Rozdział 4
Następnego dnia nadal nie rozmawiałam z Anabelle. Byłam zbyt wściekła na nią, by się płaszczyć. Zawsze po kłótniach to ja pierwsza się odzywałam, lecz teraz nie zamierzałam tego robić. Ona źle postąpiła, sama to zaczęła, więc powinna pierwsza przeprosić. Mimo to znałam Anabelle od tylu lat i wiedziałam, że troszkę to potrwa, zanim wszystko przemyśli lub zanim będzie potrzebowała mojej pomocy.
Teraz miałam ważniejszy problem. Właśnie szłam na trening chłopaków i bardzo się stresowałam, nie do końca wiedziałam czym. Odwiedziłam już dwie łazienki, sprawdzając, czy wyglądam dobrze i chyba tak było. Długie, blond włosy zostawiłam rozpuszczone, żaden pryszcz ani blizna potrądzikowa nie była widoczna na mojej twarzy. Usta nawilżyłam olejkiem malinowym. Brwi lekko poprawiłam ciemną kredką, a niebieskie oczy podkreśliłam jasnym, różowym cieniem do powiek. Na mojej szyi widniał nowy, czarny aparat. Wydawało mi się, że w czarnych rurkach z dziurami na kolanach i wysokim stanem, a także brzoskwiniową koszulką z kołnierzykiem wyglądałam dobrze. Chciałam się zapytać Any o zdanie, lecz nie mogłam tego uczynić. Mandy stwierdziła, że wyglądam bardzo ładnie i idealnie do mnie to pasuje, ale mała miała dopiero dwanaście lat.
W końcu odważyłam się i otworzyłam drzwi na salę gimnastyczną. Miała ładne, jasne, żółte ściany, pod którymi stały drewniane trybuny, a prostopadle do nich wisiały duże kosze. Spoceni chłopcy biegali dookoła boiska, rzucając pomarańczową piłką. Ubrani byli w krótkie spodenki i koszulki lub bez nich. Nie ukrywałam, że mi to bardzo przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Korzykarze mieli piękne, wysportowane ciała i trzeba było je wykorzystać dla gazetki.
Położyłam torbę na jednym z siedzeń. Wśród biegających dostrzegłam Sama, oczywiście w samych spodenkach. Kiedy chłopak mnie zobaczył, stanął zaskoczony z piłką. Nie mówiłam mu nic na temat mojej pierwszej sesji zdjęciowej, więc w pełni to rozumiałam.
- Co ty tu robisz? - zapytał, podbiegając i całkowicie ignorując rozgrywkę, co spotkało się z niezadowolonymi krzykami reszty zawodników.
- Przyszłam zrobić zdjęcia do gazetki - oznajmiłam krótko.
Sammy chciał się do mnie przytulić, lecz odsunęłam go od siebie.
- Jesteś cały spocony - rzuciłam, a Wilkinson wybuchnął śmiechem.
- Czemu się nie chwaliłaś, że robisz zdjęcia? Pamiętasz o jutrzejszym ognisku u Charlotte? - pytał.
- Chciałam zrobić ci niespodziankę, a jeśli chodzi o to ognisko... - zaczęłam.
Prawdę mówiąc, nie chciałam tam iść bez Any. Trochę się bałam, dziewczyna zawsze mnie pilnowała i była obok. Zamierzałam jakoś się z tego wycofać, wybrnąć, ale nie miałam pojęcia jak. Obawiałam się, że będę skazana na pójście tam.
- Hej, Aria! - krzyknął Jack, pojawiając się obok nas i tym samym ratując mnie z opałów.
Włosy blondyna sterczały na wszystkie strony, chłopak miał na sobie białą, luźną bokserkę, czarne spodenki oraz jasne skarpetki do łydek. Po jego twarzy spływał pot, ale nadal wyglądał cudnie.
Ku mojemu zaskoczeniu, Jack na powitanie pocałował mnie w policzek. Zarumieniłam się lekko, miałam nadzieję, że nikt tego nie zauważył.
- Wy się znacie? - zapytał zdziwiony Wilk.
- Od wczoraj - przytaknęłam z uśmiechem.
- Stary, co z tobą? - zaśmiał się Johnson - Przecież wiesz, że to ja odpowiadam za TT, a Aria robi zdjęcia.
- A no tak, przepraszam, zapomniałem, że jesteś wielkim redaktorem naczelnym - przedrzeźniał go Sam.
- Dobra, musimy wracać do gry, by Aria zrobiła dobre zdjęcia do gazetki - mruknął Jack.
- Pamiętaj, że moja klata najlepiej prezentuje się z lewego profilu! - krzyknął Wilk na odchodne, a ja wybuchnęłam głośnym śmiechem.
Po chwili obserwacji wzięłam się do pracy. Miała już parę pomysłów na dobre zdjęcia, ale nie byłam pewna, czy uda mi się je zrealizować. Robiłam zdjęcia, podczas gdy w mojej głowie panował chaos.
Nie miałam pojęcia, co zrobić z tym nieszczęsnym ogniskiem. Niby chciałam tam iść, ale czy powinnam? Ostatnio sama naskoczyłam na Anabelle i to w dodatku bez powodu, bo wszystko się szczęśliwie wyjaśniło. Skoro mi się nie podobało jej zachowanie, to ona też nie byłaby zadowolona, gdybym postąpiła tak samo. Aj, posiadanie bliźniaczki było takim trudnym wyzwaniem życiowym! Przecież nie mogłam jej zabrać, bo ani Vanessa, ani Charlie, a nawet Sam jej nie lubili. Z drugiej strony, nie mogłam otwarcie powiedzieć, że idę na ognisko bez Anabelle. Musiałabym ją okłamać, a co za tym idzie i rodziców. Musiałam się kogoś poradzić. A jedyną osobą zdolną do tego był Nate.
Kiedy wykonałam potrzebne mi zdjęcia, ruszyłam do wyjścia ze szkoły. Kochałam czwartki za to, że miałam tylko pięć luźnych i kompletnie niepotrzebnych do życia lekcji. Nie wiedziałam, czy brat był na uczelni, dlatego też nie chciałam mu przeszkadzać i postanowiłam wrócić do domu autobusem. O tej porze był on pusty, więc zajęłam miejsce przy oknie. Włączyłam losową piosenkę z playlisty, po czym przymknęłam powieki. Starałam się nie myśleć o Anabelle, ale wtedy moje myśli schodziły na Jacka. Znałam tego chłopaka raptem dwa dni, a już coś do niego poczułam. To było złe i, w moim przypadku, nigdy nie kończyło się dobrze. Miałam jutro trudny test z literatury, postanowiłam więc przypomnieć sobie kilka definicji. Z marnym skutkiem niestety.
Pół godziny później dotarłam do domu, gdzie zastałam mamę i brata oglądających jakieś show w telewizji. Szybko się z nimi przywitałam, po czym ruszyłam do kuchni, by coś zjeść. Za mną podążył Nate.
- Jak drugi dzień z przystojnym blondynem? - spytał z zadziornym uśmiechem na twarzy.
- Przestań! - krzyknęłam i rzuciłam w niego małym arbuzem.
Chłopak wrzasnął przerażony, próbując uratować owoc. Złapał go w ostatniej chwili, tym samym ocalając nas przed gniewem mamy.
- Co wy tam robicie? - zapytała z salonu mama, lecz żadne z nas nie odpowiedziało.
- Nadal pokłócona z Any? - spytał, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- Nie odzywała się do mnie przez wszystkie lekcje, ale ja nie zamierzam przepraszać pierwsza, bo to ona zawiniła. Skoro już jesteśmy w tym temacie, to potrzebuję porady... - zaczęłam - Dostałam zaproszenie na ognisko, bez Any. I nie wiem, czy iść, czy nie.
- Co to ma wspólnego z tematem? - zapytał retorycznie brunet, a ja zgromiłam go spojrzeniem. - Hmm, moim zdaniem powinnaś iść. Nie jesteś skazana na Any, masz w pełni wolną wolę, nie rozumiem twojego postępowania.
- Nie masz bliźniaka - westchnęłam.
- Ale mam ciebie i tyle mi wystarczy - stwierdził, po czym podszedł i pocałował mnie w czoło.
- Gdybym poszła na to ognisko, musiałabym okłamać rodziców i Any - powiedziałam.
- Co za problem? Robisz projekt z koleżankami na chemię, uwierz mi, zawsze działa. Tyle lat wykorzystywania i rodzice nigdy się nie skapnęli. Zejdzie się długo, więc też nocujesz. Jeśli chcesz, mogę cię zawieźć i przywieźć.
- Naprawdę? Jesteś kochany! - pisnęłam zadowolona.
- Trzeba się dogadać tylko z jedną osobą - oznajmił, a ja zmarszczyłam brwi - Mamo!
- Przestań, Nate, jeszcze nie teraz! - syknęłam, próbując go zatrzymać, ale chłopak był o wiele wyższy i silniejszy ode mnie.
- Nie masz nic przeciwko, żebym zawiózł jutro Arię, prawda?
- O czym ty mówisz? - Zmarszczyła brwi mama, a ja mimowolnie wywróciłam oczami - Nie rób tak, bo ci już zostanie.
- Wiesz mamo... Muszę zrobić jakiś głupi projekt na chemię i umówiłam się na jutro z Charlie i Nessie. Mogę, prawda? - Posłuchałam się rady starszego brata.
- Jasne, nawet nie musisz pytać! - Machnęła ręką lekceważąco.
- Hmm, a może Aria zostałaby na noc? Pewnie skończą późno, pamiętam te projekty na chemię, siedziało się tyle godzin, a i tak słaba ocena była. Pewnie dziewczyny skończą o północy, a wiesz mamo, że jazda po ciemku jest bardzo niebezpieczna - powiedział Nate, a ja wysyłałam mu znaczące spojrzenia, by to cofnął.
- Hmm, rzadko to mówię, ale masz rację, synu - odparła zamyślona rodzicielka - Lepiej będzie, jeśli zostaniesz na noc, Ario. A u kogo to będzie?
- Ymm... U Charlotte.
- A jej rodzice będą? Często wyjeżdżają przecież do teściowej Nelly.
Nelly była mamą Lottie. Kochana i bardzo miła kobieta, która robiła pyszne, zdrowe dania. W ich domu wyznawało się zasadę zdrowego odżywiania. Nasze mamy przyjaźniły się ze sobą, to dzięki temu poznałam obydwie dziewczyny.
- Nie mam pojęcia - powiedziałam zgodnie z prawdą.
Byłam prawie pewna, że skłamałam, ale Charlie nie powiedziała wprost, czy jej rodzice wyjeżdżają. To było oczywiste.
- Dobrze, więc idź, idź, jasne, bez problemu. A teraz dajcie mi jeszcze trochę spokoju, zanim reszta tej rodziny wróci - dodała.
Obydwoje ruszyliśmy na górę, by nie denerwować kobiety.
- Dzięki, bracie - uśmiechnęłam się, stojąc przed moim pokojem.
- Daj spokój, czego się nie robi dla rodzeństwa. Przecież wiesz, że tak naprawdę to my jesteśmy bliźniakami, a Anabelle to zmyłka - oznajmił, a ja wybuchnęłam głośnym śmiechem.
Usiadłam na łóżku i otworzyłam zeszyt, by się nauczyć na mój ulubiony przedmiot. W tym samym momencie dostałam wiadomość na Facebooku. Jęknęłam głośno, ale odblokowałam telefon. Uśmiechnęłam się szeroko. To był Jack.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro