Rozdział 46
- Wychodzisz gdzieś? - Usłyszałam za sobą.
W odbiciu w lustrze dostrzegłam moją bliźniaczkę. Nie odrywając szczoteczki z tuszem od rzęs, uśmiechnęłam się do niej.
- Tak, do Jacka. Będzie też Nina i Gilinsky, chłopaki mają próbę - odpowiedziałam.
- To fajnie - rzuciła z lekkim uśmiechem i zaczęła szukać czegoś w półce.
- A ty? - zapytałam.
- Umówiłam się z Mią. W niedzielę wyjeżdża do Lansing* i wróci dopiero na Sylwestra - oznajmiła smutnym tonem.
- Och, szkoda - odparłam, bo nie wiedziałam, jak dalej ciągnąć ten temat.
- No, będzie mi się nudziło bez niej.
Pokiwałam powoli twierdząco głową, a w łazience nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
- Ymm... Nie masz nic przeciwko temu, bym wróciła do naszego pokoju? - zapytałam nagle pełna obaw.
Wzięłam głęboki oddech. Już od jakiegoś czasu nad tym się zastanawiałam, chyba byłam gotowa. Zwłaszcza po tym, jak Anabelle mnie wspierała w trakcie oskarżeń Tylera. Chyba całkowicie jej wybaczyłam, z resztą sama nie byłam święta, w ostatnim czasie zrobiłam tyle głupstw, że aż wstyd się przyznać.
Any spojrzała na mnie zszokowana, po czym uśmiechnęła się szeroko i przytuliła do mnie. Zaskoczona pisnęłam, a tusz wyleciał mi z dłoni prosto na jasne kafelki. Parsknęłam śmiechem, ale oddałam uścisk.
- Czy to oznacza zgodę? - zapytałam dla upewnienia.
- Tak! Oczywiście, że tak! Jejku, tak! - piszczała jak szalona.
- Cieszę się. Mam już dosyć Nate'a, bo ciągle mnie kopie w nocy. A Ty chrapie tak strasznie, że nie mogę... - jęknęłam, udając zirytowaną.
Blondynka zachichotała.
- Jeszcze raz cię przepraszam, A. Wiesz, że cię kocham najmocniej na świecie, prawda?
- Wiem - szepnęłam i schowałam twarz w zagłębiu jej szyi.
W moich oczach pojawiły się łzy, nienawidziłam tej mojej wrażliwej strony.
- No dobra, koniec tych czułości, bo ja się do Jacka spóźnię - rzuciłam w końcu i zaśmiałam się.
Wyciągnęłam rozświetlacz z małej, papierowej szafeczki na kosmetyki.
- Dopiero u Jacka zaczną się prawdziwe czułości - powiedziała, zabawnie ruszając brwiami i wyszła, przez co nie zdążyłam rzucić w nią pędzelkiem.
Mimowolnie uśmiechnęłam się i dokończyłam swój makijaż. Włosy szybko zebrałam w dwa małe koczki na głowie, a resztę pozostawiłam rozpuszczoną. Wróciłam do pokoju, gdzie Nathan i Ty grali w jakąś grę na laptopie.
- Wyprowadzam się - oznajmiłam na wstępie, ale nie zwrócili na mnie większej uwagi.
Chrząknęłam głośno, lecz chłopcy nie oderwali wzroku od ekranu komputera. Wzięłam pierwszą lepszą rzecz i rzuciłam w nich.
- Co?! - warknął wkurzony Tyler, gdy moja koszulka wylądowała na jego twarzy.
- Wiosło! Chciałam wam powiedzieć, że się wyprowadzam - powiedziałam ponownie.
- Co? Nie! Aria, nie zostawiaj mnie! - krzyczał brat.
Parsknęłam śmiechem, po czym zaczęłam szukać telefonu na biurku, pod milionem różnych notatek, książek i innych dziwnych rzeczy. Kiedy już go znalazłam, uświadomiłam sobie, że jestem spóźniona.
- Mam nadzieję, że to nie przeze mnie. Między nami jest okej, prawda? - spytał cicho kuzyn, a ja uśmiechnęłam się do niego.
Chłopak od poniedziałku praktycznie codziennie mnie to przepraszał. Niestety nie mógł cofnąć swoich zeznać, ale i tak mu wybaczyłam. Szczerze porozmawialiśmy, opowiedział mi o więzieniu oczami skazanego. Nie dziwiłam mu się, że chciał jak najszybciej stamtąd uciec. Był ofiarą trzech brutalnych pobić, inni ciągle mieli do niego jakieś problemy. Nie chciałam wiedzieć nic więcej, samo oglądanie Orange is the new black mi wystarczało. Ty przez tydzień przeszedł piekło, nie życzyłabym tego największemu wrogowi. Rozumiałam jego zachowanie, choć nadal mnie to bolało.
- Ja i Any zakopałyśmy topór wojenny. No i mam dosyć waszych brudnych skarpetek walających się po całym pokoju - powiedziałam - Lecę, bo się spóźnię.
Wyszłam z pokoju, po czym zbiegłam ze schodów.
- Idę do Jacka - oznajmiłam, kiedy pojawiłam się w kuchni.
Mama akurat coś gotowała, wsypywała mąkę do dużej, miski. W tle cicho leciała muzyka klasyczna. Kiedy usłyszała mój głos, odwróciła lekko głowę i zeskanowała mój strój. Nie było w nim nic niezwykłego, zwykły sweter w kolorze czerwonym oraz czarne kuloty.
- Dobrze, tylko nie wróć zbyt późno - powiedziała.
Na korytarzu założyłam ciepłą, puchatą parkę oraz różowe emu. Zarzuciłam kaptur na głowę, a słuchawki wsadziłam do uszu. Ponieważ nie było bardzo zimno, postanowiłam się iść na pieszo. Musiałam tylko przejść park. Już po dwudziestu minutach energicznego marszu znalazłam się pod domem Johnsona. Zapukałam cicho do drzwi, a przy okazji schowałam słuchawki do kieszeni kurtki. Nikt mi nie otwierał, J zapewne już siedział w garażu, pracując nad piosenką konkursową. Już miałam do niego dzwonić z pretensjami, gdy drzwi się uchyliły. Doznałam niemałego zaskoczenia. Przede mną stała kobieta. Miała blond włosy, smukłą twarz, niebieskie oczy oraz kilka zmarszczek wokół nich. Uśmiechała się do mnie ciepło. Była niska, prawie dorównywała mi wzrostem. Ubrana w zwykłe dżinsy oraz luźną koszulę w kolorowe wzroki prezentowała się bardzo dobrze. To musiała być mama Johnsona, przecież to było takie oczywiste. Wcześniej nie pomyślałam, by zapytać Jacka, czy będzie w domu sam.
- Dzień dobry - powiedziałam lekko zestresowana.
- Dzień dobry, wejdź do środka, jest zimno - odpowiedziała, a ja od razu to uczyniłam - Ty musisz być Aria, dziewczyna Jacka, prawda?
Ta sytuacja sprawiała, że czułam się cholernie niekomfortowo. Posłałam kobiecie uśmiech.
- Tak, to ja - mruknęłam.
- Jestem mamą Jacka, Jennifer. - Uścisnęłyśmy sobie dłonie. - Tak się cieszę, że mogę cię w końcu poznać! Jacky tyle mi o tobie opowiadał!
Mimowolnie zachichotałam.
- Mi również, Jack ciągle zachwala pani ciasto czekoladowe - powiedziałam.
- Och, skarbie, mów mi Jen. - Machnęła ręką. - Może napijesz się herbaty?
- Chętnie - odparłam i poszłyśmy do kuchni.
Usiadłam przy stole i rozejrzałam się dookoła. Nic się tu nie zmieniło od czasu mojej ostatniej wizyty.
- Częstuj się - mruknęła, stawiając na stole talerz z ciasteczkami czekoladowymi.
- Co robi Jack? - zapytałam, gdy przełknęłam połowę słodyczy.
- A co może robić Jack? Znowu rapuje do mikrofonu w garażu - oznajmiła. Przyniosła dwie filiżanki do stolika, po czym usiadła obok mnie. - Aczkolwiek muszę przyznać, że jest w tym dobry.
- A w czym nie jest dobry? - spytałam retorycznie, a Jennifer się zaśmiała.
- Tak, Jacky ma to do siebie, że za dużo bierze na swoje barki, a potem sobie nie radzi - stwierdziła, a ja przytaknęłam cicho i upiłam łyk herbaty - Słyszałam, że zajmujesz się profesjonalną fotografią.
- Profesjonalną to nie wiem, ale zwykłą tak - odpowiedziałam ze śmiechem.
- Mamo! Jestem głodny! Zrobisz mi coś do jedzenia? - Usłyszałyśmy nagle.
Parsknęłam śmiechem.
- Jacky, jesteś prawie dorosły, możesz sam sobie zrobić. - Jen wywróciła oczami.
- Właśnie, Jacky - dodałam, kiedy Johnson wszedł do kuchni.
Spojrzał zaskoczony w moją stronę, przystając w miejscu.
- Co ty tu robisz? - zapytał.
- Ymm... Sam mnie tu zaprosiłeś, nie pamiętasz? - zachichotałam.
- Chciałam trochę poplotkować z Arią - oznajmiła mama chłopaka.
- Oj, mamo, to moja dziewczyna - jęknął blondyn - O, ciasteczka!
J wziął cały talerz, po czym złapał mnie za rękę.
- Chodź, zaraz przyjdzie G z Niną.
Posłusznie wstałam i, zanim wyszłam, wysłałam szeroki uśmiech do kobiety. Była naprawdę miłą osobą, od której biło ciepło. Patrząc na Jacka, nie mogłam spodziewać się niczego innego. Skierowaliśmy się w stronę długiego korytarza. Weszliśmy przez drzwi do niedużego pomieszczenia. Ściany pomalowane były na jasny, prawie biały kolor. Pod nimi ustawione były różne pudła z podpisami. Na środku stała gitara akustyczna, keyboard, dwa mikrofony oraz wysokie, czarne stołki. Naprzeciwko widniała nieduża, czerwona kanapa z poduszkami, a obok mały, szklany stolik. Blondyn postawił talerz na nim, po czym pociągnął mnie na sofę.
- Mam dobre wieści - oznajmiłam, kiedy dłonie chłopaka sunęły po moim ciele.
- Hm? - mruknął.
Zbliżył się do mnie i zaczął całować moją szyję. Poczułam dreszcze przechodzące przez całe moje ciało.
- Zostałam całkiem oczyszczona z zarzutów, dzisiaj dostałam list, Vanessa też. Uratowałeś mnie, dziękuję.
Jack oderwał się ode mnie zaskoczony. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Naprawdę? - spytał.
- Tak! - pisnęłam i parsknęłam śmiechem.
- A co z Tylerem?
- Nic. - Wzruszyłam ramionami. - Podpisał ugodę i teraz wykonuje prace społeczne. A ja przeprowadziłam się z powrotem do Any.
- Cieszę się, że jej wybaczyłaś. Wybaczanie to podstawa udanego związku pomiędzy ludźmi - stwierdził, a ja przymrużyłam oczy, chcąc go odczytać.
- W przyszły piątek wychodzi nowy horror. Może pójdziemy? - zaproponowałam, zmieniając temat na lżejszy.
- Przecież w piątek mamy konkurs - przypomniał mi.
- Szkoda - westchnęłam, udając smutną.
- Bardzo się stresuję tym - wyznał cicho.
Przysunęłam się do niego bliżej, by usiąść mu na kolanach.
- Ojej, Jacky się stresuje? - zapytałam złośliwie.
- Jezu, przestań, brzmi jak moja mama - powiedział.
Zachichotałam głośno.
- Nie masz czym się stresować, wierzę, że wam się uda - mruknęłam, głaszcząc dłonią policzek oraz żuchwę Johnsona.
- Dziękuję, że jesteś ze mną - szepnął blondyn.
Przymknął powieki, a nasze usta szybko złączyły się w pocałunku. Przysunęłam się do niego bliżej. Poczułam jego ręce na moich biodrach, które powoli sunęły w dół. J opadł na kanapę, a ja wraz z nim. Nasze języki prowadziły ze sobą ostrą walkę, jego wargi coraz szybciej i mocniej napierały na moje. Temperatura w pokoju od razu się podniosła, zrobiło mi się gorąco. Jedna ręka blondyna pozostała na moim pośladku, druga zaczęła krążyć pod swetrem, zostawiając za sobą ogniste ślady na nagiej skórze. Lekko ciągnęłam końcówki jasnych włosów Jacka, wiedziałam, jak bardzo go to kręciło.
- Doprowadzasz mnie do szału - wydyszał prosto w moje usta.
Czułam czerwień na moich policzkach po tych słowach. Swoje pocałunki chłopak przeniósł na moją żuchwę, a następnie szyję. Zamknęłam oczy, mruczałam cicho z rozkoszy i całkowicie oddałam się przyjemnościom. Jego usta wróciły do moich, które już zdążyły ostygnąć i znowu rozpętał istny ogień. Palce blondyna zahaczyły o zapięcie od stanika.
Ktoś odchrząknął głośno. Momentalnie oderwaliśmy się od siebie. Gilinsky oraz Nina stali przy drzwiach, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Poprawiłam sweter oraz włosy, próbując ukryć czerwień na policzkach.
- Cześć - rzucił Gilinsky, szczerząc się do nas jak jakiś idiota.
*Lasting - miasto w stanie Michigan
**********
Uhuhuhuhu, ale gorąco hahaha
Proszę o komentarze, opinie i przemyślenia, bo tak bardzo je uwielbiam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro