Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

Po obudzeniu od razu otworzyłam oczy. Było mi dziwnie luźno, Nate zawsze rozpychał się na całym łóżku. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to nie było łóżko Nate'a ani jego pokój. Usiadłam gwałtownie. Kiedy dotarły do mojej świadomości wydarzenia z wczoraj, jęknęłam głośno i z powrotem opadłam na poduszkę. Spałam w jednym łóżku z Johnsonem. Czułam czerwień pojawiającą się na moich policzkach. Do niczego nie doszło, ale to i tak było coś... Po prostu coś. Musiałam powiedzieć o tym Ninie. Ale czy to nie było za szybko? Oficjalnie byliśmy parą prawie miesiąc. Naprawdę potrzebowałam teraz rozmowy z przyjaciółką.

Znalazłam w kieszeni telefon, była już ósma rano. Zauważyłam kilkanaście wiadomości od mojego brata. Pytał się, gdzie jestem. Cholera jasna! Nie wróciłam na noc do domu! Przecież rodzice na pewno się martwili! Już zaczęłam sobie wyobrażać liczne szlabany, które dostanę. Wiedzieli, że byłam u Charlotte, ale nie powiedziałam im, kiedy wrócę. Postanowiłam wysłać szybką wiadomość z prośbą o pomoc do Nathana.

Ja: Udawaj przed rodzicami, że jestem w domu i byłam całą noc!!!!!! xoxo

Zrzuciłam z siebie ciepłą kołdrę i wyszłam z pokoju. Gdzie był Jack? I Vanessa? Gdzie była łazienka? Ziewnęłam przeciągle, kierując się w stronę schodów. Komórka zawibrowała mi w dłoni.

Nate: GDZIE TY JESTEŚ?!!!! RODZICE PRZED CHWILĄ GDZIEŚ POJECHALI W POŚPIECHU, BYLI WŚCIEKLI, COŚ TY ZROBIŁA?!!!!!

Zamurowało mnie. Schowałam komórkę do kieszeni. Czyżby już wiedzieli? Policja też się dowiedziała? Boże, oni na pewno chcieli nas zamknąć! Nie, to było bez sensu. Gdyby wiedzieli o mnie, już by nas szukali, a nie rodziców. Odetchnęłam z ulgą i skarciłam się za swoją głupotę. Pewnie coś się stało w restauracji i Stella musiała jechać, to było bardzo prawdopodobną opcją.

Usłyszałam głosy w kuchni, więc skierowałam się tam.

- Hej - mruknęłam, kiedy ujrzałam Jacka opierającego się o wyspę kuchenną z kubkiem kawy w dłoni oraz Vanessę, która jadła makaron z sosem przy stole.

Podeszłam do blondyna i lekko musnęłam jego usta swoimi. Następnie udałam się do przyjaciółki i pocałowałam ją we włosy.

- Żyjesz? - zapytałam, siadając naprzeciwko niej.

Przy okazji rozejrzałam się dookoła. Kuchnia Jacka była niewielka, raczej tradycyjna. Szafki wykonane z drewna na trzech ścianach, okno wychodzące na widok przed podwórko, przed wyspą kuchenna stał stół z krzesłami. Jadalnia połączona była z dużym salonem, gdzie, naprzeciwko kanap, znajdował się kominek, a po drugiej stronie wisiała duża plazma. Z okien na wykuszu, który znajdował się przy stole, rozciągał się piękny widok na park niedaleko mojego domu, który również codziennie widziałam z okna. Naprawdę mieszkaliśmy blisko siebie, a ja wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. W sumie to kiedyś kompletnie nie interesował mnie fakt, gdzie mieszkał Jack Johnson.

- Przez pół nocy bałam się, że przyjdzie tutaj Tyler, a przez drugą połowę, że przyjdzie tutaj policja. Będę miała traumę do końca życia - oznajmiła, kiedy przełknęła śniadanie.

Spojrzałam na jej zmęczoną twarz. Pod oczami dostrzegłam wory, a wokół nich ich kącików ust małe zmarszczki. Jej białka były przekrwione. Zdawałam sobie sprawę, że również nie wyglądałam lepiej i dobrze wiedziałam, co czuła przyjaciółka.

- Kiedy mi w końcu udało się usnąć około trzeciej, śniło mi się więzienie. Ja pierdzielę, Ness, co myśmy zrobiły? - zapytałam przerażona, przecierając oczy.

- Och, dajcie spokój, każdy nastolatek choć raz w swoim życiu uciekał przed policją - stwierdził Jack, podając mi talerz ze śniadaniem.

Od razu zaczęłam jeść, byłam cholernie głodna. Musiałam przyznać, że Jack był świetnym kucharzem. Co za pieprzony ideał! Czy była jakaś czynność, której nie potrafił?

- Aria, naprawdę przepraszam, że cię w to wciągnęłam - powiedziała Van.

- Dobrze, że po mnie zadzwoniłaś, nic się nie stało. J ma rację, każdy to robił - odpowiedziałam.

- Gilinsky kiedyś nawet wylądował w więzieniu - przytaknął blondyn.

Mimowolnie parsknęłam śmiechem. Pamiętałam, jak mi Nina kiedyś opowiadała, że Jack został oskarżony o kradzież bluzy i spędził prawie dobę za kratkami. To musiało być straszne dla niego, ale i śmieszne dla nas.

- Myślicie, że Ty został złapany? - spytała po chwili ciszy latynoska.

- Na pewno nie, to nie jego pierwszy występek - oznajmiłam.

W ogóle się nie martwiłam o kuzyna, byłam zbyt wściekła na niego. Już czekałam na tę awanturę, którą zamierzałam mu urządzić.

- Jesteś pewna, że policja nas nie widziała? - zapytałam niepewnym tonem.

- Nie ma takiej opcji, oni przyjechali z drugiej strony - powiedziała, a ja powoli pokiwałam głową.

Kiedy skończyłam posiłek, wstałam i odniosłam talerz do zmywarki. Nalałam sobie kawy do kubka, po czym oparłam głowę o ramię chłopaka, który nadal opierał się o blat.

- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem - powiedział nagle blondyn.

- Co masz na myśli? - zapytała zaintrygowana Nessie.

- Uciekłyście policji, zrobiłyście coś nielegalnego. Chyba już nie będę mógł nazywać Arię szarą myszką, bo one czegoś takiego nie robią - odparł i wybuchnął śmiechem.

Westchnęłam głęboko, odsuwając się od Jacka. Wysłałam mu mordercze spojrzenie, bo to naprawdę nie było śmieszne.

- No chodź do mnie - mruknął, nadal się śmiejąc.

Szybko pokonał odległość między nami. Położył dłonie tuż nad moimi pośladkami i pocałował mnie czule. Złapałam go za kark.

- Jezu, ja tu jestem! - krzyknęła Nessie, ale nie przejęliśmy się nią - Boże, nie dość, że Gilinsky z Niną, to jeszcze wy...

Uśmiechnęłam się mimowolnie, jednocześnie lekko odsuwając się od blondyna.

- Chyba pora wrócić do domu - stwierdziłam do przyjaciółki.

- Moich rodziców nie ma do jutra, śmiało możecie zostać - odpowiedział od razu Jack.

- Ale moi rodzice i prawdopodobnie dostanę szlaban na dożywocie - odparłam niezadowolona.

- Lepsze dożywocie w domu, niż w więzieniu - powiedziała Vanessa, a ja wybuchnęłam głośnym śmiechem.

- Ja to bym się jeszcze kawy napiła - mruknęła latynoska.

Johnson podszedł do niej z dużym dzbankiem. Ziewnęłam i również upiłam łyk kofeiny, która była mi tak bardzo potrzebna. Już nie myślałam o wczorajszej sytuacji, bardziej bałam się rodziców. Wiedziałam, że będę miała przechlapane. To było oczywiste. Jedynym plusem był fakt, iż bardzo lubili Charlotte i traktowali ją jako swoją czwartą córkę. Gdyby jej wyszło z Nathanem, naprawdę mogłoby tak być.

W rozmyśleniach przerwał mi głośne i natarczywe pukanie do drzwi.

- Jezu! To policja! - krzyknęła Van.

Momentalnie odstawiłam kubek. Znaleźli nas! Musieli znaleźć samochód rodziców! W moich oczach pojawiły się łzy. Złapałam przyjaciółkę za rękę i przytuliłam ją.

- To nasz koniec - oznajmiła - Aria, przepraszam.

Pocałowałam ją w głowę i zaczęłam głaskać jej włosy ręką.

- Spokojnie, otworzę - powiedział przejęty Jack i skierował się w stronę drzwi wejściowych.

- Może uciekniemy? - zaproponowałam przestraszona - Oknem z tyłu.

- Już za późno, dom jest na pewno obstawiony. Pójdziemy siedzieć za jakieś pieprzone wyścigi - odpowiedziała, łkając.

Przymknęłam powieki. Robiłam głębokie wdechy i wydechy, by się uspokoić. Marny skutek. Kiedy usłyszałyśmy kroki, podniosłam głowę przestraszona. Johnson stanął naprzeciwko nas z kamienną twarzą, a obok niego pojawił się Sam. Pieprzony Wilkinson.

- Fajna ta policja - stwierdził JJ ze śmiechem.

Odetchnęłam z ulgą.

- Ty idioto! - krzyknęła Van.

- Co wy tu robicie? I co ja zrobiłem? - spytał zdezorientowany Wilk.

- Nessie, wychodzimy stąd - zarządziłam.

Podeszłam do Jacka i pocałowałam go na pożegnanie.

- Jest po ósmej, co wy tu robicie, do cholery? - zapytał Sam, kiedy podeszłam do niego.

Pocałowałam go w policzek bez słowa.

- Czekaj, czekaj, o mój Boże, spaliście ze sobą?! - krzyknął, a ja mimowolnie wywróciłam oczami.

Ruszyłam z przyjaciółką do wyjścia.

- O mój Boże, to był trójkąt z Vanessą?! - Usłyszałyśmy na odchodne.

Parsknęłam śmiechem i zamknęłam za sobą drzwi. W ciszy wsiadłyśmy do samochodu, a ja ruszyłam.

- Jedziesz do mnie? - zaproponowałam.

- Nie, marzę tylko i wyłącznie o moim łóżku i kubku gorącej melisy - oznajmiła, a ja zachichotałam.

- Ja też, jestem taka padnięta - przytaknęłam - Jeszcze czeka mnie rozmowa z rodzicami. Oni mnie naprawdę zabiją.

- Powiedz, że byłaś u Charlie - odparła.

To była nasza stała wymówka.

- Już to mówiłam wczoraj wieczorem. Nie powiedziałam im, że nie wrócę na noc, a ostatnio moja mama się o wszystko czepia - westchnęłam, po czym zmieniłam bieg, by przyspieszyć.

- To słabo - stwierdziła Van, a ja przytaknęłam jej kiwnięciem głowy - Aria, ja cię naprawdę przepraszam. Nie chciałam cię w to wszystko wplątać - dodała po chwili ciszy.

- Nessie, jesteśmy przyjaciółkami, tak? Od tego jestem, by ci pomóc w każdej chwili - oznajmiłam z uśmiechem.

Zaparkowałam pod domem latynoski, która pocałowała mnie w policzek na pożegnanie i podziękowała za wszystko. Niechętnie odjechałam w stronę domu. Pora zmierzyć się z rodzicami. W głowie już układałam plan. Musiałam mieć jasne kwestie do powiedzenie, argumenty, by się wybronić i nie wypaplać czegoś. Nienawidziłam kłamać, ale robiłam to bardzo często dla dobra mojego i rodziców. Westchnęłam głęboko. Nim się obejrzałam, już wyłączałam silnik. Zaparkowałam w garażu, by nie było widać żadnej różnicy. Oparłam głowę o kierownicę. Ostatni raz przejrzałam telefon. Wiedziałam, że będę musiała się z nim pożegnać na jakiś czas. W końcu wyszłam z samochodu. Pobiegłam do drzwi frontowych i otworzyłam je cicho. Weszłam do środka, rozglądając się dookoła. W salonie zobaczyłam jedynie Nate'a, który szybko spostrzegł mnie.

- Gdzieś ty była?! - krzyknął.

- Gdzie rodzice? - zapytałam cicho.

- Nadal nie wrócili - oznajmił, a ja odetchnęłam z ulgą.

To chyba było przeznaczenie, los mi sprzyjał! Podziękowałam Bogu w duchu i postanowiłam iść jutro do kościoła. Miałam tak ogromne szczęście, że to było aż nieprawdopodobne.

Od razu położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy.

- Byłam u Charlie i usnęłam, przepraszam - rzuciłam cicho.

- Aha - mruknął brat, wracając do oglądania serialu.

Wiedziałam, że mi nie uwierzył. I on wiedział, że ja wiedziałam. Nic jednak nie mówił, a i ja nie chciałam mu o tym opowiadać. To nie była błahostka, nie mogłam o tym rozpowiadać każdemu. Teraz pragnęłam tylko usnąć. W nocy było naprawdę idealnie leżeć w objęciach Jacka, ale ten strach i emocje...

Kiedy po dobrych trzydziestu minutach poczułam, jak odpływałam w krainę Morfeusza, usłyszałam głośne trzaskanie drzwiami, co wybudziło mnie. Jęknęłam mimowolnie. Otworzyłam oczy i ujrzałam zdenerwowanych, wręcz wściekłych rodziców. Cholera, chyba jednak wiedzieli. Momentalnie podniosłam się z kanapy. Na mojej twarzy pojawiła się skrucha, a na końcu języka już miałam całą przemowę przepraszającą.

- Co się stało? - zapytał Nate.

Rodzice usiedli bez słowa na fotelach. Mama zamknęła oczy i oparła się o zagłówek. Mogłam dostrzec jej spięcie w całym ciele. Tata natomiast westchnął głęboko, opierając łokcie na kolanach, a głowę schował w dłonie.

- Tyler jest w więzieniu - powiedziała zmęczonym głosem mama - Brał udział w nielegalnych wyścigach motocyklowych. Grożą mu dwa lata.

Cholera.

Tyler był jedyną osobą, która widziała mnie wczoraj.

***********

Dziwnie się jakoś czuję...

Kiedy ona dzwoni, lubię, jak mój ajfon brzęczy...

Komentarze?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro