Rozdział 47
Wielkimi krokami zbliżały się moje ulubione święta w roku, czyli Boże Narodzenie. W szkole mieliśmy prawie dwa tygodnie wolnego, co było czymś niesamowitym. Już w środę miała być Wigilia, przez co w domu panował istny harmider. Każdy członek rodziny zobowiązany był do dokładnego sprzątania, czego kompletnie nienawidziłam. Minusem posiadania dużego domu było właśnie czyszczenie tego wszystkiego. Mogłam robić wszystko: gotować, ozdabiać dom, zawieszać światełka, byleby uniknąć tej czynności. Dzisiaj miałam bardzo dużo szczęścia, bo Any odwaliła za mnie połowę roboty, bym mogła zdążyć na inną Wigilię. Razem z Niną wymyśliłyśmy ostatnie zorganizowanie takiej małej wieczerzy tylko dla nas, zanim wszyscy wyjadą do swojej rodziny. Spotkanie miało odbyć się u Charlotte, jej rodzicom bardzo spodobał się nasz pomysł i postanowili zostawić nas samych na cały dzień. Mimo że wybiła dopiero czwarta po południu, ja byłam padnięta przygotowywaniem jedzenia oraz sprzątaniem. Dlatego też leżałam na łóżku i przeglądałam Instagrama. Tak naprawdę byłam gotowa do wyjścia. Kilka minut temu skończyłam robić makijaż, który ładnie podkreślał moje niebieskie oczy za pomocą złotego cienia do powiek. Chciałam wyglądać ładnie, więc założyłam krótką, rozkloszowaną spódniczkę w szarym kolorze wykonaną z bawełnianego materiału, do tego jasną, dżinsową koszulę oraz rajstopy i czarne nadkolanówki. Włosy zostawiłam rozpuszczone, bo dzisiaj wyjątkowo się ładnie układały.
- Jezu, mam dosyć! - Nagle drzwi otworzyły się, a ja usłyszałam mojemu kuzyna.
Zmęczony chłopak opadł na moje łóżka i zajrzał do mojego telefonu.
- Moja mama nie przykłada aż tak dużej uwagi do porządku w domu podczas świąt. Nie każ czyścić każdego centymetra kwadratowego każdej powierzchni - dodał, a ja parsknęłam śmiechem.
- Może dlatego, że na święta wy zawsze przyjeżdżacie do nas? Razem z babcią? - rzuciłam pytającym tonem, a Ty zamyślił się na krótką chwilę.
- Coś w tym jest - stwierdził w końcu, przyznając mi rację - Zazwyczaj ulatniam się z domu na całe dnie, bo nigdy nie chce mi się nic robić - przyznał po chwili.
- To ci nie wyjdzie ze Stellą, ona zamyka wszystkie pary drzwi na dziesięć zamków - zaśmiałam się.
- Przecież ty wychodzisz! - powiedział oburzony - To nie fair!
- Ja się wymykam oknem w salonie - odparłam dla żartu.
- Nie boisz się, że się pokłujesz tymi krzewami róż? - spytał poważnie.
Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem, Tyler naprawdę w to uwierzył.
- Nie, przeskakuję je - oznajmiłam i machnęłam ręką lekceważąco.
Spojrzałam na zegarek, po czym podniosłam się niechętnie. Stojąc przed lustrem, podciągnęłam spodnie, a włosy przeczesałam dłonią.
- Aria, jestem gotowy! - oznajmił Nathan, wparowując do pokoju z hukiem. To już chyba było rodzinne.
Popatrzyłam na niego zaskoczona, uważnie lustrując jego ubiór. Chłopak miał na sobie ciemne dżinsy, granatową marynarkę oraz białą koszulę, na której luźno wisiał krawat. Wyglądał bardzo elegancko, nawet mimo roztarganych włosów, które wnosiły trochę luzu do tego stroju.
- Ty też idziesz? - zapytałam z głośnym jęknięciem.
Z tego, co wiedziałam, Charlie zaprosiła mojego brata na naszą Wigilię. Nie miałam bladego pojęcia, jakie demony nią kierowały podczas podejmowania tej decyzji, ale naprawdę ich nie polubiłam. To był eden z najgłupszych pomysłów, na jakie wpadła przyjaciółka. Dlaczego w ogóle go zaprosiła? Myślałam, że ich kontakt wygasł, najwyraźniej się myliłam.
- Ta, udało mi się posprzątać pokój Mandy w zaskakująco szybkim czasie. Wywalenie jej zabawek nie było głupim pomysłem - stwierdził, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem, bo sama dostrzegłam tę zaletę.
- Dobra, ale ty wyciągasz samochód od rodziców - oznajmiłam i jeszcze raz poprawiłam falujące włosy.
Nate rzucił mi zrozpaczone spojrzenie, wiedział, jak trudne było to zadanie.
- To nie fair, chcecie mnie tutaj zostawić? - jęknął niezadowolony Tyler.
- Możesz pomóc tacie sprzątać w garażu. Albo mamie, ona myje okna - odparł złośliwym tonem Nathaniel.
Kuzyn spojrzał na niego ze zmrużonymi powiekami.
- Chodź, spóźnimy się - mruknęłam w końcu. Narzuciłam na siebie czarny kardigan i, po pożegnaniu się z Tylerem, opuściliśmy pokój. Zeszliśmy cicho po schodach, a Nate wyprzedził mnie i zaczął rozglądać się po parterze.
- Co ty robisz? - zapytałam zdziwiona, starając się powstrzymać śmiech.
- Cicho! - szepnął, gorączkując się - Jak mama nas zobacz, będzie kazała sprzątać. Musimy przejść niezauważeni do garażu, a tam zdobędziemy samochód od taty i opuścimy tę fortecę.
Mimowolnie wywróciłam oczami zirytowana. Nate miał prawie dwadzieścia dwa lata, ale nadal zachowywał się jak pięcioletnie dziecko. Ostatnio zdecydowanie za dużo grał w te durne gry wideo z Tylerem. Mimo to ruszyłam za nim po cichu, przy okazji biorąc z korytarza granatową parkę oraz wiązane czarne botki na obcasie z futerkiem. Szybko wyszliśmy i skierowaliśmy się do pomieszczenia obok, gdzie prebywał tata. Słuchał głośnej muzyki, siedząc na podłodze. Przeglądał jakieś pierdoły w pudłach.
- Tato! - krzyknął Nathan, po czym ściszył muzykę.
Mężczyzna podskoczył zaskoczony i odwrócił się do nas.
- Bierzemy samochód, dobra? - spytał brat.
- Dobra, dobra. Tylko nie mówcie matce, że tu jestem. Mam dosyć jej ciągłych, absurdalnych do spełnienia poleceń - powiedział.
Ze śmiechem weszliśmy do samochodu, a Nathan odjechał z piskiem opon.
- Pamiętasz jej adres? - mruknęłam.
Wyjęłam telefon z torebki, by napisać krótką wiadomość do Jacka.
- Nie śmiałbym zapomnieć - westchnął, pędząc po drodze, nie zważając na przepisy.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego kątem oka. Patrzył przed siebie, uśmiechał się lekki, myślał intensywnie nad czymś miłym. Czyżby Lottie nadal siedziała w jego głowie? Interesujące, bardzo interesujące. Wydawało mi się, że dziewczyna już dawno o nim zapomniała. Ostatnio za bardzo skupiłam się na Jacku i ocenach, by poznać więcej szczegółów z życia przyjaciółek.
Nim się zorientowałam, już dojechaliśmy na miejsce. Wyciągnęłam z samochodu dużą torbę z prezentami, po czym weszliśmy do środka bez pukania. Rozejrzałam się dookoła miło zaskoczona. W salonie stała ogromna, świecąca się choinka. Po całym domu rozwieszone były ozdoby świąteczne, z sufitu przy schodach zwisała jemioła. Przez szklane, ogromne okna zajmujące całą powierzchnię ściany, był niesamowity widok na nieduży, zadbany ogród z basenem. Z wieży stereo płynęła cicha, spokojna muzyka świąteczna.
- Aria! - pisnęła Lottie, schodząc ze schodów i podbiegła do mnie, by się przywitać.
Przytuliłam ją mono, uważając, by nie pognieść czarnego kombinezony rudowłosej.
- Nate - powiedziała, gdy odsunęła się ode mnie i również objęła mojego brata.
Obserwowałam ich, lecz nie dostrzegłam nic prócz zwykłej, serdecznej więzi.
- W samochodzie jest jedzenie, przyniesiesz je? - rzuciłam do chłopaka, a ten pokiwał głową i wyszedł.
Z przyjaciółką ruszyłyśmy do kuchni, gdzie siedziała już reszty. Przywitałam się z nimi wieloma uściskami i pocałunkami. Stanęłam przy Johnsonie, który ubrany był w czarne spodnie, białą koszulę i krawat. Włosów zostawił w swoim artystycznym nieładzie. Objął mnie lekko, a ja oparłam się o jego ramię.
- Charlie, podziwiam za tę niesamowitą atmosferę - oznajmiłam.
- Ej, ja o to zadbałam! - rzuciła oburzona Nessie, odwracając się do mnie z nożem, a ja od razu uniosłam ręce w goście obrony, co wywołało śmiech reszty.
Do kuchni szedł Nate obładowany miskami i dużymi pudełkami.
- Czy ty wyniosłaś całą lodówkę z domu? - zapytał.
Nina od razu do niego podeszła, zabierając jedzenie i układając je na blacie. Chłopak podszedł do innych i przywitał się z nimi.
- A gdzie Samuel? - spytałam nagle.
Nessie wysłała mi znaczące spojrzenie.
- A jak myślisz?
Parsknęłam śmiechem. Wilkinson miał okropną tendencję do spóźniania się wszędzie.
- Czekamy na niego? - mruknęłam.
- Ta, jeszcze czego - prychnęła ruda - Jestem głodna, a Sam pewnie spóźni się dwie godziny.
- Nieprawda, już jestem! - krzyknął ów chłopak, wchodząc do środka.
Po przywitaniu się ze wszystkimi od razu dorwał się do tiramisu, które stało na stole.
- Zostaw! To na później! - krzyknęła Nina, uderzając go mocno nadgarstek - Możemy już zaczynać?
Wzięliśmy miski oraz talerze z jedzeniem, by zanieść je na stół w jadalni. Potem usiedliśmy przy stole. Jedliśmy pyszne potrawy, które zrobiła Lottie. Siedziałam obok Johnsona, który lekko masował dłonią moje udo. Cieszyłam się jego obecnością, miał wyjechać na tydzień do swojej rodziny w Waszyngtonie. Po mojej drugiej stronie była Nina, z którą sobie plotkowałyśmy.
- Nate i Charlie? - zapytałam cicho w pewnym momencie.
- No właśnie nie wiem - mruknęła, po czym ugryzła kęs mini pizzy wykonanej ciasta francuskiego, które sama wykonałam - To jest pyszne, masz talent!
- Już nie popadajmy w paranoję, to nic takiego - zaśmiałam się.
- Możesz gotować dla mnie codziennie - oznajmił Jack, a ja wywróciłam oczami.
Zbliżyłam się do niego, by złączyć nasze usta w krótki, czułym pocałunku.
- Fu! Nie przy stole! - wrzasnął Wilkinson, więc oderwaliśmy się od siebie.
Rzuciłam znaczące spojrzenie przyjacielowi, który siedział naprzeciwko mnie.
- Stary, kiedy w końcu pozwolisz nam się legalnie całować? - spytał J.
- Kiedy pozwolę ci legalnie wymieniać się śliną z moją najlepszą przyjaciółką? Hmm... Nigdy - oznajmił Wilkinson, a ja zachichotałam - Stary, tobie to nie przeszkadza? - dodał chłopak w stronę mojego brata. Ten jednak był tak pochłonięty rozmową z Lottie, że nie zwrócił na to uwagę. Blondyn westchnął głęboko zrezygnowany. Wbił srebrny widelec w roladkę z kurczaka, co jeszcze bardziej mnie rozśmieszyło. Żeby się nie zadławić ani nie wypluć jedzenie, zaczęłam potrząsać energicznie rękoma przed ustami, choć dobrze wiedziałam, że w żaden sposób mi to nie pomoże.
- Poczekacie jeszcze trochę, na nas przestał reagować tak po pół roku - oznajmił Gilinsky z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Po siódmym - dodała Nina głośno.
Johnson jęknął głośno, a ja ponownie wybuchnęłam głośnym, niepohamowanym śmiechem.
- Sammy, poczekajmy, aż ty będziesz miał dziewczynę. Ciekawe, czy wtedy też nie będziesz się z nią całował - stwierdził i skrzyżowałam ręce na piersi.
Przez chwilę walczyliśmy ze sobą na spojrzenia.
- Ja będę miał dziewczyny - oznajmił - Po co się denerwować? Po obserwowaniu J i G stwierdzam, że chcę żyć spokojnie.
- Może przy dziewczynie byś zmądrzał? - zapytała Nessie.
- Na to już za póżno - rzuciłam ze śmiechem.
Miałam coś jeszcze dodać, ale przeszkodziła mi mała babeczka, którą zostałam trafiona w bluzkę. Krzyknęłam zaskoczona, po czym rzuciłam mordercze spojrzenie Samowi. W akcie odwetu wzięłam mini pizzę i rzuciłam w niego. Niestety chybiłam, jedzenie poleciało prosto w okno, a ketchup już na nim został.
- Aria! - wrzasnęła zezłoszczona Lottie, patrząc na mnie.
- To Sam zaczął! - powiedziałam, a w tym samym momencie kolejna słodkość leciała w moją stronę. Niestety odbiła się od szklanki z sokiem pomarańczowym, która upadła, wylewając całą zawartość na mój strój. Podniosłam się wkurzona.
- Idę po ręczniki! - oznajmił szybko Nate i zerwał się z miejsca.
- Nie wiesz, gdzie są! - mruknęła Lottie, ruszając za nim.
- Ty debilu! - wrzasnęłam na Wilkinsona, który ciągle się śmiał.
- Aria, spokojnie, przecież się spierze - powiedział Johnson, ale zignorowałam go.
Patrzyłam z nienawiścią na przyjaciela. Przestał się śmiać, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Już zamierzałam wylać na niego Pepsi, ale ruda by mnie naprawdę utłukła. Te meble wraz z podłogą były cholernie drogie, nie chciałam ich niszczyć.
- Jeszcze się policzymy - warknęłam przez zaciśnięte zęby - Boże, gdzie oni są? - zapytałam po chwili ciszy.
Zdenerwowanym krokiem ruszyłam w stronę kuchni. Trzymałam w rękach brudny rąb spódnicy, by nie ciekł z niej sok. Wyszłam zza ściany i ujrzałam ich. Stali pod jemiołą, on obejmował ją, a ona dotykała jego policzkach. Otworzyłam usta z zaskoczenia. Ta scena była dla mnie ogromnym szokiem. Powolnym krokiem cofnęłam się i pobiegłam do salonu.
- O mój Boże! - pisnęłam cicho podekscytowana.
- Co? - spytała Nessie, zajadając się łososiem.
- Oni... - zaczęłam, lecz brakowało mi słów, więc stuknęłam ze sobą dwa palce wskazujące. Reszta popatrzyła na mnie jak na ostatniego debila.
- Co? - powtórzyła mało zainteresowana latynoska.
- No... Całują się! - szepnęłam.
- Co? - krzyknęła Van, wstając, a widelec wypadł jej z ręki.
Zaczęliśmy cicho piszczeć i świętować to wielkie osiągnięcie Charlie. Dziewczyna zawsze miała problem z chłopakami, była bardzo nieśmiała w stosunku do nich, nie potrafiła odpowiednio zagadać, zazwyczaj zgrywała kumpelę, nigdy nie miała nikogo na poważnie. Dlatego też była to dla nas tak dobra wiadomość. Z szerokimi uśmiechami przytulaliśmy się do siebie, potem ogarnęła nas ochota na taniec. Kiedy Jack trzymał mnie w swoich objęciach, wyjrzałam przez okno. Padał śnieg. Teraz była to prawdziwa Wigilia.
*************
Ajj, też bym chciała Wigilię...
Swoją drogą, siedzę teraz w Trójmieście!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro