Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

// IT'S ALRIGHT, ALL I SEE IS YOU //

MÓWIĄ, ŻE PIERWSZYM ZMYSŁEM, jaki tracisz w obliczu śmierci, jest wzrok. Ale ty doskonale wiesz, że nawet wtedy będziesz widzieć tylko i wyłącznie ją. Zawsze i wszędzie to będzie ona.

Ona i wojna. Jedyne dwie pewne rzeczy w twoim życiu.

Gdy umiera w twoich ramionach, nie potrafisz uronić jednej, głupiej łzy, choć boli, tak kurewsko boli. Ktoś powiedziałby, że przez te wszystkie lata mówienia o słabości uczuć sam stałeś się nieczuły, ty jednak wolałbyś określenie zszokowany. Bo nie umiesz w to uwierzyć, prawda? Że jej już nie ma, nawet jeśli obiecywała ci wieczność, która ironicznie okazała się dwunastoma latami. Potrząsasz jej ramieniem, lekko, z czasem coraz agresywniej. Robisz to w nadziei, że uda ci się ją obudzić z tego wiecznego snu. I że także tym razem otworzy oczy, obdarzając cię zaspanym spojrzeniem ciemnych, wręcz czarnych tęczówek, a następnie łagodnym, ciepłym uśmiechem. Ale ona jest martwa, tak martwa, jak tylko może być. Nie patrzy na ciebie, nie uśmiecha się, nie żyje. Tak po prostu.

Nigdy nie pomyślałbyś, że zostanie ci odebrana w tak brutalny sposób. Szczególnie w ten mętny, szary wieczór, w którego trakcie ją poznajesz, kształtując tym całe swoje życie. Wszystko ma przecież trwać wiecznie, ty i ona, i nieistotne jest to, że w tamtej chwili całkowicie o tym nie myślisz. Po prostu rozkoszujesz się jej śmiechem, trochę cierpkim, trochę cichym, ale nadzwyczaj kojącym. Uważnie się jej przyglądasz. I choć jej czarne oczy patrzą na ciebie, wydają się wcale ciebie nie widzieć. Upijasz kilka łyków gorzkiego alkoholu, przysłuchując się energicznej rozmowie, jaką prowadzi z twoim bratem. Tworzysz drugi, trzeci, dziesiąty plan, jednak nie jest to dla ciebie zbyt istotne. Po prostu siedzisz przy barze, razem z nimi, ciesząc się wolnym, piątkowym wieczorem – oczywiście na swój własny sposób. W tamtym momencie nie przeszkadza ci nawet to, że jest tak bardzo zauroczona twoim starszym bratem, że kiedy on znika, a wy zostajecie sami, wydaje się odrobinę rozczarowana.

Zakochujesz się w niej tak szybko, że nikt nie ma prawa tego usłyszeć. A już na pewno nie ona.

W całkowitym milczeniu wpatrujecie się w puste szklanki, jak zdezorientowani nastolatkowie, od których jesteście niewiele starsi. Młodzi, świeży i piękni. Każde z was czeka na to, aż drugie się odezwie. Przynajmniej tak zakładasz, bo między Bogiem a prawdą, nie wiesz, czy siedząca obok ciebie ciemnowłosa kobieta nie planuje czasem ucieczki z baru, byle tylko uniknąć twojego towarzystwa. Bo odkąd pamiętasz, zawsze wypadałeś blado przy swoim czarującym, uwielbianym przez wszystkich bracie. Jednak to nic takiego, popularność nigdy nie była twoim priorytetem. Ty po prostu chciałeś stać się jednym z najważniejszych, najznakomitszych wojowników w szeregach Kree. Dlatego gdy inni się bawili i zapijali się w trupa, ty zarywałeś noce, aby trenować. Aby uczyć się o historii twojej planety, o Starforce, o taktyce wojskowej. Aby dowiadywać się o wielkich autorytetach poprzednich wojen więcej i więcej, dopóki sam nie stałeś się jednym z nich. Dopóki sam nie stałeś się swoim własnym bohaterem.

Tego wieczoru, ku twojemu zaskoczeniu, walkę na tę niezręczną ciszę przegrywa ona, zaczynając jakiś całkiem błahy temat. Nieważne, dzisiaj już nawet tego nie pamiętasz. Podchwytujesz rozmowę, mówiąc coś, co wprawia ją w rozbawienie. I znów ten cudowny dźwięk! I piękna nieznajoma, która staje się dla ciebie odpoczynkiem; tak, jak spacer, który za wszelką cenę pragniesz wydłużyć o kolejne minuty. Chcesz znów coś powiedzieć, cokolwiek, aby podtrzymać ten stan, bojąc się jednocześnie, że zaledwie jednym słowem zniszczysz wszystko. Dokładnie tak, jak masz to w zwyczaju. Ale ona wcale nie ucieka. Nie teraz, potem też nie. W gruncie rzeczy od tego dnia stajecie się trochę-bardzo nierozłączni.

Jej atramentowe włosy pachną deszczem, gdy siedzicie obok siebie w ciasnym wagonie metra, w całkowitym milczeniu, po prostu napawając się własnym towarzystwem. Wąskie światła zawieszonych na suficie jarzeniówek oświetlają jej twarz, wciąż wilgotną od panującej za oknem ulewy. Po wąskich oknach, wbudowanych w równych odstępach, woda spływa strumieniami. Hala jest ciemna, ciemniejsza niż zwykle, deszcz zaś jest brudny i tak intensywny, że niezwykle trudno jest usłyszeć nawet zapowiadany przystanek. Ze strzępków słów wyłapujesz zaledwie magicznie powtarzaną tutaj frazę „Od ostatniego ataku Skrullów minęło...”. Przy niej jednak te dni przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Nagle sprawa, dla której tak oddanie walczysz, schodzi na drugi plan. Teraz liczy się ona, chociaż nie mówisz tego na głos, ani jej, ani twojemu bratu, ani tym bardziej sobie.

Szczerze powiedziawszy, sam nie do końca rozumiesz, na czym stoicie. Przynajmniej na początku. Ten dziwny trójkąt wydaje się męczący dla każdego z was. Ona, rozerwana między tobą a twoim bratem, i wy, dwaj mężczyźni, w pasywno-agresywnej relacji. Nie masz pojęcia, co dzieje się pomiędzy nią a nim. I tak, jesteś gotów ustąpić. Bo przecież nie chcesz być słaby. Chcesz być jak ci wszyscy wielcy wojownicy, o jakich się czytasz. Nie możesz się śmiać, nie możesz płakać, nie możesz kochać. To cię kiedyś zabije na polu walki, uczucia, jakie ci towarzyszą. Ale twój brat, spotkany w jeden z bezchmurnych poranków, oświadcza ci wprost – twoja rodzina od zawsze nie lubiła owijania w bawełnę – że wycofuje się z tej dziwnej rywalizacji. Znika z Hali, znika z twojego życia, znika również z jej życia. Dlaczego? Bo w głębi duszy wie, że ona należy do ciebie, tak samo, jak ty do niej.

– Jesteś jak dwie zagubione części jednej, większej całości. Wasze życie nigdy nie będzie bardziej doskonałe niż wtedy, gdy będziecie razem – mówi, patrząc prosto w twoje mieniące się płynnym złotem oczy. – Nie potrafiłbym was rozdzielić, Yon-Rogg. Więc nie spieprz tego. I dbaj o nią.

Wagonem metra lekko szarpie, kiedy z zawrotną prędkością mija kolejne stacje Hali. Nakrywasz jej dłoń swoją, bardzo ostrożnie, w obawie, że ona odrzuci ten gest. Dopiero po paru tygodniach znajomości masz odwagę, aby wykonać ten ruch. Musisz być pewien, że po zniknięciu twojego brata nie powstała pomiędzy wami żadna bariera. Że nie ma do ciebie żalu o jego zniknięcie, że wasza relacja się z tego powodu nie zmieniła. Ale ona nie robi nic, co mogłoby wskazać, że czuje się z tym gestem niekomfortowo. Po prostu uśmiecha się szerzej, choć trudno jest ci odkryć emocje, które się za tym kryją. Sprawia ci to trudność teraz, sprawia ci to trudność później. Jest dla ciebie nieodgadniona; wydaje się oddana tobie, a jednocześnie niesamowicie zdystansowana.

I nie, za nic w świecie nie pomyślałbyś, że to przypadkowe wyjście do baru okaże się stałym punktem w czasie, do którego będziesz wracać raz za razem, gdy noce staną się zbyt zimne i zbyt samotne, żeby tak łatwo zasnąć. To twoje prywatne sacrum, intymna oaza, o jakiej wiesz wyłącznie ty. Twoja słodka tajemnica o porcelanowej skórze i ciemnych oczach, której na imię po prostu Ni-na. Pieśń twego życia, ulubiona kołysanka, z jaką zasypiasz na ustach, po misjach trudnych i wyczerpujących. Utula cię ona swoim dotykiem, chłodnym i gorącym jednocześnie.

Obecność drugiej osoby może być cudowna, prawda? I nie mam tutaj na myśli twoich współtowarzyszy broni, Yon-Rogg.

– Czemu walczysz w tej wojnie?

– Skrullowie bezustannie infiltrują planety w naszym układzie, a następnie je zagarniają. To podstępna rasa, z którą ktoś musi walczyć, aby uratować resztę galaktyki. To zaszczyt dla Kree, że mogą przyczynić się do budowania lepszego jutra...

Nie, wy po prostu uważacie się za prawowitych władców, którzy poprzez podbój innych planet, mają obowiązek utrzymywać porządek, bezpieczeństwo i stabilność we własnym imperium. Powiedz to na głos, żołnierzu, pobożny wojowniku, niezachwianie lojalny wobec sprawy Kree i waszej aspiracji do bycia ponad wszystkim, ponad wszystkimi.

Powiedz to na głos, tchórzu, o ile sam jesteś tego świadomy.

– Nie pytam o to, co myśli o tym Najwyższy Intelekt, Yon-Rogg – przerywa ci, mocniej ściskając twoją ciepłą dłoń. – Pytam o to, dlaczego ty walczysz.

Pragnę żyć w wolnym od wojny kraju, nad którym nie wisi widmo zagłady. Uważam, że jako rasa, nie zasługujemy na ciągły strach i lęk o nasze życie oraz naszych bliskich. Musimy pozbyć się tych paskudnych istot, zanim oni pozbędą się nas, Ni-no.

Wierzy w to bez mrugnięcia okiem, tak jak ty, szczerze zapatrzony w ideały, w ideały dyktujące ci rytm życia. Na początku waszej znajomości Ni-na jest tak naiwna, tak głupiutka, że choć kochasz ją do szaleństwa, wiesz, że nie jest do końca perfekcyjna. Ty musisz ją taką uczynić. I dokładnie tego dnia na dobre wciągasz ją do własnego świata, pełnego kłamstw i chorej propagandy płynącej w żyłach armii Kree. Bo przecież cała ta wojna nie ma najmniejszego sensu, to po prostu zemsta Najwyższego Intelektu na zbuntowanej rasie. Rasie, która czasem nawet imponuje ci tym, że potrafiła zdobyć się na odwagę, aby to w ogóle zrobić. Częściej jednak nazywasz ich głupcami.

Wystarczy więc kilka słów, aby Ni-na stała się tym, czym chciałeś, aby stała się od samego początku. Wszystko dzięki tobie. I myślisz, że teraz będzie już wyłącznie lepiej, z upływającym czasem uczynisz z niej żołnierza idealnego, bo kochanką idealną jest od dawna. I mimo zapewnień złożonych twojemu bratu, że jej w to nie zaangażujesz, robisz to z zaskakującą łatwością.

Ale teraz wiesz, że nigdy nie powinieneś brać jej na tę misję. Nigdy też nie powinieneś poznawać jej z Najwyższym Intelektem. Nigdy nie powinieneś wciągać ją w swój własny mrok; powinna pozostać w świetle, w samotnym świetle, niecierpliwie czekając na twoje powroty każdego wieczoru. Powinna stanowić uosobienie domu, bezpiecznej przystani, nie wojny i krwi. Chryste, te dwa obszary na zawsze powinny być od siebie tak odległe, jak to możliwe. Jednak nie potrafiłeś sobie odmówić, mam rację? Zgubiła cię twoja własna pycha. Twoje przekonanie, że nawet jeśli ona nie będzie potrafiła sobie poradzić, ty zdołasz ją ochronić.

Spójrz, głupcze, nie dałeś rady.

Ni-na jest krystalicznie czysta, a ty plamisz jej kruchą powłokę jej wciąż ciepłą krwią. Jest niczym diament, piękny, drogocenny, podczas gdy ty jesteś jak onyks: mroczny, niedostępny, pełen wewnętrznej siły. Zbrodnia, której dokonałeś na tej niewinnej istocie, nigdy nie zostanie ci wybaczona, wiesz o tym? A przecież proszono cię, abyś jej nie krzywdził.

Ale to dzięki niej, dzięki jej śmierci każda poprzednia i każda kolejna strata przestaje tak bardzo boleć. Nawet wtedy, kiedy kroczysz pomiędzy martwymi ciałami żołnierzy, tonącymi we własnej krwi, gęstszej i ciemniejszej, niż jakakolwiek woda tego wszechświata. Teraz liczy się wyłącznie Ni-na i misja, w której imieniu umarła. Dlatego odgradzasz się od życia, bo tak jest łatwiej: skupić się na pracy, zapomnieć o bólu.

Wcale nie jesteś wyjątkowy w tych zmaganiach. Wszyscy przecież przed czymś uciekamy. Uciekanie w gruncie rzeczy jest naprawdę kurewsko proste.

Kiedy wychodzicie z wagonu metra, deszcz wciąż siarczyście leje. Ale żadne z was się tym nie przejmuje. Przemykając między kolejnymi kroplami deszczu, chwytasz ją za rękę. Nie ucieka. Nie ucieka też niecały kwadrans później, gdy docieracie do jej małego, pełnego znaków młodości mieszkania, obdarzając się pocałunkami już w jego progu. Tej samej nocy trzymasz ją w ramionach, szczelnie i mocno, jakbyś chciał pokazać światu, że jej nie oddasz. Że jest tylko i wyłącznie twoja.

Dwanaście lat później nie masz jednak na to żadnego wpływu. Możesz zaledwie patrzeć, jak pocisk z broni Skrulla rzuca na jej twarz brudnozielony cień, po czym powala ją na ziemię.

– Nie pozwolę cię skrzywdzić – szepczesz na granicy ciszy, gdy podczas jednego ze wspólnych poranków jej zaspane spojrzenie spotyka twoje. Jej oczy budzą zaufanie, są niemą obietnicą troski i oddania. A przynajmniej lubisz tak o nich myśleć, wpatrując się w nie bez słowa. Częściej jednak widujesz w nich własne odbicie.

– Wiem – odpowiada tylko. Choć jest obok ciebie, to wydaje ci się czasami tak odległa, że przyprawia cię to o smutek. Tak, chciałbyś wiedzieć, co dzieje się w jej głowie. I gdzie ucieka myślami, gdy jest pewna, że na nią nie patrzysz.

Tego dnia nawet nie możecie zabrać jej ciała ze sobą. Los daje ci zaledwie parę sekund na pożegnanie z tą, która tchnęła w ciebie to, co najlepsze. Tą, która oddała ci absolutnie wszystko, wypalając się od środka, niczym gwiazda neutronowa. I kiedy jej nie ma, z ciebie zostaje wyłącznie szkielet i resztki dawnego mężczyzny, którym tak cholernie chciałeś być, ale nigdy ci się nie udało.

I chyba dopiero jej brak na pokładzie samolotu, brak jej głosu, ciepła, obecności, uświadamia ci, że to stało się naprawdę. Że to nie sen, z którego zaraz się obudzisz. Z nią u boku.

– Wszystko w porządku?

Słyszysz czyiś głos. Chyba Minn-Ervy. Dobiega do ciebie trochę jak zza zamkniętych drzwi. Dłuższą chwilę zajmuje ci przyswojenie faktu, że kobieta mówi właśnie do ciebie.

– Tak – odpierasz słabo, ścierając z twarzy resztki brudnego, lepkiego gwiezdnego pyłu.

Tak naprawdę nic nie jest w porządku. Jednak nie możesz dać się złamać. Jesteś dowódcą, jesteś dla nich przykładem. Wojna nie zna litości, kto ma to wiedzieć, jak nie ty? Przecież inni albo odchodzą, albo stają się jedynie echem cierpienia. Nie możesz pozwolić się pokonać. Nie teraz, gdy jesteś tak blisko celu. Przecież wiesz, że najgorszym wrogiem wojownika są emocje. Twój gniew służy przeciwnikowi. Panuj nad tym, pułkowniku Yon-Rogg. Szczególnie teraz.

Ale rady dawane innym wcale na ciebie nie działają, prawda? Co za ironia! Wystarczy, że wejdziesz do pustego mieszkania, waszego wspólnego, żeby wszystkie tłamszone wcześniej uczucia uderzyły w ciebie niczym huragan. W ułamku sekundy. Żołądek podskakuje ci do gardła, gdy zauważasz szlafrok niechlujnie przerzucony przez metalową ramę kuchennego krzesła. Jeszcze tego samego poranka jedliście tutaj wspólnie śniadanie, a teraz... Teraz pozostała pustka, kurz i przytłumione dźwięki dobiegające z ulicy. I krzyk, twój krzyk, zwierzęcy ryk wydobywający się ze zdartego gardła, który brzmi niczym zwierzęce wycie. Emocje biorą górę, te emocje, które w szczególności nie powinny ci towarzyszyć. Zrzucasz pozostawione na stoliku naczynia, a te z hukiem roztrzaskują się na drewnianej podłodze. Prawie jak twoje serce, hm?

Każdy zakamarek przypomina ci o niej. Wszystkie te małe rzeczy rozsiane po całym mieszkaniu są bolesnym wspomnieniem jej ciepłego uśmiechu i nieco zachrypniętego głosu. Dotyku, subtelnego, niczym powiew wiatru pomiędzy twoimi palcami. Pocałunków, niewinnych i namiętnych, na powitanie i pożegnanie. Nadal czujesz jej miękkie usta na twoich, gdy drżącą dłonią przesuwasz po bladych wargach. Teraz jest to zaledwie słodkie wspomnienie o świecie, w którym kiedyś było idealnie. A Ni-na... ona jest tylko duchem, nawiedzającym cię w każdej sekundzie twojego życia. Dokładnie tak, jak ty robiłeś to dawniej, stawiając się w centralnym punkcie jej życia.

Jesteś przeklęty, Yon-Rogg.

Nie masz czasu, żeby posprzątać jej rzeczy. Opróżnić szafy z jej zapachu, z jej obecności. Najwyższy Intelekt doskonale zdaje sobie sprawę z głębi twojego smutku, nawet wtedy, gdybyś chciał schować go w najgłębszym zakamarku własnej duszy. Pierwszy raz w całkowitym milczeniu wysłuchujesz rozkazów; jesteś oddany tej sprawie bardziej, niż mogłoby ci się wydawać. Najwyższy Intelekt pragnie utrzymać cię tak daleko od tej tragedii, bolesnej i rozdzierającej, jak tylko się da. Na jak najdłużej, kiedy Ni-na nie będzie już duchem, ale słabym, blednącym echem przeszłości. Kiedy przestanie się liczyć. Och, gdyby wiedział, że to nigdy nie nastąpi. Bo choć o niej nie mówisz, to nieodwołalnie będzie ona częścią twojego bijącego serca, tego, kim jesteś, tu i teraz. Ogromną stratą jest tylko to, że nie zdołała zmienić cię na lepsze, mam rację?

– Mogłabym zakochać się wyłącznie w twoich oczach. Albo głosie. Albo ustach. Uśmiechu – mamrocze pomiędzy pocałunkami, po pierwszej wspólnej, udanej misji. Jesteście tacy młodzi i tacy zakochani, co w twoich oczach nigdy się nie zmieniło. W przeciwieństwie do jej. – Mogłabym zakochać się wyłącznie w twojej odwadze, w twoim oddaniu, w twoim intelekcie.

– Ale tak się zdarzyło, że zakochałaś się we mnie – oznajmiasz, wplatając palce w jej gęste, czarne loki. Unosisz kąciki ust, zdecydowanie wyczerpując przy niej własne limity uśmiechów. – Szczęściara z ciebie.

Wszystko, co robisz przez kolejne lata, wynika nie tylko z twojej rosnącej ambicji i motywacji do zrównania rasy Skrullów razem z ziemią. To też cicha zemsta za odebranie ci Ni-ny. Podobnie jak w przypadku Najwyższego Intelektu, tworzy się z tego rozciągnięta w czasie vendetta, choć o tym też nie powiesz na głos. Niektóre rzeczy zostawiasz wyłącznie dla siebie. Lepiej, żeby widzieli w ciebie tego, kim chcesz być. Nikt nie musi wiedzieć, że wieczorami na nowo i na nowo odtwarzasz tamte minuty w pamięci, niczym modlitwę do nieistniejącego Boga, który kiedyś mógłby ci ją nawet oddać.

Kurz, mnóstwo kurzu. Piach trzaskający między zębami. Mocne podmuchy wiatru. Krzyki ofiar upadających na ziemię. Dźwięk pocisków wypływających z broni Kree. Wszystko szło tak jak zwykle. Wystrzelenie kilku Skrullów nigdy nie było łatwiejsze. Wizja czystego świata, bez tych plugawych istot, była dla ciebie kusząca na długo przed tym, jak ją poznałeś. A gdy ona stanęła u twojego boku, wiedziałeś, że już nie ma odwrotu, że musisz oczyścić wszechświat z tego cholernego brudu.

Dla niej. Dla Najwyższego Intelektu. Dla całej rasy Kree.

A potem słyszysz nieprzyjemny dźwięk skrullowskiej broni. Odwracasz się gwałtownie w stronę drużyny, dostrzegając ich przerażone spojrzenia. Utkwione są w Ni-nie, boleśnie upadającej na ziemię. Osłaniają cię, gdy do niej biegniesz, próbując złapać ją w ostatniej chwili. Trzymając ją w ramionach, oboje upadacie. Mocno ściskasz jej drobne ciało, bezustannie powtarzając jej imię. W kółko i w kółko. Niczym mantrę, która miałaby przywrócić ją do życia.

Bo przecież odkąd pamiętasz, zawsze byłeś z nią. Zawsze! Dzieliście ze sobą każdą sekundę swojego życia, dzieliście posiłki, łóżko. Trenowaliście razem, jeździliście razem na misje. Uczyłeś ją, ona uczyła ciebie. Staliście się niczym jeden organizm, jak dwie uzależnione od siebie komórki. Gdy jedno znikało chociaż na moment, drugie odczuwało głód, niemiły ból w żołądku. Wszystko dlatego, że ty nie czułeś zapachu jej aksamitnej skóry, a ona nie widziała błysku w twoich złotych, tak cholernie przepięknych oczach. 

A teraz miało się to zmienić.

– Obiecaj mi, że położysz kres tej wojnie – wyrzuca z siebie ostatkami sił, kiedy błękitna krew spływa po jej wargach. Dokładnie tych samych, które całowałeś parę godzin wcześniej.

– Nie mów tego tak, jakbyś się ze mną żegnała. Nigdzie nie idziesz, rozumiesz? Ni-na... – urywasz, czując, jak słowa zamieniają się w popiół w twoim gardle.

Jej powieki stają się coraz cięższe, a przynajmniej ty sobie tak to wyobrażasz. Zaraz potem jej głowa bezwiednie opada, a z jej ciała upływają resztki duszy. Odchodzi, a ty nie możesz nic z tym zrobić. Co za piekielnie frustrujące uczucie, prawda? Wiem, zdecydowanie wolałbyś, żeby odeszła na własnych warunkach, niekoniecznie z rąk tych plugawych istot. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Ale gdybyś tylko wiedział, jakim wyzwoleniem jest dla niej to odejście, z jaką ulgą i radością je przyjmuje. Skrzywdziłeś ją swoją własną miłością, toksycznym oddaniem i absolutnym poświęceniem. Zniszczyłeś jej niewinną duszyczkę. Byłeś niczym cholerne drzewko judaszowe, nawet jeśli twoje intencje były czystsze niż jezioro wody utlenionej. Chciałeś dla niej jak najlepiej, ale twoja definicja dobra od zawsze nie była do końca poprawna.

Nagle ktoś podrywa cię z kolan i każe biec na pokład statku. Twoi żołnierze przecież dbają o ciebie tak mocno, jak ty troszczysz się o nich. Ufają ci i twojemu intelektowi. I za nic w świecie nie pozwolą ci tutaj zostać, w ogniu walki. Mechanicznie wykonujesz ich prośbę, każdy krok wydaje się niezależny od woli twojego mózgu. Po prostu biegniesz, zostawiając jej ciało daleko za sobą. Przez zaciemnione szyby praktycznie niczego nie widzisz, a już na pewno nie Ni-nę. Jej czarno-zielony kostium zlewa się z otoczeniem. Świat ją porywa, dla siebie. A kiedy wracasz do tego miejsca po trzech dniach, nie zostaje po niej najmniejszy ślad. Nic, co można byłoby pochować, żadnej cząstki jej osoby, którą mógłbyś mieć przy sobie.

Zostaje wszystko inne.

Ból po stracie, tęsknota, wściekłość. Porozrzucane po sypialni ubrania, filiżanka po herbacie, szczotka i jej ulubiona szminka. Wszystko i nic jednocześnie. Praktycznie nieistotne rzeczy definiujące jej małą, szarą codzienność. Jednak po pewnym czasie nawet jej ubrania nie pachną jej skórą, prawda? Pachną kurzem i starością, ale nie nią. 

Wydaje ci się, że godzisz się z odejściem. Bo przecież nie wolno ci żyć przeszłością. Wtedy zaczynasz wątpić, a to sprawia, że stajesz się łatwym celem. A nie chcesz nim być, nie teraz, gdy przed tobą jeszcze tyle do zrobienia.

Tyle do zniszczenia. Tyle do uratowania.

– Nie pozwolę ci uciec.

Zawadiacki uśmiech przebiega przez jej usta. Mruży wzrok, zdając się mówić samym spojrzeniem, że wcale nie jest tego taka pewna. Czyżby rzucała ci wzywanie? Czyżbyś był zbyt ślepy, aby w ogóle zauważyć to, że może ona naprawdę chce uciec? Że choć kocha cię do szaleństwa, czasami ma ochotę po prostu zniknąć. Uwolnić się od ciągłego konkurowania z twoim cholernym ego, od walki z uczuciami, których wcale się nie wstydzi, od ciągłego poczucia, że jest ci coś winna.

Miłość czasami naprawdę potrafi bywać toksyczna, Yon-Rogg.

– Zobaczymy.

Przebiega na drugą stronę ulicy, prosto do sięgającego nieba budynku, który połyskuje w blasku wschodzącego słońca. Trenujecie tutaj każdego poranka, bez wytchnienia, z kropelkami potu spływającymi po waszych zmęczonych ciałach. Biegnie szybko, stawiając coraz większe kroki. Jej ciemne włosy ciągną się z nią niczym szal owinięty wokół jej łabędziej szyi. Kiedy jednak zaczyna brakować jej oddechu, wasze szanse się wyrównują. Chwytasz ją szczelnie w ramiona, unosząc kilka centymetrów nad ziemią. Jej śmiech brzęczy ci w uszach jeszcze przez krótki czas. Mógłbyś słuchać go do końca życia! Zaraz potem łapiecie się za dłonie i wolnym krokiem idziecie prosto do głównej siedziby Starforce, a dokładniej do jednej z dziesiątek sal treningowych.

– Skup się na walce. Nie na emocjach, pamiętaj. One czynią cię słabą.

Czasami wydaje ci się, że dostrzegasz na jej twarzy całą litość i miłość tego wszechświata. Po czym rzuca się do ataku, stając się całkowitym przeciwieństwem spokojnej i łagodnej Ni-ny. Głupcze, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak mocno ją ubrudziłeś. Stworzyłeś maszynę do destrukcji, maszynę, która nie zawaha się przed niczym. I w swój piękny, manipulatorski sposób sprawiłeś, że jesteś jedynym kodem, kodem w jej żyłach, który może doprowadzić ją do stanu spoczynku.

Jesteś jej słabością, jedyną, przed którą nie potrafiła uchronić się tamtego wieczora.

Cóż, naprawdę nie jest łatwo rozdzielić emocje i pracę, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. I właśnie to cię męczy. Boisz się, że to właśnie z ich powodu Ni-na tamtego dnia była zbyt wolna, zbyt nieuważna, zbyt zagapiona, aby zdać sobie sprawę z wiszącego nad nią widma śmierci. Czy umarła dlatego, że cię kochała?

A może umarła, bo siebie kochała o wiele mocniej?

Przeglądając nagrania z walki, dostrzegasz, że pocisk ten definitywnie był dla ciebie, nie dla niej. To po prostu ona w ostatniej chwili zadecydowała, że zmieni przeznaczenie, napisze je od nowa, przyjmie go na siebie. Podarowała ci życie, którego wcale nie chcesz, nie bez niej. Dała ci najważniejszy dar tego świata, który jest teraz nijaki, przezroczysty, żaden. Potem jednak uświadamiasz sobie, że zrobiła to dlatego, abyś ty mógł dalej walczyć w imię waszych przekonań. Abyś mógł dokończyć swoje wielkie dzieło. A przynajmniej chcesz w to wierzyć.

Jesteś przecież napędzany wiarą w boskie przywództwo ludu Kree. Jesteś honorowym, oddanym wojownikiem – bezwzględnym, konserwatywnym, ale jakże inspirującym. Nie spieprz tego, Yon-Rogg.

– Mam wolny wieczór. Zjemy kolację, a później trochę odpoczniemy? – pyta, ścierając pot z czoła wierzchem drobnej dłoni. Tego dnia pierwszy raz udaje jej się cię pokonać i cholera, jesteś z niej dumny, prawda? Aż masz ochotę wykrzyczeć to całemu światu!

– Najpierw kolacja, później coś innego, na koniec odpoczynek?

Uśmiecha się. Szeroko, szczerze, z błyskiem w czarnych tęczówkach. Jest w tym coś intrygującego, jakby samym spojrzeniem rzucała ci wyzwanie. I w rzeczywistości to robi. Przez dwanaście lat, które upływają tak prędko, jakby były zaledwie jednym dniem. Może dwoma. I wciąż jest ci mało, za mało, zawsze tak będzie. Nawet wieczność byłaby dla ciebie niewystarczająca, mam rację?

Nie, jeśli chodzi o nią.

Łóżko jest tak cholernie puste, że koniec końców lądujesz na twardej podłodze. Następny raz do domu wracasz po długich tygodniach pełnych misji, perfekcyjnego uciekania od miejsca, w którym nadal unosi się jej zapach. Jej słodki zapach, kwiatowych perfum, mokrych włosów z wieczoru, gdy ją poznałeś. Zabierasz najpotrzebniejsze rzeczy, po czym tak po prostu wychodzisz. I choć to, co kiedykolwiek do niej należało, zostawiasz w przeszłości, to wcale nie zapominasz. Bo tutaj nigdy nie chodziło o zapomnienie, a o uporanie się ze stratą. Chcesz o niej pamiętać tak długo, jak to tylko możliwe. Jest twoją motywacją, twoim aniołem stróżem, twoim diabłem siedzącym na ramieniu i szeptającym ci do ucha.

Momentami naprawdę chciałbyś cofnąć czas, do tych dni, kiedy jeszcze wszystko było dobrze. Gdy dopiero wstępowałeś do Starforce, gdy stopniowo wspinałeś się po militarnych szczeblach kariery w szeregach sił Kree. Kiedy wciąż byliście tak kurewsko młodzi, uczący się siebie i świata. Jednak to musiało się wreszcie skończyć, bo nic przecież nie trwa wiecznie. Ty stałeś się poważanym wojownikiem, a ona, absolutnie zafascynowana wyznawanymi przez ciebie ideałami, poszła za tobą. Stała się twoją prawą ręką, kimś, bez kogo nie wyobrażałeś sobie kolejnej misji. A potem zniknęła.

– Nic ci nie jest? – pyta nerwowo, klękając przy tobie. Przesuwa dłonią po twoim policzku, delikatnie ścierając z niego kurz. Jest naprawdę niczym anioł w diabelskim wcieleniu. – Yon-Rogg, mów do mnie!

Ciemnoniebieska krew sączy się z twojej głowy, a ty sam próbujesz odzyskać panowanie nad kończynami. Obraz jest zamazany, trochę tak, jak w zaśnieżonym telewizorze, co świadczy o tym, że było to naprawdę mocne uderzenie. I to, że nie straciłeś przytomności lub, co gorsza, życie, jest po prostu cudem od losu. Chwytasz ją za dłoń, uśmiechając się lekko, słabo. Świat powoli odzyskuje kolory, kontury, ostrość. Widzisz jej zmartwioną twarz, tak blisko swojej. Dosłownie czujesz, jak jej przyśpieszony oddech otula cię całego, w przyjemny i intymny sposób.

Chcesz, żeby to trwało wiecznie, ale wiesz, że to niemożliwe. Musicie dalej walczyć, choćby nie wiadomo co.

– Jest w porządku – mamroczesz z ledwością. – Wystarczy, że widzę ciebie.

Jest czymś innym. Czymś wyjątkowym. Czymś, co nadaje twojemu życiu blask.

I dopiero po wielu latach uczysz się kontrolować jej stałą obecność w życiu. Zaczynasz koegzystować ze wspomnieniami, z obrazem jej drobnych ust, czarnych tęczówek i szerokiego uśmiechu. Chowasz je w niewielkiej skrzyni, otwierając ją dopiero wtedy, gdy zamykasz oczy. I czasami myślisz, że mógłbyś oślepnąć tylko po to, aby widzieć ją w każdej sekundzie, przez resztę  życia.

Chłopcze, nie możesz się poddać. Przecież jej obiecałeś. Za nic w świecie nie możesz się poddać!

Dlatego też stawiasz wszystko na jedną kartę i wyruszasz na C-53, gdzie chcesz odnaleźć to, co pozwoli ci spełnić twój obowiązek. A dokładniej Mar-Vell, tę cholerną zdrajczynię, która przyniosła wstyd i hańbę rasie Kree. Nie sądziłeś jednak, że trafisz tam na kogoś, kto okaże się silniejszy od ciebie. I że rozniesie w pył to, co już dawno powinno trafić w twoje ręce, co już dawno powinno zniszczyć rasę Skrullów. Ten pieprzony Tesseract!

Ta wojna pochłonęła zbyt wiele ofiar i wiesz, że to jest naprawdę najwyższy czas, aby ją, kurwa, zakończyć.

Ale na Kree nie wracasz z pustą ręką, nie tym razem. Ratujesz tę głupią, ludzką istotę przed samą sobą i wszystkimi innymi, którzy będą chcieli położyć na niej brudne łapska. Pragniesz uczynić z niej najlepszego żołnierza, wojownika doskonałego. Przekazać jej całą swą mądrość, stworzyć z niej największą broń w galaktyce. Bo choć jest powodem destrukcji szans na eksterminację Skrullów, to jednak staje się twoim oczkiem w głowie. Może dlatego, że tak bardzo przypomina ci Ni-nę, nawet jeśli jest jej całkowitym przeciwieństwem. A może dlatego, że chcesz widzieć w niej kogoś, kim nie jest. Kogoś, kogo nigdy nie było dane ci posiadać, a tym bardziej kochać.

Myślisz o niej jak o córce, waszej córce.

Osiągasz punkt za punktem, poza tym jednym, najważniejszym. Ale w gruncie rzeczy tak długo trwająca wojna nauczyła cię też cierpliwości. Spokojnie czekasz, żeby zaatakować. Bo tak właśnie zrobiłaby ona, Ni-na, prawda? Zaatakowałaby dopiero w odpowiednim momencie, nie wcześniej, nie później. Nigdy tchórzliwie, zawsze honorowo. Nigdy cywilów, zawsze żołnierzy. Dokładnie tak, jak ty. Szkoda, że nie było jej dane dożyć tego dnia. Och, byłaby tak dumna, tak piekielnie dumna z ciebie! Wiesz o tym i to cholernie pieści twoje ego.

Tak mija ci kolejnych sześć lat. Pełnych treningów, walk, krwi i coraz bledszych wspomnień o niej. Jednak nad wyraz wyidealizowanych, jakbyś od podstaw tworzył własną Ni-nę, niekoniecznie mającą dużo wspólnego z kobietą, którą znałeś przed laty. 

Nie pamiętasz już ani jej głosu, ani jej śmiechu. Nie pamiętasz też jej dotyku i sposobu, w jaki wypowiadała twoje imię. Jedynym wspomnieniem, jakie w tobie pozostaje, niezmiennie kolorowe, ostre, pełne, jakby zapisane na najdroższej kliszy, jest to z waszego pierwszego spotkania. I wyłącznie to stanowi świadectwo o tym, że Ni-na kiedykolwiek istniała.

Ona siedząca przy barze. Kolorowy alkohol. Twoje pytania. Jej odpowiedzi. Głośno grająca muzyka. Jej dłoń schowana w twojej. Deszcz nieprzerwanie padający od południa. Przepełniony ludźmi wagon metra. Wąska uliczka prowadząca do jej bloku. Malutkie, skromne mieszkanie. Jej usta na twoich. Miękki materac łóżka w jej sypialni. Ciepło jej ciała przy twoim. Jej spokojny, miarowy oddech.

Twoje serce oddane jej na zawsze, podczas tej jednej, niepozornej nocy.

– Ktoś kiedyś widział Najwyższy Intelekt w jego prawdziwej postaci? – pyta całkiem niewinnie Vers.

– Przecież nie da się objąć umysłem prawdziwej postaci Najwyższego Intelektu, wiesz o tym. Nasza podświadomość wybiera więc formę zastępczą, kogoś ważnego i bliskiego. Nikt nie powie, kogo widzi, nigdy.

A ty kogo widzisz?

W odpowiedzi tylko się uśmiechasz, niewyraźnie, unosząc jeden kącik ust. Przenosisz na nią spojrzenie złotych tęczówek, przywołując na twarz odcień rozbawienia.

Nie musi wiedzieć, oczywiście, że nie musi wiedzieć. Niech ten sekret pozostanie z tobą.

Każdy przecież ma własną tajemnicę, nieprawdaż?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro