Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 64


Z perspektywy Alana.


Zbiegłem na dół i wyszedłem ze szpitala wściekły. Jak ten chuj śmie po raz kolejny wpierdalać się w życie moje i mojej rodziny.

-Damian- zawołałem szwagra wściekły.

-Tutaj- odezwał się.- Przy tych koszach na śmieci- dodał po chwili.

Podszedłem do nich i warknąłem głośno. Po chwili dołączył do nas Matt, też był wściekły.

-Mama się źle czuje- powiedział patrząc na mnie.

-Zaraz do niej przyjdę- skinąłem głową i popatrzyłem na Damiana. Kiwnął głową wiedząc o co mi chodzi i przyparł ojca do mura.

-Mów- wrzasnął.

Starszy mężczyzna zaśmiał się perfidnie i kliknął na słuchawkę przy uchu. Powiedział coś w obcym języku i zaśmiał się po raz kolejny.

-Zaraz będą tutaj moi ludzie- powiedział.- Nie trudźcie się. Was trzech przeciwko moim dziewięciu? Dzieci to już nie te czasy co kiedyś. Jesteście starsi, nie poradzicie sobie.

-To że starsi, nie znaczy, że słabsi i gorsi. Refleks nadal się ma- odpowiedziałem patrząc mu w oczy.

Usłyszałem warkot silnika, niedaleko nas, a po chwili otoczyli nas ludzie tego chuja. Damian puścił ojca i podszedł do mnie i Matta. Kątem oka zobaczyłem jak stary wycofuje się z okręgu, w którym staliśmy.

-No Alan jak za starych dobrych czasów, tylko nie na przeciw siebie- zaśmiał się Rudowłosy, a ja odpowiedziałem mu skinieniem głowy.

-Tato- odezwał się Matt, z lekkim przerażeniem w głosie.

-Co?- zapytałem, nie odwracając wzroku od mężczyzn.

-Padnij- wrzasnął ciągnąc mnie i szwagra w dół, w momencie w którym jeden z otaczających nas mężczyzn wystrzelił z pistoletu.

-Kurwa- warknąłem.- To nie sprawiedliwa gra. Matt uważaj na siebie, bo matka mnie zabije jeżeli coś ci się stanie.

-Jasne- odpowiedział mój syn.

Już po chwili się na nas rzucili po kilku na jednego. Co jakiś czas kątem oka widziałem, jak Matt oddaje ciosy i unika uderzeń. Muszę przyznać, że całkiem nieźle sobie radzi.


Z perspektywy Nadii.

Wróciłam na salę wykończona, zwracaniem jedzenia. Scar poszła po pielęgniarkę, a Ler pomogła mi usiąść na krześle, przy łóżku syna. Podziękowałam jej skinieniem głowy i jęknełam cicho, czując ból w podbrzuszu. Za dużo się denerwuje i to dlatego, nie powinnam się denerwować.

-Co pani jest?- zapytała pielęgniarka wchodząc do sali.

-Boli mnie brzuch- odpowiedziałam cicho i podniosłam na nią wzrok. Rozpoznałam, że to ta sama, która pozwoliła nam wejść do sali.

-Jest pani w ciąży, tak?- zadała kolejne pytanie, a ja w odpowiedzi skinęłam głową.

-Proszę wstać i podejść do łóżka- powiedziała i pomogła mi się podnieść i dojść do posłania. Usiadłam na nim, a następnie się położyłam.- Zaraz podam pani lekarstwo.

Kobieta wyszła z sali, a po chwili do niej wróciła niosąc jakieś tabletki i wodę na po picie.

-Proszę się nie denerwować, to może zaszkodzić dziecku, który to już miesiąc?

-Trzeci- odpowedziałam połykająć tabletki.

Kobieta jeszcze chwilę była na sali sprawdzić coś u Paula, a potem wyszła.

Damian, Matt i Alan nie wracali już od dobrych kilkunastu minut. Miałam przeczucie, że dzieje się z nimi coś złego.

-Zaraz wracam- powiedziałam cicho i zeszłam powoli z łóżka.

-Ciociu- od razu doskoczyła do mnie Scar.- Pielęgniarka kazała ci odpocząć. Gdzie chcesz iść?

-Muszę się przewietrzyć- odpowiedziałam i posłałam jej wymuszony uśmiech.- Zaraz wrócę.

-Pójdę z tobą- powiedziała dziewczyna.

-Nie trzeba poradzę sobie sama. W końcu aż tak stara nie jestem. Zaraz wrócę. Obiecuję, że nic mi się nie stanie, bądźcie przy Paulu.

Brunetki skinęły posłusznie głowami, a ja posłałam im uśmiech i wyszłam z sali. Przeglądnęłam się jeszcze przez ramię aby zobaczyć, czy za mną nie idą i skierowałam się w stronę windy. Schodami było by zapewne szybciej, ale nadal nie czuje się najlepiej i mogło by się to źle skończyć.

Czekałam z niecierpliwością na windę, a gdy w końcu jechała, wskoczyłam do niej jak najszybciej i z jechałam na dolne piętro. Wyszłam ze szpitala i rozglądnełam się do okoła ale nikogo podejrzanego nie zauwarzyłam. Usłyszałam natomiast podejrzane odgłosy, ale zanim zdążyłam cokolwiek zrobić poczułam jak ktoś przykłada mi dłoń do ust i ciągle w stronę tych odgłosów.

Zobaczyłam, Alana, Damiana i Matta we trzech bijąch się na trzech innych mężczyzn. Zapiszczałam cicho, ale ręką mężczyzny, który mnie trzyma stłumiła ten dźwięk.

Poczułam jak przykłada mi coś zimnego do skroni i po raz kolejny zapiszczałam, ale oni nadal nie mogli mnie usłyszeć. Trzech mężczyzn zostało ogłuszonych i upadli na ziemię, a pozostała trójka odwróciła się w moją stronę i zmarli.

-Puść ją- wrzasnął Alan. Usłyszałam za sobą śmiech mężczyzny i rozpoznałam w nim ojca.

Nie no kurwa tego już za wiele. To nie na moje nerwy. Jęknęłam w duchu.

-Nie, nie, nie- zaśmiał się starzec za mną. Jak na swój wiek jest dość silny.- Jeden krok, a ona zginie.

-Weź mnie, ją zostaw- powiedział Alan robiąc kolejny krok w moją stronę.

-Nie ruszaj się bo ją zabije- powiedział poważnie mężczyzna.

Aż dziwię się, że jeszcze nikt z poza nas nic nie usłyszał i nie wezwał policji czy ochrony. Przecież znajdujemy się na terenie szpitala, a do tego najciszej to się nie zachowujemy.

-Zostaw ją- odezwał się Matt.

-Skarbie spokojnie, nic mi nie będzie- powiedziałam. Poczułam jak człowiek za mną wzmacnia swój uścisk. Było mi coraz trudniej łapać oddech.

-Więc może nam powiesz czego chcesz- warknęłam.

-To bardzo proste- zaśmiał się.- Chcę papiery, dokumenty, które zabraliście mi.

-Czekaj jakie dokumenty?- zapytał zdezorientowany Damian.

-Nie udawaj, że nie wiesz. Te dokumenty zaginęły w dniu urodzenia Bliźniaków. Zabraliście mi je.

-Nic ci nie zabraliśmy- powiedział Alan.- człowieku idź się lecz. Nic ci nie zabraliśmy. Nie mamy nawet pojęcia o czym mówisz.

-Posłuchaj mnie stary chuju- warknęłam.- Na górze w jednej ze szpitalnych sali leży mój syn, jest pod narkozą i może umrzeć- zaczęłam podnosić głos z każdym słowem.-A ty mnie tu kurwa trzymasz, przykładając mi pistolet do skroni i grozisz im, że mnie zabijesz bo ci kurwa zginęły jakieś papiery?! Człowieku idź się lecz. Na górze jest mój syn i może umrzeć, mam w dupie te twoje cholerne papiery.

-Nadia spokojnie, nie denerwuj się. Wiem, że ciężko o spokój w takiej sytuacji, ale wiesz, że nie wolno ci się denerwować- powiedział mój mąż.

-Wiem Alan- powiedziałam.- Ale on zaczyna mi już działać na nerwy.

Zza drzew, które otaczają miejsce, w którym stoimy, wyszedł jakiś mężczyzna. Po chwili rozpoznałam jego bląd włosy i charakterystyczny śmiech. Jeszcze tego brakowało.

-Zostaw ich stary koniu- zaśmiał się. Nie no tego to na lepsze teksty nie stać. Sięgnął po coś do kieszeni spodni i wyciągnął to.- Tego szukasz?- zapytał ze śmiechem.

-Skąd to masz?- wrzasnął mężczyzna, który mnie trzyma.

-Ależ ty jesteś głupi- zaśmiał się idąc w moją stronę.

-Nie zbliżaj się i oddaj mi te papiery, bo inaczej ją zabije- powiedził mocniej przycisnąć pistolet do mojej skroni.

-Myślisz, że mi na niej zależy?- zaśmiał się Dawid.- Tyle razy mnie olała. Odpychałała mnie i moje uczucia. Nie pozwoliła dostatecznie do siebie zbliżyć. Zraniła.- zaczął nawijać, jeszcze tego mi tu brakowało.- Wybrała jego- wskazał na Alana- a ja postanowiłem się zemścić.

-Po co to wszytko- zapytałam łamiącym się głosem. Jeszcze mi tu tylko wahań nastrojów zabrakło. Jęknęłam w duchu.

-Żebyś cierpiała tak jak ja cierpiałem- odpowiedział.

-Dawid dobrze wiesz jak było. To ty mnie zostawiłeś.

-Ale próbowałem to naprawić. Teraz siedź cicho. Zabrałem ci dokumenty w dniu urodzenia Matta i Paula- mówił patrząc na mężczyznę, za mną.- Wiedziałem, że będziesz myślał, że to oni i za wszelką cenę będziesz chciał im uprzykrzać życie. Na to liczyłem. Potem się do ciebie przyłączyłem, żebyś mnie o to nie podejrzewał. Wplątałem cie w moje plany. Byłeś moją marionetką. Robiłeś co ci kazałem.

-Ty skurwielu- warknął i pchnął mnie w bok. Alan do mnie podbiegł i pomógł wstać.

-Chodźmy stąd, szybko- powiedział podnosząc mnie.

Opuściliśmy to przeklęte miejsce i ruszyliśmy w stronę szpitala.

-Postaw mnie na podłodze- poprosiłam Alana Spojrzał na mnie i zrobił o co prosiłam.

Schowałam twarz w dłoniach. Ta cała sytuacja jest z jakieś dupnej książki. Jakaś nierealne i pojebana. Jak słaby film, który nie ma sensu. To jakieś popaprane.



*********

Rozdział poprawiła: Mysza_69 i Mariettesanel.

Jak się wam podoba rozdział?

Co o nim myślicie?




300 🌟 + 80 💬 = następny rozdział.
















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro