Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Na zegarze wybiła 7.00 wieczorem, tym samym odrywając mnie od laptopu. Już od kilku godzin przerabiałam zdjęcia. To było świetne zajęcie i mogłam tak siedzieć całe dnie, ale moje oczy już domagały się odpoczynku. Zapisałam wszystko, po czym wyłącczyłam urządzenie. Podniosłam się z fotela, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Any wyszła gdzieś razem z Mią, a Nate jeszcze pracował. Rodziców również nie było w domu, postanowili iść na randkę. 

Zeszłam na dół i wyjęłam z szafki jakieś chipsy. Rozłożyłam się na kanapie, przykryłam się kocem i włączyłam The Fosters. Dopiero odkryłam ten serial, ale już po pierwszym sezonie pokochałam go całym serduszkiem. 

Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Jęknęłam głośno. Ponieważ nie chciało mi się ruszać, całkowicie go zignorowałam. 

- Jezu... - mruknęłam - Czemu ja nie mam chwili spokoju? - zapytałam, wznosząc oczy do góry, gdy komórka nie mogła zamilknąć. 

Zrzuciłam kocyk na podłogę, przy okazji wywalając chipsy na dywan. Przeklęłam głośno, mama nie mogła tego zobaczyć, bo by mnie zabiła. Ruszyłam do kuchni. Na wyświetlaczu widniała fotka Johnsona. Mimowolnie się uśmiechnęłam. 

- Tak, Jack, nie musisz się martwić, zdjęcia są prawie skończone - zaczęłam, wywracając oczami. 

- Bardzo się z tego powodu cieszę, ale dzwonię w innej sprawie - odparł ze śmiechem. 

Zachichotałam, czując się głupio. 

- Chciałem się zapytać, co robisz?

- Ym... Ogląam The Fosters i pożeram kalorie - powiedziałam. 

- Brzmi nudno. Co powiesz na spacer? - zaproponował, a moje serce zaczęło wybijać rytm szybszy niż rap Westa. 

- Ale... Callie i Brandon*... - jęknęłam. 

- Oni i tak nigdy nie będą razem - oznajmił, a ja pisnęłam wściekła za spoiler - To co? Idziesz ze mną? Chyba nie chcesz narażać mnie na samotność, prawda?

- Teraz na pewno nigdzie z tobą nie pójdę! - krzyknęłam - Nigdy ci nie wybaczę tego spoileru!

- Oj, daj spokój... - mruknął. 

- Potrzebuję dwudziestu minut - rzuciłam, lustrując się wzrokiem w lustrze na korytarzu. 

- Stoję pod twoim domem - odparł. 

- Co?

Wyjrzałam przeez okno w salonie i zauważyłam sylwetkę chłopaka. Mimo wszystko wybuuchnęłam głośnym śmiechem. Ten chłopak był niemożliwy, a mi bardzo się to podobało. 

- Już idę - mruknęłam. 

Przy okazji szybko pobiegłam do łazienki, gdzie rozszczesałam włosy. Nie miałam na sobie żadnej tapety, ale nie zdążyłabym jej nałożyć. Nie lubiłam pokazywaćc się bez makijażu innym osobom. Moja cera, w porównaniu do innych idealnych dziewczyn, nie była piękna. Miałam głębokie blini potrądzikowe na czole, małe przebarwienia na policzku oraz kilka syfów. Może to było głupie, ale bardzo się zestresowałam z tego powodu. W dodatku moje rzęsy! To był istny ddramat! Były cienkie, długie i bardzo jasne, przez co prawie niewidoczne. 

Odecthnęłam głęboko. Raz kozie śmierć. W trazie czego, po prostu ucieknie, to chyba nie było bardzo straszne. 

- Hej - rzuciłam zdenerwwoana, kiedy otworzyłam drzwi. 

J pochylił się nade mną, po czym złożył lekki pocałunek na moim policzku. Robił to już od bardzo dawna, ale ja nadalza każdym razem się rumieniłam. 

- Hejka - odparł. 

Otworzyłam drzwi szerzej, wpuszczając blondyna. 

- Rozgość się, ja tylko muszę się ogarnąć - powiedziałam. 

- Po co? I tak ładnie wyglądasz. 

Uśmiechnełam się do niego lekko i pobiegłam na górę. 

Chłopak wiedział, co powiedzieć, by mnie podbudować. Tętno mi skakało. Z szafy szybko wyjęłam białe spodnie z wysokim stanem i dziurami na kolanach. Bluzę zmieniłam na czarną koszulkę, której przód włożyłam w spodnie. Na to zarzuciłam skórzaną kurtkę w kolorze pudrowego różu. Najszybciej, jak tylko mogłam, wycisnęłam na twarz resztki kremu BB i roztarłam go równomiernie. Dodałam korektor, a potem poprawiłam rzęsy maskarą. Zrezygnowałam z pudru, a usta dopełniłam matową, jasną szminką. 

- Jestem gotowa - powiedziałam, zbiegając na dół. 

Jack stał przy jednej ze ścian i oglądałam rodzinne zdjęcia w ramkach, któe tam wisiały. Gdy usłyszał mój głos, odwrócił się szybko. 

- A teraz wyglądasz jeszcze ładniej - uśmiechnął się, a na moich policzkach znowu pojawiły się lekkie rumieńce. 

- Czy ty przyszedłeś do mnie na piechotę? - zapytałam, zakładając różowe, sportowe buty z pomponami, które kochałam nad życie. 

- Tak, to nie jest daleko. Raptem trzy przecznice stąd - odparł, a ja zmarszczyłam brwi zaskoczona. 

Nie miałam pojęcia, ze chłopak mieszkał tak blisko mnie, a ja nawet o tym nie miałam pojęcia. Ucieszyłam się. Nawet bardzo. 

Zamknęłam drzwi na klucz, który wrzuciłam d tylnej kieszeni spodni. 

- Więc...Dokąd zmierzamy? - zapytałam, oglądają ciemniejące niebo. 

- Może do parku? Jest w miarę blisko. 

Przytaknęłam cicho, a blondyn zaczął opowiadać mi o swoim dzisiejszym dniu. Pokazał mi też tekst nowej piosenki, którą sam napisał z Gilinskym. Byłam pod ogromnym wrażniem, chłopcy mieli ogromny talent. Dowiedziałam się też, że postanowili wziąc udział w konkursie muzycznym odbywającym się w grudniu w Omaha. Oczywiście obiecałam wpaść. 

Bardzo miło było siedzieć z blondynem na ławce, całkiem straciłam poczucie czasu, on chyba też. Nim się obejrzałam, było już ciemno. Na niebie pojawiły się miliony gwiazd, które z fascynacją oglądałam. W międzyczasie z wielką przyjemnością wsłuchiwałam się  głos Johnsona opowiadający o tym, jak w wakacje wkradli się razem z Samem i Jackiem do domu pewnej starszej pani, która miała ogormny basen, a ona ich przyłapała, w efekcie czego musieli uciekać w samych bokserkach przez Omaha. 

- Ineteresujesz się gwiazdami? Są ciekawsze ode mnie, hę?- zapytał w pewnej chwili, zbliżając swoją twarz do mojej. 

- Czasem po prostu lubię tak na nie patrzeć - westchnęłam - Niby takie nudne i codziennie, ale jest w nich coś niepowtarzalnego. Ale, mimo to, nie są ciekawsze od ciebie, dlatego przez cały czas uważnie cię słucham - uśmiechnęłam się. 

- Głębokie - skomentował - Z pewnego źródła dowiedziałem się nieco więcej o naszej wycieczce. 

- Pewne źródło to pan dyrektor? - zachichotałam. 

- Kumplujemy się, okej? - fuknął ze śmiechem - Jedziemy do Cancun, od pierwszego do dziesiątego listopada.

- Co? - pisnęłam z niedowierzaniem, a blondyn przytaknął. 

Cancun znajdowało się we wschodniej częsci Meksyku, nad wybrzeżu Morza Karaibskiego. Było to jedno z najpopularniejszych miast wypoczynkowych w całym kraju. Poza tym, uwielbiałam meksykańską kulturę oraz tradycję. W dodatku latynoska muzyka, to było cudo!

- Ale poczekaj, to nie koniec dobrych wieści - dodał J - Oficjalnie nie można się zapisywać, ale, dzięki mojej silnej więzi z panem dyrektorem, zapisałem już całą naszą paczkę. Szykuje się najlepszy wyjazd wszech czasów. Plaża, morze, ogniska, festiwale, pełen odpoczynek. Nawet nie zwiedzamy niczego obowiązkowo, więc... 

- Dyro się postarał - mruknęłam z szerokim uśmiechem. 

- Może cię odprowadzę, co? Już po 10 -  zauważył Jack, a ja wydęłam usta. 

Nie chciałam, by ten wieczór się kończył, nie chciałam się z nim żegnać. Mimo to, przytaknęłam. Chłopak podał mi rękę, którą złapałam, po czym wstaliśmy. Już jej nie puścił, a ja zaczęłam się zastanawiać nad dzieiszjym spotkaniem. 

Czy to była randka? Czy on mnie pocałuje? O mój Boże, nie pomyślałam o tym wcześniej. Nie przyszło mi to głowy. Czy to był już odpowiedni czas? Nie znaliśmy się długo, raptem dwa tygodnie? Fakt, bardzo dużo ze sobą pisaliśmy, rozmawialiśmy, spotykaliśmy się w większym gronie. Wczoraj przez bite dwie godziny leżeliśmy na mokrej trawie i śmialiśmy się u Niny. Dziewczyna uważała, że powinnam całkiem wyluzować i przestać myśleć, a ponieść się emocjom. Postanowiłam tak zrobić. 

Szliśmy w ciszy, było bardzo przyjemnie. 

- Będziesz w sobotę u Vanessy? Robimy spotkanie całą ekipą. 

- Nic jeszcze o tym nie słyszałam, ale prawdopodobnie będę - uśmiechnęłam się. 

- To świetnie, już nie mogę się doczekać - rzucił. 

Moje serce biło trzy razy szybciej niż zazwyczaj, krew w żyłach się gotowała. Motylki w brzuchu szaleńczo latały, ale było to nawet miłe uczucie. 

- Dzięki za odprowadzenie. I za ten miły wieczór - rzuciłam, hdy po kwadransie stanęliśmy przed moim domem. 

Czemu ta randka się już kończyła?

Czy to było randka? 

Chciałam już wiedzieć, na czym stoję, ale z drugiej strony, ta nutka niepewności bardzo mi się podobała.

- To ja dziękuję, że zgodziłaś się ze mną wyjść. 

Jack przybliżył się do mnie, a ja zrobiłam głęboki wdech. J patrzył to na moje oczy, to na usta. Nasze twarze dzieliły centrymetry. Prawie zetknęliśmy się ustami, ale w tym samym czasie zobaczyłam zapalone światło w salonie oraz rodziców, którzy chodzili zdenerwowani po pokoju i co chwilę coś mówili podminowani. Odsunęłam się od blondyna, chcąc przyjdzieć się. 

- O kurczę - mruknęłam, kiedy na kanape zauważyłam Anabelle. 

Siostra wyglądała bardzo dziwnie, ale nie mogłam dokładnie zauważyć jej twarzy. 

- Coś się stało? - Zmarszczył brwi Jack, a ja spojrzałam na niego.  

Był smutny i ewidentnie zawiedziony. Wiedziałam, że to przeze mnie. 

- Muszę lecieć - rzuciłam, nie odrywając wzroku od szyby. 

Przelotnie pocałowałam chłopaka w policzek, po czym przeskoczyłam cztey schodki i weszłam do domu, trzaskając drzwiami.  

- Aria! Zapraszam do salonu! - Usłyszałam zdenerwowany głos taty. 

Czyżby byli wściekły, że wyszłam? Fakt, nic nie wiedzieli, a była już 10.30. 

- Coś się stało? - zapytałam, wchodząc do salonu. 

Mama siedziała na fotelu. Twarz trzymała w rękach, a tata stał obok, trzymając dłoń na plecach żony. Na kanapie leżała Any, a ja dopiero teraz dostrzegłam, o co chodziło. Ubrana była w krótką, obcisłą sukienkę. Na jej twarzy widniał mocny makijaż, a obok leżały szpilki. Śmierdziało tu alkoholem oraz nikotyną. Dziewczyna była schlana. Na drugim fotelu aiedział Nate. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Wysłałam mu zdezorientowane spojrzenie, a on jedynie westchnął. 

- Pdejdź tutaj, młoda damo - rzucił rodziciel, a ja wykonałam polecenie - Chuchnij.

Zrobiłam to, co kazał. Czułam się jak w jakiejś komedii albo słabym opowiadaniu. 

- Gdzie byłaś? - zapytała drżącym głosem mama - Z siostrą?

- Ymm... Nie, byłam na spacerze - odparłam - Szukałam inspiracji do zdjęć i pomyślałam, że noc będzie fajnym pomysłem... 

- Nie oszukujesz nas? Gdzie masz aparat? 

- Ymm... Zostawiłam na ganku, przyszłam po nową kliszę. - Kłamiąc, wpakowałam się w tarapaty, ale byłam pewna, że rodzice nie sprawdzą teraz mojej wersji. 

- Dobrze, chociaż jedna - westchnęła rodzicielka.

- Co się stało? - spytałam.

- Twoja siostra poszła na imprezę z Mią i schlała się jak świnia! A ma dopiero szesnaście lat! To karygodne i niedopuszczalne! Jesteś na to za młoda, rozumiesz Anabelle?! 

- Rozumiem, słyszę to po raz piąty - mruknęła. 

- Nie pyskuj mi tutaj! Masz szlaban do odwołania! Nie wyjdziesz nigdzie, nawet na bieganie! A ty, Aria, masz mówić, gdzi wychodzisz i nie wracać później niż 10. Anabelle, zawiedliśmy się na tobie - oznajmiła mama, a ja nie wierzyłam własnym uszom. 

Przez Any, sama nie mogłam późno wracać. Świetnie. 

- I, jeśli ta sytuacja powtórzy się jeszcze raz, porozmawiamy inaczej. - Pogroził palcem ojciec, a ja wiedziałam, że to zdanie odnisło się do mnie i siostry. 

- Zabierzcie ją, bo nie mogę patrzeć, co zrobiła moja córka - mruknęła mama. 

Nigdy nie słyszałam takich słów z jej ust, dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo zawiodła się na siostrze. Stella zawsze próbowała wychować nas na dobre, godne osoby i udało jej się to. A teraz Any zniszczyła jej wizję idealnych dzieci. Jednocześnie wiedziałam, że rodzice będą nas bardziej kontrolować, co mi również nie było na rękę. 

Złapałam siostrę za ramię, po czym pociągnęłam do góry. Jakoś udało się jej wstać. Zaciągnęłam ją na schody, a po kilku minutach udało nam się dotrzeć do pokoju.

- Dlaczego to zrobiłaś? Jesteś taką idiotką - jęknęłam, kiedy puściłam ją prostu na łózk



* Jedni z głównych boohaterów The Fosters


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro