Rozdział 12
- Czy ty masz jakiś problem ze sobą? - zapytałam ze śmiechem Ninę, widząc, jak dziewczyna tańczy na korytarzu.
- Chodź, dołącz do mnie! - pisnęła i pociągnęła mnie za rękę.
Ze śmiechem zaczęłam naśladować przyjaciółkę.
- Przed nami jeszcze jakieś dwie godziny w piwnicy, zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytałam, bo naprawdę nie wiedziałam, czemu Nina była taka szczęśliwa.
Ja miałam ochotę zabić się na myśl o siedzeniu w szkole do późna. Fakt, mogłam pomagać przy gazetce i obrabiać zdjęcia całe dnie, ale byłam bardzo zmęczona po całym tygodniu w szkole. Do tego dochodził jeszcze ciężki stan babci, która sprawiał, że atmosfera w domu była po prostu nieznośna. Mandy zniknęła z rodzicami, więc już nikt nie krzyczał, cały budynek przycichł i wygasł. Nawet obiady zrobione przez mamę, które podgrzewaliśmy, nie smakowały tak dobrze. Widziałam, jak Nate próbował nas jakoś rozśmieszyć, ale było to trudne zadanie. Mimo to, codzienie spędzaliśmy wieczory przed telewizorem, oglądając nasze ulubione seriale i jedząc popcorn.
- O, no właśnie... Nie mogę dzisiaj zostać, naprawdę muszę pomóc Jackowi, bo chłopak zawali cały semestr - jęknęła.
- Mamy dopiero październik - przypomniałam.
- No wiem, wiem, też tego nie kumam, ale ten facet od algebry to jakaś masakra - powiedziała, a ja powoli pokiwałam głową.
Rzeczywiście, Anabelle też miała jutro sprawdzian z algebry, pewnie pisała go razem z G.
- Przecież ja tam nie dam rady bez ciebie! - Zarzuciłam dziewczynie ręce na szyję i zaczęłyśmmy powoli kołysać się.
Inni uczniowie zerkali na nas, ale chyba już wiedzieli, że tego typu czynności były u nas normalnością.
- Masz Johnsona - powiedziała z uśmiechem, a ja zarumieniłam się - Coś się zmieniło między wami?
- Nie, nadal czekam - westchnęłam.
- Jestem pewna, że szybko coś się zmieni - stwierdziła, a ja spojrzałam a nią spod byka.
- Nie wydaje mi się. Dzisiaj jadę do babci i nawet nie wiem, kiedy wrócę - mruknęła.
- Pożyjemy, zobaczymy - odparła ze znaczącym uśmiechem, a ja podniosłam brew.
- Czy ty coś wiesz?
- Wiem, że G i algebra na mnie czekają - powiedziała, a ja zaśmiałam się.
- Powodzenia! - Pocałowałam dziewczynę w policzek na pożegnanie.
- I wzajemnie! - rzuciła, ruszając do wyjścia ze szkoły.
Westchnęłam. Niechętnie zeszłam po schodach na dół, a następnie otworzyłam drzwi od małej piwnicy. Przystanęłam na progu, rozglądając się zaskoczona po pomieszczeniu. Wiszące na ścianie lampki zostały włączone. Ciemne rolety zasłaniały okna, przez co panowała magiczna atmosfera. Biurka stały teraz pod ścianami, tylko dwa zostały umieszczone na samym środku. Opierał się o nie Jack, który trzymał w dłoniach bukiet czerwonych róż. Na blacie stały dwa kieliszki, butelka soku wiśniowego, krakersy, czekolada i truskawki. Zaparło mi dech w piersiach. Czyżby Johnson zrobił to dla mnie? O mój Boże, poczułam się tak wyjątkowo. Przycisnęłam dłonie do ust, ponieważ nie mogłam w to uwierzyć! Nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś tak pięknego i niepowtarzalnego. Miałam ochotę się rozpłakać z wrażenia. Już zrozumiałam, dlaczego Nina nie mogła zostać i była tak podekscytowana. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Jack... - zaczęłam, nie odrywając wzroku od blondyna.
Chłopak powoli ruszył w moją stronę.
- Niespodzianka specjalnie dla ciebie - powiedział, po czym wręczył mi bukiet kwiatów.
Przyjęłam je z wdzięcznością i wciągnęłam ich piękny zapach. Kiedy J wyciągnął do mnie rękę, odłożyłam je na bok i złapałam ją. Widziałam radość na jego twarzy wymieszaną ze stresem. Mi samej serce biło jak oszalałe. Usiedliśmy na biurku.
- Przygotowałeś to wszystko sam? - zapytałam, gdy J nalewał soku do kieliszków.
- Z małą pomocą Niny - przytaknął z lekkim uśmiechem i wręczył mi szkło do ręki
- To takie... - zaczęłam - Romantyczne.
Usiadłam po turecku, bo tak było mi najwygodniej, twarzą do Johnsona.
- Jak minął ci dzień? - spytał, dłonią lekko gładząc moje kolano, co skutecznie uniemożliwiało mi racjonalne myślenie.
- Ciężko, ale jakoś dałam radę. Dostałam opieprz od wuefisty, bo nie wzięłam stroju - zachichotałam - A to twoja wina.
- To nie moja wina - zaprzeczył od razu ze śmiechem.
- To ty mnie wsadziłeś pod prysznic!
- Bo ty do tego doprowadziłaś - parsknął śmiechem, a ja udawałam obrażoną - Zjedz truskawkę i już się nie złość, ślicznotko, bo ci ze złością nie do twarzy.
Zarumieniłam się mimowolnie, przygryzając wargę. Jack był taki słodki, uroczy i zabawny. Lubiłam go coraz bardziej, jeśli to było w ogóle możliwe.
Chłopak włożył mi do ust ogromną truskawkę, którą przyjęłam z wdzięcznością. Uwielbiałam owoce, a już zwłaszcza te małe, czerwone serduszka.
- Skąd wiedziałeś, że kocham truskawki? - zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Wiem o tobie wiele rzeczy - odparł tajemniczo.
- Zaczynam się ciebie bać - zachichotałam.
Stuknęliśmy się kieliszkami, a ja upiłam trochę soku.
- I słusznie - przyznał, a ja podniosłam brwi - Zrobiłem wiele złego w przeszłości!
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, widząc śmieszną minę blondyna, który nieskutecznie próbował udawać groźnego.
- Ty? Nie ma takiej opcji, jesteś zbyt słodki i uroczy, by zrobić coś złego!
- Wiem, wiem, wszyscy tak mówią - westchnął - Ale mam też drugą twarz.
- Z pewnością. - Mimowolnie wywróciłam oczami, wsadzając do ust kolejną truskawkę.
- Udowodnię ci to - oznajmił.
- Kiedy? Muszę się na to przygotować psychicznie - zachichotałam.
- Niedługo - odpowiedział.
Nastała chwila ciszy, podczas której delektowaliśmy się pysznymi przekąskami. Nie spuszczałam Jacka z oczu, obserwowałam każdy ruch Johnsona. Chciałam dokładnie zapamiętać każdy detal jego twarzy na te kilka dni, które musiałam spędzić daleko. To było głupie, wiedziałam o tym, ale bardzo przywiązałam się do obecności chłopaka przez te trzy tygodnie.
- Nad czym tak myślisz? - zapytał nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Nad niczym szczególnym - odpowiedziałam, wzrokiem skacząc po całym pomieszczeniu.
Jack przybliżył się do mnie, w dłonie złapał moją twarz, tym samym zmuszając mnie do patrzenia na niego. Spojrzałam w jego piękne, niebieskie oczy. Moje serce zabiło szybciej, kiedy chłopak musnął moje usta swoimi. Poczułam się jak w niebie.
- Lubię twój głos - powiedział, po czym pocałował mnie w obydwa policzki.
- Lubię twoje zarumienione policzki - dodał, a ja już czułam tę czerwień.
Przez cały czas uśmiechałam się szeroko.
- Lubię twoje śliczne oczy - mruknął, muskając me powieki.
Cholernie miłe uczucie.
- Lubię twoje czoło - mówił dalej, przenosząc pocałunki na ową część ciała.
Ja sama go nie lubiłam, więc nie rozumiałam, co się mu w nim podobało.
- Lubię twoje włosy.
Poczułam miłe uczucie, gdy jego usta spoczęły na moich włosach, a ja chciałam, by nie przestawał.
- Lubię twój uśmiech. - Kolejny całus skierowany w kąciki ust.
- Lubię ciebie - powiedział w końcu, po czym pocałował mnie czule.
Miałam wrażenie, jakby serce zaraz miało mi wyskoczyć. Krew w żyłach wrzała. Ten pocałunek był inny niż wszystkie, jakie do tej pory miałam. Chłopak całował świetnie, wiedział, co robił, w tamtej chwili po prostu się zatraciłam, co było dla mnie wcześniej kompletnie nieznanym uczuciem. Pierwszy raz w życiu czułam motyle w brzuchu i już wiedziałam, o co chodziło we wszystkich serialach i książkach.
- Ja też cię lubię - mruknęłam, zarzucając Jackowi ręce na szyję.
Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, ale przerwał nam sygnał mojego telefonu. Oderwałam się od blondyna, po czym zerknęłam na telefon.
Braciszek: Masz kwadrans albo spóźnimy się na pociąg! Czekam na parkingu!
- Cholera, muszę lecieć, zanim się spóźnię - powiedziałam, zbierając się.
- Gdzie się spóźnisz? - spytał.
- Na pociąg, muszę wyjechać, ale wrócę w poniedziałek, obiecuję - rzuciłam.
Stanęłam na palcach, po czym znowu pocałowałam chłopaka na pożegnanie. Szybko ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły. O tej porze korytarze były już puste, ale w zakamarku ciemności dostrzegłam znajome, blond włosy. Nie mogłam się nad tym jednak zastanawiać, bo wiedziałam, że brat się niecierpliwił. Wybiegłam na parking, a po chwili dostrzegłam samochód Nathana.
- Cześć, bracie - rzuciłam, trzaskając drzwiami, co spotkało się z jego morderczym wzrokiem.
Usłyszałam w radiu ulubioną piosenkę, więc pogłośniłam i zaczęłam głośno krzyczeć, a brat razem ze mną.
W mojej głowie nadal siedział Jack, a zwłaszcza jego usta na mojej rozpalonej skórze. To był jeden z najpiękniejszych dni mojego życia. Nagle zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy byliśmy parą. Pocałowaliśmy się, ale nikt nie powiedział tego na głos, a ja tak bardzo chciałam usłyszeć to z jego ust. Chyba musiałam trochę poczekać, bo nie zamierzałam załatwiać tak ważnej dla mnie sprawy. Naprawdę bardzo lubiłam Johnsona, a znaliśmy się raptem trzy tygodnie. Myślałam o tym, czy nie jest to zbyt wcześnie. Nina kazała mi szaleć, może powinnam się jej posłuchać? Koniecznie musiałam do niej zadzwonić, opowiedzieć wszystko oraz poprosić o radę. Wiedziałam, że na pewno się ucieszy. Dodatkowo musiałam ją opieprzyć, bo byłam pewna, że o wszystkim wiedziała.
- Co ty taka rozpromieniona jesteś? - zapytał nagle.
- Nieważne - mruknęłam, rumieniąc się.
- Siostrzyczko, przed nami trzygodzinna podróż pociągiem sam na sam - powiedział - Dobrze wiemy, że i tak wszystko mi wypaplasz.
Mimowolnie wywróciłam oczami.
- Jesteś już spakowana?
- Chyba tak - odparłam wymijająco, wiedząc, że w pokoju leżała otwarta walizka z pustym miejscem.
- Błagam, nie będziemy znowu biegać po całym domu w poszukiwaniu ładowarek i innych pierdół - jęknął, wjeżdżając do garażu.
- Nie zaszkodzi ci - mruknęłam, a Nate znowu rzucił mi mordercze spojrzenie - No co? Odkąd skończyłeś szkołę, trochę ci się przytyło.
- Przykro mi, że nie jestem tak chudy, jak twój chłopak - odparł, a ja uderzyłam go w ramię.
Śmiejąc się, weszliśmy do domu. Od razu pobiegłam na górę, by spakować parę dodatkowych rzeczy i pożegnać się z siostrą. Rzadko kiedy rozstawałyśmy się na dłużej niż dwa dni, a i tak było to nieznośne. Kiedy weszłam do pokoju, nie zastałam jej, co bardzo mnie zdziwiło. Postanowiłam poczekać jeszcze chwilę, którą poświęciłam na ogarnięcie się.
- Gdzie jest Any? - spytałam, taszcząc walizkę.
- Nie wiem, nie wróciła jeszcze do domu. - Wzruszył ramionami Nate, kiedy akurat wyszedł z pokoju. Na jego ramieniu wisiała czarna sportowa torba. - Więcej tych tobołów nie mogłaś wziąć?
- Przykro mi, że nie jestem z tobą i potrzebuję czegoś więcej niż jedna para bokserek i koszulka - mruknęłam złośliwie.
Nathaniel odebrał ode mnie ciężką walizkę.
- I perfumy! - dodał.
- Jakoś nie czuję - zachichotałam.
- Boże, przecież ja nie wytrzymam z tobą tylu godzin w pociągu - jęknął, a resztę jego słów zagłuszył huk spadającego ze schodów bagażu.
Nate miał bardzo oryginalny sposób na znoszenie ciężkich rzeczy z pierwszego piętra.
***********
Ja się dla was postarałam, więc może wy w komentarzach także?
Jeśli chcesz mnie złapać, możesz tutaj:
Ig: n.karaszkiewicz
Twitter: nkaraszkiewicz
Snap n.karaszkiewicz
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro