Rozdział 48
- Skończyłem! - krzyknął Nathan i wszedł do kuchni.
- A wytarłeś szklaneczki? - zapytałam wysokim tonem, naśladując mamę.
Brat wysłał mi mordercze spojrzenie, a ja parsknęłam śmiechem. Wyjęłam gotową rybę z piekarnika i odłożyłam ją na stół pod specjalną podkładką. Oparłam się o blat. Wzięłam butelkę wody, po czym upiłam kilka dużych łyków z gwinta.
- Aria, to zachowanie jest bardzo niestosowne! - Pogroził mi palcem Nate, babcia zrobiła tak kilkanaście minut temu, zaraz po swoim wielkim wejściu do naszego domu.
Mimowolnie wywróciłam oczami. Nasza babcia była bardzo charakterystyczną postacią, według której wszystko musiało być idealnie zrobione, a my sami bez skazy. Nienawidziłam tego, ale rozumiałam, po kim miała to nasza rodzicielka. Miałam tylko cichą nadzieję, że na starość ta wada nie nasili się.
- Ciocia z wujkiem już są? - zapytał po chwili wypatrywania przez ciemne okno.
Była Wigilia, a oni spóźniali się, co nie było nowością. Jak nakazywała tradycja, przez cały dzień nie wzięliśmy nawet kęsa do ust, więc teraz po prostu umieraliśmy z głodu.
- A widzisz ich tutaj? - mruknęłam.
- A rodzice?
- Nie wiem, Nate, nie śledzę każdego ich ruchu - rzuciłam podirytowana.
- To może zjemy kawałek ciasta? - zaproponował.
Od razu na niego spojrzałam. Ta propozycja była cholernie kusząca. Powoli podeszłam do szafki, z której wyjęłam dwa małe widelczyki. Bez słowa podałam jeden bratu i skinęłam głową. Była to misja, z której mogliśmy nie wyjść cało. Nathan stanął przy framudze, obserwując otoczenie dookoła. Ja natomiast wyjęłam z lodówki ogromną, czarną blachę z jedzeniem. Ukroiłam trzy duże kawałki wuzetki, po czym nałożyłam je na talerz.
- Gotowe - szepnęłam, siadając przy stole.
Chłopak szybko dołączył do mnie. Czekolada rozpływała się w moich ustach. Zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy nic nie jedli od dwóch miesięcy, nie przez jeden dzień.
- Jezu, jakie to pyszne, powinnaś iść w ślady mamy - stwierdził.
Nagle do kuchni weszła Anabelle.
- Co wy robicie? - krzyknęła, patrząc na nas szeroko otwartymi oczami.
Szybko wzięła widelec i zaczęła jeść razem z nami.
- Mam dosyć babci - oznajmiła po kilku minutach blondynka - Naprawdę, już z nią nie wytrzymuję. Chodzi tylko i marudzi na wszystko. Myli mnie z Arią. Przed chwilą skończyłam przewieszać obrazy na górnym korytarzu, bo niektóre mają złą energię i trzeba je spalić.
Zachichotałam, nasza staruszka miała obsesję na punkcie złych duchów i demonów, aury oraz innych dziwnych pierdół.
- Myślisz, że czemu się tutaj przed nią ukrywamy? - spytał brat - Zamknąłem mój pokój na klucz, tam to by odnalazła prawdziwe demony.
- Masz na myśli Lottie w seksownej bieliźnie? - zapytałam, kiedy podeszłam do zlewu, by pozbyć się wszelkich dowodów.
Anabelle wybuchnęła głośnym, niepohamowanym śmiechem i przybiła mi piątkę. Nate natomiast rzucił tylko znaczące spojrzenie.
- Może... - odparł tajemniczo - Ja jestem pełnoletni, więc pół biedy. Co by babcia zrobiła z aurą twojego nagiego chłopaka w pokoju?
Nastała chwila ciszy. Zmarszczyłam brwi.
- To było całkiem bez sensu, zdajesz sobie z tego sprawę? - spytała Anabelle.
- Nic nowego. - Wzruszyłam ramionami, starając się ukryć śmiech.
- Ej, a wiecie, że ktoś kupił dom Dasnerów? - rzuciła nagle bliźniaczka, całkowicie zmieniając temat.
- Co?
- Co?!
Dom Dasnerów był opuszczony od dziesięciu lat. Podobno był na sprzedaż, ale nikt nie chciał go kupić, bo mówiono, że w środku kogoś zamordowano. Była to tylko głupia plotka, kiedyś mieszkał tutaj nasz kolega, Lemond. Słabo go pamiętałam, głównie z tego, że zawsze kręcił się gdzieś obok Anabelle, która była nim zafascynowana. Ja trzymałam go na pewien dystans, nie przypadł mi do gustu, ale nie pamiętałam dlaczego. Kojarzyło mi się, że uważałam go za osobę bardzo dziwną.
- Ktoś chciał to kupić? - mruknęłam.
Dom był bardzo zniszczony, nikt nawet do niego nie wszedł przez cały ten czas. Okna zostały zabite drewnianymi paletami, drzwi również. Tynk kruszył się, na dachu zaczął rosnąć mech. Trawa wraz z chwastami była koszona tylko latem przez nieznanego nam mężczyznę.
- I w ten oto piękny sposób szansa na spotkanie Lemonda umarła! - piszczał Nathan, przeciągając każde słowo.
- A wal się! Ja mam nadzieję, że zamieszka tam przystojny, młody, bogaty chłopak! - Rozmarzyła się blondynka.
- Albo gorąca laska, która chodzi po domu w samym ręczniku! - dodał Nathan.
W akcie oburzenia rzuciłam w niego srebrną łyżeczką.
- Ty masz Charlotte! - krzyknęłam.
- Co wy tutaj jeszcze robicie? - zapytała babcia, wchodząc powoli do środka.
Od razu się uspokoiliśmy. Brat szybko schował sztućce do kieszeni, Anabelle obtarła dłonią suche usta.
- Właśnie braliśmy rybę i sałatki, by zanieść je na stół - oznajmiłam w końcu.
- Dobrze, dobrze, idźcie już, bo zaczynamy. A Carrie się spóźnia, co za dziecko, ona zawsze to robiła, nawet na lekcje przyjść punktualnie nie potrafiła. - Pokiwała powoli głową babcia, a my staraliśmy się ukryć śmiech. - Kto wyciągnął to ciasto?!
Rzuciliśmy sobie charakterystyczne spanikowane spojrzenia.
- Pewnie tata - mruknęłam, po czym pogoniłam rodzeństwo, by szybciej wyszli.
Pozostała część rodziny już znajdowała się w jadalni, tata oglądał film na telefonie, Mandy grzecznie siedziała przy stole i grała w jakąś grę, a mama poprawiała detale w pokoju.
- Babcia kazała nam już zacząć - mruknęła Any.
- Babcia to sobie może kazać - warknęła Stella.
Kobieta była ewidentnie zdenerwowana, lecz nie była to żadna nowość.
- Niech ktoś pójdzie po mąkę, ładnie to przysypiemy - dodała.
Posłusznie skierowałam się w stronę kuchni.
- I pięć jajek!
Otworzyłam szafkę, by znaleźć odpowiedni słoik, lecz nie udało mi się to. W tym samym momencie dostałam powiadomienie w telefonie, więc wyjęłam go z kieszeni ciemnych dżinsów. Kiedy odblokowałam ekran, zobaczyłam wiadomość od Jacka. Mimowolnie uśmiechnęłam się szeroko. Wysłał mi zdjęcie, w którym siedział na kanapie ubrany w czerwony, świąteczny sweterek. Na kolanach trzymał małą, słodką dziewczynkę z burzą loków na głowie. Natomiast za nim stał całkiem przystojny chłopak, miał orzechowe włosy oraz podobnego koloru oczy. Uśmiechał się szeroko, ręką pokazywał jakiś znak. Z opowiadań Johnsona wiedziałam, że to syn jego ciotki, Dylan. J w wiadomości dosłał pozdrowienia z Halsey. Odpisałam mu krótką wiadomość, w której zachwalałam wygląd jego kuzyna. Postanowiłam wysłać mu selfie z mąką, ale najpierw musiałam ją znaleźć. W końcu mi się to udało, więc szybko cyknęłam fotkę. Byłam tak zaabsorbowana chłopakiem, że nie usłyszałam zbliżających się kroków. Ktoś wrzasnął nagle, a ja po chwili również. Przestraszona zachwiałam się na krześle, słoik z mąką wypadł z moich rąk, sama straciłam orientację. W ostatniej chwili poczułam, jak ktoś złapał mnie. Coś uderzyło mnie w głowę. Kiedy moje poczucie bezpieczeństwa wróciło, otworzyłam oczy. Mimowolnie wybuchnęłam śmiechem. Nathan trzymał mnie ledwo, cała jego twarz obsypana była mąką, ja z resztą nie wyglądałam lepiej, moja koszula już nie była czerwona. W dodatku po naszych ubraniach spływało żółtko. Popatrzyłam przepraszająco na zdenerwowanego brata, który rozchmurzył się pod wpływem mojej miny.
- Co tam się stało? - Usłyszeliśmy z pokoju.
- Chyba nie o takie jajka chodziło mamie - stwierdziłam.
Szybko włączyłam aparat, by zrobić kilka zdjęć i wysłać do Jacka. Nate natomiast postawił mnie na ziemi. Próbował przetrzeć twarz palcami, ale i one były białe.
- Jezus Maria! - wrzasnęła mama, stojąc we framudze. Spojrzałam na jej twarz, była bliska płaczu, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. - Dzieci, po prostu dzieci! Czemu wy chcecie zniszczyć tę święta za wszelką cenę? Proszę iść na górę i przebrać się w tej chwili! Anabelle! Masz to posprzątać!
Posłusznie pobiegliśmy na górę, a potem wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
- Mama zaraz dostanie jakiejś depresji! - pisnął ze śmiechem chłopak, co wywołało we mnie jeszcze większy atak śmiechu.
Weszłam do swojego pokoju, gdzie szybko zrzuciłam ubrania na dywan, który już został obsypany mąką. Włożyłam pierwszą lepszą sukienkę w kolorze czarnym. Ręce umyłam, by pozbyć się jajka, podobnie było z twarzą. Chciałam zrobić nowy makijaż, ale nie miałam na to czasu, więc tylko przypudrowałam twarz i poprawiłam rzęsy. W międzyczasie usłyszała znajome głosy z dołu, zapewne wujostwo już przyjechało.
- Gotowa? - zapytał Nate, wchodząc do pokoju.
Wysłałam mu znaczące spojrzenie.
- A jak myślisz?
- Nie musisz się malować, Jacka tu nie ma - stwierdził ze śmiechem.
- Niestety - przytaknęłam.
Przetarłam wilgotną chusteczką telefon, przy okazji go włączyłam. Nowa wiadomość od Johnsona, która sprawiła, że moje serce prawie dostało palpitacji.
„Dylan pragnie się z tobą spotkać, ale to nie jest istotne. Kocham twoje szalone oblicze, z którym nigdy nie jest nudno, to sprawia, że każdy dzień spędzony z tobą jest inny i niesamowity. Tęsknie za tobą i jedyne, o czym myślę to twoje usta."
************************
Ja chcę świętaaa!!
Proszę o komentarze, ostatnio ich mało i mi smutno.
Co sądzicie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro