Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

- Dzieje się tam coś ciekawego w ogóle? - spytała Nina przez telefon. 

Podniosłam się z wersalki, kiedy usłyszałam otwieranie bramy. 

- Nie, tu się nie dzieje nic. O, czekaj, ktoś przyjechał - mruknęłam, wyglądając przez firankę - Chyba moja kuzynka z kuzynem i dzieckiem, mieli przyjechać. 

- A co z Jackiem? Dzisiaj jak go widziałam, to był jakiś taki przygaszony, ale nic nie chciał powiedzieć - zaczęła dziewczyna. 

- Nie wiem - westchnęłam - Nie odpisuje na moje wiadomości ani nie odbiera. 

- Pewnie coś mu się stało z telefonem, on ma tendencję do niszczenia go - zaśmiała się - Tak się cieszę, że w końcu jesteście razem! Wiesz, jak on się ekscytował w czwartek? Chyba nigdy nie wiedziałam go tak szczęśliwego! Nie licząc momentu, kiedy dowiedział się, że będzie redaktorem TT.

Uśmiechnęłam się szeroko. To był jeden z najlepszych dni mojego życia i praktycznie przez cały czas myślałam o tym.

- Wiesz, tak naprawdę to nie uzgodniliśmy naszego związku. Po prostu się pocałowaliśmy. 

- Wiem, mówisz mi to chyba po raz setny. - Byłam pewna, że dziewczyna wywróciła oczami.  - Musicie o tym pogadać!

- Jak mam z nim pogadać, skoro nie mam z nim kontaktu? - prychnęłam zirytowana, bo tłumaczyłam to dziewczynie już kilka razy. 

- A no tak - mruknęła, a ja zachichotałam - Wiem! Mam idealny pomysł!

- Czekam - rzuciłam, po czym znowu opadłam na miękką, nową wersalkę. 

- Wyślij mu list!

- Boże, dlaczego ukarałeś mnie tak głupią przyjaciółką? - pisnęłam ze śmiechem, podnosząc oczy ku górze.

- Ej! Co jest nie tak z listem?

- Hmm... No nie wiem, może dlatego, że ja wrócę, zanim list przyjdzie? - spytałam retorycznie. 

- A! No w sumie... To ja ci go dam do telefonu i sobie pogadacie! Jack! Gdzie jest Jack?! - zaczęła krzyczeć dziewczyna, a ja się lekko wystraszyłam konfrontacji z blondynem.

Usłyszałam znajome głosy oraz piski w kuchni, co oznaczało przyjazd reszty rodziny. Szybko podeszłam do starego, zniszczonego lustra, które stało w kącie pokoju i przejrzałam się. Ponieważ byłam u babci, nie malowałam się ani nie stylizowałam. Palcami rozczesałam niespięte włosy. 

- Hmm... Jack nie wie, gdzie jest Jack, więc... - rzuciła. 

- No trudno, nic takiego się nie stało. I tak wracam w niedzielę, przecież to nie wieczność - uśmiechnęłam się do swojego odbicia. 

Założyłam różowe kapcie z puszkiem. 

- Ja już muszę lecieć, rodzina przyjechała. Odezwę się niedługo, dobra? - spytałam, ruszając do wyjścia. 

- Jasne, jasne, my i tak zaraz jedziemy na plażę - rzuciła zadowolona. 

- Sami? Nad Missouri? J też? - zapytałam zainteresowana. 

- Tak, nad Missouri, razem z dziewczynami i Samem. A J... Powiedział, że musi coś innego załatwić - odpowiedziała, a ja zmarszczyłam brwi. 

Pożegnałam się z dziewczyną, rzuciłam telefon na sofę, po czym wyszłam z pokoju. W kuchni zastałam kuzynkę Sofię. Kobieta miała długie blond włosy splecione we dwa warkocze. Ubrana była w ciemne dżinsy oraz białą, luźną koszulkę. Jej mała córeczka, Clara, biegała dookoła całego domu w różowej sukience oraz złotych bucikach. Osiemnastoletni kuzyn, Tyler, siedział przy małym, starym stoliku i dyskutował o czymś zawzięcie z moim bratem. Chłopak był bardzo przystojny i podobny do Nate'a. Też miał ciemne, brązowe włosy oraz bladą cerę. W zielonych oczach widniały wesołe ogniki. Zauważyłam pojawienie się nowych mięśni. Musiał dużo trenować na siłce, by osiągnąć taką sylwetkę w krótkim czasie. 

- Cześć wam - rzuciłam, uśmiechając się szeroko, po czym przytuliłam Sofię i Tylera.

- Any, nic się nie zmieniłaś! - rzucił chłopak, a ja mimowolnie przewróciłam oczami. 

Ty zawsze mówił do mnie imieniem siostry, kiedyś się mylił, ale teraz robił to dla żartu. Chyba. 

- Wiem, bo jestem Arią - mruknęłam. 

- Przecież to właśnie powiedziałem - żachnął się, machając ręką. 

- Gdzie wszyscy? - spytała Sofia. 

- Rodzice pojechali do babci do szpitala. Podobno ją wypisują. Na długo zostajecie? 

- Ja z Clarą wracam dzisiaj, ale zostawiam wam Tylera - oznajmiła dziewczyna.

- Nie, błagam! Nie zostawiaj go tu! - jęknęłam, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.

- Aria, wszyscy wiemy, że to za mną tęskniłaś najbardziej - stwierdził - I wolisz mnie od Nathana. 

- No na pewno - mruknął brat, mierząc go wzrokiem. 

Prawda była taka, że ja i Tyler mieliśmy naprawdę świetny kontakt, traktowałam go jak drugiego brata. Zawsze razem spędzaliśmy czas, kiedy się spotykaliśmy na rodzinnych wydarzeniach. Robiliśmy wiele głupich rzeczy, ale z chłopakiem nigdy nie było nudno.

- A gdzie będziesz spać? Rodzice zajmują jedną kanapę, babcia zajmie drugą, ja trzecią, a Nate czwartą. - Zmarszczyłam brwi. 

- Razem z tobą. - Wzruszył ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, a ja prychnęłam. 

- Uważaj, bo twój Jack będzie zazdrosny - zaśmiał się Nathan, a ja miałam ochotę go zabić. 

Wczoraj wygadałam wszytko chłopakowi o tym, co Jack zrobił dla mnie i o pocałunku. Był szczęśliwy, słysząc to. Oczywiście nie obyło się bez zbędnych, złośliwych i zboczonych komentarzy. 

- Jack? - powtórzył Ty, a w tym samym momencie rozległ się płacz dziecka. 

- O nie! - warknęła Sofii, po czym pobiegła do pokoju babci. 

Ten dom był bardzo mały. Miał raptem cztery pokoje, malutki korytarz, łazienkę oraz ganek. Najbardziej lubiłam w nim to, że każde pomieszczenie było połączone z drugim, można było więc biegać dookoła. W budynku znajdowała się kuchnia, w której zawsze urzędowali goście, dwa pokoje służące jako sypialnie oraz  nieduży pokój babci, który łączył w sobie cechy sypialni, kuchni oraz jadalni. 

- Kim jest Jack? - zapytał podniesionym głosem kuzyn. 

- Chłopak Arii. 

- To nie mój chłopak! - pisnęłam, a mój głos podniósł się o oktawę. 

- Ale się całowaliście - przypomniał mi, a ja zarumieniłam się na samo wspomnienie tego.

- Uuuuaaaaa, ostro - zaśmiał się Ty, a wraz z nim Nate. 

Nagle drzwi wejściowe otworzyły się, a ja ujrzałam rodziców oraz babcię, która wolno kroczyła po zimnych kafelkach. Zakończyliśmy naszą bezsensowną wymianę zdań, po czym podeszliśmy do nich i zaczęliśmy się gorąco witać. 

- Jak się czujesz, babciu? - zapytałam głośno, pamiętając o tym, że babcia miała coraz gorszy słuch. 

- A dobrze, dobrze - odpowiedziała, machając ręką. 

Ruszyła do innych pomieszczeń, zapewne chciała sprawdzić, czy wszystko stało na swoim miejscu. 

- Nie chcę was wyganiać, ale może pójdziecie na zewnątrz? - zaproponowała mama - Babcia by poszła spać, a ja zrobię obiad. 

- Obiadki cioci Stelli, tak! - krzyknął Ty, podskakując, a mama uśmiechnęła się szeroko, po czym poczochrała jego włosy, jakby nadal był małym dzieckiem. - Może pójdziemy nad staw?

- On jeszcze istnieje? - zapytał z niedowierzaniem Nate. 

Staw był kiedyś typową młodzieżową miejscówką. Schodziło się tam mnóstwo dzieciaków, by się kąpać i poopalać. Potem okazało się, że to teren prywatny, a jego właściciel wrócił i zaczął strzelać ze strzelby, przez co większość osób zapomniała o tej małej plaży. Nie byłam tam prawie dwa lata, a ostatnim razem była bardzo zaniedbana i zarośnięta.

- No jasne! Powiększyli plażę, przywieźli piasek, pogłębili staw. To już w pełni na legalu - oznajmił Tyler. 

- W takim razie się zbierajmy! - rzuciłam i energicznym krokiem poszłam do pokoju, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy. 

- Tylko uważajcie na siebie! I nie kąpcie się! - krzyknęła mama, chociaż pewnie sama dobrze wiedziała, że i tak t zrobimy. 


Promyki słońca miło muskały moją nagą, bladą skórę. Odwróciłam głowę w drugą stronę, by zobaczyć chłopców w wodzie. Przesiadywaliśmy na plaży od dobrej godziny i było naprawdę super. Mimo tego, że był piątek, nad stawem zauważyłam tylko jedną parę oraz małżeństwo z dzieckiem. Pewnie cała młodzież szykowała się na jakąś imprezę, która odbywała się w okolicy. 

Usłyszałam dzwonek telefonu. Mimowolnie jęknęłam, ale podniosłam się. Serce zabiło mi szybciej, miałam nadzieję oraz pewność, że to Johnson i już się ucieszyłam. Ku mojemu rozczarowaniu, była to Nina. 

- Hej, kocie. Co tam? - zapytał, naśladując głos Gilinskiego. 

Myślałam, że dziewczyna się zaśmieje, ale nic takiego nie nastąpiło, co bardzo mnie zdezorientowało. 

- Fajnie się bawisz? - Usłyszałam jej wściekły ton, a ja zmarszczyłam brwi.

- O co ci chodzi? - zapytałam, szybko wstając i poprawiając dżinsowe szorty.

- Mówisz, że jesteś u babci, a widziałam cię przed chwilą w parku! - krzyknęła. 

- To nie jest możliwe, ja naprawdę jestem u babci - zaczęłam. 

O co chodziło? Przecież dziewczyna nie mogła mnie widzieć w Omaha, skoro siedziałam tutaj.

- Ta, a ja jestem blondynką - prychnęła. 

- Nina, nie ma mnie w mieście - oznajmiłam zirytowana. 

- Siostra, chodź z nami! - krzyknął Nate, machając do mnie dłonią, a ja w tym samym czasie coś sobie uświadomiłam. 

- Jesteś pewna, że to byłam ja? A nie Anabelle? - zapytałam.

Po drugiej stronie telefonu zapadła niezręczna cisza. 

- Fakt, wołałam cię, ale ty mnie ignorowałaś - powiedziała w końcu, a ja westchnęłam.

Ciągle zdarzały nam się takie sytuacje, a ja w pełni to rozumiałam. W końcu wyglądałyśmy tak samo. Prawie tak samo. 

- Przepraszam - rzuciła Nina. 

- Nic się nie stało, naprawdę. W ciągu tylu lat zdążyłam się już przyzwyczaić - zaśmiałam się, by rozładować atmosferę. 

- Współczuję. 

- A widziałaś się może z Johnsonem? Nadal się do mnie nie odzywa, a ja nie wiem, o co chodzi - oznajmiłam zaniepokojona. 

Kątem oka zauważyłam, jak podchodził do mnie Ty. 

- Widziałam go, ale nie długo. Wpadł na chwilę do G po coś tam. Zapytałam, czemu ci nie odpisuje, ale nie chciał mi nic powiedzieć i cały czas mnie ignorował. 

Kuzyn złapał mnie w talii i zaczął ciągnąć w stronę wody, a ja bezskutecznie starałam się wyrwać z jego objęć. 

- Zaproponowałam mu nawet, że ja do ciebie zadzwonię i pogadacie, ale powiedział, że nie ma teraz czasu. Naprawdę nie wiem, co się dzieje - dodała, a ja westchnęłam ponownie. 

Ponieważ staliśmy niebezpiecznie blisko stawu, musiałam kończyć rozmowę. 

- Zadzwonię jutro, okej? - spytałam, po czym, nie czekając na odpowiedź, rzuciłam telefon do brata. 

Ty złapał mnie i wrzucił do cholernie zimnej wody. 

Starałam się skupić na chwili, ale w mojej głowie ciągle siedział Jack Johnson. Gdyby chciał, na pewno przystałby na propozycję Niny. Nawet jeśli był zajęty, przecież to by zajęło góra dwie minuty. I co takiego ważnego mógł robić w piątkowy wieczór, jeśli nie spotykał się z ekipą? Może był na mnie zły? Ale z jakiego powodu? Że go zostawiłam tak nagle w czwartek? Bo wtedy nie wyglądał na bardzo wkurzonego. Zraniłam go? Te spekulacje były niedorzeczne, to nie mogła być moja wina, więc o co mu do cholery chodziło?

*****

Ktoś wie, co się dzieje z Jackiem? Jakieś sugestie?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro