⚖️Rozdział 2⚖️
Sangster miał dosyć tamtego dnia. Wiedział, że O'Brien jest nerwowy, ale od rana przechodził samego siebie. Najpierw pojechali do szpitala i chociaż szatyn nie powiedział mu, jaką diagnozę postawił lekarz, ale domyślał się, że najgorszą z możliwych: zero poprawy, a do tego jeszcze bezsensowna wizyta na policji.
Ktoś nieźle sobie to wszystko zaplanował. Wybrał odpowiedni moment, idealne miejsce. Dylan jak sam przyznał, niczego szczególnego nie mógł sobie przypomnieć. To się po prostu stało i już, a na siłę przecież nie będzie wymyślał, skoro pamięć nie chciała z nim współpracować. Thomas widział jak szatyn niechętnie wraca na myśl do tamtego zdarzenia. W takim wydaniu jeszcze adwokata nie miał okazji oglądać. Chciał go jakoś wesprzeć, powiedzieć, że będzie dobrze, ale miał wrażenie, że tylko bardziej rozzłości szatyna, który i tak już był na granicy swojej wytrzymałości.
— Minęło jebane pół roku, a wy wciąż nic nie macie! — warknął Dylan i chciał podnieść się z krzesła, ale Thomas go powstrzymał — Wiecie co wystarczy zrobić, żeby wszystko się rozwiązało? Donuty z kawusią, zamienić na ruszenie tyłków z krzesła!
Policjant najwyraźniej był przyzwyczajony do takich sytuacji, bo ani drgnął. Jedynie powiedział spokojnym głosem:
— Tłumaczyłem już to panu, panie mecenasie. Nie ma żadnych świadków, dowodów ani tym bardziej winnych.
— Winny jest, tylko nie potraficie go porządnie przycisnąć. — fuknął niezadowolony.
— Proponuję lepiej się skupić i pomyśleć o innej osobie.
Thomas mówił mu o tym samym kilka razy i on wciąż nie słuchał tego, co się do niego mówiło. Dylan chyba naprawdę myślał, że wszyscy dookoła niego są złośliwi i robią mu na złość, kiedy nie zgadzali się z tym, kogo oskarżał o swoje nieszczęście. Chcieli, żeby szatyn w końcu porządnie się przyłożył do tej sprawy i nareszcie na coś przydał.
— Ale nie ma kurwa innej osoby. — Sangster słysząc jak O'Brien znów zaczyna, załamany przetarł twarz dłońmi — To był Nathaniel Sangster, mój popierdolony brat. Niestety brat.
— Dylan. Nie przeklinaj tyle. — wtrącił w końcu blondyn nieco ciszej i rzucił szybkie spojrzenie w kierunku, ale wtedy sobie uświadomił, że Dylan i tak go nie zobaczył.
— Nie odzywaj się. Teraz ja mówię. — odburknął do swojego asystenta, a zaraz znów wrócił do tamtego faceta — Wy wiecie ile krzywdy on wszystkim narobił? Tego obok siedzącego zresztą też zmanipulował, a najlepsze jest to, że ten człowiek ma dzieci. To jest w ogóle legalne?
Thomas nigdy nie uważał, żeby Nathan był złym ojcem. Może nie wychowywał dzieci razem z ich matką, ale one nie wyglądały jakby były przez to pokrzywdzone. Blondyn za wiele z nimi nie rozmawiał, bo mieli zupełnie zupełnie inne spojrzenie na życie. Dwójka z nich kończyła liceum, co wiązało się z podjęciem decyzji odnośnie swojej przyszłości, a Sangster ten etap miał już dawno za sobą.
— Z zeznań pańskiego brata wynika, że to pan byłby bardziej skłonny do tego, aby zrobić mu jakąkolwiek krzywdę. — odezwał się policjant, stukając nerwowo długopisem.
— Dlaczego jemu wierzycie, a mi nie? — dopiero, kiedy wypowiedział te słowa na głos, znalazł odpowiedź — Wiem, dlaczego. Boicie się jego mężulka, Marka Sangstera - przydzwoni tam gdzie trzeba i następnego dnia was nie ma. A wiecie co ja wam powiem? Nie wierzę w te ich power couple. Oczywiście bez ataku na twojego staruszka. — poklepał nieumiejętnie Thomasa po ramieniu — Nathaniel nigdy nie był wiernym typem. Wyobraźcie sobie to, że sypiał z innymi, równocześnie będąc z matką swoich dzieci? Jebany tatuś roku.
Funkcjonariusz tego nie skomentował, a blondyn unikał jego wzroku. On niczego na komisariacie nie powiedział, ale wstydził się za słowa Dylana. Może i był zły. Miał do tego prawo. Ale mógłby sobie darować obrażanie innych ludzi, a przede wszystkim wyciąganie bardzo prywatnych rzeczy na światło dzienne. Ten niewinny policjant mu przecież tego nie zrobił i sobie nie zasłużył, żeby słuchać jego wywodów.
— Nam też zależy na jak najszybszym rozwiązaniu tej sprawy. Nikt tutaj nie jest pana wrogiem, proszę wierzyć mi na słowo.. ale jeśli mamy kogoś przycisnąć, musimy mieć do tego podstawy. Tak samo jak pan, będąc mecenasem, udowodnia niewinność ludzi przed sądem za pomocą określonych narzędzi. Może myślenie w ten sposób, trochę pana nakieruje i będzie nam się lepiej współpracowało.
Thomas poczuł się przez chwilę jak w gabinecie u psychologa, a nie na komisariacie. O dziwo Dylan nie próbował wrzucić nigdzie złośliwego komentarza do tej dłuższej wypowiedzi policjanta. Pokiwał powoli głową, jakby rozumiał, ale zaraz powiedział coś, przez co Sangster już całkowicie stracił w niego wiarę:
— Ale to przecież nie jest jednoznaczne z tym, że Nathaniel jest niewinny.
*
Dobrze, że zdecydowali się te dwie najważniejsze sprawy załatwić szybciej, bo ze spokojem zdążyli na rozprawę sądową. Zajęli swoje miejsca już wcześniej, chociaż nie powinni, ale Thomas porozmawiał z ochroniarzem czy byłby to aż tak wielki problem, gdyby czekali już na sali, bo Dylan nie jest w najlepszej kondycji. Przypomniał, że są kamery, a oni są dorośli i nie wywiną żadnego głupiego numeru.
Blondyn chciał mu przypomnieć czego dotyczyła dzisiejsza sprawa, ale szatyn wciąż wracał do tematu swojego wzroku i tego, kto to zrobił.
— Wiesz, że on nie znosi jak mówi się do niego pełnym imieniem? — skomentował blondyn słysząc Nathaniel któryś raz z rzędu tego dnia.
— Mówię tak, jak ma wpisane w dokumentach. — odparł złośliwie — I zwisa mi to, co mu się podoba, a co nie.
Szatyn nie skłamał, ale jego starszy brat wiele razy prosił, żeby mówiono do niego Nathan, ale nigdy nie Nathaniel, więc jak ktoś chciał wyprowadzić go z równowagi - to mógł to rozegrać w ten o to sposób.
Thomas już nic nie powiedział. Niespodziewanie drzwi otworzyły się z hukiem i Sangsterowi coś podpowiadało, żeby się nie odwracał, więc tak też nie zrobił. Za to Dylan (jakby jeszcze cokolwiek zobaczył) na bezczelnego, przekręcił całe swoje ciało w kierunku drzwi. W tym momencie też kroki w ich kierunku ucichły.
— Kogo do nas tu niesie? Niech zgadnę.. — mówiąc to, zdjął swoje okulary — ..prokurator Gunn?
— Nie wiedziałem, że Gerard jest w twoim typie, Dylan. — odezwał się nieznajomy.
— W takim momentach żałuje, że też nie ogłuchłem. — prychnął zakładając z powrotem gogle i odwracając się do Thomasa.
— Kto to? — spytał Sangster cicho, ale nie doczekał się od szatyna odpowiedzi.
Za to dostał ją, kiedy przed nim ukazał się ów mężczyzna. Thomas chciał jedynie rzucić na niego okiem, ale intensywne, wręcz hipnotyzujące ciemne niebieskie tęczówki, zburzyły mu ten plan, więc zapatrzył się nieco dłużej.
Włosy nieznajomego, w kolorze jasnego brązu, może i były zaczesane do tyłu, ale parę pojedynczych kosmyków uparcie opadało mu na czoło. Elegancki (zapewne drogi) garnitur, idealnie dopasowany, bez żadnych zagnieceń. Wyglądał jakby urwał się z pokazu mody. Blondyn nigdy dobrze nie oceniał wieku innych ludzi, ale dałby mu niewiele więcej lat od siebie. Chociaż młodzieńczy wygląd Thomasa sprawiał, że nawet ci, którzy faktycznie byli młodsi, wyglądali dojrzalej.
— Schlebiasz mi kwiatuszku, ale jesteś duuużo młodszy ode mnie. — skomentował uśmiechając się szeroko i wyciągnął dłoń w stronę Thomasa. Sangster nieco zmieszany, podał mu swoją — Pascal Wagner, miło poznać.
Thomas przypomniał sobie co Dylan opowiadał mu na temat Pascala i to nie było wcale nic dobrego. Chociaż O'Brien o nikim nie wypowiadał się pozytywnie (nie licząc siebie samego). Miał jednak na uwadze rzekome krętactwo Wagnera, bo sam był tego ostatnio świadkiem. Mimo wszystko, adwokat chciał zrobić pozytywne, pierwsze wrażenie, i to mu się udało. Dylan takiego na Thomasie nie zrobił. Szatyn już na samym początku dał się poznać jako narcystyczny gbur.
— Zacznijcie się jeszcze rozbierać na tej sali.. — wtrącił zniesmaczony Dylan.
— A chciałbyś? — zaśmiał się Pascal, nie próbując nawet ukryć, że ma satysfakcję z wytrącenia z równowagi swojego rywala.
— Spierdalaj na swoją stronę, Wagner.
— To już przywitać się nie można? Geez.. — adwokat uniósł ręce w geście obronnym, ale mimo to, powoli udał się na swoje miejsce — Jak będziesz chciał zmienić szefa, moje imię i nazwisko znasz. — rzucił, kiedy usiadł już na krześle i spojrzał na blondyna szczerząc się — Ja będę cię traktował lepiej niż on, bo zasługujesz na prawdziwego gentlemana u swego boku.
— Nikt nawet, o to kurwa, nie pytał. — wycedził O'Brien przez zaciśnięte zęby. Gdyby Sangster wiedział, że spotkają tu tego Pascala.. w życiu by z nim do tego sądu nie pojechał.
— Jego oczy pytały. — Wagner jednak czerpał satysfakcję z takiego obrotu spraw — Gdybyś tylko widział ten wzrok..
— Stul pysk wreszcie, bo do ciebie wstanę. — zagroził, a jego rywal już nic nie powiedział. Wiedział, że Dylan byłby do tego skłonny. Nawet, gdyby miał się przy tym potknąć trzydzieści razy, i tak by mu przyłożył — Coś ci się, przepraszam bardzo, nie podoba? — zwrócił się do Sangstera — Możemy skończyć naszą współpracę tu i teraz. W tym, jebanym momencie.
— Rozumiem, że dziś nie jest twój dzień, ale ochłoń trochę. — blondyn starał się go bardziej nie denerwować, żeby samemu nie oberwać.
— Ostatnio w ogóle nie mam swoich dni. — dodał nieco ciszej kładąc się na ławce — Za jakie grzechy to wszystko się dzieje.. — wymamrotał.
*
Dylan nie był chętny, żeby przejmować klientkę od swojego ojca. Patrickowi może kiedyś udało się wybronić Evę Abbott z jej kradzieży, ale nie teraz, kiedy ta sytuacja znów się powtórzyła. Szatyn uznał tą sprawę z góry za przegraną. Wystarczającym dowodem było to, że oskarżona przyznała się do winy. Wagnerowi i poszkodowanym, których bronił, było to bardzo na rękę. Jednak Sangster skutecznie zmusił swojego szefa, żeby się przyłożył:
— Chyba naprawdę rozważę tę propozycję.. — niby skomentował cicho, ale wiedział, że adwokat to usłyszał.
O'Brien nareszcie uruchomił szare komórki. Ma tak po prostu dać wygrać swojemu rywalowi? Co prawda zwycięstwo miał już od samego początku w kieszeni. Nie było niczego, co Dylan mógłby podważyć, obalić, sprostować na swoją korzyść. Może z wyjątkiem jednego szczegółu, ale żeby wyjaśnić co chodzi mu po głowie, musiał cofnąć się do przeszłości. Konkretnie do pierwszej rozprawy swojej klientki, w której towarzyszył jej, jego ojciec.
— Sprzeciw. — wtrącił Pascal przerywając tym samym wywód Dylana — To nie ma nic wspólnego z tą sprawą.
— Czy łaskawy mecenas Wagner, mógłby dać mi dokończyć moją myśl? Dziękuję. — szatyn odwrócił się w kierunku jego głosu, ale zaraz wrócił przodem do sędziego i kobiety, który siedział nieopodal. Nie słysząc żadnych zastrzeżeń ze strony sędziego, kontynuował — A więc. Skoro pani przyznała, że w kwestiach kradzieży jest doświadczona, co potwierdzają odpowiednie akta, ale też i pani wcześniejsze słowa, że nic nigdy by się nie wydało, gdyby nie ta stara krowa, teściowa, która doniosła o wszystkim, kiedy odmówiła jej pani, okradzenia znienawidzonej przez nią sąsiadki z torebki drogiej firmy. A najlepiej to dwóch.
— Ta firma to Chanel. — dodał Pascal, ale Dylan już tego nie skomentował.
— Wiem, że to nie będzie dobre określenie na tej sali, ale zbrodnie za którymi stała pani, były perfekcyjne. Założę się, że policja po dzień dzisiejszy łapie się za głowę i myśli: jak ona to zrobiła? — w końcu przeszedł do sedna — I próbuje nam pani wmówić, że uczestniczyła w tej chaotycznej kradzieży, gdzie dom wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado? Pomijając fakt jak bardzo odbiega to od stylu pani działania. Ale po tym jak siedziała pani tu wiele lat temu, prosiła o drugą szansę, żałowała tego - nie zrobiłaby tego pani ponownie i nie po takim czasie. — Dylan westchnął ciężko — Pani Abbott. To jest ten moment, aby przestać kozaczyć i powiedzieć nam całą prawdę. Z jednej strony aż zazdroszczę pani bliskim, znajomym. Niekażdy jest w stanie poświęcić swoją wolność, aby uchronić innych od jej odebrania.
— Panie mecenasie. — wtrącił sędzia — Takie przemówienia proszę zostawić na koniec.
— Przepraszam, Wysoki Sądzie. Nieco się rozpędziłem. — przyznał O'Brien — Niech pani pomyśli w ten sposób.. — zwrócił się znów do kobiety — ..tym razem nie skończy się jedynie na pracach społecznych i oddaniu skradzionych rzeczy. Może pani skończyć w więzieniu. Dlatego..
— Diego to zrobił. — odezwała się w końcu pani Abbott — Mój mąż.
Dylan starał się nie uśmiechnąć, ale i tak przez chwilę kąciki jego ust uniosły się w górę. Wiedział, że coś przeoczył. Że czegoś jeszcze brakowało i się nie pomylił. Znalazł to co było mu potrzebne.
Gdyby mógł, O'Brien postawiłby pomnik na cześć, swojej zajebistości. Nie znał drugiego takiego jak on. Pascal powinien brać u niego nauki, a najlepiej to już teraz wyjąć notes i zacząć robić notatki. Nieważne, że Wagner był od niego starszy o prawie dekadę. To Dylan był najlepszy. Był lepszy od wszystkich prawników, prokuratorów, sędziów razem wziętych. Ze skromnością wrzuciłby do tego świętego koła, radców prawnych i jeszcze innych takich.
— Dlaczego? — spytał niemal od razu, kiedy jego klientka wskazała prawdziwego winnego.
— Z zazdrości. — kontynuowała — Ubzdurał sobie, że mam romans z Adamem.
— Ma pani na myśli poszkodowanego? — dopytał Dylan.
— Dokładnie. Proszę wybaczyć, zapomniałam, że tutaj muszę stosować takie nazewnictwo.
— Teraz już wiemy, o którego konkretnie Adama, więc bez obaw.
— Mój mąż parę razy widział nas razem jak rozmawiamy, ale nie robiliśmy niczego stosownego. Staliśmy na zewnątrz to przed moją furtką, to przed jego. Każdy kto nas mijał, mógł usłyszeć, że rozmawiamy o jakichś błahostkach.. ale Diego uważał co innego.
— Bo mu się próbowałaś do łóżka wepchać ty zdziro! — krzyknęła żona Adama.
— Pani Wilson, głos teraz ma pani Abbott. — zwrócił jej uwagę Pascal cicho, chociaż sam wcześniej przerwał Dylanowi — Szanujmy się nawzajem.
— A ty co? — kobieta nie dawała za wygraną i teraz zaatakowała swojego męża — Potwierdziłbyś nareszcie moją wersję! Ta wariatka się ciebie uczepiła! — w tle można było usłyszeć odgłosy stukania młotkiem przez sędziego.
— Podsumowując. — O'Brien miał wrażenie, że Wilsonowa stoi obok niego i drze mu się prosto do ucha, a nie parę metrów dalej. Nie chciał nawet wiedzieć jak ma się słuch Wagnera — Pani mąż okradł dom państwa Wilson, podrzucił rzeczy do pani garderoby, żeby w ten sposób rozdzielić panią i pana Wilsona. Czy tak było? — usłyszał ciche tak ze strony kobiety — To w sumie ma sens.. nie pojawił się nawet dziś w sądzie. — przypomniał sobie, kiedy został wywołany, ale nikt przecież nie wszedł wtedy na salę — Wysoki Sądzie. W związku z nowymi ustaleniami, proszę o przesunięcie rozprawy na inny termin, doprowadzenie potencjalnego podejrzanego Diego Abbott, a moją klientkę, Evę Abbott o zwolnienie z aresztu.
— Nie uważam, aby miał pan na to wystarczająco dobry powód. — sędzia jednak nie chciał działać na korzyść Dylana — Czy mecenas ma jeszcze jakieś pytania, uwagi co do oskarżonej?
Szatyn jednak się tego spodziewał. Nie łudził się, że pieprzony Atlas van Eyck go poprze. Już wiele razy natknął się na niego na sali i ze wszystkich sędziów, których przerobił - tego nie mógł zdzierżyć najbardziej. Już nawet ojciec Thomasa był do przeżycia. Na pewno będzie się na nim do końca życia mścił, kiedy na początku swojej kariery, Dylan zwyzywał go od buraków, bo Atlas wiecznie komentował każdą jego wypowiedź. O'Brienowi nie mogli zwrócić uwagi nawet jego rodzice, a co dopiero obcy typ.
— Nie. — O'Brien miał ochotę powiedzieć coś jeszcze, ale niekoniecznie w stronę swojej klientki.
— Mecenasie Wagner?
— Nie, dziękuję.
Pascal doskonale wiedział kto to zrobił, ale nie miał zamiaru ułatwiać Dylanowi tego zadania. Przy okazji nie mógł też działać na niekorzyść swoich klientów. Jak złym musiałby być adwokatem, gdyby to uczynił?
— Ale ja bym przemyślał propozycję pana O'Briena. — dodał po chwili Pascal — Diego Abbott powinien mieć szansę, żeby się z tego wytłumaczyć. Słowa Evy Abbott to w końcu poważne oskarżenia. — uargumentował dobrze swoją wypowiedź — Jak Wysoki Sąd widzi, jest dwa na jeden. Niech zatem wygra siła demokracji.
— Może jeszcze zagramy w papier, kamień, nożyce, żeby ustalić jaki wyrok, powinien zapaść w tej sprawie?
— Widać, że z Republikanami trzymasz.. — skomentował cicho Wagner, zakładając ręce na piersi i odchylił się do tyłu na krześle — Sąd czasami też ma jakieś chwile wahania, niepewności. Ja teraz też mam. Być może przez ponad godzinę oskarżałem niewłaściwą osobę.
Sędzia najpierw zarządził dziesięciominutową przerwę, a później powrócił z wieścią, że przychylił się do wniosku Dylana i do sprawy powrócą za dwa tygodnie. Pascal wiedział, że tak będzie. Czasami związki partnersko-zawodowe mogą przynieść więcej korzyści niż mogłoby się wydawać.
— Co tu jeszcze robisz? — spytał Atlas, wychodząc ze swojego pokoju, przebrany już w normalne ciuchy.
— Czekam na Wysoki Sąd, rzecz jasna. — Pascal poruszył znacząco brwiami — Moglibyśmy wyskoczyć na kawkę, co o tym sądzisz?
— Sądzę, że nie jest to najlepszy pomysł.
— Wciąż jesteś na mnie zły? — Wagner naprawdę niczego nie rozumiał — Myślałem, że..
Ostatnio mieli kryzys w swoim związku. Kłócili się o dosłownie wszystko. Wczoraj zaczęło się od durnego braku masła w lodówce, a skończyło na grożeniu odejściem jednego od drugiego.
— Przestań wiecznie myśleć, bo nikomu to nie służy. — van Eyck westchnął ciężko — Powinieneś być mi wdzięczny, że chcę jeszcze na ciebie patrzeć po ostatnim wieczorze.
— Z wzajemnością.
— Nawet nie potrafisz mi się porządnie odgryźć.
— Aktualnie szkoda mi słów na ciebie.
Wagner uznał, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie, jak odwróci się na pięcie i go zostawi. Tak też zrobił.
Ledwo opuszczając budynek sądu, wyjął z paczki cygaretek jedną. Były mocniejsze od papierosów, więc Pascal rzadziej po nie sięgał, bo w zupełności mu wystarczały. Gdyby został przy swoich cienkich Winstonach, nie miałby już połowy opakowania.
Wiedział, że nic większego się dziś nie stało, ale i tak mimowolnie uronił parę łez, które zaraz wycierał, aby nikt ich nie zobaczył. Najchętniej zapadłby się pod ziemię i nikomu nic o tym nie powiedział. Miał dosyć wszystkiego i wszystkich, jak nigdy przedtem. Myślał, że gorzej już być nie może, po tym jak jego rodzice wyrzucili go z domu, gdy wyszedł z szafy i do dnia dzisiejszego się do niego nie odzywali. Wyprowadzili się nawet do innego miasta i nie podali nikomu nowego adresu. Pascal uznał to za wystarczający znak, że nie chcą mieć z nim nic wspólnego, więc to uszanował. Nie próbował na siłę się starać, aby mu wybaczyli, bo przez wiele lat naprawdę uważał, że to z nim jest problem.
— Jak dobrze zobaczyć w końcu swojego ulubionego mecenasa. — Gerard uśmiechnął się lekko — Proszę tylko o użyczenie mi ognia i już się ulatniam. — dodał widząc minę Pascala.
Pascal po skończonych studiach, wziął sobie za mentora Gerarda. Pierwsze spotkanie było czym stresującym dla kogoś, kto ledwo co ukończył prawo i po długim researchu na jego temat. Pascal znalazł nawet jego konto na Facebooku i prawie przez przypadek wysłał mu zaproszenie czy też polubił jego stare zdjęcie. Wtedy Gunn był jeszcze adwokatem, a było to tak dawno, że większość o tym zapomniała.
Gerard nigdy nikomu nie powiedział, ale w prokuraturę uderzał od samego początku - tylko nie zdał egzaminów. Złapał się ostatniej deski ratunku i przez jakiś czas faktycznie Gunn był mecenasem, a nie prokuratorem. Ktoś mądry podpowiedział mu, że nawet jak będzie miał słaby wynik, ale wyrobi sobie nazwisko w sądzie - to i tak go przepuszczą. Nie wiedział czy tak było w jego przypadku, tak czy siak, wszyscy wiedzą kim został.
Wagner co nieco domyślił się wcześniej. Starszy niekoniecznie wydawał się być zainteresowany tym co robi. Co prawda w większości przypadków jego sprawy kończyły się powodzeniem. Przegrywał, kiedy bronił naprawdę niewłaściwej osoby. Czasami doszukiwał się niejasności w najmniejszych pierdołach, ale to się sprawdzało.
Prokurator był autorytetem Pascala. Młodszy szanował go i starał się iść za jego radami - co nie zawsze mu wychodziło, bo Wagner musiał robić wszystko po swojemu. Co nie zmienia faktu, że w przeszłości Gerard go skrzywdził, a i tak wciąż gdzieś w głębi duszy, cieszył się na jego widok. Przypominał sobie jak pewnego wieczoru za bardzo ich poniosło i zamiast przestudiować dokładniej techniki jakich Pascal mógłby użyć w sądzie - przestudiowali swoje ciała.
Wagner nie żałował absolutnie niczego. Może ostatecznie nie skończyli razem, ale przynajmniej miał pierwszy raz z gościem, który zadbał o to, aby czuł się komfortowo w jego ramionach.
Nieważne, że potem przez kilka dni zachowywał się dziwne i go ignorował. Wszystko wróciło do normalności, kiedy Pascal wyznał, że to była jednorazowa, nic nieznacząca akcja.
— Nigdy nie rzucisz tego palenia, co? — prychnął Wagner, ale mimo wszystko zrobił to, o co go prosił.
— Jak ty mnie dobrze znasz.. — zaśmiał się wkładając papierosa do ust.
Gunn naprawdę chciał zostawić go w spokoju, po tym jak podpalił fajkę, ale ledwo zdążył zrobić krok do tyłu, a już poczuł uścisk na swoim ramieniu.
— Masz chwilę? — spytał Wagner puszczając go.
— Aktualnie.. — Gerard spojrzał na zegarek na swojej ręce — ..mam kwadrans, ale potem mogę mieć dla ciebie cały dzień.
— Mógłbym się świetnie z tobą bawić, ale ktoś ewidentnie mnie nienawidzi i nie chce żebym na ciebie trafiał w sądzie.
— Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę, że cię tam nie będzie. — pokręcił głową, wypuszczając dym z ust — Ale opowiem ci jak będzie już po wszystkim. Nie mam ochoty się nakręcać na samo dzień dobry. — Pascal przytaknął — Powinienem wyrobić się w godzinę, ale dam znać, jakby coś się przedłużyło.
— Na sali nie można używać telefonów komórkowych. Tak tylko przypomnę.
— Jak się chce to wszystko można. — znów się zaciągnął — Co powiesz na kawiarnię w której się poznaliśmy? Chyba, że już nie pamiętasz gdzie to było.
— Żartujesz sobie? Miałbym zapomnieć, gdzie miłość od pierwszego wejrzenia zapukała do mych drzwi?
— Chyba jednak nie byliśmy tam razem.. — skomentował Gunn.
— Wyglądałeś fantastycznie, jak zawsze. O co ci chodzi?
— Teraz mnie zaciekawiłeś.
— Chcesz o tym porozmawiać? — poruszył znacząco brwiami.
— Skoro już zaproponowałeś - to od kiedy tak świetnie potrafisz kłamać?
— Tik-tak, tik-tak. Czas ci ucieka. — wyszczerzył się jak głupi do serca — Dobrze wiesz, że nie jestem typem osoby, które zawinie najgorsze gówno w papierek i ci je sprzeda.
— I za kogoś takiego właśnie cię uważam.
W końcu się pożegnali. Pascal przez chwilę aż zapomniał o swoim podłym humorze, ale w momencie, kiedy za Gerardem zatrzasnęły się drzwi, wrócił do rozmyślania o swoim bezsensownym życiu. Udał się do swojego samochodu i tak po prostu w nim siedział. Ułożył się wygodnie na fotelu obserwując ludzi kręcących się po parkingu. Zdziwił się widząc Dylana wraz z Thomasem, bo był przekonany, że już dawno się stamtąd zmyli. Zmierzali do auta, które było zaparkowane niedaleko tego jego, ale nie wsiedli. Rozmawiali na zewnątrz. Wagner nie byłby sobą, gdyby nie uchylił szyby i nie zaczął podsłuchiwać ich rozmowy.
— Uwielbiam słuchać twoich teorii spiskowych, Dylan. — skomentował Sangster załamany — Jak nie twój brat cię napadł - to teraz twój rywal zapłacił sędzi. Co będzie następne?
— Mógłbyś chociaż raz wziąć coś, co mówię na poważnie. — powiedział O'Brien wyraźnie wkurzony, że tamten się z nim nie zgadza — Atlas to kawał skurwysyna, a Pascal powiedział słowo i on po prostu się zgodził. Może jestem ślepy, ale takie rzeczy widzę.
Pascal pierwszy raz w życiu pomyślał, że Dylan nie jest aż takim idiotą. Myślał, że on i Atlas ukrywali się wystarczająco dobrze, aby nie wzbudzać podejrzeń. Działali jak dwie osobne jednostki, ale skoro taki pacan jak O'Brien to zauważył to..
— Może wcześniej wziął to za głupi pomysł, ale jak drugi raz padła ta sama propozycja... — zaczął ostrożnie Thomas — ...uznał, że to nie są twoje widzimisię, a mąż Evy naprawdę może być w tej sprawie kluczowy.
— Bo jest. Ona tego nie zrobiła.
— Czyli jednak komuś wierzysz. — uśmiechnął się lekko Thomas — A z tego co pamiętam nie wierzysz nikomu.
— Żebyś był na tyle mądry i na studia poszedł.
Sangster nic nie powiedział, jedynie otworzył mu drzwi i zaraz sam wsiadł do samochodu. Wagner jedynie uśmiechnął się pod nosem i czekał aż odjadą na wystarczającą odległość, żeby również wyjechać z parkingu. Blondyn raczej nie wiedział czym jeździ, ale Pascal mógł się założyć, że młodszy już został poinformowany.
*
Adwokat zajął miejsce blisko wejścia, aby prokurator nie musiał niepotrzebnie marnować czasu i go szukać. Znudzony spoglądał na drzwi, to na swój telefon sam niewiedząc czy czeka na wiadomość od swojej aktualnej miłości czy od swojego byłego obiektu westchnień. W końcu dostał smsa od Atlasa. Pascal liczył, że przeczyta coś w rodzaju przepraszam za dziś, ale spotkało go jedynie rozczarowanie. Zaczął już mu odpisywać esejem, którego nie wysłał, bo w tym samym momencie przyszedł wyczekiwany przez niego gość.
— Dałem radę. — Gerard zerknął na zegarek, kiedy usiadł — Jestem nawet dwie minuty przed.
— Chwalisz się czy się żalisz? — skomentował Pascal — To przecież u ciebie nic nowego.
Wagner podziwiał niezwykłą punktualność Gunna. Nigdy się nie spóźniał. Jak Gerard zapowiedział się o danej godzinie, o tej przybywał. Ale tak było ze wszystkim. Jeśli prokurator złożył komuś obietnicę, to jej dotrzymywał. Nie wyobrażał sobie jak mógłby tego nie zrobić.
— Masz z Atlasem kłopoty w raju. — powiedział nagle starszy stukając nerwowo palcami — Wasza relacja zaczyna mi się coraz mniej podobać.
— Dobrze, że złamanie mi serca ci się podobało. — odburknął, ale zaraz dodał — Nieważne. Gorszy czas w związku jak każdy inny i tyle. Nie zrozumiesz.
— Przecież powiedziałeś, że to wszystko nie miało dla ciebie najmniejszego znaczenia.
— Może dlatego, bo to na mnie wymusiłeś? — uśmiechnął się wrednie.
— Jak to wymusiłem?
— Zamówię latte, bo już za późno na czarną. — podniósł się nerwowo z siedzenia, nim tamten zdążył cokolwiek zrobić.
Gerard zerkał co jakiś czas na Pascala. Chciał go dopytać o szczegóły, ale nie wiedział czy powinien. Jednak nie miał też odwagi. Chociaż bardziej nie wiedział jak zacząć. Rozmowy nie były jego konikiem. A te o uczuciach? Jak miał rozmawiać o czymś, czego nikt go nie nauczył?
— Więc co to była za rozprawa? — wyrwał go nagle z myśli Wagner stawiając dwa kubki na stole — Ta, o której miałeś mi powiedzieć, jak będzie po wszystkim. — dodał widząc jego zdezorientowanie.
— Morderca jak każdy inny. — machnął ręką — Nie ma o czym mówić.
— Chyba jednak jest, skoro o tym wspomniałeś. — nalegał młodszy — Gerard?
Prokurator przeszedł do samego początku. Do pierwszego spotkania tego zwyrodnialca. Kiedy śmiał mu się prosto w twarz i drwił ze wszystkich dookoła na sali. Potraktował rozprawę jak kabaret. Nie okazał skruchy. Nie uronił żadnej łzy. Nie było mu w najmniejszym stopniu przykro, że zabił całą swoją rodzinę. Gunn widział wiele zdjęć zwłok, ale tych nie zapomni do końca życia. Dlatego tym bardziej wnioskował o dożywocie bez możliwości warunkowego zwolnienia, dla tego dupka.
Wiedział, że jako oskarżyciel nie jest lubiany. To zawód momentami gorszy od kontrolera biletów, ale nie spodziewał się, że policjant nie dopilnuje, aby ten morderca nie miał dobrze zapiętych kajdanek i w najmniej oczekiwanym momencie zostanie powalony na ziemię, ale wiedział jaki był cały tego cel. Ktoś z przeszłości uczynił tego mordercę swoim pośrednikiem i miał mu przekazać wiadomość - jednak dla dobra ogółu o tym już nie wspomniał Pascalowi. Zachował to dla siebie.
— Jaki Robert był dzisiaj? — spytał adwokat z ciekawością — Tym razem rzucił się na ciebie z siekierą?
— Naćpany. — wyznał zgodnie z prawdą — Musieli podać mu naprawdę silne leki uspokajające, bo wyglądał na naprawdę śpiącego.
— I dlatego rozprawa trwała godzinę? Skoro był potulny jak baranek, a to jego druga rozprawa, powinieneś wyrobić się w kwadrans. — zauważył — Co zrobiłeś z pozostałym czasem?
Miało to poniekąd związek z Robertem, ale żeby go wtajemniczyć - musiałby cofnąć się wstecz o jakieś dwadzieścia lat i wyjaśnić mu wszystko od samego początku, a Gerard nie znosił wracać do przeszłości. Liczył, że z wiekiem wiele wątków z jego życia mu umknie, ale Gunn zawsze miał głowę do wszystkiego. Był w stanie odtworzyć jakiekolwiek wspomnienie (zazwyczaj niekoniecznie dla niego miłe) nie pomijając żadnych szczegółów.
— Odmawiam odpowiedzi na to pytanie, Wysoki Sądzie.
W końcu skończyło się na rozmowie o wszystkim i o niczym, dopóki Gunn nie dostał propozycji spotkania od samego Marka Sangstera. Prokurator liczył na to, że sędzia zrezygnuje, kiedy przyznał, że aktualnie widzi się z przyjacielem i dziś raczej nie da rady. Jednak dziesiąta po południu nie była przeszkodą dla Marka.
Gerard w oczekiwaniu na niego, zamówił whisky z colą. Korzystał z chwili spokoju tego wieczoru myśląc to o pracy, o swoim nędznym życiu prywatnym i pewnym uroczym adwokacie, aż w końcu łaskawy jaśnie pan się zjawił. Jak zwykle z niezadowolonym wyrazem twarzy, zmęczony życiem. Wyglądał jakby został zmuszony do przyjścia do tego pubu niż jak ktoś, kto był osobą, która te spotkanie zainicjowała.
— Witaj, Gerard. — odezwał się w końcu sędzia.
— O co chodzi z oficjalnym tonem? — zaciekawił się, upijając łyka swojego drinka — Myślałem, że już go nie stosujemy wobec siebie.
— Nie powiedziałbym, że to powitanie było oficjalnie. — skomentował — Za to oficjalnie mogę przyznać jak bardzo wstydzę się swojego syna.
— Powinieneś być z niego dumny, Mark. — odezwał się Gerard, wspominając co ostatnio Thomas zrobił w sądzie — Ma naprawdę ogromny potencjał.
— Miał potencjał, zanim nie odrzucił wszystkiego, co mu zaoferowałem. — prychnął.
Mark nie potrafił zrozumieć dlaczego Thomas rzucił te studia i do dnia dzisiejszego nie mógł się z tym pogodzić. Jak on mógł mu zrobić coś takiego? Jak mógł zhańbić jego nazwisko? Przecież to nie do pomyślenia, że wszyscy krewni poszli tą drogą, a on jako jedyny musiał się wykruszyć. Mężczyzna uważał, że najwidoczniej za słabo go bił, a za bardzo rozpuścił, skoro miał czelność nie pójść w jego ślady.
— Dzieciaki chcą mieć albo zrobić coś swojego. — odparł spokojnie Gunn — Niekoniecznie uważają to co dla nich chcemy, za coś słusznego.. i czasami nawet wychodzi na to, że to oni mają rację. A nie my.
— Widać, że nie masz dzieci.
— Skąd taka pewność, Wysoki Sądzie? — pokręcił głową z rozbawieniem.
— Bo totalnie nie masz pojęcia o czym mówisz. Te niewdzięczne gnojki nigdy nie mają racji. Nie żyją na tym świecie tak długo jak my, co czyni z nich idiotów. Rozumiesz?
Gerard przytaknął chociaż w głębi duszy wiedział, że się z tym nie zgadza. Może i służbowo szanował Marka, że był konsekwentny i nie brał wszystkich okoliczności łagodzących pod uwagę - ale prywatnie? Czasami się zastanawiał czy Sangster naprawdę wierzył w to wszystko, co mówił, bo momentami aż go przerażał.
— Zapomniałem, że jesteś najmądrzejszy. — rzucił sarkastycznie Gunn, ale Sangster chyba tego nie wyczuł, bo skomentował to w stylu: no właśnie.
— Trochę się już znamy, Gerard. — powiedział nagle, a jego głos przybrał poważny ton — Mogę ci ufać, prawda?
Może i miał rację. Ich znajomość trwała odkąd Gunn pamiętał, a nawet nie mógł sobie przypomnieć od czego się zaczęło. Ale nie nazwałby sędziego swoim przyjacielem albo i nawet kolegą. Bardziej znajomym z pracy.
— Myślę, że tak. — prokurator był ciekaw, jak ta rozmowa potoczy się dalej, więc nie mógł odpowiedzieć w inny sposób.
Sangster przysunął się bliżej niego, a tamten zaraz się cofnął. Co go w ogóle podkusiło do takiego ruchu? Gunn nawet nigdy nie dał mu odczuć, że mógłby być nim w jakimkolwiek stopniu zainteresowany. Poza tym Mark miał męża, a Gerard wciąż dookoła starał się udowodnić wszystkim, że ta sama płeć go nie pociąga.
— Chodź tu zboczeńcu. — skomentował patrząc na niego podirytowany — O tym zbyt głośno nie powinniśmy rozmawiać.
— Zboczeńcu? To nie ja się umawiam z młodszymi od siebie kochankami. — prychnął, ale mimo wszystko przysunął się bliżej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro