Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⚖️Rozdział 3⚖️

— Mój serdeczny mąż chce rozwodu, a ja nie zamierzam mu go dać. — powiedział Mark w końcu.

Gerard nie wiedział jak to skomentować, więc czekał aż tamten sypnie coś więcej na ten temat, ale nic takiego się nie stało. Jednak to była jakaś nowość w ich znajomości. Mark nie dzielił się aż taką prywatą. Wiecznie zrzędził na Thomasa, że nie kończąc studiów, popełnił największy błąd swojego życia.

— Czyli chcesz ratować to małżeństwo. — stwierdził Gunn — Dobry wybór.

— Ale jakie zaraz ratować? — oburzył się — To Nathaniel powinien zmienić swoje nastawienie.

Prokurator nic z tego nie rozumiał. Skoro Mark nie chce dać mu odejść, ale też czeka na jakikolwiek ruch ze strony swojego męża, to na co tak właściwie liczył? Niektóre pary muszą przeboleć swoje albo pójść razem na terapię i ruszyć do przodu. Ale nie. Jego kolega miał lepszy sposób.

Gerard nie miał okazji spotkać męża Marka nigdzie indziej niż na sali rozpraw, ale to też bardzo rzadko. Jednak musiał przyznać, że Nathan był lepszym obrońcą od niego, kiedy to on zaczynał karierę. Jeśli adwokat walczył do samego końca o niewinność swoich klientów, Gunn mógł się domyślać, że podobnie było u niego prywatnie. Chłopak nie wyglądał mu na kogoś, kto robił to dla pieniędzy albo popisu. Momentami podchodził do tego zbyt emocjonalnie, więc mógłby też śmiało zagrać w jakimś teatrze. Podchodził do swoich rozpraw śmiertelnie poważnie, czego nie odziedziczył Dylan.

Jak chciał to się postarał, jak nie - to nie. Ostatnie starcie prokuratora z nim było tego idealnym przykładem. Całą jego niekorzystną sytuację uratował Thomas Sangster. Ten sam, niesprawiedliwie osądzany przez ojca. Gerard coś o tym wiedział i szczerze mu współczuł. On też wiecznie słyszał, że przynosi wstyd całej rodzinie od swojej matki. Chociaż od dawna z nią nie mieszka, potrafi do niego znienacka zadzwonić tylko po to, aby go poniżyć. 

— Bez powodu tego rozwodu nie chce. — tekst Gunna zdecydowanie nie przypadł sędziemu do gustu — Co skłoniło go do takiej decyzji?

— Takie rzeczy czasami się zdarzają, a on tego nie rozumie. Powinien popłakać w poduszkę z trzy dni, ewentualnie pójść do psychiatry. To nie jest mój problem, że nie potrafi zapomnieć.

Prokurator to potrafił, czytać między wierszami. Wszystko wtedy złączyło mu się w jedną całość. Mark Sangster chociaż przyrzekał miłość i wierność przed ołtarzem, złamał tą deklarację, więc Nathan chciał z nim skończyć. Jeśli sędzia gada takie bzdury Gerardowi, wybiera sobie co jest jego problemem, a co nie - Gerard nie chciał wiedzieć co ten jego biedny, nic niewinny mąż musiał od niego słyszeć.

— Zachowujesz się jakbyś w ogóle tego nie żałował. — zauważył prokurator — Powinieneś cokolwiek zrobić, jeśli nie chcesz stać się starym kawalerem.

— I kto to mówi. — burknął.

Nie był zadowolony z tego, że jego kolega nie wziął jego strony. Jak on mógł go nie poprzeć? Przecież to nie jest jego wina (jak zawsze zresztą). Zdarzyło się i tyle. Przecież zdrada to nie koniec świata. Zawsze mógł zrobić coś jeszcze gorszego.

— Nie o mnie teraz rozmawiamy. — Gerard wrócił na stare tory — Ja bym na twoim miejscu zaczął od przeprosin. Szczerych.

— Myślisz, że tego nie zrobiłem? Zaraz mi wyskoczył: przyrzekałeś mi na swoje życie, że nigdy więcej tego nie zrobisz. Ale ja powiedziałem, że nigdy więcej nie zrobię tego z tamtą ladacznicą, a nie że nikt nie będzie mi już towarzyszył w łóżku.

Nazywanie kobiety z którą wcześniej się spało ladacznicą to jedno, ale te wytłumaczenie to drugie. Skoro Mark nie chciał być wierny, nie musiał brać ślubu. Mógł żyć sam i tym samym nikogo nie krzywdzić. Nikt nie kazał mu wybierać takiego życia.

— Czyli Nathaniel też może sobie kogoś zaprosić, żeby nie czuł się samotny? — Gerard próbował zrozumieć jak działa ten związek. Może oni oboje są razem na papierku, a w rzeczywistości każdy robi co chce?

— Wtedy odbierze nam szansę na naprawienie tego błędu, a tego żadne z nas by nie chciało.

— Aktualnie to on chce cię zostawić, tak tylko na marginesie wspomnę. — wrócił do swojej poprzedniej pozycji, uważając, że to koniec tej rozmowy — Powinieneś kupić jakieś dobre wino, może kwiaty - najlepiej to przynosić mu je codziennie. Przynajmniej do momentu w którym ci nie wybaczy.

— Mówisz z doświadczenia? Ktoś cię zostawił, bo zrobiłeś skok w bok?

Mark zawsze tak robił. Kiedy usłyszał coś, co nie przypadło mu do gustu - od razu szukał punktu, w który uderzyć, aby zabolało. Gerard jednak nie miał sobie nic do zarzucenia. Nie miał też zamiaru, dać wyprowadzić się z równowagi, temu burakowi, więc to przemilczał.

— Prawda cię zabolała? — sędzia poczuł się na wygranej pozycji.

— Interpretuj to sobie jak ci wygodnie. A teraz wybacz, ale czas na mnie. — mówiąc to wstał od stolika — Ty też powinieneś już wracać do domu.

Sangster wspomniał coś, że na niego jeszcze nie przyszła pora, ale prokurator nie chciał w to wnikać. Zaraz znowu nasłuchałby się jego mądrości, a dziś już nie miał na to siły.

Ojciec Thomasa faktycznie trochę się zasiedział, ale nie bez celu. Poza Gerardem, miał zobaczyć się z kimś jeszcze. Na szczęście od tych dwóch spotkań minął spory odstęp czasu, aby oboje się nie wyminęli w progu. Mark dbał o każdy szczegół.

— Przychodzę z dobrymi wieściami. — uśmiechnęła się kobieta.

Ingrid West może i na prawie się nie znała, ale wiedziała jak skutecznie je łamać dla swoich własnych korzyści. Była na tyle wierna Markowi, jakby to on był jego mężem. Nie kryła nawet radości jak dowiedział się, że Nathan planuje go zostawić. Jednak West nie pałała miłością do sędziego, a jego pieniędzy.. jak większość z którymi Sangster sypiał.

— To fantastycznie. — prychnął — W przeciwnym razie nie chcę cię tu widzieć.

Zajęła miejsce naprzeciwko mężczyzny, wciąż będąc w dobrym humorze. Zaraz sięgnęła z torby po swojego laptopa, żeby pokazać mu co ciekawego upolowała i odwróciła ekran w jego stronę.

— Znalazłam to, o co prosiłeś.. — powiedziała melodyjnym głosem.

Sangster zaczął budować sobie plan awaryjny, jeśli Nathan nie chce z nim zostać dobrowolnie (a miał przeczucie, że nie będzie).

Nathan nie był, nieżyjącą już Tashą - żoną Marka i matką Thomasa. Kobieta została z nim tylko dlatego, bo nie miała dokąd od niego uciec. Pensja sprzątaczki nie wystarczała, aby pokryć koszty utrzymania dla niej i dziecka. Starała się jedynie udawać dla swojego syna. Nie chciała, żeby ten wychowywał się bez ojca. Jednak nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać.

— Po jakim czasie to zacznie na niego działać? — spytał zerkając w monitor.

— W zbyt dużej dawce możesz go nawet zabić. — odparła Ingrid, grając niewzruszoną — Ale jeśli chcesz zrobić to skutecznie za jednym razem..

— A jaką miałbym z tego przyjemność, jakby odszedł? — spojrzał na nią jak na idiotkę — Mam mu pokazać jaki mogę być, jeśli nie będzie ze mną współpracował - a nie skracać jego męki.

West w ogóle się nie przejmowała losem Nathana. Była wściekła, że niepotrzebnie blokował jej kolejkę w drodze do konta bankowego Marka. Najchętniej sama pogoniłaby Nathana - skoro sędzia sam nie może albo i nie chce tego zrobić. Tylko skoro go nie kochał, to po co to wszystko?

— Jeśli rozwiodę się w tym wieku, ludzie zaczną gadać. — kontynuował, jakby potrafił czytać jej w myślach — Nie mogę pozwolić na nadszarpnięcie swojej reputacji. Muszę dbać o dobrą sławę nazwiska Sangster. Jako jedyny zresztą.

— To musi być dla ciebie bardzo trudne. — rzuciła na poczekaniu, żeby dokarmić jego ego — Nie wiem jak ty sobie z tym radzisz.

— Tak po prostu trzeba.

*

Mark w końcu wrócił do domu. Nawet nie spojrzał na godzinę, ale zdziwił się widząc zapalone światło w kuchni. Był przekonany, że wszyscy domownicy dawno śpią, a tu taka niespodzianka. Od razu powędrował do jedynego oświetlonego pomieszczenia i chyba nawet nie był zdziwiony tym co zastał.

Nathan siedzący na podłodze z flaszką w ręce, a dookoła niego rozbite szkło. Był w tym samych ciuchach co dziś rano, z tą różnicą, że teraz były już pogięte, a koszula nieco bardziej rozpięta. Jego czarne włosy żyły swoim życiem, oczy lekko opuchnięte i czerwone od płaczu. Jednak widząc swojego męża - przyprowadził się do porządku, rzucając mu chłodne spojrzenie.

— Gdzie zgubiłeś swoją kochankę? — spytał kpiąco — A może ci się znudziła i teraz szukasz następnej ofiary?

— Świetny przykład dajesz swoim dzieciom, Nathaniel. Na pewno pijany ojciec to szczyt ich marzeń. — totalnie go zignorował, mijając cały ten bałagan, żeby nalać sobie wody — Wstawaj i przestań się mazać. Biedacy po śmietnikach grzebią, a ty będziesz wył, że ktoś odwalił za ciebie twoją robotę. Zadowalanie mnie, jest twoim pierdolonym obowiązkiem, a ty masz to po prostu w dupie! — uniósł się na samym końcu swojego wywodu, widząc jak młodszy go nie słucha.

Nathan cieszył się, że udało mu się namówić swoje dzieci do odwiedzenia ich matki w Francji. Nie powiedział ani im, ani Rachel jaka jest sytuacja. Wołał wszystkich postawić przed faktem dokonanym i nie tłumaczyć się żadnemu z nich ze swojego życia. Liczył, że zrozumieją i nie będą mieć mu za złe, że ukrywał przed nimi prawdę. Udawanie, że wszystko gra miał opanowane do perfekcji. Przerabiał to już w dzieciństwie.

— Powiedz, że żartujesz. — skomentował podnosząc się powoli z butelką swojego alkoholu i oparł się o blat kuchenny — Ty nie żartujesz. — odpowiedział za niego widząc jego zdezorientowanie na twarzy — Obwiniasz mnie za to, że nie potrafisz utrzymać swojego małego kolegi w spodniach? Baw się w łowcę skarbów czy w co tam chcesz, ale beze mnie. Miałeś jedną szansę, drugiej nie dostaniesz i trzeciej również nie.

Nie miał zamiaru niczego naprawiać. Jedyne czego chciał to, żeby Mark w końcu się określił czy się wyprowadzi z domu, czy mają go sprzedać i pieniędzmi podzielić się po połowie. Jednak widząc jaki sędzia ma do tego stosunek, chyba czym prędzej sam go spakuje i wystawi walizki za drzwi, niż się doczeka konkretnej odpowiedzi. Nathan nie miał zamiaru oddawać mu nieruchomości, którą to on kupił i wpakował w nią większość swoich pieniędzy. Z jakiej racji jego mąż miał z tego korzystać?

— Skoro tego naprawdę chcesz, pomyślałeś kto by cię chciał? Nawet chory psychicznie człowiek z tobą nie wytrzyma. Twoja rodzina nie chce cię znać. Poza mną i dziećmi nie masz nikogo, ale nic nie trwa wiecznie.

Nathan wiedział, że Mark miał rację. Został w życiu całkiem sam. Chociaż nigdy też nie był specjalnie towarzyski. Chyba, że w łóżku, kiedy jeszcze był kawalerem, ale to co innego.

— Jak już o dzieciach mowa, gdzie jest Thomas? Co aktualnie robi? Czy kogoś ma? — młodszy naskoczył na niego — Wszyscy znają odpowiedź na te pytania, ale nie jego własny ojciec. Wiesz co ci doskonale w życiu wychodzi? Rozliczanie wszystkich dookoła, ale nie siebie samego. Masz zawsze najwięcej do powiedzenia - szkoda tylko, że nigdy na swój temat. Ale to niby mnie nikt nie zechce?

Stali w ciszy wymieniając się wzajemnie wrogimi spojrzeniami. Bardziej przypominali wieloletnich wrogów niż kilkuletnie małżeństwo, które było wynikiem intrygi, którą zaplanował Nathan, aby zrobić na złość ojcu. Dobrze wiedział, że Patrick nienawidzi Marka. Dlatego posunął się do czegoś takiego. Nie można było mówić o miłości, bo te uczucie nawet się w tym związku nie pojawiło. Może było chwilowe pożądanie, przyzwyczajenie do wzajemnej obecności, ale nie miłość.

— Rozwiedziesz się ze mną. — kontynuował, kiedy starszy nie zabrał głosu — Chyba, że mam ci pokazać, że nie tylko ty w tym związku masz swoją drugą, gorszą stronę.

— To zabrzmiało jak groźba.

— Czyli twoje szare komórki jeszcze pracują. Dobrze przemyśl swój następny ruch, bo się nie cofnę.

Wyminął go, żeby przejść do swojego pokoju. Nie chciało mu się przyprowadzać do porządku. Zrobi to jutro z samego rana przed wyjściem do pracy. Normalnie zakopałby się pod kołdrą i spod niej nie wychodził, ale nie będzie dawał ludziom powodów do plotek. Nienawidził tej firmy i ludzi w niej pracujących. Może dlatego, bo zostawił mu ją Mark, kiedy wspiął się na samą górę i z adwokata stał się sędzią?

*

Nathan tej nocy nie zmrużył oka. Kiedy skończył butelkę, zaczętą w kuchni - otworzył następną w swojej sypialni i odpalił laptopa. Nie ubolewał nad tym, że został zdradzony któryś raz z rzędu. Spodziewał się tego czym prędzej czy później. Był wściekły, że Markowi nagle zabawa w małżeństwo zaczęła odpowiadać, bo on już miał dosyć. Mieli razem znieść Patricka, a nie dawać mu powód do radości - bo kto inny mógłby cieszyć się twoim nieszczęściem, jak nie twój ojciec?

Jednak nie miał zamiaru tak po prostu czekać i się nie doczekać litości ze strony swojego męża. Cieszył się ze swojego otwartego umysłu, który dał mu możliwości kopania życiorysu Marka Sangstera, a był bardzo ciekawy. W szczególności jedna rzecz. Chociaż Nathan przez to bardziej zaczął obawiać się o swoje życie i wiedział, że tym bardziej nie pozwoli temu facetowi przebywać blisko swoich dzieci.

Z tym natłokiem myśli, którego nie potrafił się pozbyć od samego rana, wszedł do swojego gabinetu. Przejrzał pocztę zostawioną przez listonosza na biurku, ale nic szczególnego w niej nie znalazł. Miał zabrać się też za maila, póki nie przeszkodziła mu w tym.. asystentka Marka. No właśnie. Czego ona chciała? Działała w roli pośrednika i miała przekonać go do zmiany decyzji? To już byłby cios poniżej pasa.

— Zabłądziłaś po drodze, Ingrid? — skomentował patrząc jej prosto w oczy — Z tego co wiem, biuro do którego latasz od poniedziałku do piątku jest na drugim końcu miasta.

Nigdy nie mieli okazji być gdzieś w cztery oczy. Zawsze musiał być też przy nich Mark. Jakby bał się, że pozostawieni sami sobie, pozabijają się.

— Bardzo zabawne, Nathaniel. — uśmiechnęła się West zajmując miejsce naprzeciwko — Przyszłam pod właściwy adres i do właściwiej osoby.

— Czegokolwiek chcesz, moja odpowiedź brzmi nie.

— A gdybym powiedziała, że pomogę ci z rozwodem?

Sangster myślał, że się przesłyszał. Ona ma pomóc jemu? Dobre sobie.

— Chcesz działać na niekorzyść swojego szefa? — powiedział patrząc na nią jak na idiotkę.

— Będę z tobą szczera, ale oczekuję dyskrecji.

Jeszcze to stawanie warunków. Za kogo ona się uważała? Za lepszą?

— Czemu miałbym ci zaufać? — zaciekawił się.

— Może dlatego, bo masz kamery z podsłuchem w swoim biurze, które możesz wykorzystać przeciwko mnie?

Adwokat zawsze uważał ją za głupią. Nie dlatego, bo była kobietą. Szanował i uwielbiał kobiety. Chodziło o ślepe podążanie za Markiem. Doskonale wiedziała co robił. Sama umawiała go z tymi wszystkimi kochankami, bo prowadziła jego terminarz. Mogła nienawidzić Nathana, ale powinna była mu powiedzieć od samego początku jak mają się sprawy, a ona nie zrobiła nic.

— Ja przyszłam, więc ja zacznę. Guzik mnie obchodzą twoje uczucia i jak się z tym wszystkim czujesz. Tak samo jak nie interesuje mnie Mark. Chcę jego pieniędzy. Żeby je dostać, potrzebuję abyś zniknął.

Takiego wyznania się nie spodziewał. Nie wiedział czy to właśnie chciał usłyszeć, ale doceniał jej szczerość. Nie owijała w bawełnę. Od razu przeszła do konkretów jakim był majątek sędziego.

— Nie łatwiej by ci było gdybyś wskoczyła z nim parę razy do łóżka? — spytał Nathan — Może to kiepski mąż, ale hojny kochanek. Mogłabyś sobie pozwolić na niejedną parę Louboutin.

— Nie spodziewałam się, że znasz francuskich projektantów.

— Mieszkałem krótko w Cannes. — widząc jej minę dodał — Il n'y a pas de quoi fouetter un chat.

I często tam uciekał albo posyłał swoje dzieci. Gdyby ktoś kiedyś mu powiedział, że będzie utrzymywał kontakt z ex - nie uwierzyłby. A jednak Rachel Nash wciąż była obecna w jego życiu. Starali się jak mogli być dobrymi rodzicami, ale nie zawsze wychodziło to tak, jakby chcieli, bo nie we wszystkim się zgadzali. Rachel to też jedyna osoba z którą Nathan potrafił pójść na jakikolwiek kompromis.. niekorzystny nawet dla niego. Jednak nigdy by do niej nie wrócił. Zostawiłby wszystko tak jak jest.

Co to niby ma znaczyć? — Ingrid zmarszczyła brwi.

Nie ma powodu, aby bić kota - jeśli przetłumaczysz to dosłownie. W rzeczywistości znaczy: to nic wielkiego. — westchnął ciężko — Odpowiedz na moje pytanie, zanim nabiorę chęci, aby kupić bilet w jedną stronę i nigdy więcej już tu nie wrócić.

Tym bardziej, że nie było tutaj ani jednej rzeczy, która mogłaby go zatrzymać. Wszyscy na których mu zależało, dzielił jedynie ocean. Z pracą też nie miałby problemu. Co prawda musiałby nauczyć się, jak to jest pracować dla kogoś, a nie kiedy wszyscy pracują dla ciebie. Nathan nie należał do osób, które łatwo się podporządkowują.

— Nie przespałabym się z nim, nawet gdyby założył sobie worek na łeb. — wyznała, krzywiąc się — To stary dziad.

— Który wcale nie wygląda tak źle. — przyznał zgodnie z prawdą — O co naprawdę chodzi?

— Powiedziałam ci już.

— Nie wszystko, Ingrid. Myślisz, że wielu w sądzie nie próbuje ukryć o co tak naprawdę chodzi? Zaciska zęby, odwraca wzrok i żeby wyznali całą prawdę, trzeba ich przycisnąć. Dlatego nie próbuj mi wmówić, że chcesz pieniędzy, bo tak ci się podoba.

Nie przyłoży nikomu przecież pistoletu do głowy, aby usłyszeć wszystko, czego tylko zechce. Ale to nie znaczyło, że usłyszy wszystkiego, czego tylko zechce. Jeśli Nathan daje słowo, nie rzuca go na wiatr. Puszcza je w obieg wody. Jak wyparuje to wróci w opadach i wszystko spłynie z powrotem.

— Gdybym uważał, że jesteś pustą lalunią - nie prowadzilibyśmy tej rozmowy. — kontynuował — Jeśli chcesz mi pomóc się uwolnić i zdobyć forsę, muszę wiedzieć wszystko. Niezależnie jak okropne to jest i jak bardzo myślisz, że zły będę.

— Kazał mi znaleźć tabletki. Chciał ci je podawać do wszystkiego, żeby cię osłabić, a potem wsypać ich wystarczająco, aby cię zabić.

Nie chciał nic mówić, ale w ten sam sposób mogła umrzeć Tasha Sangster. Z trudem przemilczał ten fakt, jednak dokopał się do przyczyny jej śmierci. Przedawkowanie. Związki chemiczne, które miała w swojej krwi były nie do podważenia, ale czy aby na pewno to ona te leki przedawkowała? Nie był to ten sam facet, który planował, aby Nathan podzielił los tej kobiety?

— Znalazłaś te tabletki? — spytał w końcu, a ona pokiwała głową — Kupiłaś je?

— Nie. Bo chociaż mi przeszkadzasz w realizacji mojego planu, nie chcę twojej śmierci.

— Czyli jednak nie potrzebujesz tych pieniędzy bez celu, skoro masz plan.

— Nie powiem ci. To zbyt osobiste dla mnie.

— I z kim do tego pobiegnę? Do mojego męża, którego nienawidzę? Czy do przyjaciół, których nie mam? — przetarł twarz dłońmi — Ile jeszcze argumentów mam ci przytoczyć?

— Po co ci to wiedzieć?

— Żeby mieć pewność, że nie potrzebujesz tej gotówki dla płatnego zabójcy, który miałby ściąć mi głowę? Swoją drogą jest wiele warta.

— Akurat.

Nathan odpalił swojego laptopa i kliknął w folder, który utworzył, kiedy pierwszy raz Mark złamał jedną z obietnic, jaką była wierność. Nigdy do tej pory nikt go nie widział, nawet nie wiedział o jego istnieniu - ale liczył, że tym samym zdobędzie w jakimś stopniu zaufanie Ingrid. Miał tam wiele niewygodnych dla sędziego rzeczy.

— Co powiesz teraz? — wyszczerzył się, przekazując jej swoje centrum dowodzenia — Tysiące nagrań z kamer, prywatne korespondencje, wyciągi z konta. A to tylko czubek góry lodowej.

— Nic dziwnego, że jesteś sam. — skomentowała.

— Słucham?

— Nie chciałabym ci zajść za skórę.

— A możesz. — niespodziewanie zamknął jej laptopa centralnie przed nosem — Dlatego najpierw grzecznie zapytałem.

— Nigdy wcześniej mnie nie sprawdzałeś?

— Nie. Szczerze mówiąc sam nie wiem jak mogłem do tego dopuścić.

W końcu wydusiła z siebie prawdziwy powód. Sangster pokiwał powoli głową, ale sam nie zebrał się w sobie, aby cokolwiek powiedzieć. On nigdy nie myślał, że mogłoby mu czegokolwiek zabraknąć albo nie mógłby sobie na cokolwiek pozwolić. Chciał to miał. Niezależnie w jakim dołku się znalazł. Nawet, kiedy uważał, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia - zawsze je wynalazł. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych.

— Od tej pory, robisz to co ci każę. — powiedział udając, że w ogóle go nie poruszyła jej historia — Odkryłem przed tobą swoje karty. Wiesz czego możesz się spodziewać, jak wywiniesz coś przeciwko mnie.

— Co mam robić?

— Dasz mi czas do wieczora? Nie przewidziałem takiej współpracy, sam potrzebuję planu.

— A jakbym ci powiedziała, że ja mam plan?

— No to na co czekasz? Wal.

*

Nathan po skończonej rozmowie z Ingrid wybrał się do sądu. Jeden z adwokatów w jego firmie, przyszedł o pomoc do niego, bo nie potrafił sobie poradzić ze sprawą. Sangster nie był z tego powodu zadowolony, bo już dawno nie prowadził żadnych rozpraw i najzwyczajniej na świecie, zapomniał jak się to robi. Wolał siedzieć zamknięty w czterech ścianach i nie wychodzić ze swojej strefy komfortu.

W końcu jakoś przetrawił całe te środowisko, dopóki nie zobaczył z kim miał do czynienia na sali. Myślał, że nowa praca jego pasierba jest dawno nieaktualna, a tu proszę - wciąż bujał się z osobą, której nienawidził najbardziej na świecie. Zaraz po swoim ojcu i Marku. Oni zajmowali to samo miejsce na tej liście.

— Cieszę się, że nie widzę twojej paskudnej mordy, przestępco. — rzucił Dylan zajmując miejsce po drugiej stronie, wraz ze swoim asystentem.

— Ja też. — przyznał Nathan — Jak zamachnę się na ciebie krzesłem, nie zdążysz zrobić uniku.

Jedyne co chroniło szatyna w tamtym momencie to jego ślepota. Jakby był w pełni zdrowy, nie uchroniłby go nawet Thomas. W ostatnich miesiącach naprawdę miał dosyć swojego młodszego brata, a w szczególności jego wiecznego latania na policję i bezpodstawnych oskarżeń. Nathan może nie chciał mieć z nim nic wspólnego, ale nie skrzywdziłby go. I to nie w taki sposób. Nie wiedział co musiałby zrobić Dylan, aby go tak ukarać, ale chyba naprawdę się postarać.

— Nawet w tym stanie, spuściłbym ci lepszy wpierdol niż ty mi. — młodszy wciąż go prowokował.

— Jak nie macie ochoty ze sobą rozmawiać to nie rozmawiajcie. — całą tą wymianę zdań przerwał Thomas — Im dłużej was słucham, tym większą ochotę mam stąd wyjść.

— Po czyjej stronie jesteś, idioto? — spytał Dylan, ale zaraz sam sobie odpowiedział — W pracy, jesteś w moim teamie. Poza nią, możesz nawet się z nim lizać za rogiem. Ale teraz ciałem i duchem masz być ze mną, jakbyś we mnie był.

— Zabrzmiało trochę dwuznacznie z tym ciałem i duchem. — zauważył czarnowłosy.

— To jest jedyna rzecz, która cię zmartwiła? — załamał się blondyn.

— Martwi mnie, że wciąż jesteś z nim w związku. Rozstańcie się i przyjdź do mnie.

— I złamiesz kolejnej osobie serce? — wtrącił szatyn — Założę się, że jego ojca też robisz całe życie w chuja. Bo nie kochasz nikogo poza samym sobą. Nie masz nawet uczuć do swoich własnych dzieci.

Co do jednego Dylan miał rację, Nathan nie kochał Marka, ale tamten też go nie kochał, więc wiedzieli na czym stoją. Ale co do całej reszty..

— To nie jest czas i miejsce na takie rzeczy, Dylan. — blondyn uratował całą sytuację — Mamy przed sobą rozprawę do poprowadzenia.

— Chyba do wygrania.

*

— Wysoki Sądzie. — Nathan zabrał głos — Nie uważam, żeby ta kara była dobra.

— Teraz wyjmij popcorn. — skomentował Dylan do Thomasa, ale ten jedynie westchnął.

— Wiecznie rzucamy tutaj określeniami: oskarżony, pozwany - ale wciąż mamy na myśli dziecko, które popełniło błąd i o tym wie. Czy ta rozprawa nie jest wystarczającą lekcją dla Williama? A uchylę rąbek tajemnicy Wysokiemu Sądowi co się stanie, jeśli ten wyrok zapadnie. Zrobi o wiele gorsze rzeczy niż te narkotyki. Ja - w przeciwieństwie do drugiej strony - rozumiem czemu ten chłopak nie chce się rozwinąć na ich temat. Bo wie co się stanie.

— Sprzeciw. — rzucił O'Brien — Brak dowodu.

— Będę miał dowód jak znajdę go poturbowanego na ulicy. — prychnął — Czego nie chcę dla mojego klienta i..

— Teraz to już nie jest dziecko? — skomentował Dylan.

— Sprzeciw. Łapanie za słówka. — Nathan spiorunował go wzrokiem, chociaż bardziej Thomasa, próbując dać mu do zrozumienia, aby go uspokoił — Przechodząc do tego, co chcę powiedzieć, Wysoki Sądzie. William wie jakie konsekwencje mogą go spotkać za posiadanie takiej ilości substancji odurzających i proponuję, aby na tej wiedzy się skończyło. Jeśli go teraz przekreślimy, nie dając mu drugiej szansy, wszystko pójdzie na nic. Nie można tak po prostu odtrącić dziecka, które nas potrzebuje na początku swojej drogi i czy nam się to podoba, czy nie - mamy je przeprowadzić przez góry, lasy, łąki jak najlepiej tylko potrafimy. Powinno mieć prawo do popełniania własnych błędów, bo czy my dorośli ich nie popełniamy? Oczywiście, że tak. Ale czy wtedy dzieci wysyłają nas do sądu i traktują jak przestępców? Odpowiedzi na to pytanie nie trzeba udzielać, bo jest nam znana.

Thomas z Dylanem poczuli się, jakby Nathan nie mówił do sędzi, tylko do nich, ale żaden głośno tego nie przyznał. Mark i Patrick pod względem wychowania mogli sobie rękę podać. Cała trójka nie odezwała się już ani słowem. Czekali tylko na ostateczny werdykt, żeby stamtąd prędko wyjść - a zapadł taki, jak zażyczył sobie Nathan. W tej kwestii nie kłamał. Powiedział jedynie co na ten temat sądził, ładnie ubierając to w słowa.

— Przegraliśmy. — powiedział O'Brien, kiedy oprzytomniał — Przez ciebie.

— To ty jesteś tutaj prawnikiem. — zauważył blondyn — Wszystkiemu jesteś sobie winny sam.

Thomas naprawdę był już na granicy, aby wrócić do baru i polewania drinków bogatym dupkom, takim jak Dylan O'Brien. Przynajmniej jego szef był w porządku. Nie obwiniał go o rzeczy, które nie powinny go obchodzić, bo ewidentnie nie należały do jego obowiązków.

— Może tobie się tak wydaje, ale jesteś tak samo winny jak i ja. — upierał się Dylan — Nie pisnąłeś chociażby słówka, żeby poprzeć moje argumenty. Myślałem, że się zrozumieliśmy co do warunków twojej pracy.

Nie miał zamiaru go popierać, kiedy był w jednym pomieszczeniu razem z Nathanem - nawet gdyby się mylił. Przynajmniej jego starszy brat nie traktował go jak gówno. No i musiał mu przyznać, że miał niezłe gadane. Thomas nie dziwił się, że swoim wystąpieniem kupił sędziego.

— Powinienem odbierać telefon. — zaczął wymieniać Sangster — Odpisywać na maile i ewentualnie czytać ci różne rzeczy, a robię więcej chociaż..

— Jak coś ci się nie podoba, podaj mnie do sądu, że nie przestrzegam zapisów umowy. — przerwał mu — Ostrzegam cię. Jak weźmiesz Nathaniela na prawnika, postawisz się w niekorzystnym świetle.

— Chyba on ciebie tam postawi. — odpyskował mu i sądząc po minie szatyna, nie spodziewał się tego.

— Frajer wie, że nie bierze się za obrońcy kogoś, z kim jesteś w bliskiej relacji. — wyjaśnił — Nie musiałbym się nawet starać, żeby to udowodnić - nosicie wspólne nazwisko.

Jak Thomas trochę nad tym pomyślał. Zrozumiał, że to nie jedynie kolejna złośliwa uwaga Dylana. Musiał się z nim zgodzić. Przecież to z góry przegrana sprawa. Powinien wybrać mecenasa, który nie zna go prywatnie, ale tego już swojemu szefowi nie powiedział. Jedynie w ciszy wrócili do kancelarii, ale tym razem ta cisza była dręcząca.

Sangster czuł się jakby ktoś lub coś wierciło w nim dziurę. Udawał, że nic wielkiego się nie dzieje, ale kolejny monolog O'Briena do siebie samego sprawił, że coś w nim wybuchło:

— Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz? — wyrzucił z siebie, chociaż nie liczył, że kiedykolwiek odważy się, aby to przeszło mu przez gardło.

Dylan nie spodziewał się tego pytania. Nie zaszczycił go nawet zwróceniem głowy w jego kierunku. Wciąż siedział odwrócony krzesłem do okna. Miał stamtąd widok na miasto. Te same, które obserwował każdego dnia ze szklanką whisky w ręce. Teraz jedyne co mu zostało to wsłuchiwać się w hałasy na ulicy, a całą resztę wyobrażać sobie w głowie.

— To manipulant, kłamca, oszust. — powiedział w końcu — Mam wymieniać dalej czy napisać twoimi rękoma o nim książkę?

— Może źle zadałem pytanie. — westchnął ciężko Thomas — Co takiego zrobił twój brat, że go nienawidzisz?

— Urodził się manipulantem, kłamcą, oszustem. Zadowolony?

— Jeśli chcesz, żebyśmy lepiej się dogadywali, powinieneś pójść na jakiś kurs o sztuce rozmowy.

Sangster wcale nie żartował ani nie powiedział tego złośliwie. O'Brien może w sądzie, przy klientach, był przeciętnym człowiekiem. Czyli w jakimś niecałym procencie swojego życia. Przez pozostały czas zachowywał się jak jakiś tyran. Pluł jadem na wszystkich, nawet na własnego ojca - bez którego nawet by nie zaistniał.

— Kobiety wolą zimnych, niedostępnych drani. Nawet w tej kwestii nie jesteś dobrze doinformowany. — uśmiechnął się wrednie pod nosem.

— Wiesz co? — blondyn podszedł do jego krzesła obrotowego i zmusił szatyna, żeby na niego spojrzał, odwracając go w swoją stronęZapytam Nathana. On nie będzie robił z tego wielkiej tajemnicy jak ty.

— Nawet nie próbuj. To polecenie służbowe.

Nie był nawet zdziwiony, kiedy Dylan z tym wyskoczył. To było do przewidzenia, że nie będzie chciał, aby Thomas z tym do niego poszedł. Nie chodziło już o to, że go nienawidził. A dlatego, że mógłby dowiedzieć się prawdy, która nie była koniecznie wygodna dla O'Briena. Może to właśnie..

— Ty mu coś zrobiłeś. — wywnioskował — Gdybyś miał czyste sumienie, miałbyś gdzieś czy do niego pójdę. Nawet tamten policjant powiedział, że..

— Dobra już dobra. Nie jęcz. — przerwał mu — Powiem ci, ale nigdy więcej nie wrócimy do tej sprawy. No i skoro tak bardzo nalegasz, też chcę usłyszeć coś od ciebie w zamian.

— Co to ma być? Wieczór szczerości?

— Cokolwiek chcesz. Może to być ten twój kurs o sztuce rozmowy, zwierzenia dwójki przyjaciół.

— W twoim słowniku istnieje słowo przyjaciel?

— Przecież wiesz. Mówiłem ci nawet, że kiedyś go miałem.

— To może opowiesz mi o nim?

— Nie bez odpowiednej obstawy.

Szatyn próbował sobie przypomnieć po omacku, gdzie trzymał butelki z alkoholem w swoim biurku. W końcu blondyn zlitował się i sam je znalazł. Wyjął jedną, żeby zaraz pójść do kuchni po szklanki. Przynajmniej teraz zrozumiał czemu w szafce znajdowały się też szklanki do whisky.

Ostatniej rzeczy jakiej by się spodziewał, to uroczy wieczór z Dylanem O'Brienem w jego biurze. Jeszcze w towarzystwie drogiego alkoholu. Thomas musiałby odłożyć na niego z pół wypłaty, w przeciwieństwie do prawnika, który zachowywał się jakby pił kranówkę.

— Często tak otwierasz butelki? — spytał Sangster rozlewając alkoholu do szklanek, żeby zaraz ostrożnie podać jedną O'Brienowi.

— Zanim się poznaliśmy to często. — przyznał — Nie widzę twojej gęby, ale wiem co sobie pomyślałeś. Nie jestem jebanym alkoholikiem.

— Oczywiście, że nie jesteś. Nawet nie wyglądasz.

— A jak wyglądam?

Jeśli odpowiedziałby złośliwie, że jest brzydki - równie dobrze mógłby, zaraz zabrać swoje rzeczy i nigdy więcej tu nie wracać, ale jak powie szczerze, że jest niczego sobie - nic nie stoi na przeszkodzie, aby spotkał go ten sam los, gdyby skłamał. Były student prawa nigdy też nie myślał o prawniku w takim sposób. Do teraz.

— To trochę podchwytliwe pytanie. — przyznał licząc, że tamten sobie odpuści.

— Ja ci nie powiem jak ty wyglądasz. — Thomas słysząc to, wywrócił oczami. To chyba była oczywista oczywistość — Sam też siebie aktualnie nie ocenię, chociaż znam swoją wartość. Chcę wiedzieć czy gdybyś mnie nie znał, przeszedłbyś obok mnie obojętnie?

— Zapewne nie, gdybym nie był zwykłą pizdą, prawda? — zacytował jedną z jego wielu złośliwości.

Czyli jednak słuchasz tego co do ciebie mówię. Pytanie co z tym zrobisz.

— Pytanie to już ci zadałem. Masz czego chciałeś, teraz ja chcę odpowiedzi. — postanowił zagrać tak jak on. Stanowczo.

O'Brien nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Ten dupek naprawdę myśli, że on sobie może czegoś chcieć albo żądać? Chyba mu się role pomyliły. Może w innym świecie to Thomas Sangster jest w lepszej sytuacji od niego. Ale niestety nie w tym. Chyba, że wreszcie posłucha go raz w życiu i pójdzie na te studia. Dylan wciąż nie rozumiał dlaczego tak bardzo tamten się przed nimi bronił? Mógłby chociaż dać sobie szansę, bo zapowiadał się obiecująco - czego mu nie powie. Nawet by mu w to nie uwierzył. Thomas powinien to usłyszeć od kogoś, komu na nim zależy. A tą osobą z pewnością nie był adwokat-dupek, który miał takie mniemanie o sobie, że kandydowałby na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro