Rozdział 43
Starałam się przesunąć to spotkanie jak najdalej w przyszłość, jednak nie było to możliwe. Tyler dobrze mnie znał, wiedział, kiedy kłamałam. Wczoraj udało mi się wywinąć pod pretekstem choroby, co po części było prawdą. Dzisiaj jednak wiedziałam, że muszę stanąć z nim twarzą w twarz. Miałam czas do drugiej po południu, więc jeszcze leżałam leniwie w łóżku, przeglądając nowinki na Instagramie. Akurat oglądałam modowe stylówki na zimę, kiedy zobaczyłam połączenie przychodzące od Niny.
- Halo? - wychrypiałam i odkaszlnęłam.
- Jezu, Aria, ty nie wiesz, co tu się dzieje! - krzyknęła Nina bez żadnego powitaniu, co było tak bardzo w jej stylu.
W tle słyszałam krzyki innych osób, w tym podminowany głos Charlotte.
- No nie wiem, bo leżę w łóżku - mruknęłam, powoli i niechętnie się podnosząc.
Musiałam zacząć się szykować, przecież czekała mnie jeszcze wycieczka do więzienia. Podróż tam trwała samym metrem dobre pół godziny. Owa placówka znajdowała się na samych obrzeżach miasta.
- Wszyscy gadają, że nie przychodzisz do szkoły, bo nie umiesz sobie poradzić z porażką z własnym chłopakiem! A Jack nie zaprzecza! - wrzasnęła mi do ucha, aż musiałam odsunąć lekko słuchawkę.
- Hej, to nieprawda! Mówiłem Thomasowi, że jesteś chora, ale nie uwierzył! - Usłyszałam głos Johnsona, prawdopodobnie byłam na głośniku.
Mimowolnie westchnęłam. Niby liceum, ale nadal dzieci.
- Tu jest jakaś masakra! Wszyscy krzyczą, wiwatują, normalnie cyrk!- dodała Nessie.
- Ymm... Jakoś mnie to nie rusza - stwierdziłam - Jack jest przewodniczącym, niech się zajmie swoim nieokiełznanym ludem.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a ja przybiłam sobie mentalną piątkę za tę złośliwość.
- Kochanie, ale ja bez ciebie nie daję sobie rady - jęknął Jack.
- Panie przewodniczący, chce pan powiedzieć, że nie nadaje się pan do tej ważnej roli? - zapytałam, udając zaskoczenie.
- Idę ich ogarnąć - powiedział zdesperowanym tonem blondyn.
- Już sobie poszedł, a co ty porabiasz? - zapytała Nina.
- Zbieram się i jadę na wycieczkę - rzuciłam wesołym tonem, chociaż w środku byłam kłębkiem nerwów.
- Daj mi znać, jak już będzie po wszystkim - poprosiła latynoska.
W jej głosie usłyszałam zestresowanie oraz strach. Ja sama obawiałam się tego spotkania. O czym chciał ze mną porozmawiać Tyler? To musiało być coś ważnego, na to wskazywał jego zdeterminowany oraz poważny ton. Miałam przeczucie, że chciał na nas donieść. Z drugiej zaś strony, gdyby chciał to zrobić, już by to zrobił. I nie musiałby ze mną na ten temat rozmawiać. Może coś mi umknęło? Może po prostu potrzebował mojego wsparcia? Może chciał, bym coś dla niego zrobiła? Zrobiłabym wszystko. Z tego, co wiedziałam, chłopak miał szansę iść na ugodę, w której uniknąłby więzienia. Ja na jego miejscu od razy bym to przyjęła. Przecież nie było nawet cienia szansy, by wyszedł z tego bez żadnej sankcji, skoro policja złapała go na miejscu, podczas próby ucieczki.
- Jasne, jasne. A wy wracajcie na lekcje i uczcie się pilnie - odparłam.
- Weź, mam sprawdzian z literatury - jęknęła Lottie.
Zachichotałam, chociaż wiedziałam, że ten teścik i na mnie czekał.
- Trzymajcie się, buziaczki! - rzuciłam do telefonu.
- Ty też!
Rozłączyłam się i włączyłam muzykę na cały regulator. Usiadłam przy parapecie, który obecnie służył mi za toaletkę i zaczęłam się malować. Nałożyłam tylko krem BB, puder i tusz do rzęs, bo po co mi było więcej? Nie chciałam, by ktoś mnie rozpoznał, dlatego założyłam czarne rurki, długie, grube skarpetki oraz szary sweter. Na to zarzuciłam puchatą parkę, a szyję dokładnie opatuliłam ciepłą, różową chustą. Nogi włożyłam w emu, które pasowały do szalika. Na głowę nałożyłam kaptur, wzięłam najpotrzebniejsze pierdoły do małego plecaka, po czym wyszłam. Musiałam wyglądać jak debil, ale nie chciałam rozchorować się jeszcze bardziej. Temperatura dzisiaj spadła poniżej zera, co było dla mnie dramatem. Idąc w stronę najbliższej stacji metra, postanowiłam jeszcze wstąpić do małej kawiarenki, gdzie kupiłam gorącą kawę. Kiedy już znalazłam się w pociągu, usiadłam, wsłuchując się w tekst popularnej piosenki. W głowie jednak ciągle myślałam nad tym spotkaniem. Z sekundy na sekundę, emocje narastały. Oddychałam głęboko. Postanowiłam znaleźć jakieś opowiadanie w Internecie, by czas szybciej mi zleciał. Zaczęłam czytać jakiegoś durnego fanfika o Justinie Bieberze, który bardzo mnie rozbawił. Kiedy jednak uświadomiłam sobie, że podświadomie i tak nie skupiam się na lekturze, schowałam telefon do kieszeni. Rozejrzałam się po prawie pustym wagonie. Ciężarna kobieta siedziała i trzymała dłonią wózek, gdzie spokojnie spała mała dziewczynka. Starsza córka siedziała obok matki, a swoją dłoń trzymała na jej brzuchu. Ta scena była tak urocza, że musiałam wykonać kilka zdjęć.
W końcu wysiadłam, by przesiąść się w drugą linię. Musiałam przejechać tylko trzy przystanki. Gdy już to zrobiłam, wróciłam na powierzchnię. Rozejrzałam się dookoła, ponieważ nigdy wcześniej nie znajdowałam się w tej okolicy. Nie było tutaj prawie żadnych sklepów i domów mieszkalnych, same fabryki oraz inne budynki. Kierując się na północ, bo tak mi podpowiedział GPS, szłam pustym chodnikiem. Mruczałam coś pod nosem. Postanowiłam wysłać smsa do Jacka, by powiedzieć mu, jak strasznie się boję. Szukałam w nim jakiegoś pocieszenia, oparcia. Nie odpisał mi. Idiota.
I nagle zobaczyłam go. Ogromny, szary budynek z obdartymi ścianami i dużym czarnym napisem z nazwą. Były tam małe okna za kratami. Obok więzienia zauważyłam duże boisko z trawą. Całość ogrodzona była wysoką, grubą siatką oraz drutami kolczastymi. Wywołało to we mnie skrajne uczucia, ale górowało przerażenie. Poczułam ciarki na plecach. Miałam ochotę się zawrócić, ale nie mogłam. Przełamałam się i ruszyłam do ogromnej bramy, gdzie stała budka, w której znajdowali się strażnicy. Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować, ja nawet nie oglądałam seriali kryminalnych! Weszłam do środka budki, gdzie przywitał mnie stary, gruby ochroniarz w służbowy stroju. Drugi natomiast siedział na fotelu, nie zwracając na mnie większej uwagi.
- Nazwisko odwiedzającego - warknął.
- Ymm... Tyler Macpherson - powiedziałam cicho.
- Dowód, proszę - powiedział.
Ponieważ byłam przygotowana na tę okazję, wyciągnęłam moją fałszywkę, którą kiedyś załatwił mi Ty. W końcu się na coś przydała. Miałam nadzieję, że nie się zorientują. Zapewne mieli specjalne maszyny, by to ustalić. Ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna przepisał tylko moje dane, z których wynikało, że byłam już pełnoletnia.
- Proszę odłożyć wszystkie metalowe przedmioty - zarządził i podał mi małe plastikowe pudełeczko.
Posłusznie wyjęłam telefon, słuchawki i cały portfel. Zdjęłam naszyjnik, który ostatnio dostałam od Jacka. Z uszu wyjęłam kolczyki, po czym rozplątałam bransoletkę z metalowymi zawieszkami.
- To chyba wszystko - mruknęłam.
Gruby ochroniarz sprawdził za pomocą specjalnego urządzenia moje słowa. Potem obmacał mnie dokładnie, a ja czułam się coraz bardziej niekomfortowo.
- Proszę wpisać się na listę.
Tak też zrobiłam, a następnie ruszyliśmy wspólnie do głównego budynku. Starałam się zbytnio nie rozglądać, bo to miejsce było dla mnie naprawdę przerażające. Widziałam tylko brudną podłogę, w którą usilnie się wgapiałam. Przeszliśmy do innego pomieszczenia, gdzie usłyszałam wiele głosów, więc automatycznie podniosłam głowę. W pokoju znajdowało się kilkanaście stolików, przy niektórych z nich zobaczyłam więźniów ubranych na pomarańczowo, którzy rozmawiali z odwiedzającymi. Funkcjonariusz posadził mnie przy tym najbardziej oddalonym, a mój wzrok spoczął na mych palcach. Mężczyzna zniknął. Rozejrzałam się dyskretnie, na nikim dłużej nie zawieszając wzroku. Owi więźniowie wyglądali marnie. Mieli smutne lub zdenerwowane wyrazy twarzy. Jeden z nich nawet płakał. Ścisnęło mi się serce. Żałowałam, że nie mogłam zrobić zdjęcia, ale przecież telefon zostawiłam tam. Nie dziwiłam się mamie, która zabroniła nam tu przychodzić. Już wiedziałam, że będę bardzo długo wspominać to miejsce. Inne drzwi otworzyły się, a ja ujrzałam mojego kuzyna. W pomarańczowym nie było mu do twarzy. Miał podkrążone oczy, a na jego czole pojawiło się kilkanaście pryszczów. Usta zacisnął w wąską linię, a brwi ściągnął. Kości policzkowe mu wystawały, cały zmizerniał i zaczął się garbić. Nawet kiedy mnie zobaczył, nie rozchmurzył się. W moich oczach automatycznie pojawiły się łzy.
- Ty! - wychrypiałam i przytuliłam go mocno.
Po chwili odsunął się ode mnie i usiadł obok. Strażnik, który go tu przyprowadził, stanął w pobliżu, nie patrząc na nas.
Twarz kuzyna była zadrapana, możliwe, że wdał się w jakąś bójkę.
- Co się dzieje? - zapytałam.
- Dostałem możliwość ugody - oznajmił wprost, zapewne nie chciał się bawić w rozmowy o pogodzie.
Ja też nie chciałam wnikać w jego życie tutaj.
- Wiem, dlaczego jeszcze jej nie przyjąłeś? To najlepsza opcja! - stwierdziłam.
- Bo muszę podać minimum dziesięć nazwisk - dodał.
Zacisnęłam usta oraz powieki. Cholera. To było takie oczywiste! Byłam taka głupia, łudziłam się, że kuzyn mnie potrzebuje, a on po prostu chce mnie pociągnąć ze sobą na dno.
- Chcesz mnie wsypać? - zapytałam wściekła - Tak nie postępuje rodzina.
- Nie chcę, ale nie mam innego wyjścia. Nie znałem połowy ludzi stamtąd.
- Kurwa, Ty, tam było z pięćdziesiąt osób! - krzyknęłam, a strażnik spojrzał na mnie znacząco.
- Aria... - zaczął.
- Tyler, jak możesz? Jesteś dupkiem, nie wierzę, że chcesz to zrobić. Dlaczego? - zapytałam, czując łzy w oczach.
- Aria, muszę to zrobić. Chyba że...
- Co? - spytałam i spojrzałam na niego.
Czy była jeszcze jakaś nadzieja oprócz szukania sobie dobrego alibi?
- Namówisz rodziców, by wpłacili za mnie kaucję. Mam dosyć tego popieprzonego miejsca - odparł.
- Ile wynosi ta kaucja? - zapytałam z westchnięciem.
Tego typu konsultacje z rodzicami zawsze były trudne, ale może sama bym zdobyła te pieniądze? Miałam ich trochę,odkładałam na nowy aparat, a że dostałam nowy, już ich tak nie potrzebowałam. Vanessa mogłaby też się dorzucić, ewentualnie Nathan. Zawsze mogłam też pogadać z babcią, ona nas rozpieszczała od dzieciństwa.
- Pięćdziesiąt tysięcy dolarów - oznajmił, a mi zaparło dech w piersi.
- Żartujesz sobie? Moi rodzice nawet nie mają takich pieniędzy! - syknęłam.
-Zrób coś, wydostań mnie stąd, a twoje nazwisko pozostanie czyste. Czekam do jutra - odparł.
Popatrzyłam mu głęboko w oczy, przez chwilę prowadziliśmy bitwę. Blefował. Byłam pewna, że blefował. Nigdy w życiu by się nie odważył tego zrobić, bo kochał mnie nad życie, traktował jak swoją własną siostrę.
- Kocham cię, dupku, weź tę ugodę - rzuciłam, kierując się do wyjścia.
- Czekam na pieniądze - powiedział na odchodne.
- Czekam w domu - odpowiedziałam.
Miałam mętlik w głowie. Był w stanie to zrobić? Musiałam znaleźć dobre alibi, tak na wszelki wypadek.
**************
Rozszerzona historia nie jest fajna, okej?
Jakieś opinie co do tego rozdziału?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro