Rozdział 11
Siedzieliśmy na trawie za szkołą i podziwiałyśmy chłopców grających w kosza. Byłam pełna podziwu, że potrafili oni tak szybko się poruszać. Do tego dochodził widok Johnsona bez koszulki. Westchnęłam głośno, kładąc się na brzuchu.
- Aria chyba zaraz oszaleje - zachichotała Vanessa czytająca jakieś czasopismo.
Wysłałam jej mordercze spojrzenie, kiedy reszta dziewczyn się śmiała.
- Nie dziwię się, J ma całkiem niezłą klatę - przytaknęła Charlie.
- Ale ja i tak wolę mojego Jacka - mruknęła Nina i położyła się w tej samej pozycji obok mnie.
- Robimy coś, kiedy chłopcy skończą? Może skatepark? - zaproponowała latynoska.
- Ja wracam do domu, mam jutro test z literatury - jęknęłam zrozpaczona.
- A ja mi się nie chce, szczerze mówiąc. Ta pogoda kompletnie mi nie służy, jest prawie październik, a tak gorąco! - pisnęła Lottie.
- A ja muszę pomóc G wkuwać do algebry, chłopak nic kompletnie nie ogarnia - westchnęła Nina.
- Już widzę, jak wkuwacie, ale chyba prędzej anatomię! - krzyknęła ruda, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Oj tam, przesadzacie. Poza tym biologia to również bardzo ważny przedmiot - zachichotała brunetka.
- Wielkie dzięki, dziewczyny - fuknęła Vanessa - Też nigdzie nie będę z wami wychodzić.
- Już to widzę. - Wywróciła oczami Nina.
- Może pójdziesz gdzieś z Samem i Johnsonem? - zapytałam.
- Jack nigdzie nie pójdzie bez ciebie, a ja nie zamierzam zostać sam na sam z Wilkiem.
- Mówiłaś, że między wami jest okej. - Zmarszczyła brwi Charlotte.
- Tak, kiedy jesteśmy w grupie, gdy zostaniemy sami, znowu może się coś takiego wydarzyć! - pisnęła, chowając twarz w dłonie.
- Musisz wiedzieć, czego chcesz. Czy czujesz coś do niego, czy była to tylko chwila słabości? Bo długo tak nie pociągniesz - rzuciłam.
- Wydawało mi się, że wiem, czego chcę, ale, jak jestem z nim, to nagle mi się wydaje, że... Ajjj, to takie trudne! - krzyknęła.
- Co jest trudne? Matma? No wiem, też nie umiem zrobić, ale liczę, że jutro pożyczysz mi zeszyt. - Mrugnął okiem Sam, pojawiając się nagle razem z chłopcami.
Razem z dziewczynami wysłałyśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia, ale chyba Wilkinson nie słyszał naszej rozmowy. Wtedy byłoby naprawdę źle.
- Nadzieja matką głupich - mruknęła Vanessa.
- Czy ty sugerujesz, że jestem głupi?- spytał szatyn.
- Nie - odparła dziewczyna - Ja mówię ci o tym wprost!
W trakcie mówienia tych słów Vanessa poderwała się do góry. Widząc wściekłe spojrzenie chłopaka, zaczęła uciekać w stronę szkoły, a Sammy podążył tuż za nią.
- Idioci - mruknęła Lottie, nawet nie odrywając wzorku od gazetki.
Nawet nie zauważyłam, kiedy chłopcy rozsiedli się obok nas na trawie.
- Co tutaj robicie? - spytał Gilinsky, usilnie próbując pocałować swoją dziewczynę.
- Aria chciała obejrzeć Johnsona, a my postanowiłyśmy jej towarzyszyć. I odsuń się ode mnie, jesteś cały spocony! - pisnęła, dotykając dłonią jego nagiej klatki piersiowej.
- To nieprawda! - zaprzeczyłam od razu, a moje policzki pokryły się czerwienią.
- To prawda - mruknęła Lottie, wpatrzona w tekst, a ja miałam ochotę ją zabić.
- Może pod prysznicem też być chciała mnie obejrzeć? - zapytał z nonszalanckim uśmiechem na twarzy.
Zatkało mnie. Czułam, jak moja twarz zamieniała się w pomidora, a wszyscy się z tego śmiali.
- Hmmm... Nie wiem, czy warto - odparłam wymijająco.
Byłam z siebie dumna, że udało mi się odbić pałeczkę. Praktycznie nigdy nie żartowałam ani nie flirtowałam z chłopakami, ale było to nawet miłe uczucie.
- Uwierz mi, warto - powiedział, lekko się do mnie przybliżając.
- Wątpię. - Zaczęłam oglądać swoje żelowe paznokcie, by pokazać swoją ignorancką postawę, chociaż w rzeczywistości serce biło mi jak oszalałe.
Nagle J złapał mnie za rękę, zmusił do wstania, po czym przerzucił przez ramię. Byłam zaskoczona jego siłą, ponieważ nie należałam do najlżejszych osób.
- Dziewczyny, pomóżcie! - pisnęłam, odwracając się w stronę przyjaciółek.
- Nie mogę przeciwstawić się mojemu chłopakowi! - odrzekła ze śmiechem Nina, którą trzymał G.
- A ja nie mogę zostawić tego ciekawego artykułu o Selenie Gomez - dodała Lottie, a ja mimowolnie wywróciłam oczami.
Zaczęłam bić chłopaka pięściami po plecach, lecz zaprzestałam, gdy poczułam lekki ból w nadgarstku.
- Gdzie mnie ciągniesz? - spytałam, kiedy przekroczyliśmy próg szkoły.
Jack szedł w stronę szatni, a ja nie miałam pojęcia, co chodziło mu po głowie.
- Już nigdy nie odważysz się podważać mojego zdania - zaśmiał się.
Z hukiem weszliśmy do szatni męskiej.
- Jack, proszę, Jack, nie, Jack - marudziłam głośno bez skutku.
Blondyn mnie postawił, jednak nie wypuścił ze swoich objęć. Staliśmy pod prysznicem.
- Nawet się nie waż! - wrzasnęłam, a w tym samym czasie polała się zimna woda.
Piszczałam, przytulając się do chłopaka.
- Przeproś - zażądał.
- Przepraszam! - rzuciłam piskliwym głosem.
Kran został wyłączony, a ja odetchnęłam z ulgą. Nastała cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechnęłam się lekko. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk.
- Słyszałeś to? - szepnęłam przerażona, rozglądając się, a blondyn przytaknął.
Złapał moją rękę i powoli ruszył w stronę szafek. Czułam się jak w jakimś horrorze. Serce biło mi bardzo szybko, sama byłam przerażona. Wysunęliśmy się zza szafek, lecz tam nikogo nie zastaliśmy. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą, może nikogo tutaj nie było, a nam się tylko wydawało? Jakby na znak, ponownie usłyszeliśmy ten sam dźwięk, tylko z drugiej strony. Przypominał mi on ruch metalowych drzwiczek.
- Zostań tu, a ja to sprawdzę - szepnął J mi na ucho, gdy doszliśmy do drugiego korytarzyka utworzonego z szafek.
- Nie zostawiaj mnie! - pisnęłam, przyciągając go bliżej do siebie.
Jack jedynie uśmiechnął się znacząco, a ja ponownie spłonęłam rumieńcem. Nie zastanowiłam się nad tym, po prostu to powiedziałam. Trzymając dłonią ramienia chłopaka, a drugą jego ręki, wysunęliśmy się na przód. Wrzasnęłam, dostrzegając dwie osoby i zaczęłam lekko podskakiwać, co musiało wyglądać dosyć komicznie. J krzyknął zaskoczony, a owe osoby jedynie wybuchnęły głośnym śmiechem.
- Co z wami jest nie tak? - warknęłam, próbując się uspokoić.
Na ławce stała Vanessa oraz Sam, którzy nie mogli przestać się z nas nabijać. Stali blisko siebie, chłopak trzymał dłoń na talii latynoski. Nie miałam pojęcia, co oni tam robili.
- Gdybyście widzieli swoje miny - rzucił Wilk na jednym wydechu.
- Idioci - mruknął Johnson, ale też zaczął się śmiać.
Razem wyszliśmy z szatni, a ja przebrałam się w suche ubrania, które przeznaczone były na zajęcia sportowe. Krótkie, czarne spodenki z neonowymi, różowymi paseczkami oraz cienka, biała bokserka z głębokim dekoltem to nie był ubiór idealny, lecz nie miałam innego wyjścia. Mokre włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone, a rozmazany makijaż zmyłam wodą i mydłem. Rozmawiając z Niną, ruszyłam na parking. Miałam nadzieję, że Nate był w domu i mógł po mnie przyjechać, bo powrót autobusem to ostatnie, na co miałam ochotę.
- Szkoda, że nie mam z tobą WF-u - mruknął Johnson ze znaczącym uśmiechem, opierając się o samochód swojego przyjaciela.
- Nie chcę wiedzieć, co by się z tobą działo - zaśmiał się G - Podwieźć cię?
- Nie trzeba, mogę jechać autobusem - zaczęłam.
- Daj spokój, mamy po drodze.
- Tak, błagam, jedź z nami, bo ja z nimi sama to nie mogę! - krzyknęła Nina, otwierając mi drzwi.
Wpakowałam się na tylne siedzenie, tuż obok Johnsona.
- Będziesz z nami jeździć częściej? Błagam! - pisnęła dziewczyna z przedniego fotela.
- Popieram ten pomysł - dodał J.
- Ale to samochód Jacka, do niego należy ostatnie słowo - zaśmiałam się.
- Jutro o 7.40 będę stał pod twoim domem - oznajmił, a ja parsknęłam śmiechem.
Po kilku minutach Nina wysiadła, a ja tuż za nią. Pożegnałam się z chłopcami i wysiadłam. Cała w skowronkach ruszyłam do domu, a w głowie planowałam sobie harmonogram dzisiejszego popołudnia.
- Rodzinko, wróciłam! Przepraszam, że tak późno, ale zdjęcia i te sprawy... - Machnęłam ręką, kiedy weszłam do salonu.
Zastałam tam całą moją rodzinę, nie licząc Mandy. Zmartwieni rodzice siedzieli na kanapie, na fotelach rozsiadł się Nate oraz Any.
- Co się stało? - Zmarszczyłam brwi.
Rzuciłam torbę na podłogę, a sama usiadłam na dywanie obok brata. Położył mi rękę na ramieniu, a ja poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana. Anabelle znowu odwaliła jakąś akcję? Od zeszłej soboty zachowywała się idealnie, sama byłam pod wrażeniem. Coś się stało z Nathanielem?
- Babcia jest w szpitalu - oznajmiła mama po chwili niezręcznej ciszy.
Mama mamy była już stosunkowo stara, ale trzymała się bardzo dobrze. Miała na imię Mariana i mieszkała na wsi dwieście kilometrów stąd. Lubiłam tam przyjeżdżać, choć wtedy czułam się, jakby trafiła na średniowieczną wioskę. Z moim bratem zawsze było tam śmiesznie, a zwłaszcza gdy dołączała do nas Anabelle i Mandy, chociaż ta ostatnia przez całe dnie siedziała z babcią. Mimo tych świetnych chwil, nie byliśmy blisko ze staruszką. Miała trudny charakter, tak jak moja mama i ja, przez co często doprowadzała Stellę do szału. Dochodziła do tego odległość i rzadko ją widywałam.
- Co się stało? - zapytałam przestraszona, ale starałam się zachować spokój.
- Okazało się, że ma raka. W zaawansowanym stadium. Jedziemy do niej dzisiaj i chcę, żebyście dojechali w czwartek przez jej zabiegiem. Anabelle już powiedziała, że nie może z powodu ważnego sprawdzianu z algebry, rozumiemy to i szanujemy. Nate jedzie autobusem w czwartek, a ty, Anabelle? Dojedziesz do nas?
- Oczywiście - odpowiedziałam od razu, ponieważ było to dla mnie oczywiste. - Any, nie możesz napisać tego w innym terminie? - zapytałam.
- Chciałabym, ale nie mogę, bo pan Bennett mi nie pozwoli. Z nim się nie da iść na żadne ustępstwa - mruknęła smutna, a ja powoli pokiwałam głową.
- A co z Mandy?
- Jedzie dzisiaj z nami.
- A babcia będzie miała jakieś leczenie? Co z nią?
Mama westchnęła.
- Nie wiadomo. W czwartek będą wyniki badań, w piątek ma zabieg, a potem zobaczymy - powiedziała, po czym wstała i wyszła. Tata podążył za nią.
- Myślicie, że będzie dobrze? - zapytałam.
Nate zszedł z fotela i przytulił mnie mocno, po chwili dołączyła do nas Anabelle. W ciężkich chwilach stawaliśmy się kochającym się rodzeństwem, które zawsze jest gotowe, by wesprzeć drugie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro