pomieszczenia i puścił mnie przodem. Na nasze szczęście oranżeria była pusta. Usiadłam wygodnie na ławce, po czym wyciągnęłam termos z gorącą kawą i sałatkę zrobioną przez moją bliźniaczkę. Dziewczyna szła w ślady matki, ostatnio zaczęła spędzać w kuchni bardzo dużo czasu. Póki mnie karmiła, nie miałam nic przeciwko. 

- Co się stało? - zapytałam, szukając w torbie czarnego plastikowego widelca. 

Chłopak spuścił głowę i westchnął głęboko. 

- Chodzi o Ninę - oznajmił, a ja spojrzałam na niego gwałtownie. Przygryzłam lekko wargę, co nie umknęło jego uwadze. - Coś wiesz, prawda? 

- Oczywiście, że tak, to moja przyjaciółka, które cholernie cierpi z powodu swojego chłopaka - powiedziałam delikatnie, by nie ranić bruneta. 

- Wiem, że zachowałem się jak totalny dupek, ale nie mogę cofnąć czasu. Chcę to naprawić, przeprosić ją. 

Uśmiechnęłam się szeroko na jego wieść, cieszyłam się, że chociaż ich sprawa zostanie wyjaśniona. Oczywisty był dla mnie fakt, że Nina wybaczy Gilinskiemu, nigdy jeszcze nie widziałam, by ktoś był tak oddany swojej miłości. Podziwiałam to, naprawdę. Ja w związkach od razu się poddawałam. 

- Kochasz ją? - zapytałam nagle, kiedy przypomniały mi się słowa przyjaciółki z wczorajszego spotkania. 

Jack zmarszczył brwi, patrząc na mnie intensywnie. Nic nie mówił. 

- Tak - oznajmił w końcu, a mi kamień spadł z serca. 

- To powiedz jej to, Nina na to czeka już od dłuższego czasu. Załatw bukiet róż, napisz piosenkę, tylko proszę, niech Jack jej później do mnie nie wysyła - dodałam, a brunet zaśmiał się. 

- Masz rację, dzięki. Jesteś najlepsza - rzucił z szerokim uśmiechem, a w jego oczach ponownie pojawiły się iskierki. 

- Zawsze do usług - mruknęłam, rozpływając się nad pysznym smakiem sałatki. 

-  Jakbyś potrzebowała pomocy lub porady, jestem obok - powiedział chłopak, rzucając mi znaczące spojrzenie. 

Odłożyłam pojemnik, dobrze zrozumiałam tę aluzję. To był dla mnie kolejny znak mówiący o tym, że coś było na rzeczy. 

- Zapamiętam - powiedziałam cicho jakby do siebie. 

- Dora, lecę, bo mam jakąś kartkówkę z angielskiego, a kompletnie nic nie umiem - rzucił, a ja zachichotałam. Chłopak przytulił mnie mocno. - Jeszcze raz, ogromne dzięki - szepnął mi na ucho, po czym poszedł do wyjścia. 

Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, jęknęłam głośno sfrustrowana. Cieszyłam się z powodu Gilinskiego oraz Niny, ale co z Johnsonem? Obawiałam się, że nasz piękny, idealny związek wielkimi krokami zbliżał się do końca. Nie chciałam siać niepotrzebnego zamieszania, ale taka była prawda, czułam to gdzieś w głębi. Czy był jakikolwiek sens w ogóle to ratować? Co czuł ten debil? On chyba nie wiedział żadnego problemu i to właśnie było najgorsze. Nigdy nie angażowałam się zbytnio w związki, a teraz było inaczej. I na co mi to było? 

Nagle drzwi otworzyły się, aja ujrzałam mojego chłopaka. Patrzył na mnie z zaskoczeniem. Wszedł do środka, a za nim lojalnie dreptała ta suka, Layla. 

- Kochanie, co ty tutaj robisz? - spytał. 

- Uczę się? - odparłam pytającym tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. 

- Szukałem cię - oznajmił. 

Podniosłam brew do góry, po czym rzuciłam Layli pogardliwe spojrzenie. 

- Nie wątpię - rzuciłam sarkastycznie. 

Udawałam spokojną, chociaż w głębi mnie aż się gotowało. Byłam jak wulkan, w każdej chwili mogłam wybuchnąć, a wtedy zniszczę każdego, kto stanie mi na drodze. 

- Zepsuł ci się telefon? - zadał kolejne pytanie zmartwionym tonem. 

Wyjęłam komórkę z kieszeni i zaczęłam ją dokładnie oglądać, nawet odblokowałam ekran. 

- Nie - powiedziałam w końcu, a mój wzrok powędrował na twarz blondyna. 

Miał kilkudniowy zarost, za którym nie przepadałam, a włosy lekko zaczesał na bok, co dodawało mu lat. Ubrany był w koszulę w kratę oraz zwykłe luźne dżinsy. 

- To dlaczego wczoraj nie odbierałaś ani nie odpisywałaś? 

W tej wymianie zdań zaczęła mi ciążyć obecność przyjaciółki Jacka, dlatego spojrzałam na nią wymownie. Przez chwilę biłyśmy się na spojrzenia. Dziewczyna jednak najwyraźniej nie zamierzała się stąd ruszać, bo wysłała mi triumfalny uśmiech. 

- Rozumiem, że już nie możemy porozmawiać sami? Do łazienki też ją zabierasz? - zapytałam.

- Lay, możesz zostawić nas samych? - zwrócił się blondyn do czarnowłosej, a ona pokiwała twierdząco głową. 

- Jasne, idę na angielski, mam kartkówkę - mruknęła i ruszyła do wyjścia, a ja odprowadziłam ją wzrokiem pełnym nienawiści. 

Kiedy drzwi trzasnęły, wstałam i założyłam ręce na piersi. 

- Dlaczego mnie okłamałeś? - zapytałam prosto z mostu, nie chciało mi się z nim wchodzić w głębsze dyskusje. 

- O czym ty mówisz? - Zmarszczył brwi, patrząc mi prosto w oczy. 

Ha! Jak śmiał jeszcze kłamać mi prosto w oczy, skoro ja już wiedziałam o wszystkim?

- Wczoraj się źle czułeś?

Jack spuścił głowę i podrapał się po karku zmieszany. 

- Kurna, Jack! - krzyknęłam po kilku minutach ciszy, a jego wzrok od razu powędrował na moją wściekłą oraz zawiedzioną twarz - Nie może tak być, rozumiesz? Dałam ci trochę czasu, myślałam, że to chwilowa fascynacja. Ale ty spędzasz z tą dziewczyną więcej czasu niż ze mną! I jeszcze mnie okłamujesz! Nie zgadzam się na taki układ, rozumiesz?! 

- Skąd wiedziałaś, że się z nią spotkałem? - zapytał, a ja już myślałam, że wybuchnę. 

Zamiast powiedzieć cokolwiek, spróbować obronić się jakoś, walczyć, to pytał się o największe bzdury świata, czy naprawdę było dla niego najważniejsze w tej chwili?!

- Bo was widziałam - powiedziałam cicho - Posłuchaj, Jack. Przepraszam, że to robię, ale nie mam innego wyjścia. Musisz wybrać. Albo ona, albo ja. 

- Nie możesz tego zrobić! - krzyknął wkurzony blondyn, a ja już wiedziałam, ile dla niego znaczyła ta dziewczyna, czułam, jak moje serce rozpada się na kawałki - To moja przyjaciółka!

- A ja jestem twoją dziewczyną, Jack! Zapomniałeś o tym? - zapytałam, czując łzy w oczach. Starałam się je odgonić, mrugając, ale było to działanie bezskuteczne. 

- Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczył, zbliżając się do mnie. Wziął moją twarz w swoje dłonie, tym samym zmuszając mnie do patrzenia na niego. Uczyniłam to z olbrzymią niechęcią. - Jesteś dla mnie ważna, jestem w tobie zakochany. I ty dobrze o tym wiesz, czemu jesteś zazdrosna?

- Bo widzę koniec tego - szepnęłam - Widzę, jak odchodzisz do Layli. 

- Daj spokój, jesteś przewrażliwiona - zaśmiał się, po czym przytulił mocno - To tak, jakbym ja był zazdrosny o Sama. 

Zmarszczyłam brwi. 

- To nie jest to samo, Wilk jest moim przyjacielem od zawsze, twoim również, a ta laska wpakowała się między nas - odparłam, ponownie czując złość.

- Nie kłóćmy się już więcej - poprosił cicho. 

- To zależy od tego, jakiego wyboru dokonasz - oznajmiłam zimnym tonem, a zaskoczony chłopak odsunął się ode mnie. 

- Aria, ale... - zaczął, lecz nie dałam mu skończyć. 

- Nie, Jack! - krzyknęłam - Nie mam zamiaru być okłamywana, ciągle słuchając o Layli i być zagadywana przez nieznajomych, mówiących mi o tym, że was gdzieś widzieli razem! Masz wybrać, rozumiesz?!

Wzięłam swoją torbę, po czym wyszłam z pomieszczenia, głośno trzaskając drzwiami. Johnson nawet mnie nie gonił, nie tłumaczył się. Ruszyłam do odpowiedniej sali na lekcje, otarłam lekko oczy, uważając na makijaż. Czułam pulsowanie w głowie, prawdopodobnie spowodowane silnymi emocjami. Nie chciałam o tym myśleć, najgorsze było to, że on kompletnie nic sobie z tego nie robił! Co za jakiś popieprzony debil, idiota i cham! 

Rzuciłam torbę na ławkę, kilka osób zerknęło na mnie z zaciekawieniem, lecz ja je zignorowałam. Usiadłam na drewnianym krześle, a głowę oparłam o blat. 

- Czyżby Layla namieszała? - zapytał znajomy głos. 

Powoli, niechętnie podniosłam głowę i spojrzałam na Brandona. 

- Nawet nie wiesz, jak bardzo - westchnęłam. 


********************

???

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro