Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 71

- Został miesiąc, hm? - rzucił Brandon, pojawiając się nagle obok mnie. 

Pisnęłam przestraszona, a zeszyt z notatkami wypadł z mojej dłoni. Rzuciłam przyjacielowi mordercze spojrzenie, a on wybuchnął śmiechem. Kucnęłam, po czym zaczęłam zbierać zapisane kartki. 

- Czy ty naprawdę nie możesz dać jakiegoś znaku swojej obecności? - zapytałam zirytowana - Tobie ewidentnie potrzebny jest dzwonek na szyję. 

Brand parsknął śmiechem. Podnieśliśmy się, a on wręczył mi plik kartek, które byle jak wsadziłam do segregatora. Ruszyłam w stronę wyjścia ze szkoły, lecz nie było to proste zadanie, bo każdy zmierzał w tamtym kierunku, co spowodowało ogromny korek na korytarzu. 

- Widzę, że ktoś tu nie w humorze - stwierdził rozbawionym tonem. 

- Po prostu wszystko mnie dzisiaj cholernie denerwuje - westchnęłam zgodnie z prawdą. 

Zaczęło się od tego, że wczoraj Nate wyłączył mi budzik w telefonie. Zaspałam, spóźniłam się do szkoły, gdzie dostałam ogromny opieprz za brak szacunku do nauczyciela oraz jego lekcji, a potem dowiedziałam się, iż nie zaliczyłam ostatniego sprawdzianu z matmy. Jeszcze Nina ciągle gadała mi o balu szkolnym, do którego zostały tylko trzy tygodnie, a Jack dręczył mnie swoją paplaniną na jakiś nudny temat. Dodatkowo nie dałam rady przeczytać lektury na zajęcia z literatury, bo wczoraj dopiero skończyłam Za zamkniętymi drzwiami, a ta książka wprawiła mnie w istnego kaca. Nie mogłam zacząć nic nowego.

- Nawet Johnson? - zapytał. 

- Nawet Johnson - przytaknęłam. 

W końcu udało nam się przepchnąć przez tłum tych dzikusów, a do moich płuc dostało się świeże powietrze. Słońce raziło mocno, więc Brandon zsunął okulary przeciwsłoneczne na swój nos. Rozejrzałam się dookoła, by znaleźć siostrę. Od jej dzisiejszej poprawy z angielskiego zależało, czy dostanie się na ten sam uniwersytet co ja. Niestety nigdzie jej nie dostrzegłam, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Nie chciałam już żyć w tej niepewności, te emocje były dla zbyt duże.

Nagle poczułam dotyk na swoim ramieniu, więc odwróciłam się z krzykiem. Przede mną stała chichocząca Anabelle. Wysłałam jej spojrzenie pełne nienawiści, powstrzymując się od chęci morderstwa siostry. 

- Oszalałaś?! Dobrze wiesz, że tego nienawidzę! - krzyknęłam oburzona. 

- Myślałam, że Jack jakoś poprawi ci nastrój - mruknęła - Hej, Brandon - dodała, a jej wzrok powędrował w stronę chłopaka. Posłała mu swój szeroki, słodki uśmiech. 

- Hejka, Any - odparł Brand - Ja lecę, mam trening, a już jestem spóźniony. Mam nadzieję, że Wilk nie ma tego samego nastroju, co ty, bo nie wiem, czy wyjdę cało. 

Blondynka parsknęła śmiechem, a ja puściłam uwagę kolegi mimo uszu. Brunet biegiem ruszył na szkolne boisko oddalone kilkanaście metrów. 

- I co? I co? Jak poprawa? - zapytałam, nie mogąc się doczekać odpowiedzi. 

Anabelle zrobiła dziwną minę, a jej wzrok przeniósł się na pobliskie drzewo. 

- Zostało mi tylko Omaha - oznajmiła obojętnym tonem, robiąc grymas. 

Zdziwiona otworzyłam szerzej oczy. Nie wyobrażałam sobie życia bez mojej bliźniaczki, przecież ona była zawsze i wszędzie ze mną. I teraz miałyśmy rozstać się? Cholera! Gdyby nie ona, to nic z tego roku by się nie wydarzyło. Ona złożyła za mnie podanie do Teenage Tigers, dzięki czemu poznałam Jacka, a potem także resztę. Prosiłam Anabelle o poradę w każdej możliwej sprawie. Ona była moją drugą połową, częścią mnie, podporą, kotwicą. Przecież ja nie dam sobie rady bez niej! Nie potrafiłam tak żyć!

Przyglądałam się siostrze w zdumieniu. 

- Co? - wykrztusiłam w końcu - Poczekaj, na pewno istnieją jeszcze jakieś rekrutacje uzupełniające, mogę za ciebie napisać list motywacyjny i...

- Aria, daj spokój - przerwała mi siostra - Trudno, zostanę w Omaha. 

- Nie chcę jechać bez ciebie - ozajmiłam, czując łzy w oczach. 

Any, widząc mój stan, przytuliła mnie mocno, a ja zanurzyłam twarz w jej długich, jasnych lokach. Bliźniaczka cicho uspokajała mnie, co przyniosło pozytywny skutek. 

- Kiedyś musiał nadejść ten czas. Ale daj spokój, damy radę, przecież to nic takiego. Zostanę z rodzicami, będę pilnować Nathana i Mandy, dobrze wiesz, że ktoś musi to zrobić - stwierdziła, a ja zachichotałam i przyznałam jej rację. - Poza tym dobrze wiesz, że Los Angeles nie jest dla mnie, ja kocham zimę i śnieg, a nie ten skwar. - Skrzywiła się lekko, co ponownie wywołało mój śmiech. 

Po kilku minutach odsunęłyśmy się od siebie. 

- Będę tęsknić - mruknęłam. 

- Ja wiem, ja też - przyznała - Ale dajmy już spokój. Jesteśmy silnymi i niezależnymi kobietami, tak? 

- Tak! - pisnęłam i wyciągnęłam ręce do góry, a kilkoro uczniów popatrzyło na mnie. Zignorowałam to. 

- Aria - upomniała mnie nauczycielka literatury, a ja zrobiłam skruszoną minę. Przeklęłam w myślach. Teraz już nie mogłam uciec z jej lekcji, a więc zostało mi jedynie piętnastominutowe streszczenie na YouTube. 

- Czy ty też widziałaś zaproszenia na tegoroczny bal? Ten fiolet jest odrażający! - powiedziała zdegustowana pani profesor do swojej przyjaciółki, a ja podniosłam zaskoczona brew. 

Wysłałam znaczące spojrzenie siostrze, która również usłyszała tę uwagę. Zdziwiłyśmy się nieco, przecież razem z Niną ustaliłyśmy dokładny wygląd zaproszeń dwa tygodnie temu. Nie było tam żadnego fioletowego elementu. Lekko wychyliłam się, by dostrzec wygląd kartki, którą trzymała pani Black. Miała rację, zaproszenia wyglądały strasznie, jak na stypę, nie bal. Wkurzyłam się i to bardzo. Siedziałam dobre kilkanaście godzin, by wykreować idealny wgląd zaproszenia, zmarnowałam na to cały weekend, a Nina i tak zrobiła inne! Byłam cholernie wściekła! 

- Czy ty to widzisz? - wysyczałam. 

- Widzę, może to jakaś pomyłka? - zapytała siostra, chociaż i ona nie kryła złości.

Posłałam siostrze znaczące spojrzenie, a ona westchnęła. 

- Zabiję ją - warknęłam i ruszyłam w stronę naszego stolika. 

Wszyscy codziennie tam przesiadywaliśmy, więc teraz również byłam tego pewna. Nie myliłam się. Nina siedziała przy stoliku. 

- Co ty odwalasz, idiotko? - krzyknęłam w jej stronę, nie zważając na siedzące obok Vanessę i Charlotte, a także Sama. 

Szkoda mi było tylu godzin, które przeznaczyłam na to wszystko, bo jej się nie chciało. Cała ta sytuacja była wisienką na torcie odnośnie do mojego dnia. Byłam naprawdę wkurzona, nienawidziłam, gdy ktoś tak po prostu ignorował moje starania i nawet mnie o tym nie informował. To już była totalna przesada! 

Nina spojrzała na mnie zdziwiona, jej mina wyrażała niewinność. Z pewnością. 

- Fioletowe zaproszenia? - dodałam, a ona wstała. 

- Och, daj spokój, to nic takiego. - Machnęła lekceważąco ręką, co rozjuszyło mnie jeszcze bardziej. 

- Nic takiego? Uważasz, że ten fioletowy szajs wprawiający każdego w depresję to nic takiego? - powtórzyłam, już wtedy wiedziałam, że szykowała się naprawdę wielka awantura. 

Przyjaciele przypatrywali się nam w milczeniu, najbliżsi uczniowie również oderwali się od swoich czynności, byli bardzo zaciekawieni nową afera szkolną. 

- Lepsze to niż ten obrzydliwy róż, od którego chce się rzygać - warknęła. 

- Dziewczyno, ty naprawdę nie masz pojęcia o stylu - rzuciłam ze zmarszczonymi brwiami, jakbym dopiero teraz to sobie uświadomiła. 

- Ja nie mam pojęcia o stylu? Popatrz na siebie i na to, w co się ubierasz! - krzyknęła, przez tłum przeszedł charakterystyczny, niski dźwięk, a ja prychnęłam. 

- Zastanawia mnie, co w to widzi Gilinsky. Bo wygląd to na pewno nie - stwierdziłam. 

Przez chwilę panowała głucha cisza. W końcu Nina dostała szału i rzuciła się na mnie. 

- Ty suko! - wrzasnęła w locie. 

Upadłam na trawę z głośnym hukiem, poczułam przeszywający ból w plecach. Dziewczyna zaczęła szarpać mnie za jasne włosy, czułam, jak się zaczepią o jej długie paznokcie i odczepiają od mojej głowy. Byłam w takim szoku, że przez chwilę kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. Nigdy się nie biłam. Fakt, wiele razy kogoś uderzyłam, ale to był tylko jeden cios. W końcu oprzytomniałam i dałam Ninie z liścia. 

- Puść mnie, wariatko! - krzyknęłam przerażona. 

Nie miałam żadnej szansy na wygraną, byłam zbyt słaba, a ona chyba nałogowo się z każdym biła. Czułam silny ból w plecach. Nina uderzyła mnie prosto w nos, od razu poczułam czerwoną ciecz płynącą po mojej twarzy. Próbowałam zepchnąć ją z siebie na ziemię, ale nie było to łatwe zadanie. Ludzie dookoła krzyczeli do nas, na nas, byłam w jakimś amoku, nie rozróżniałam ich słów. Bolała mnie głowa. 

- Kurwa! - wrzasnął znajomy głos, a po chwili ktoś odciągnął ode mnie tę małpę. To był Gilinsky, trzymał swoją zdziczałą ukochaną mocno. Ona natomiast patrzyła na mnie z nienawiścią, przez chwilę z nim walczyła, ale w końcu dała za wygraną.

Johnson złapał mnie za ramię i pomógł wstać. Ledwo czując swoje ciało, udało mi się podnieść. Przetarłam rękawem dżinsowej kurtki krew lejącą się z nosa.

- Powinieneś ją trzymać w klatce, jest nieokiełznana! - krzyknęłam w stronę bruneta. 

- Sama zaczęłaś! - odpyskowała dziewczyna. 

- Co tu się stało? - spytał spanikowany Jack. 

- Co tu się dzieje?! - wrzasnął dyrektor, zanim zdążyłam odpowiedzieć. 

Wyszedł przed szereg innych uczniów, po czym zaczął nam się dokładnie przyglądać. Nastała pełna napięcia cisza. 

- Oszalałyście?! - ryknął nagle, a mnie aż przeszły dreszcze. Spuściłam głowę zawstydzona. - Takie zachowanie jest niedopuszczalne w naszej placówce! Jesteście zawieszone na dwa tygodnie! 

Dookoła rozległy się krzyki oraz wrzaski. Mężczyzna ruszył w stronę szkoły. Ostatni raz posłałam spojrzenie tej wariatce. Byłam jeszcze bardziej wściekła. 

- Co ci odbiło? - zapytał Jack. 

- To ona zaczęła - warknęłam, po czym odsunęłam się od niego i poszłam do szkoły, a rozemocjonowana Anabelle mi towarzyszyła. 

Czy ten dzień mógł zakończyć się jeszcze gorzej? Chyba nie. 


******

Ym... No...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro