Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 65

Siedziałam sama. Nie chciałam być z nikim, nie powinni oglądać mojego cierpienia. Za każdym razem, gdy przypominał mi się Jack, moje oczy od razu zalewały się łzami. Musiałam się ogarnąć, ale najpierw postanowiłam pozwolić sobie na godzinę pełnej rozpaczy. 

Telefon zawibrował mi w dłoni. Spojrzałam na ekran. Dzwoniła Nina. Znowu. Ciekawe, czy już wiedzieli? Odłożyłam komórkę na zimne schodki i pociągnęłam nosem, patrząc w oddal. Panowała istna ciemność, nie słyszałam tutaj muzyki z sali gimnastycznej, która naprawdę mnie denerwowała, ani rozanielonych głosów rówieśników cieszących się z chwili. 

Westchnęłam głęboko. 

Jack odszedł, tak po prostu. Nie powiedział nic, tylko odwrócił się na pięcie. Zostawił mnie. Może, gdybym mu powiedziała od razu, tak by nie było? Cholera, spieprzyłam to na całej linii, jakby nie patrzeć! Chcąc nie chcąc, zdradziłam Jacka. A potem nic mu nie powiedziałam, to był największy błąd. Szczerość w związku była fundamentem zaufania, a co zrobiłam ja? Zignorowałam to, za bardzo się bałam. Dobrze znałam Jacka. Mogłam o tym wcześniej pomyśleć. Gdybym mu wszystko wytłumaczyła od razu, może byłoby inaczej? To pytanie dręczyło mnie najbardziej. Chciałam cofnąć czas, nie dopuścić do tego wszystkiego, co się wydarzyło.

Oparłam głowę o murek. Przymknęłam powieki. Kantem sukienki wytarłam rozmazany makijaż, który pozostawił czarne smugi na stroju. Nie przejmowałam się tym. Nie zależało mi na wyglądzie w tamtej chwili. Wzięłam wdech, a następnie wydech. Musiałam się ogarnąć, czas żałoby minął. Pora się otrząsnąć. Zawsze zastanawiało mnie, czemu ludzie nie są w stanie pozbierać się po zerwaniach. Nie byłam zwolenniczką afiszowania się ze swoim cierpieniem i skupianiu na nim. Sama miałam trzech wcześniejszych chłopaków, po rozpadzie związku byłam zdruzgotana, ale tylko przez chwilę. Czemu teraz było inaczej? Dlaczego łzy nie mogły się zatrzymać? Czy serce mogło w końcu przestać boleć? Ile czasu miało to trwać? Dopiero po tym, co się stało, uświadomiłam sobie, jak bardzo go kochałam i traktowałam całkiem poważnie. Czemu doceniamy coś dopiero po utracie? 

Odblokowałam telefon, a potem aparat, flesz od razu poraził mnie w oczy, które nie były przyzwyczajone do takiego jasnego światła. Pociągnęłam nosem. Zamrugałam kilkakrotnie, po czym zaczęłam dokładnie wycierać tusz wokół oczu. Chciałam już stąd jechać, aczkolwiek nie mogłam wzbudzać większych podejrzeń. Nie chciałam mówić o tym nikomu, nie byłam w stanie, dobrze wiedziałam, że się rozkleję ponownie. Miałam nadzieję, że to Jack przekaże im wszystko. Nie potrafiłam powiedzieć tego na głos. Czułam się tak, jakby ktoś zabrał ze mnie cały entuzjazm oraz życie. Chciałam tylko zakopać się w łóżku, słuchać muzyki, oglądać serial i przeczytać Dumę i uprzedzenie na literaturę. 

Jak to teraz miało być? Czy my rozstaliśmy się w przyjaźni? Chyba nie. Przeze mnie cała ekipa znowu się rozpadnie.

Moje rozmyślania przerwało otwieranie drzwi wejściowych od środka. Ktoś gwałtownie szarpał za klamkę. Od razu wstrzymałam oddech, chociaż dobrze wiedziałam, że nic to nie da. Nie chciałam, by ktokolwiek mnie teraz widział. Miałam dużą szansę na pozostanie niezauważoną, wokół panowała ciemność, dopiero na parkingu świeciły się na blady kolor latarnie. 

- Aria?! - Usłyszałam krzyk siostry. 

Nie odzywałam się, nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z nią. 

- Aria, do cholery! Wiem, że tu jesteś! - krzyczała dalej pewnym siebie tonem - Bliźniacza więź zobowiązuje!

Przeklęłam w myślach, przyznając jej rację. Ludzie mieli nas za nienormalne, ale miałyśmy silne przeczucia i intuicje względem siebie. 

- Any, daj mi pięć minut - wychrypiałam w końcu i aż przeszły mnie dreszcze, kiedy do moich uszu doszedł okropny głos zmodyfikowany przez kilkudziesięciominutowy płacz oraz łkanie. 

- Aria, możesz mi powiedzieć, co wyprawia twój chłopak?! - zapytała poddenerwowanym głosem, podbiegając do mnie na swoich długich szpilkach. 

Od razu podniosłam głowę zainteresowana. Chciałam też nanieść pewną poprawkę. Ja już nie miałam chłopaka. 

- Aria, co się stało? - zadała kolejne pytanie, kiedy dostrzegła mój wyraz twarzy. 

Anabelle, ubrana w grafitową sukienkę do łydek, kucnęła przede mną. Złapała moją ręką, po czym pociągnęła mnie w górę. Podniosłam się zdrętwiała. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo się wyziębiłam. Policzki oraz nos mi zmarzły, dłońmi oraz stopami ledwo ruszyłam. Już czułam przeziębienie, które prawdopodobnie zwiastowało poważniejszą chorobę. Było to logiczne, kto normalny siedzi przez dobrą godziną na mrozie, ubrany jedynie w sukienkę, szpilki oraz rozpięty, cienki płaszcz? 

- Nie chcę o tym rozmawiać - mruknęłam, spuszczając głowę, poczułam łzy w oczach, co mnie zirytowało.

Zawsze uważałam się za silną, a nie potrafiłam poradzić sobie z rozstaniem. 

- To nie jest istotne! - odparła - Chodź! Musisz ogarnąć Jacka! - dodała. 

Cały czas trzymając moją ręką, ruszyła najszybciej, o ile pozwoliły jej buty, w stronę drzwi. Byłam zmuszona biec razem z nią. 

- Co się stało? - spytałam, kiedy otworzyła wejście główne. 

- Jack po prostu rzucił się na Lemonda! - krzyknęła, prowadząc mnie długim korytarzem. 

Do moich uszu od razu dotarła głośna muzyka, ale przedzierał się przez nie również krzyk oraz wiwaty. 

W głowie mi się zakręciło. O, nie, cholera jasna, tylko nie to! Jack!

W pełnej ciszy biegłyśmy, odbijał się dźwięk naszych butów. 

W końcu ujrzałam niedużą grupkę ludzi, w tym Gilinskiego, Sama oraz Ninę. Obok nich stał Alex, który uśmiechał się szeroko. Było też tutaj kilka innych osób, lecz nie znałam ich. W środku całego zamieszania znajdował się Lemond oraz Johnson, bili się. Blondyn szarpał Bishopa, krzyczał coś w jego stronę, lecz chłopak nic sobie z tego nie robił. Syczał coś w odpowiedzi, co jeszcze bardziej wkurzało Jacka. Zanim udało nam się dobiec do chłopców, J wymierzył cios prosto w nos bruneta. Rozległ się trzask i od razu polała się jasna, czerwona krew. 

- Jack! - krzyknęłam przerażona, a chłopak spojrzał na mnie ze wściekłością w oczach. 

Zatrzymałam się gwałtownie. Lemond uderzył go mocno, głowa blondyna odleciała w drugą stronę.

Gilinsky ruszył w stronę chłopców, próbując ich rozdzielić, jednak został zatrzymany przez Alexa, zaczęli się szarpać. Nina krzyczała na swojego ukochanego. Przeklęłam w myślach. Do akcji wkroczył Sam. Postąpił bardzo inteligentnie, złapał za ramiona brunetkę i próbował odciągnąć ją w drugą stronę. Nie chciała się na to zgodzić, aczkolwiek w końcu zrezygnowała. 

- O co tutaj chodzi? - zapytała, kiedy mnie mijała. 

Pokręciłam gwałtownie głową, Wilk złapał mnie w talii. 

- Nie - wysyczałam przez zęby, wyszarpując się. 

Ruszyłam do Jacka, wcale nie przejmując się Lemondem. 

- Jack! - piszczałam - Proszę, Jack! Przestań! 

Złapałam blondyna za ramię, jednak nie udało mi się od niego odciągnąć. Byłam bliska płaczu, ponownie. Co tutaj się działo? Gdzie byli nauczyciele, którzy mieli pilnować całego balu? Gdzie zniknęli wszyscy? Czy naprawdę nikt nie słyszał tych krzyków? Czemu inni stali, zamiast wołać o pomoc? 

Próbowałam złapać ukochanego z większą siłą, lecz to nie wystarczyło. 

- J, proszę! - wyjąkałam. 

Nagle poczułam mocne uderzenie w policzek i krzyknęłam z bólu, przerażenia oraz zaskoczenia. Odsunęłam się do tyłu, w efekcie czego straciłam równowagę i upadłam na podłogę. Chłopcy przerwali bójkę, by na mnie spojrzeć, a Johnson wściekł się jeszcze bardziej, jeśli było w ogóle możliwe. 

- Ty, skurwielu! - wrzasnął, zanim rzucił się na Bishopa - Nigdy więcej nawet nie próbuj dotykać mojej dziewczyny!

Ostatkiem sił podniosłam się, oddychałam ciężko. Złapałam się za policzek, który piekł niemiłosiernie. Rozejrzałam się dookoła. W obliczu zagrożenia wszyscy się rozeszli. G popchnął Alexa prosto na ścianę, od której odbił się z głośnym jękiem. Zamknęłam na chwilę oczy, zawirowało mi w głowie. Nim się obejrzałam, wrócił Sam, który z biegu rzucił się na Lemonda. Chłopak upadł, a ja wtedy zobaczyłam jego zakrwawioną twarz. Nie podniósł się, nie był w stanie. 

- Trzymaj się od nas z daleka! - krzyknął na zakończenie Jack, po czym podszedł do mnie. 

Alex od razu podbiegł, by sprawdzić stan swojego przyjaciela. Johnson patrzył na mnie. Złapał mój podbródek i dokładnie obejrzał mój policzek. Następnie dotknął ustami moja rozpaloną skórę. Czułam się zagubiona, zdezorientowana, w głowie mi wirowało oraz pulsowało. 

- Jedźmy do mnie, nikogo nie ma w domu. Trzeba was opatrzyć - zarządził Wilkinson. 

- Idę znaleźć Ninę - wymruczał jeszcze Jack. 

Blondyn natomiast objął mnie ramieniem. Opuszkami palców dotknęłam jego rozerwanej wargi, potem powędrowałam na krwawiący łuk brwiowy. Na koniec zostawiłam rozciętą skórę przy kości policzkowej oraz czerwone, podbite oko. Usłyszałam syk dochodzący z jego ust.

- Dobrze się czujesz? - zapytał. 

- Trochę kręci mi się w głowie - przyznałam - Mam mroczki przed oczami. 

Chłopak złapał mnie mocno i powoli ruszył w stronę wyjścia ze szkoły, Sam szedł przed nami. 

- Nie zrywasz ze mną? - spytałam cicho zdezorientowana zaistniałą sytuacją. 

- Oczywiście, że nie, głuptasie - odparł pogodnym tonem, co było dla mnie dużym zaskoczeniem - Kocham cię. A on już zapłacił za to. 

To była jawa czy sen? Czy to działo się naprawdę? Czułam się naprawdę słabo. Ale byłam szczęśliwa. Kochałam Johnsona. Najlepszy chłopak na świecie. To było piękne, wybaczył mi. Walczył dla mnie, bronił. 

- Ja też cię kocham - mruknęłam, kiedy znalazłam się już w czyimś samochodzie.

Poczułam pocałunek składany na moim czole. 


***********

Dopadła mnie jesienna chandra, pomocy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro