⚖️Rozdział 1⚖️
Thomas obiecał sobie, że więcej nie skieruje swojego życia na ścieżkę prawną. Raz już miał styczność z kodeksami, ustawami i innymi takimi na studiach. Jego ojciec, surowy i wymagający, zrobił wszystko, aby jako jedyny syn nie zmarnował swojej przyszłości, układając ją od A do Z. W głębi duszy Sangster nie miał pojęcia, co chciałby robić. Zresztą, nie miało to znaczenia, bo każdy jego pomysł spotykałby się z brakiem aprobaty ze strony ojca. I choć Thomas czuł strach przed mężczyzną, który nim manipulował przez całe życie, to w końcu postanowił zrobić coś dla siebie; rzucić studia. Wierzył, że musi spróbować choć raz postawić na swoim, nawet jeśli oznaczałoby to największy błąd w jego życiu.
Jednak błąd, który rzeczywiście uznał za największy, miał miejsce pewnego wieczoru, kiedy los postawił na jego drodze Patricka O'Briena, jednego z najlepszych prawników w Los Angeles. Patrick, po ciężkim dniu pracy, przyszedł na drinka do baru, gdzie pracował Thomas. Choć ich interakcja była czysto zawodowa - Thomas tylko obsługiwał go, tak jak każdego innego klienta - O'Brien zaproponował mu pracę. Dobrze płatną i, co wydawało się na pierwszy rzut oka, pełną perspektyw. Thomas, z braku innych opcji, przyjął ofertę, choć w głębi duszy miał nadzieję, że będzie asystował samemu Patrickowi, a nie jego synowi, rozpieszczonemu i aroganckiemu Dylanowi O'Brienowi.
Wskutek pewnego incydentu, Dylan stracił wzrok. Thomas, mimo wszystko, współczuł mu. Trudno wyobrazić sobie, jak to jest z dnia na dzień przestać widzieć, ale im dłużej przebywał z Dylanem, tym bardziej rozumiał, dlaczego ktoś mógłby posunąć się do takiego czynu i odebrać mu jeden ze zmysłów. Dylan momentami swoim zachowaniem wręcz odpychał ludzi.
— Mówię ci, to sprawka tego śmiecia. — powtarzał z uporem Dylan, co chwilę wracając do swojej teorii. Chociaż nie wypowiedział imienia śmiecia, Thomas wiedział o kim mówił.
Nathan był starszym bratem Dylana, ale ich relacje już od lat nie należały do najlepszych. Thomas znał Nathana od dawna, ale nigdy nie słyszał, by wspominał o swojej rodzinie. Zdziwiło go, kiedy dowiedział się, że Nathan i Dylan są rodzeństwem. Często zastanawiał się, o co im poszło i to do takiego stopnia, że zachowywali się dla siebie jak obcy ludzie, ale nie miał odwagi zapytać żadnego z nich.
Sytuację Thomasa dodatkowo komplikował fakt, że Nathan wziął sobie Marka za męża kilka lat temu. To sprawiało, że Thomas stał się jego pasierbem. Absurdalna i niewygodna sytuacja, bo Nathan był od niego jedynie dwa lata starszy. Thomas nawet nie próbował sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mógł zwrócić się do niego tato. Miał już jednego ojca (dupka), a do Nathana mówiły tak jego rodzone dzieci.
— Już o tym rozmawialiśmy. — Thomas westchnął, mając dość tej samej dyskusji, powtarzanej jak mantra. – To nie był on. Nie było go nawet w kraju, kiedy to się wydarzyło.
— To sobie kogoś, kurwa, wynajął! Mało ma pieniędzy? — warknął Dylan, który nie brał żadnych argumentów, poza swoimi własnymi, za słuszne.
Ich dyskusję przerwała kobieta wchodząca do biura, niosąca ze sobą gruby plik dokumentów. Thomas momentalnie poczuł jak zaczyna w nim narastać stres. Dylan może nigdy na niego nie nawrzeszczał przy klientach, kiedy czytał mu dokumenty czy też opisywał fotografie, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby kiedykolwiek mógł to zrobić. Sangster czuł się tak, jakby miał znów osiem lat, siedział przy stole, dusił się łzami i odrabiał matematykę z ojcem.
Blondyn nerwowo spoglądał na kobietę, która weszła do biura, starając się zebrać myśli i uspokoić przyspieszone bicie serca. Chociaż pracował z Dylanem już od kilku miesięcy, nie przywykł do nieustannej presji, jaką generowała ta praca. Był w niej nie tylko odpowiedzialny za własne błędy, ale także za to, by Dylan mógł sprawnie poruszać się po sprawach, których już dawno by się podjął, gdyby nie utrata wzroku.
Kobieta, o wyrazie twarzy mówiącym, że nie zamierza długo czekać, stanęła przed nimi. Dylan, jak zwykle, utrzymywał niewzruszony wyraz twarzy, a Thomas poczuł, że znów to na nim spoczywa obowiązek przejęcia inicjatywy.
— Dzień dobry. — zaczął niepewnie, odchodząc od biurka i odsuwając krzesło naprzeciwko Dylana na znak, aby kobieta je zajęła. — W czym możemy pomóc?
Kobieta nie była skora do rozmowy. Oczy miała podpuchnięte, jakby od długiego płaczu, ale trzymała się sztywno, jak ktoś, kto postanowił załatwić swoją sprawę z zimną determinacją.
— Mój mąż.. — zaczęła powoli, jakby słowa sprawiały jej trud, kładąc ostrożnie kartki A4, z którymi do nich przyszła — ..chce zabrać moje dzieci.
Thomas nie był ekspertem w sprawach rodzinnych. W szczególności, że jego życie prywatne było splątane gorzej od słuchawek przewodowych, które wkładało się do torebki. Spojrzał na Dylana, próbując wyczytać coś z jego twarzy, ale jak zwykle nie zdradzała ona żadnych emocji.
— Dlaczego tak pani uważa? — Sangster wiedział, że to pytanie było odrobinę idiotyczne, ale chciał, aby klientka opowiedziała o tym coś więcej.
Kobieta odetchnęła głęboko, jakby zbierała siły, by kontynuować.
— Zdradzał mnie od miesięcy. — wyznała, a jej głos zaczął drżeć — Kiedy się dowiedziałam, zażądałam rozwodu. A on w zemście złożył wniosek, aby pozbawić mnie praw do moich synów, bo jestem chora psychicznie i to on powinien mieć wyłączną opiekę nad nimi.
Thomas poczuł dreszcz, słysząc te słowa. Sprawy, w których grę, wchodziły dzieci, były brutalne, pełne emocji i często kończyły się destrukcyjnie dla wszystkich zaangażowanych stron. Wiedział, że przed nimi stoi ogromne wyzwanie.. a tak właściwie to przed Dylanem.
Łaskawy pan adwokat w końcu przemówił. Jego głos był chłodny i rzeczowy, jak zawsze:
— To poważne oskarżenie. Czy pani mąż ma na to jakieś dowody? — zapytał, pochyliwszy się lekko w stronę kobiety, mimo że jej nie widział.
Czując jak okulary zsuwają mu się z nosa, szybko je poprawił. Widział kiedyś jak może wyglądać wzrok niewidomego, więc nie chciał jej niepotrzebnie wystraszyć.
— Nie! — od razu się ożywiła — To wszystko są kłamstwa. Robi to, żeby mnie zniszczyć, bo nie może znieść myśli, że odejdę z jego życia. Zawsze musiał kontrolować wszystko i wszystkich.
Thomas czuł, jak serce bije mu szybciej. Wiedział, że Dylan będzie chciał szczegółów, dowodów, argumentów, by skutecznie bronić tej kobiety. Ale na razie sytuacja wyglądała chaotycznie i dramatycznie.
— Zanim cokolwiek zaczniemy, musimy dokładniej zapoznać się z tym, z czym pani do nas przyszła. — kontynuował O'Brien, tym samym spokojnym tonem — Thomasie, mógłbyś z łaski swojej?
Sangster kiwnął głową, choć wiedział, że O'Brien tego nie widzi, i szybko zabrał się do pracy, przeglądając stos dokumentów. Jego ręce trzęsły się nieznacznie, ale starał się tego nie okazywać. W duchu czuł się jak dziecko, które znowu stoi przed surowym ojcem, starając się nie popełnić żadnego błędu.
Praca w tym biurze była jak nieustanna próba ognia. Każda sprawa była testem, a każdy błąd - zagrożeniem dla reputacji Dylana. Thomas, choć czuł niechęć do prawniczego świata, nie mógł zaprzeczyć, że to, co robił, było trudne i wymagające. A to tylko potęgowało w nim uczucie zagubienia.
W międzyczasie Dylan, siedząc nieruchomo w fotelu, zdawał się analizować każdy szczegół, który Thomas mu podawał.
— To wszystko bzdury. — syknęła, kiedy usłyszała, że prywatny detektyw jej męża nakrył ją w stanie emocjonalnego załamania — Byłam zdenerwowana, ale kto nie byłby na moim miejscu? Przez lata mnie zdradzał, a teraz próbuje ze mnie zrobić wariatkę!
Thomas spojrzał na Dylana, zastanawiając się, jak ten zamierza poprowadzić sprawę. Chociaż O'Brien często bywał zimny i bezlitosny, to w takich momentach stawał się jeszcze bardziej profesjonalny. Znał prawo na wylot i potrafił znaleźć najmniejszą lukę, która mogła zaważyć na wyniku sprawy, a przynajmniej tak uważał Sangster. Może prywatnie był okropnym człowiekiem, można byłoby rzec potworem, ale ludzie jednak przychodzili i prosili, aby ich reprezentował. Co znaczyło, że był wspaniałym adwokatem.
— Jeśli to wszystko kłamstwa, będziemy musieli udowodnić, że są one bezpodstawne. — stwierdził spokojnie Dylan — Czy w ciągu ostatnich kilku miesięcy miała pani jakiekolwiek kontakty z psychologiem, psychiatrą? Musimy mieć jakikolwiek kwitek, który mógłby obalić te zarzuty.
Kobieta zawahała się, po czym powoli skinęła głową.
— Chodziłam na terapię po tym, jak dowiedziałam się o jego zdradach. Ale to była terapia, żeby poradzić sobie z emocjami, a nie dlatego, że jestem chora psychicznie.
— To dobry początek. — powiedział szatyn — Musimy zdobyć te raporty. Mogą one pokazać, że pani stan emocjonalny był normalną reakcją na zdradę, a nie objawem zaburzeń psychicznych.
Kobieta przytaknęła, ale widać było, że cała ta sytuacja ją przytłacza. Thomas zrozumiał, że dla niej to nie tylko walka o dzieci, ale w pewnym sensie również o swoją godność.
— Czy pani mąż może mieć cokolwiek, co mogłoby zaszkodzić w pani wygranej? — zapytał, próbując ustalić, jakie asy mogą być po drugiej stronie.
Kobieta wpatrywała się w podłogę, a potem cicho odpowiedziała:
— Moi rodzice zawsze go lubili, więc uwierzyli, że to ja jestem problemem. Przekonał ich do tego stopnia, że nawet nie chcieli wysłuchać mojej wersji, bo Edward przecież nigdy nie był złym człowiekiem.
Thomas widział niezadowolenie, które pojawiło się na twarzy Dylana. Jeśli rodzice tej kobiety naprawdę staną po stronie męża, nie będzie łatwo tego wybronić.
— A może ktoś inny będzie w stanie zeznawać na pani korzyść? — zapytał Dylan beznamiętnym tonem.
Kobieta westchnęła ciężko.
— Mam kilku przyjaciół, ale boję się, że mój mąż ich zastraszy. Ma wpływy i pieniądze.
O'Brien milczał przez chwilę, rozważając słowa kobiety. Thomas wiedział, że w głowie adwokata powstaje już strategia obrony. Jego umysł działał szybko, analizując każdy możliwy ruch.
— Skontaktujemy się z pani terapeutą i przyjaciółmi. — powiedział w końcu Dylan, wyraźnie wytyczając plan działania — Musimy zebrać wszystko, co tylko możliwe.
Kobieta podziękowała cicho, choć w jej oczach wciąż czaił się niepokój. Thomas zerknął na stos dokumentów przed sobą i zrozumiał, że przed nimi długa i ciężka walka. Kiedy wyszła, w biurze zapanowała cisza. Dylan opadł z powrotem na oparcie swojego fotela, a Thomas próbował zebrać myśli po burzliwej rozmowie.
— Myślisz, że masz szanse? — zapytał Thomas, wpatrując się w dokumenty, które dopiero co przeglądał.
Dylan milczał przez chwilę, a potem odpowiedział chłodno:
— Wszystko zależy od tego, jak dobrze zagram moimi kartami. Ten facet ma pieniądze i kontakty, ale to nie oznacza, że wygra. Muszę być gotowy na wszystko.
— Co zamierzasz zrobić? — spytał, wiedząc, że szatyn tylko na to czeka. Przecież musiał się komuś pochwalić na jak genialny pomysł to on nie wpadł.
— Najpierw zadzwonię do terapeuty tej kobiety. Wpisz jego dane w internet i wykręć mi numer. Zobaczymy czy mówi prawdę.
— A to nie chodzi o to, żeby wierzyć w to, że broni się właściwą osobę?
— Ja nikomu nie wierzę. — odparł chłodno — A w szczególności tobie jak robisz za moje oczy.
— Zawsze możesz zatrudnić kogoś innego.
Thomas westchnął ciężko otwierając laptopa. Zgodnie z jego poleceniem, odszukał kontakt do psychiatry i wykręcił Dylanowi do niego numer. Chociaż wiedział, że ta rozmowa dobrze się nie potoczy, bo O'Brien nie miał żadnego szacunku do lekarzy. Pomijając wieczne obwinianie Nathana o to co mu się stało, wszelki personel medyczny też oskarżał o swoją ślepotę.
Zanim jednak to nastąpiło, naturalnie musiał dopilnować jednego szczegółu, kazał Thomasowi włączyć dyktafon. O'Brien miał na punkcie tego urządzenia chorą obsesję. Nie odbierał połączeń telefonicznych, jeśli urządzenie nie było uruchomione. Nagrywanie rozmów traktował jak sposób na zabezpieczenie się przed potencjalnymi kłamstwami, manipulacjami czy nieuczciwymi zagrywkami. Ale Thomas widział w tym coś więcej. Brak zaufania, paranoję, która przysłaniała Dylana i oddzielała go od normalnych ludzkich relacji.
— No i? Włączyłeś? — zapytał Dylan, a w jego głosie słychać było charakterystyczną nutę niecierpliwości.
— Tak, jest włączony. — odpowiedział Thomas, wzdychając ciężko.
Nic nie mogło przecież umknąć uwadze adwokata. Każdy szczegół musiał być zarejestrowany, każdy dźwięk mógł być w danej chwili kluczowy. Thomas często zastanawiał się, czy Dylan przy okazji nie gromadzi dowodów przeciwko całemu światu, żeby później je wykorzystać.
— Wiesz, że gdyby ludzie dowiedzieli się o twojej manii nagrywania, miałbyś pozamiatane? — spytał — Nie pytasz ich nawet o zgodę. Wiesz ile za to gro..
— Jeśli robisz coś złego, ale nikt nie ma na to dowodów, to tak jakbyś nic nie robił. — przerwał mu.
Thomas nie odpowiedział. Jedynie wcisnął przycisk zielonej słuchawki, a zaraz po tym przycisk trybu głośnomówiącego.
— Dzień dobry, z tej strony Dylan O'Brien. — odezwał się, kiedy po drugiej stronie usłyszał ciche: Halo? — Jestem adwokatem pani Diany Smith. Czy mógłbym zająć panu dosłownie chwilę?
O dziwo, szatyn nie odwalił niewiadomo jakiej szopki, zachowując spokój, co już samo w sobie było zaskoczeniem. Dylan potrafił być nieprzewidywalny, a jego wybuchy często komplikowały nawet najprostsze rozmowy. Blondyn, mimo wszystko, nie chciał go jeszcze chwalić. W końcu to nie pierwszy raz, gdy Dylan zaczynał spokojnie, tylko po to, by później wrócić do ustawień fabrycznych. W myślach Thomas już widział, jak rozmowa może się zakończyć.
— Dzień dobry. — odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki — To dziwne, bo przed chwilą odezwała się do mnie osoba w tej samej sprawie.
— Jak kurwa.. — Thomas słysząc Dylana, kopnął go w kostkę — Przepraszam, ale przed chwilą to Diana dopiero wyszła z mojej kancelarii. Próbuje mi pan powiedzieć, że ktoś się bezczelnie pod mnie podszył?
— Teraz już niczego nie rozumiem. — przyznał terapeuta — Zadzwonił do mnie prawnik, przedstawiający się jako Pascal Wagner. To on reprezentuje moją pacjentkę, a przynajmniej tak twierdzi.
Dylan miał już okazję poznać tą gwiazdunię i sposób jego gry. Mógł się spodziewać, że mąż jego klientki weźmie do obrony swojego tyłka, kogoś takiego jak Pascal. O'Brien do tej pory nie rozumiał jakim cudem ten gość nie stracił swojej licencji. Tyle rzeczy ile zrobił Wagner, nie powinno mieć w ogóle miejsca, a jakimś cudem siedział w tym zawodzie sporo czasu.
— Czy udzielił mu pan jakichkolwiek informacji? — szatyn zaczął nerwowo stukać palcami w blat biurka.
— Nie powinniśmy..
— Zrobił to pan? — przerwał mu.
— Oczywiście, że nie. — odpowiedział wyraźnie zdenerwowany — Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.
Dylan miał co do tego wątpliwości. Nie mógł uwierzyć w to jak można było być takim idiotą i nie zweryfikować wcześniej informacji u rzetelnego źródła (Diany Smith). Jednak wiedział w jaki sposób mógł potwierdzić swoje przypuszczenie i tak też zrobił:
— A więc mógłby pan, bez żadnych przeszkód, zeznawać na korzyść swojej pacjentki, a mojej klientki w sądzie? Na pewno by jej to pomogło.
— To nie jest takie proste. — odpowiedział terapeuta po chwili, w jego głosie słychać było wahanie — Mam obowiązek chronić prywatność mojej pacjentki, a sądowe zeznania mogą naruszyć tę delikatną równowagę.
Dylan westchnął w duchu. Wiedział, że rozmowa zmierza w kierunku, którego nie lubił. Procedury, zasady, kodeksy - to wszystko zawsze spowalniało działanie, a czas w tej sprawie był kluczowy.
— Moja klientka jest w trudnej sytuacji. To, co pan może powiedzieć, może znacząco wpłynąć na jej przyszłość. — zaczął Dylan, starając się nie wybuchnąć ze złości — Nie chodzi mi o naruszenie tajemnicy lekarskiej. Chciałbym jedynie, żeby pańska obecność i słowa mogły potwierdzić jej stan emocjonalny. Potwierdzenie, że zadbał pan o jej dobrostan psychiczny.
— Musiałbym to dokładnie przemyśleć. — powiedział w końcu po dłuższym milczeniu — Zeznania w sądzie to poważna sprawa, zwłaszcza w takich sprawach. To delikatna materia, nie mogę po prostu stanąć i opowiedzieć wszystkiego, co wiem. Musiałbym mieć pewność, że to służy pacjentce, a nie... no cóż, panu, panie O'Brien.
Dylan był przyzwyczajony do takich wymówek, ale nie mógł pozwolić, by ta rozmowa zakończyła się niepowodzeniem.
— Zależy mi przede wszystkim na dobru pani Smith. — zapewnił — Niech pan to jeszcze przemyśli i odezwie się do mnie za kilka dni.
Po drugiej stronie panowała cisza. Terapeuta najwyraźniej analizował propozycję, ale Dylan nie chciał dłużej naciskać. Musiał zostawić go z myślą, że ma czas na decyzję.
— Dobrze, panie O'Brien. Dziękuję za kontakt. — odpowiedział w końcu terapeuta, a Dylan usłyszał w tle ciche kliknięcie kończące rozmowę.
— Może i Wagner do niego zadzwonił, ale mąż Diany zapewne sporo mu zapłacił, więc się waha czy warto zaryzykować taką kasę dla prawdy w sądzie. — stwierdził Dylan, a Thomas w międzyczasie wyłączył dyktafon — Jeśli ten terapeuta nie chce mi pomóc, trzeba go zmusić. Niekażdy gra fair, więc ja też nie muszę.
— Dylan, to nie jest jakiś poker. — skomentował Sangster łapiąc się za głowę — Nie możemy po prostu szantażować ludzi.
— Nie? A kto powiedział ci, że nie?
Thomas westchnął i zaczął chodzić po pokoju. Z każdą chwilą czuł się coraz bardziej przytłoczony. Wiedział, że Dylan miał rację w jednym - ta sprawa była trudna, a Pascal nie miał zamiaru grać uczciwie. Ale czy naprawdę musieli zniżyć się do jego poziomu?
— Potrzebujemy lepszego planu. — powiedział w końcu — Trzeba znaleźć coś, co pomoże obalić ci plan obrony Pascala bez brudnych sztuczek. Tylko, że jeszcze nie wiemy co zamierza.. i to jest największy problem.
— Ten plan już jest wystarczająco dobry. Nie rozumiem co ci się w nim nie podoba.
— Wiesz co? — Sangster się poddał — Twoja kariera, twoja sprawa. Ja nie jestem adwokatem, więc nie mam nic do stracenia.
— A mógłbyś nim być, mieć lepsze życie. Ale jesteś zwykłą pizdą i nie potrafisz o siebie zadbać.
Wiedział, że wdawanie się w dyskusje z tym nadzianym dupkiem nie miały najmniejszego sensu. Ale wiedział też, że Dylan miał rację. Thomas nie musiałby go znosić. Mógłby mieć nawet własną kancelarię, ale w rzeczywistości nie miał nic.
— Milczenie to też odpowiedź. — dodał — Ale mniejsza. Weźmy się do roboty, bo nie mam czasu na pogaduszki o tym jak mógłbyś rozwiązać swoje problemy.
*
Thomas chyba nigdy w życiu nie wypił tyle litrów wody jak tamtego dnia. O'Brien wpadł na genialny pomysł, że skoro Sangster jest jego asystentem - to może być też jego prywatną sekretarką. Oczywiście wszystkie rozmowy zostały zarejestrowane przez dyktafon, chociaż nie było w nich nic szczególnego. Jedynie jakieś wyrazy współczucia, ewentualnie chęć pomocy w sądzie. Dobrze, że jeszcze nie dostał etatu szofera, bo wtedy musiałby wyposażyć się w jakieś antydepresanty i kilogramy melisy. Miał już wystarczająco Dylana O'Briena w swoim życiu.
— Późno już. — odparł nagle szatyn odchylając się na krześle — Wezwij mi taksówkę.
Normalnie odebrałby go któryś z jego rodziców, Patrick albo Lisa, ale Dylan kazał wysłać Thomasowi SMSa do jednego i drugiego, że wróci sam. Co prawda miał swoje mieszkanie, ale jeszcze nie czuł się na tyle dobrze, żeby funkcjonować w nim sam, więc sprowadzenie się do domu rodzinnego na jakiś czas, wydawało się być jedyną słuszną opcją.
— Wiesz, że mam samochód, prawda?
Sangster nie chciał wyjść na dupka, chociaż O'Brien był nim non stop. Nie uśmiechało mu się też go podwozić do domu, ale wciąż gdzieś z tyłu głowy wiedział, że chłopak mógłby mieć ewentualny problem w samodzielnym powrocie.
— No i?
— No i? — powtórzył Thomas — Mogę cię podwieść. — powiedział w końcu.
— Ale ty to robisz z łaski? Czy z litości?
— Robię to z czystej przyjemności. — rzucił sarkastycznie blondyn, ale zaraz dodał widząc minę szatyna — Po co masz wydawać niepotrzebnie pieniądze? Wiesz ile teraz kosztują takie kursy?
— Nie jestem jakimś biedakiem, żeby nie byłoby mnie stać na taksówkę.
W końcu i tak poszli razem do samochodu. Thomas wziął Dylana pod ramię, żeby droga przeszła im w miarę sprawnie. Otworzył mu drzwi od strony pasażera. O'Brien niemal się wyszarpał z jego uścisku, wymacał wszystko dookoła siebie, żeby wsiąść. Sangster bez komentarza przeszedł na swoje miejsce i ruszył z miejsca parkingowego. Czekał tylko aż szatyn zacznie krytykować jego styl jazdy, muzykę grającą w radiu czy niewygodne fotele, ale cała droga minęła im w ciszy. Jedynie wcześniej podał mu adres, a blondyn wystukał go w nawigacji.
Ledwo się zatrzymał, a Dylan już dotknął klamki, żeby wysiąść i zrobił to na tyle niefortunnie, że upadł na ziemię. Thomas niemal dostał zawału i chciał mu pomóc wstać, ale szatyn kategorycznie mu tego zabronił, grożąc, że go zabije, jeśli spróbuje go dotknąć.
— Powinieneś używać laski, skoro chcesz być aż tak bardzo samodzielny. — powiedział Sangster.
— Mam trzydzieści dwa lata. — odparł poprawiając swoje okulary — Nie będę używać rzeczy z których korzystają emeryci.
Na dworze niby było ciemno, ale Thomas widział, że syf z ziemi przyczepił się Dylanowi do spodni. Chciał go strzepać ręką i uprzednio powiedział o tym O'Brienowi, ale szatyn zaraz zaczął się cofać i tym razem upadłby na tyłek. Blondyn pociągnął go mocno za nadgarstek i tak, i tak zrobił to, co zamierzał.
— Pomocy! — krzyknął Dylan — Napaść na niepełnosprawnego!
— Przestań, bo zaraz ktoś wyjdzie. — powiedział Thomas przez zaciśnięte zęby, lekko podirytowany.
— Wiadomo kiedy nasz ukochany syn wrócił. — skomentował Patrick wychodząc z domu — Zawsze musi robić wokół siebie szum. Nie wspominając już o jego włamywaniu się po imprezach. — zatrzymał się przed furtką, otwierając ją.
Dylan nie należał do grzecznych nastolatków, którzy słuchają swoich rodziców i robił wszystko, co żywnie mu się podobało. Z czego zresztą nie do końca wyrósł. Może i miał dobrze płatną pracę, ale wciąż był tym samym imprezowym gościem z liceum.
— To już mogłeś sobie darować. — młodszy O'Brien zaraz udał się do domu i przy okazji coś stłukł — Niech matka przestanie stawiać wszędzie te pierdolone krasnale! — skomentował obijając się o drzwi, ale na szczęście udało mu się wejść do środka.
Thomas stał w ciszy, patrząc na swoje szefa. Nie wiedział czy powinien przeprosić, że nie odprowadził jego syna pod drzwi, czy dziękować, że poniekąd go w tym wyręczył i dzięki temu, szybciej się rozstali.
— Dobrze, że trafił na ciebie. Nikt z nim nie jest w stanie wytrzymać, ale ty najwidoczniej masz anielską cierpliwość. — odezwał się Patrick wyjmując z kieszeni spodni spory plik pieniędzy, żeby oddzielić z niego parę banknotów i przekazać je blondynowi — Szerokiej drogi.
— Obejdzie się bez tego, dziękuję. — Thomas był zmieszany. Nie pisał się na branie jakichś dodatków do swojej wypłaty.
— Nalegam. — O'Brien nie odpuszczał — Nie jestem twoim dziadkiem. Nie musisz udawać, że nie chcesz ode mnie tych pieniędzy.
— Ale ja nie udaję. Po prostu ich nie chcę.
— Jak ci dają to bierz. Nie zawsze będzie ku temu okazja. — mężczyzna włożył mu banknoty do kieszeni kurtki — Dobranoc. — niemal uciekł do środka, żeby przypadkiem nie oddał mu gotówki.
Szkoda, że jego syn nie był równie miły. Już nie chodzi o to, że tak po prostu, bez niczego, dał mu parę drobnych. Patrick nie miał wyrazu twarzy, jakby nienawidził całego świata. Tonu, jakby się wszystkich brzydził i czuł się najlepszy. Nie zachowywał się jak skończony idiota (Dylan). Chociaż czasami miał momenty, że szło z nim normalnie porozmawiać, ale to były jedynie momenty.
Thomas uznał, że nie będzie przecież za nikim biegał. Najwyżej przekaże te pieniądze jutro Dylanowi i tyle. Z taką myślą też wsiadł do samochodu. Czekał go stąd kawałek drogi do domu, ale przynajmniej zrobił coś dobrego dzisiejszego dnia. Może w końcu te dobro ze zdwojoną siłą, o którym tak wszyscy mówią, do niego wróci?
*
Nie chciał nawet sprawdzać o której dojechał do domu. Po prostu wziął szybki prysznic i poszedł spać, ale nie mógł. Przewracał się z boku na bok, aż w końcu zasnął. Rano myślał, że nie dojdzie do siebie, ale kawa zawsze była dobrym lekarstwem na niewyspanie. Kiedy wszedł do biura, Dylan uparcie dyskutował na jakiś temat ze swoim ojcem, ale widząc blondyna - oboje zamilkli.
— Niczego nie słyszałem. — powiedział od razu, ale żaden z nich nawet o to nie spytał.
— Ciebie też dobrze widzieć, Thomasie. — odezwał się Patrick — Miałbyś coś przeciwko w wybraniu się z moim ukochanym synem do sądu na rozprawę? Niestety ja w tym samym czasie muszę uczestniczyć w swojej własnej i nie będę mógł mu towarzyszyć.
Sangster przytaknął, ale miał nadzieję, że nie trafi tam na swojego ojca sędziego. Wołał uniknąć jego durnych komentarzy. Znając życie Dylan, by to podłapał i wjechaliby na niego razem we dwoje. Może powinni się wymienić ojcami? Thomas pójdzie do Patricka, a Dylan do Marka. Pasowaliby do siebie jak ulał.
— Świetnie. — odparł Patrick — To mamy ustalone.
— Jak on się nawet słowem nie odezwał. — zauważył Dylan.
— Przecież kiwnął głową. — dopiero po chwili doszło do niego co powiedział — Wybacz synu. Zapomniałem, że ty nie widzisz.
— Jesteś najgorszym ojcem na świecie. — prychnął szatyn.
Zdziwiłbyś się.
— Kiedy jest ta rozprawa? — Thomas postanowił zaryzykować, zmieniając temat.
— Tak właściwie to powinniście się zbierać. — odezwał się starszy O'Brien — Macie godzinę, ale zawsze lepiej być przed czasem.
Tym razem znów Dylan nie odezwał się słowem przez całą drogę. Nie podał mu nawet konkretnego miejsca, ale to na szczęście zrobił Patrick zanim wyszli. Jedynie latali jak idioci po budynku, aż Thomas odnalazł właściwą salę. Ostatni raz był w sądzie na wycieczce na studiach. Nie miał po co tu bywać. Nikt nie wzywał go na świadka, nie został o nic oskarżony. Normalnie przykładny obywatel Stanów Zjednoczonych.
On i Dylan zajęli lewą ławkę wraz z pozwanym naprzeciwko ławy sędzi, a prokurator z powodem prawą. Thomas aż zazdrościł O'Brienowi, że nie musiał (a raczej nie mógł) na niego patrzeć. Gerard Gunn, który dzisiaj oskarżał, miał wypisane na twarzy jakim gnojem był. A może po prostu próbował dostosować się do swojej roli. Roli złego policjanta.
Dylan pamiętał Gerarda jeszcze za czasów swoich studiów, jak przyszedł na jeden z wykładów, żeby opowiedzieć o swojej pracy prokuratora, a to było kilka lat temu zanim w ogóle zaczął ogarniać co się dzieje na uczelni wyższej.
O'Brien nawet zapytał o Gunna, swojego ojca. Mężczyzna przyznał, że on również go zna i chyba los chce, żeby często na siebie trafiali w sądzie. Gdyby Gerard był mniej więcej w wieku szatyna, Patrick nie mógłby go znać. To nie byłoby wykonalne. Ale to chyba nie jest realne, żeby aż tak zatrzymać się w czasie?
Dylan ostatni raz widział go praktycznie tuż przed swoim wypadkiem, więc wątpił, aby jakoś drastycznie się zmienił. Miał dobre geny albo dobrego chirurga plastycznego. Chociaż z jego pokaźnym majątkiem, bardziej to drugie.
— Sprzeciw. — odezwał się adwokat w połowie wywodu swojego oponenta.
— Nie może pan sprzeciwiać wszystkiego, co powie prokurator Gunn. — skomentował sędzia prowadzący tę sprawę.
— To po co w takim razie jest sprzeciw? Chyba nie po to, żeby sobie był. — O'Brien odpowiedzi na to już nie dostał.
— Kontynuując to co zostało sprzeciwione. — odchrząknął Gerard zwracając tym samym na siebie uwagę — Uważam, że to za mało, aby stwierdzić niewinność Emanuela Mosley. Do tej pory nie obalono części zarzutów, które ewidentnie wskazują na niego. Mamy zostawić coś tylko dlatego, bo jego obrońca twierdzi, że jest inaczej i na dodatek nie ma na to żadnych dowodów?
Gunn miał rację. Może i Dylanowi udało się znaleźć luki na parę rzeczy, ale to nie było wystarczające. Najgorzej, że nie mógł polegać na czasie, bo miał go zbyt mało, aby wymyśleć inną taktykę.
— Wysoki Sądzie. — odezwał się blondyn nagle — Czy mógłbym coś dodać?
Thomas chociaż kilka godzin wcześniej przyznał, że ma gdzieś karierę szatyna, postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami na temat tej sprawy, chociaż nie wiedział czy powinien. Skoro Dylan miał problem, aby udowodnić Gerardowi niewinność swojego klienta, dlaczego jemu miałoby się to udać? Gunn nie wyglądał mu na kogoś, kto krótko w tym siedzi.
— Nie jest pan nawet studentem prawa, panie Sangster. — odparł sędzia — W teorii nie powinno pana tu..
— Ja nie mam z tym problemu. — odezwał się prokurator — Wysłuchajmy co syn, sędziego-kata ma do powiedzenia.
Gerard uśmiechnął się w kierunku Thomasa, kiedy ten tylko na niego zerknął. Dlatego starał się nie zwracać uwagi na starszego od siebie mężczyznę. Jeszcze przez niego nie naprostuje, a pogrąży tę sprawę. Dylan kazałby mu pakować rzeczy, gdyby przez niego nie wygrali.
— Zacznijmy od kwestii włamania, a raczej braku dowodów na nie. — Sangster ledwo zaczął i już poczuł jak zaczynają się pod nim uginać kolana ze stresu — Prokurator z góry założył, że do domu ktoś wszedł normalnie, za pomocą klucza.
— Sprzeciw. — wywołany do tablicy, zabrał głos — To oskarżony wszedł do tego domu, nie ktoś.
— Świadek, które maglowaliście oboje wraz z Dylanem przez pół godziny jak sam przyznał, odwiedził zamordowaną Biance Mosley, wyszedł, a niedawno po tym doszło do nieszczęścia. — przypomniał — Dziwne, że akurat tego dnia to tylko on ją widział. Nie licząc jej męża, który siedzi w niewłaściwym miejscu, bo jest niewinny.
— To nie jest żaden dowód. — tamten wciąż tkwił przy swoim — Tylko pańskie przypuszczenia, panie Sangster.
— A co powie pan na to, że świadek wiedział w jaki dokładnie sposób umarła Bianca, chociaż ani razu o tym nie wspomniano na tej sali? Musiała dostać zawału jak zobaczyła tego łajdaka z siekierą, to są dokładnie jego słowa. Skąd miałby to wiedzieć skoro opuścił dom przed jej morderstwem, a sekcja zwłok wykazała, że ofiara zmarła wcześniej, w wyniku zatrzymania akcji serca, a nie od ciężkich obrażeń. Przecież o tym wiedziała tylko jej rodzina, więc skąd on miałby o tym wiedzieć? Dlatego bo łajdak z siekierą to on.
Osoba, która tak zeznała od razu chciała uciec z sali, ale zaraz została zatrzymana przez ochronę czyhającą przy drzwiach i doprowadzona do ławy, aby tym razem powiedziała całą prawdę. Świadek na początku próbował brnąć w swoje, ale w końcu prokurator porządnie go przycisnął i sprawił, że się przyznał. Poczekali jeszcze dłuższą chwilę na ogłoszenie wyroku z którego Dylan był dumny. Jego klient został oczyszczony z zarzutów, a właściwa osoba została skazana. O'Brienowi też spodobał się Sangster w takim wydaniu, chociaż głośno tego nie przyznał. Jeszcze pochwaliłby go i podbiłby mu tym samym jego samoocenę. Dlaczego miałby to w ogóle robić? Nie przyjaźnili się. Nawet się nie kolegowali.
Wyszli w ciszy z sali, udając, że to wcale się nie wydarzyło, a przed tym jeszcze zebrali podziękowania od oskarżonego wdowca.
— Jestem pod wrażeniem. — będąc już na zewnątrz usłyszeli głos Gerarda za sobą i zaraz padły odgłosy klaskania — Serio. Jak na kogoś, kto totalnie nie interesuje się kodeksami i innymi rzeczami, nieźle sobie poradziłeś.
— Ale żal ci dupę ściska czy o co ci chodzi? — wtrącił Dylan, zanim Thomas zdążył cokolwiek zrobić.
— Spokojnie. — zaśmiał się — Nie musisz się na wszystkich wyżywać, bo cię tragedia w życiu spotkała.. albo dlatego, bo twój uroczy asystent okazał się być lepszym adwokatem od ciebie.
O'Brien jak nigdy w życiu zamilkł. Sangster nie mógł uwierzyć w ten cud. Chyba będzie musiał wynająć prokuratora Gunna, kiedy nie będzie dawał sobie rady psychicznie z szatynem.
— Czego właściwie chcesz? — jednak zaraz wrócił do swojej pozycji bojowej.
— Niczego. Ja mam wszystko, czego aktualnie potrzebuję.. i ty chyba zresztą też. — spojrzał znacząco na Thomasa — Miłego popołudnia, gołąbki i do zobaczenia wkrótce. Następnym razem nie będę tak litościwy, więc spodziewajcie się rewanżu. — dodał na odchodne.
To miało być litościwe? To Sangster nie chciał wiedzieć, kiedy Gerard dawał z siebie sto procent.
— Czy ja już wspominałem jak bardzo nienawidzę prokuratora Gunna? — odezwał się Dylan, kiedy zmierzali w kierunku samochodu.
— Nie musiałeś. Byłbym szczerze zaskoczony, gdybyś kogoś w ogóle lubił.
Szatyn nagle się zatrzymał. Blondyn nie wiedział czy Dylan będzie planował go uderzyć, ale wolał się od niego odsunął, gdyby jakimś cudem trafił.
— Kiedyś miałem przyjaciela. — odezwał się (o dziwo) normalnym tonem — Nasze drogi się rozeszły dawno temu.. i wiesz co ci powiem? Dobrze się stało, bo i tak był kurwa bezużyteczny.
Sangster nawet nie wiedział jak powinien to skomentować, ale skoro był tak zły jak mówił O'Brien.. to po co w ogóle o nim wspomniał? Nie zrobiłby tego bez powodu, więc chyba jednak gdzieś, poniekąd, wciąż go to bolało. A, że nie potrafił o tym z nikim porozmawiać, to już była zupełnie inna sprawa.
— Jak go kiedyś poznasz. Sam przyznasz mi rację, że jest do niczego. — kontynuował, widząc, że jego oczy nie mają zamiaru się odezwać.
— Czyli to musi być ktoś z sądu. — wywnioskował Thomas — Adwokat, prokurator, a może sędzia?
— Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz. — burknął — Dowiesz się w swoim czasie, masz to zagwarantowane.. a teraz jazda do biura.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro